Widząc na swojej komórce numer szkoły Amelki, zaniepokoiłam się, przeczucie podpowiedziało mi natychmiast, że coś złego stało się z moją córeczką. I rzeczywiście…
– Proszę przyjechać, lepiej będzie, jak zabierze pani Amelkę do domu – usłyszałam podenerwowany głos nauczycielki. – Zresztą oddaję jej słuchawkę, to córeczka prosiła, żeby do pani zadzwonić.
Chciałam zapytać, co takiego się stało
Nie zdążyłam, mała już coś mówiła szybko, zapłakanym głosem.
– Poczekaj, córcia, mów wolniej – przerwałam jej. – Co się stało?
– Julka mnie zbiła – mała zaniosła się płaczem. – I ciągnęła mnie za włosy, podeptała mi te ładne spinki, co kupiliśmy na wakacjach…
– Amelko, ja już jadę do ciebie – odparłam, zdruzgotana takimi wiadomościami. – Ale oddaj jeszcze słuchawkę swojej pani.
Spytałam nauczycielkę, czy to rzeczywiście właśnie Julcia pobiła moje dziecko, wydawało mi się to zupełnie niemożliwe. Te dwie siedmiolatki były ze sobą tak bardzo zaprzyjaźnione, jak papużki nierozłączki.
– Mnie to też wydaje się dziwne, bo wiem, jak dziewczynki się lubią – powiedziała nauczycielka. – Proszę przyjechać jak najszybciej, Amelce nic takiego się nie stało, ale jest roztrzęsiona i nie chce wracać do klasy.
Wybiegłam z firmy najszybciej, jak mogłam. Cokolwiek się tam wydarzyło, dla mnie to było zupełnie niezrozumiałe. Przecież Julka od dłuższego czasu jest dla naszej córki jak siostra, potrafiły bawić się zgodnie całymi godzinami, nigdy się nie posprzeczały. My z Jarkiem traktowaliśmy tę dziewuszkę niemal jak własne dziecko, mąż nawet zamierzał kupić rozkładany fotel do pokoju Amelki, tak na wszelki wypadek, gdyby mała znowu chciała u nas zostać na noc. Skąd więc teraz ta agresja? Stojąc w korku, wróciłam myślami do momentu, gdy po raz pierwszy w grupie najstarszych przedszkolaków dostrzegłam Julkę.
To było w czerwcu, na uroczystym występie, dzieci idące do szkoły żegnały się z przedszkolem. Dziewczynki miały być ubrane w kolorowe spódniczki i białe podkoszulki – grały polne kwiatki, w wiankach na głowach. Dobrze pamiętam, jak wtedy śpieszyłam się z pracy, żeby zdążyć przebrać Amelkę za tego kwiatka. A potem już na występach zauważyłam smutną minę dziewczynki rozglądającej się po zgromadzonych na widowni rodzicach. Ona jedna nie miała białej bluzki i spódniczki, tylko wypłowiale dżinsy i szary podkoszulek, widać nikt z domu nie przyszedł jej przebrać. I mnie samej przykro się wtedy zrobiło, ta drobna, ładna blondyneczka miała taki smutek na buzi, podczas gdy inne dzieci śmiały się, wesoło machały rączkami do widowni. Nagrywając całe przedstawienie, pomyślałam, że potem zrobię kilka fotek dla tej dziewczynki, może spotkają się z Amelką w pierwszej klasie.
Na wakacje wyjeżdżaliśmy dopiero w sierpniu
Lipcowe dni córka spędzała razem z innymi dziećmi na podwórkowym placu zabaw, tuż pod naszym blokiem. Tamtego sobotniego popołudnia zawołałam małą na podwieczorek i gdy otworzyłam drzwi, zdumiona ujrzałam na progu także tamtą smutną dziewczynkę.
