– Życie potrafi być przewrotne, czasem nawet brutalne – mówiłam do siebie, stojąc przed dużym lustrem w przedpokoju, z którego spoglądała na mnie niebrzydka kobieta tuż po sześćdziesiątce.
To ja. Nie taka znowu stara, prawda? Przeżyłam długie lata w małżeństwie, a potem jak grom z jasnego nieba dowiedziałam się, że mój mąż kogoś ma. Po trzydziestu latach Jacek, mój były już mąż, postanowił, że czas na zmiany. I odszedł. Jak to łatwo powiedzieć – odszedł.
Nie chciałam jechać
– Jolu, musisz iść dalej – powtarzała Wanda, moja najlepsza przyjaciółka od czasów liceum.
Siedziałyśmy przy kuchennym stole, popijając herbatę. Chciałam iść dalej, ale nogi jakby zapomniały, jak się stawia jeden krok za drugim. Wanda, o wiele bardziej energiczna ode mnie, nie odpuszczała.
– Sanatorium, to jest to! Zmienisz otoczenie, odpoczniesz, nabierzesz dystansu.
Spojrzałam na nią sceptycznie. Dzięki niej jeszcze nie zwariowałam, to ona pomagała mi zebrać te wszystkie potłuczone kawałki mojego życia. Ale sanatorium!?
– A co ja tam będę robiła sama wśród obcych ludzi? – wątpię na głos.
– Nie będziesz sama, ja też jadę! Razem będzie nam raźniej – Wanda uśmiechnęła się.
– Po co ci to, Wandziu? – pytam z przekąsem.
– Może i mnie się coś dobrego przydarzy? Pamiętaj, w górach jest magia.
Mówiła tak, jakby naprawdę wierzyła w te wszystkie bajki. A może po prostu zbyt długo tkwiła we mnie ta szara codzienność, żeby uwierzyć, że gdzieś tam czeka na mnie choćby odrobina czaru?
Decyzja zapadła
Zostało postanowione, że jedziemy do sanatorium w Beskidy. Wanda nie odpuszczała. Próbowała mnie pozytywnie nastroić, choć ja wciąż miałam wątpliwości.
– Musisz otworzyć się na nowe znajomości. To nie jest tak, że po jednej zdradzie musisz zamykać się na ludzi – mówiła z troską Wanda.
Rozwód był jak wyrok, który wciąż odbijał się echem w mojej głowie. Strach przed samotnością przesłaniał mi cieszenie się teraźniejszością.
– Nie wiem, czy jestem na to gotowa. Jak mam zaufać komuś nowemu? Jak mam otworzyć się na kolejne potencjalne rozczarowanie? – czułam lekką irytację. Ona myśli, że jestem jak automat, wcisnę guziczek i się otworzę?
– Życie to nie tylko ból i rozczarowania. To też radość i niespodzianki. Nie możesz zamknąć się na to wszystko. Po prostu sobie pomyśl, że tego chcesz – Wanda popatrzyła mi prosto w oczy.
Wiem, że miała rację
Ale dla mnie teoria a praktyka to były dwie różne rzeczy.
– Spróbuję – wyszeptałam w końcu z lekkim zniechęceniem.
Mimo wszystko poczułam coś, czego nie czułam od dawna – iskierkę nadziei. A może jednak będzie fajnie?
Następnego dnia rano wpakowałyśmy walizy do pociągu i ruszyłyśmy na południe Polski. Kiedy pociąg wjechał w pagórkowaty teren pokryty soczystą zielenią, poczułam nieoczekiwaną swobodę. Wanda była niezmiennie entuzjastyczna, ja zaś, krok po kroku, próbowałam odnaleźć dawną siebie.
Sanatorium okazało się przepięknym budynkiem, utrzymanym w duchu dawnych lat, ale jednocześnie oferującym komfort. Hol główny przywitał nas marmurową posadzką, na której odbijały się złocenia z luster i żyrandoli wiszących pod wysokim sufitem. Duże, wygodne fotele i kanapy były rozmieszczone w przytulnych zakątkach, tworząc idealne miejsce do odpoczynku.