– Mamusiu, Julka chodziła ze mną do przedszkola – powiedziała Amelka. – Chciała do nas przyjść…
– No to chodźcie – uśmiechnęłam się do dziecka, które przyglądało mi się spłoszonym wzrokiem. – Na podwieczorek mamy makaron z jagodami, lubisz? – starałam się ją ośmielić.
– Ja wszystko lubię – szepnęła i widziałam, jak oczy jej rozbłysły.
Musiała być bardzo głodna, zjadła cały talerz makaronu i gdy zapytałam, czy chce jeszcze, skinęła głową. Przyglądałam się jej drobniutkiej postaci, gdy łakomie wsuwała do ust następną porcję. A potem wyjadła wszystkie ciasteczka z miseczki, która zawsze stoi na stole. Nie wyglądała dobrze, była chuda i blada, ubrana w cienką, spraną sukienkę, chociaż na dworze wiało trochę. To było zaniedbane dziecko, o które chyba niewiele troszczono się w domu.
– Twoi rodzice wiedzą, że tu przyszłaś? – spytałam. – Może będą martwić się, jak nie zobaczą cię na placu.
– Taty nie ma, jest u tej swojej baby, a mama… – wzruszyła ramionami. – Wie, że dam sobie radę, spoko.
Zaskoczona takimi słowami u niespełna siedmioletniego dziecka, niepewnie popatrzyłam na męża, który akurat w tej chwili wszedł do kuchni. Musiał słyszeć, co ta mała mówiła, popatrzył na mnie i potrząsnął głową.
– Jesteś koleżanką Amelki, tak? – zwrócił się do małej z uśmiechem.
– Ja mam na imię Jarek, a ty?
– Julka – dziewczynka jakby nagle się wystraszyła, spojrzała spod oka nie tyle na Jarka, co na puszkę z piwem, którą miał w ręce.
Nie rozumiałam wtedy jej lęku
Dopiero, gdy lepiej ją poznałam, gdy opowiadała o tym, jak jej tata przychodzi napity do domu, robi wojnę o byle co, pojęłam, że piwo kojarzy się jej z awanturami i biciem.
– Zadzwonię do twojej mamy i powiem, że jesteś u nas, bo może cię jednak szukać – powiedziałam.
– Po co, nie trzeba – dziewczynka wstała od stołu i popatrzyła na Amelkę. – Chodźmy się bawić, masz domek dla lalek?
Gdy zniknęły w pokoju córki, Jarek spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
– Co to za dziecko? – zapytał.
– Razem chodziły do przedszkola – odparłam. – A teraz bawiły się w ogródku pod domem razem, no i przyszła z Amelką na podwieczorek.
Mąż już się nie odezwał, widziałam jednak, że nie za bardzo był zadowolony z tej znajomości. Za to dziewczynki świetnie razem się bawiły, chociaż czasem z ust Julki padały takie słowa, że aż się wzdrygałam. Wysławiała się momentami jak menel spod śmietnika. A ja patrzyłam na jej jasne, potargane włosy, na jej mizerną buzię i wielkie, niebieskie oczy, na chudziutkie paluszki przebierające lalkę, na brzydką, starą sukienkę i serce mi się ściskało, że to dziecko było takie zabiedzone. Popołudnie powoli przechodziło w letni, jasny wieczór, więc powiedziałam dziewczynce, że czas wracać do domu, że pewnie mama się niepokoi. Powiedziałam też, że ją odprowadzę… Podniosła się z dywanu z ociąganiem, odłożyła do wózeczka lalkę, którą przed chwilą kołysała w swych chudziutkich ramionkach.
– Mogę jeszcze przyjść? – spytała.
– Niech Julka przyjdzie jutro, mamusiu – poprosiła Amelka.
– Jeżeli będziesz chciała, to pewnie, pobawicie się – zgodziłam się.
Zapakowałam małej jakieś ciasteczka i trochę owoców, i poszłyśmy. Mieszkała na skraju naszego osiedla, w drewnianym, starym domu. Przechodziłam tamtędy w drodze na przystanek autobusowy i wiedziałam, że okolica nie cieszy się dobrą sławą. Gdy zbliżyłyśmy się do furtki, dziewczynka nagle zatrzymała się, spojrzała na mnie z lękiem w oczach.