Z holu można było przejść do stylowej kawiarni. Ściany ozdobione były staromodnymi obrazami pejzaży i portretami znanych kuracjuszy z przeszłości, co dodawało temu miejscu nieco nostalgii. Bardzo mi się to spodobało. Poczułam się jak Helena Modrzejewska w drogim hotelu. Dostałyśmy pokój na drugim piętrze z oknem wychodzącym na góry.
– No i co? Czyż nie jest pięknie? – zapytała Jola, kiedy już się rozpakowałyśmy.
Nie mogłam zaprzeczyć
Poszłyśmy zapisać się na zabiegi. Przy recepcji stał jakiś facet i opowiadał recepcjonistce o swoich obrazach. „Malarz? I to gór? To ciekawe…” – pomyślałam, gdy usłyszałam ich rozmowę.
Mężczyzna zauważył, że mu się przysłuchujemy i zwrócił się do nas.
– Panie pewnie tu pierwszy raz? Jestem Ryszard. Przyjeżdżam tu co roku, więc znam każdy kąt jak własną kieszeń – mrugnął do nas porozumiewawczo.
Opowiedział nam o swojej fascynacji sztuką i tym, jak góry stały się dla niego ucieczką od codzienności i źródłem inspiracji.
– Góry potrafią być najlepszym lekarzem na złamane serce – powiedział, a ja z chyba zgodziłam się z nim w myślach. Jego słowa dotykały czegoś głęboko skrywanego w mojej duszy.
Spędziłyśmy z nim resztę popołudnia, rozmawiając o sztuce, życiu i oczywiście o górach. Każde słowo Ryszarda sprawiało, że otaczała nas nie tylko fizyczna, ale też duchowa przestrzeń. Już nie tylko widoki były lekarstwem na moje rany, ale również dzielenie się słowami z kimś, kto wydawał się je rozumieć.
Czułam, że coś się we mnie zmieniło
Ryszard, z jego malarskim spojrzeniem i miłością do gór, uruchomił we mnie coś, co już dawno zdawało się uśpione.
„Może jednak można zacząć wszystko od nowa, nawet po sześćdziesiątce?” – zastanawiałam się, kładąc się do łóżka i wpatrując w księżyc świecący na górskim niebie.
Z każdym dniem moje uczucia do Ryszarda stawały się silniejsze i wyraźniejsze. Był inny niż wszyscy mężczyźni, których kiedykolwiek spotkałam. Rozważny, wrażliwy i obdarzony talentem, który sprawiał, że świat wydawał się piękniejszy. Jednak nie byłam w tym osamotniona. Również Wanda coraz częściej zwracała się w stronę Ryszarda, a w jej oczach dostrzegałam iskrę, która mnie niepokoiła.
Któregoś dnia siedziałyśmy z Wandą w naszym ulubionym zakątku kawiarni i delektowałyśmy się przepyszną kawą z bitą śmietaną.
– Wiesz, Jolu – zaczęła nieoczekiwanie Wanda, a w jej głosie dało się wyczuć wahanie – chyba zaczynam czuć coś więcej do Ryszarda…
Jej słowa uderzyły mnie. Byłam zdezorientowana. Odpowiedziałam dopiero po chwili milczenia, próbując zachować spokój, choć moje serce biło jak szalone.
– Ja… Ja też czuję do niego coś więcej.
Wanda spojrzała na mnie zdumiona, a jej oczy szybko nabrały smutnego blasku.
– Nie miałam pojęcia – powiedziała cicho.
Przed nami trudne chwile
Nasza przyjaźń, tak silna przez lata, nagle została wystawiona na próbę. Ryszard, który stał się dla nas obu kimś wyjątkowym, teraz był źródłem naszego konfliktu.
– Musimy o tym porozmawiać – zaproponowała po długiej ciszy Wanda. – Nie chcę, aby to zniszczyło naszą przyjaźń.
To była długo, szczera i oczyszczająca rozmowa. Przynajmniej dla mnie. Każda z nas bała się czegoś innego. Ja obawiałam się powtórki z przeszłości, a Wanda – utraty bliskiej osoby, którą byłam dla niej. Uczucia to najbardziej skomplikowana część naszej egzystencji.
„Czy przyjaźń przetrwa próbę rywalizacji o uczucia jednego człowieka?” – zastanawiałam się, leżąc w łóżku.
Konfrontacja uczuć między mną a Wandą była nieuchronna. Z każdym dniem coraz trudniej było nam udawać, że nic się nie zmieniło. Przy Ryszardzie bywało niezręcznie, czułyśmy napięcie, które narastało, choć on zdawał się być zupełnie tego nieświadomy.
Pewnego wieczoru, podczas kolacji przy wspólnym stole, Wanda nagle zapytała Ryszarda, może nieco bezpośrednio:
– Ryszardzie, czy masz kogoś bliskiego?
Spojrzał na nią zdziwiony, a potem przeniósł wzrok na mnie, jakby szukając odpowiedzi. Nie wiedziałam, co powiedzieć, jak się zachować. Nie chciałam rywalizować z Wandą, ale też nie potrafiłam powstrzymać burzy emocji, która we mnie szalała.
Nie był święty
– Jestem zaskoczony tym pytaniem – odpowiedział w końcu. – Nie spodziewałem się, że moja obecność może wywołać takie emocje. Jesteście cudownymi kobietami, ale nie szukam nikogo.
Wanda spuściła głowę, a ja czułam, jakbym chciała zniknąć. Chwilę później Ryszard kontynuował: – Jest coś, o czym powinnyście wiedzieć. Mam pewne problemy, z którymi walczę od lat. Problemy finansowe spowodowane hazardem.
To wyznanie wprowadziło jeszcze większe zamieszanie. Moja pierwsza myśl była taka, że to kolejna komplikacja, dla której powinnam trzymać się od niego z daleka.
Spędziłyśmy z Wandą tę noc na rozmowie. Nie była to łatwa wymiana zdań, ale była konieczna. Musiałyśmy zdecydować, co dalej z naszą przyjaźnią i co z tymi nowo narodzonymi uczuciami.
– Nigdy nie chciałam walczyć z tobą o mężczyznę – powiedziałam. – I nie zamierzam tego robić. Zawsze byłaś dla mnie jak siostra.
– Ja też nie chcę rywalizować – odpowiedziała. – Ryszard nie jest tego warty. Jego problemy to coś, czego żadna z nas nie powinna brać na swoje barki.
Poczułam ulgę. Zrozumiałyśmy, że to, co między nami, jest ważniejsze niż jakikolwiek mężczyzna, nawet taki, który na chwilę sprawił, że serca zabiły szybciej.
Rozmowa z Ryszardem następnego dnia była krótka. Wyjaśniłyśmy mu, że nasza przyjaźń jest dla nas najważniejsza i że życzymy mu wszystkiego dobrego w walce z jego demonami.
– Wracamy do siebie – powiedziała Wanda, kiedy pakowałyśmy walizki, przygotowując się do wyjazdu. – Do tego, co było między nami, zanim pojawił się Ryszard.
Spojrzałam na nią z uśmiechem. Tak, wracałyśmy do siebie, do naszej przyjaźni, która przetrwała próbę czasu i życiowych zawirowań. Wiedziałam, że to właśnie jest najważniejsze.
Jolanta, 62 lata
Czytaj także:
„Po 60-stce dostałam brutalnego kopniaka od męża i dzieci. Dostałam bilet w jedną stronę, prosto samotnej starości”
„Żona nie dawała mi ani chwili wytchnienia. Wepchnąłem ją w ramiona uzdrowiskowego amanta, by wreszcie mieć spokój”
„Na emeryturze żona zajęła się wnukami zamiast mną. Żeby nie zdziadzieć pojechałem do sanatorium i odzyskałem młodość”