– Pójdę już sama – powiedziała szybko i pobiegła w stronę domu.
Poczekałam jeszcze, dopóki nie zniknęła za odrapanymi drzwiami. Ale zanim odeszłam stamtąd, usłyszałam krzyk kobiety, ordynarne słowa, jakie padały pod adresem małej. A potem dołączył jeszcze męski, pijacki jazgot. W pierwszym odruchu chciałam tam pójść, ale pomyślałam, że rodzice chyba jej nie zrobią krzywdy…
– Dobrze, że tam nie poszłaś – powiedział później Jarek. – Nie trzeba się wtrącać, jeszcze by ci kto ubliżył.
Ale ja długo nie mogłam dojść do siebie. Taka mała dziewczynka…
Jak można własne dziecko tak wyzywać?
W niedzielę obudził mnie dzwonek do drzwi. Trochę nieprzytomna, spojrzałam na zegarek. Było parę minut po siódmej. Otworzyłam drzwi – na progu stała Julka, w tej samej cienkiej sukience, co poprzedniego dnia, kuliła się z zimna.
– Mogę się pobawić z Amelką? – spytała z proszącym uśmiechem.
– Oczywiście, chodź – otuliłam się szlafrokiem, bo z korytarza powiało chłodem. – Ale Amelka jeszcze śpi – zaprowadziłam ją do kuchni. – Usiądź, a ja zrobię ci kakao, lubisz?
– Ja wszystko lubię – powtórzyła wczorajsze słowa.
– Jadłaś już śniadanie? – spytałam, chociaż domyślałam się odpowiedzi.
Dziewczynka pokręciła głową i łakomym wzrokiem wpatrywała się w to wszystko, co wyjmowałam z lodówki. Tamtej niedzieli Julka została u nas przez cały dzień. Dałam jej sweterek córki, bo widać było, że w kusej sukienczynie jest jej zimno. Dziewczynki bawiły się przez cały czas bardzo zgodnie, aż się dziwiłam. Ale to Julka przewodziła wszystkim zabawom, a nasza córka godziła się bez słowa. A po obiedzie, gdy obie oglądały film w telewizji, zdecydowałam, że pójdę do jej rodziców, powiem, że mała jest u nas, żeby wiedzieli i nie martwili się. Jarek popatrzył na mnie spod oka i spytał:
– Czy to jest dobry pomysł? Sądzisz, że o nią ktoś się martwi?
Dla mnie, matki, odpowiedź była oczywista. Jednak gdy stanęłam przed furtką drewnianego domu, przypomniałam sobie pijackie krzyki i moja pewność siebie nieco osłabła. Na brzydkim podwórku może dwunastoletnia dziewczynka prowadzała za rękę kilkuletniego chłopca.
– Przyszłam do waszej mamy, jest w domu? – spytałam. – Albo tata?
Mała tylko pokręciła głową.
– A ty zostałaś sama z tym maluchem? Jesteś siostrą Julki, tak? – drążyłam dalej, a ona skinęła głową.
– Jest jeszcze babcia, ale ona śpi – popatrzyła na mnie wystraszonym spojrzeniem. – Czego pani chce?
– Przyszłam powiedzieć, że Julka jest u nas, żeby rodzice się nie martwili – odparłam. – Gdzie oni są?
– Poszli z kumplami, jest niedziela – wzruszyła ramionami. – Przyjdą w nocy albo rano, jak zawsze – to mówiąc, pociągnęła opierającego się braciszka w stronę domu i po chwili zamknęły się za nimi drzwi.
Wstrząśnięta wróciłam do domu.
– Nie wiem, czy to dziecko powinno do nas przychodzić – Jarek pokręcił głową, gdy opowiedziałam mu, co zastałam w domu Julki. – Przecież to jakaś patologia jest, ona będzie mieć zły wpływ na Amelkę!
– Ale one dobrze się ze sobą czują, ładnie się bawią – zaoponowałam. – W dodatku ta mała jest taka biedna, żebyś ty widział ten ich dom…
– Ja chyba kojarzę jej ojca, taki menel, zbiera puszki, wystaje pod sklepem, żebrze o złotówkę na piwo – wiedziałam, że Jarek jest wzburzony.
– Ale co dziecko temu winne? – obstawałam przy swoim.
Pod wieczór Julka spytała, czy mogłaby zostać u nas na noc.
– Mogę spać na dywanie, nie muszę na łóżku – jej duże oczy zrobiły się jeszcze większe. – Ja już nocowałam u innej koleżanki, ale oni się wyprowadzili. Mama mi pozwalała…
Jeszcze zanim skończyła mówić, ja już zastanawiałam się, gdzie by ją ułożyć na noc.
Musiałam tylko jeszcze przekonać Jarka
– Wiem, że to biedne dziecko, ale napytamy sobie kłopotów, jak tu wtargnie ten jej milutki tatulek – ostrzegł mnie. – Rób jak chcesz, tylko że mnie się to nie podoba.
– Jak przyjdzie, to pokażemy mu, że małej nie dzieje się żadna krzywda, że jest jej u nas dobrze – odparłam, zadowolona, że mąż się zgodził.
I tak jak przypuszczałam, nikt do nas nie przyszedł, nikt Julki nie szukał. Nazajutrz rano, po śniadaniu, odprowadziłam ją do domu. Znów uciekła szybko spod furtki. Na szczęście tym razem żadnych krzyków nie słyszałam, pewnie jeszcze wszyscy spali. Od tamtej niedzieli Julka przychodziła do nas bardzo często. I nikt nigdy nie pytał o nią ani jej nie szukał. Bardzo zżyły się z Amelką i szczerze lubiły, aż się dziwiłam, że dziewczynki z tak różnych światów, tak dobrze potrafią się porozumieć. Kilkakrotnie próbowałam spotkać się z matką Julki, jednak nigdy mi się to nie udało. Przeważnie nie było jej w domu albo dochodziły stamtąd takie wrzaski i przekleństwa, że nie miałam odwagi zastukać. Któregoś dnia spotkałam przed drewnianym domem jakąś kobietę, najwyraźniej sąsiadkę rodziny Julki. Gdy powiedziałam jej, po co przyszłam, tylko machnęła ręką.
– Nic pani nie poradzi, tu opieka społeczna jest potrzebna – powiedziała. – Szkoda zachodu na tych pijaków, to para degeneratów! Biedne tylko te dzieciaki, ale lepiej się nie wtrącać.
Nie mogłam się nie wtrącać! Tym bardziej że po wakacjach dziewczynki znalazły się w tej samej klasie, usiadły razem w ławce. Sądziłam, że na pierwszym zebraniu rodziców spotkam matkę Julki i że uda mi się porozmawiać z nią. Ale nikt z jej domu nie przyszedł. Porozmawiałam więc z wychowawczynią, która powiedziała, że rodziną Julki interesuje się opieka społeczna i sąd rodzinny, i prawdopodobnie dzieci zostaną odebrane rodzicom i umieszczone w domu dziecka.
– To jest naprawdę straszna patologia i nawet się dziwię, że Amelka tak się przyjaźni z Julką – powiedziała nauczycielka. – To nie jest odpowiednie towarzystwo dla pani córki.
No, wprost wierzyć mi się nie chciało, że takie słowa padły z ust pedagoga. Wyszłam ze szkoły tak wkurzona, że nawet szybki marsz do domu mnie nie uspokoił.
Bo co to znaczy, że patologia?
To dzieciak jest gorszy od innych, człowiek niższej kategorii? Tylko dlatego, że ojciec jest menelem, a matka alkoholiczką? Co ta chudziutka, zabiedzona dziewczynka była temu winna? Zarzucałam sobie, że nie zainteresowałam się tym wszystkim wcześniej, że niczego konkretnego nie zrobiłam. Obiecałam sobie, że naprawię to w najbliższych dniach, jednak nie zdążyłam, bo już nazajutrz zadzwoniła do mnie wychowawczyni córki, że małą pobiła Julka. Weszłam do szkoły z duszą na ramieniu, bałam się o Amelkę, ale i o Julkę. Bo cóż takiego się stało, że ta spokojna dziewczynka okazała taką agresję? Dowiedziałam się, że Julka napadła na moją córkę na przerwie, popchnęła ją, uderzyła pięścią, a potem wyszarpała za włosy. I właściwie nie wiadomo dlaczego, moja mała nie potrafiła powiedzieć, a jej przyjaciółka zacięła się i milczała, z cicha popłakując tylko. Zapłakane zresztą były obie, i siedziały takie bidy w gabinecie dyrektorki.
Gdy tam weszłam, Julka popatrzyła na mnie z przerażeniem, a Amelka przypadła do mojej spódnicy, wtuliła się w nią i zaczęła głośniej płakać. Uspokoiłam ją, wygładziłam poszarpane włoski, otarłam łzy. A potem podeszłam do Julki, która natychmiast zsunęła się z krzesła, zasłoniła ramieniem twarz, jakby się broniła przed uderzeniem. Pochyliłam się nad nią, przytuliłam mocno. Czułam, jak jej chude ciałko drży, piąstkami rozmazywała łzy na zaczerwienionych policzkach.
– Nie bój się – szepnęłam, czując, jak mnie samej łzy podchodzą do oczu, domyśliłam się, dlaczego ona uderzyła moją córeczkę. – Już się nie bój, wszystko będzie dobrze.
– Zabiorą nas do domu dziecka – wyjąkała, trzęsąc się coraz mocniej. – Moja siostra powiedziała wczoraj, że nas wezmą od starych… – płakała. – To znaczy, że nie pojadę z wami do cyrku w niedzielę, bo nas zabiorą, a Amelka mówiła, że mogę z wami jechać, a potem na ciastka iść! – jej ramionka drżały coraz mocniej.
To dlatego uderzyła moją córkę. Za to, że ona miała mnie i tatę, z którymi mogła iść do cyrku, miała dom i swoje łóżko, kakao na śniadanie, dobre jedzenie, miała czyste, porządne ubranka, książki, zabawki. Miała naszą miłość. A Julka – tylko krzyki, wyzywanie pijanego ojca, matkę, której nie obchodziła. I właśnie dlatego dzisiaj pobiła Amelkę, w swej rozpaczliwej, dziecięcej bezsilności. A ja mogłam teraz zrobić tylko jedno, utulić ją, ugłaskać, uspokoić jej płacz.
– Nic się nie martw, ja zrobię tak, żebyś mogła pojechać z nami do cyrku i na ciastka – powiedziałam. – I będziesz mogła do nas przychodzić, nawet z domu dziecka, sama po ciebie przyjadę – głaskałam jej jasne włoski. – A tata Amelki kupi fotel do spania dla ciebie, gdy będziesz chciała u nas zostać na noc.
– Ale czy on mnie nie zbije pasem? – chlipnęła mała. – Bo popchnęłam Amelkę i zdeptałam jej spinki – patrzyła na mnie wciąż wystraszona.
– Nikt cię nie zbije – szepnęłam i ucałowałam jej mokre policzki. – A teraz chodźmy, pojedziemy do domu, a ja potem powiem twojej mamie, że jesteś u nas. Już się nie bój, skarbie.
Widziałam zdumienie w oczach dyrektorki. Patrzyła na mnie, jak na kogoś, kto postradał zmysły. Ale ja wiedziałam, co robię. Temu dziecku i jego rodzeństwu trzeba pomóc, bez względu na to, kim są ich rodzice. A może właśnie dlatego.
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”