Pamiętam wieczór, kiedy Alicja po raz pierwszy mnie odwiedziła. Trudno powiedzieć, żeby był szczególnie udany. Siedziałyśmy na kanapie i rozmawiałyśmy sobie o tym i o owym, a obok Marek, rozparty w swoim ulubionym fotelu, oglądał jakiś kryminał w telewizji. Próbowałyśmy go wciągnąć do rozmowy, ale tak był pochłonięty akcją filmu, że nic z tego nie wyszło.
– Straszny mruk z tego twojego męża – powiedziała mi potem Alicja.
– Przepraszam cię – odparłam zawstydzona. – Marek nie przepada za gośćmi.
– Odniosłam wrażenie, że on nie przepada przede wszystkim za tobą – wypaliła koleżanka, a ja poczułam, jakby ktoś wbijał mi igłę w samo serce.
Od jakiegoś czasu w naszym małżeństwie nie układało się najlepiej. Marek cały swój wolny czas spędzał przed telewizorem. Prawie ze sobą nie rozmawialiśmy. On nie interesował się moimi problemami, a kiedy sama mu coś opowiadałam, słuchał, ale wzrok miał nieobecny, jakby jego myśli krążyły zupełnie gdzie indziej.
Martwiłam się tym
Przez dwadzieścia lat byliśmy udanym małżeństwem, wychowaliśmy wspaniałą córkę, która tuż po maturze wyjechała za granicę. Początkowo myślałam, że właśnie to jest przyczyną kryzysu w naszym małżeństwie. Joasia była oczkiem w głowie tatusia…Ale przecież to naturalna kolej rzeczy, dzieci dorastają i odchodzą z domu. Rodzice jakoś muszą się z tym uporać. Tymczasem miesiące mijały, a Marek coraz bardziej się oddalał.
Z Alicją przyjaźniłam się w liceum. Potem nasze drogi się rozeszły, ale dzięki internetowi odnalazłyśmy się i odnowiłyśmy znajomość. Okazało się, że nadal świetnie się dogadujemy. Często jej się zwierzałam, a ona chętnie udzielała mi dobrych rad.
– Nie możesz pozwolić, żeby tak cię traktował – mówiła, gdy skarżyłam się na Marka. – Przestań go niańczyć. Jak raz czy drugi będzie musiał sam sobie ugotować obiad albo zrobić pranie, to zacznie cię doceniać.
Po rozmowie z Markiem uznała, że on ma romans!
Posłuchałam jej, lecz efekty nie były oszałamiające. Wprawdzie Marek zaczął mi trochę pomagać w domu, jednak naszych relacji to nie poprawiło. Nadal traktował mnie bardziej jak współlokatorkę niż żonę. Już nawet w sypialni nie potrafiłam odnaleźć dawnej bliskości.
– Może powinniśmy wybrać się do poradni małżeńskiej? – zastanawiałam się.
– Po co? – Alicja popatrzyła zdziwiona.
– No wiesz, tam pracują specjaliści…
Wtedy koleżanka zaproponowała:
– Jak chcesz, to ja pogadam z Markiem.
– I co mu powiesz? – spytałam.
Wiedziałam, że Alicja miała spore doświadczenie w sprawach damsko-męskich, sama mi o nich opowiadała, ale nie bardzo wierzyłam, że akurat nam mogłaby pomóc.
– Zaufaj mi – odparła z uśmiechem.
Nie mogłam powiedzieć mężowi: „Spotkaj się z moją przyjaciółką, ona chce cię przekonać, że jestem najlepszym, co spotkało cię w życiu” – bo by mnie wyśmiał. Potrzebny był plan.
Jego autorką była oczywiście Alicja. Zgodnie z umową w sobotę wpadła do nas z niezapowiedzianą wizytą, „zapominając”, że ja pojechałam do siostry. Nazajutrz zadzwoniłam do niej, ciekawa efektów spotkania z Markiem. Spodziewałam się relacji z rozmowy, ale Alicja zaczęła się plątać. Nie dałam się jednak zbyć.
– Powiedz mi, co jest grane – zażądałam.
– Cóż… nie wiem, czy coś będzie z tego twojego małżeństwa – wypaliła.
O mało nie spadłam z krzesła. Jeśli tak to widzi Alicja, ta wieczna optymistka, to nie mogło być dobrze.
– Wal prosto z mostu – jęknęłam, przygotowując się na najgorsze.
– Wydaje mi się, że Marek kogoś ma.
– Kochankę? – wykrztusiłam.
Alicja mruknęła, co chyba miało być potwierdzeniem.
– Żartujesz – zaczęłam się śmiać.
Marek i romans?! To było niedorzeczne. Jaka kobieta zainteresowałaby się mężczyzną, który całe dnie spędza, siedząc w fotelu w starym podkoszulku i dresach?
– Nie wiem – przyjaciółka chyba też zaczęła mieć wątpliwości. – Może mi się tylko wydawało. Trudno się z nim rozmawia.
To akurat wiedziałam.
Przez następny miesiąc nic się nie zmieniło. Obserwowałam Marka uważnie, próbując wypatrzyć, czy nie wysyła sekretnych SMS-ów albo czy zamknięty w łazience nie prowadzi szeptem telefonicznych rozmów. Niczego takiego nie zauważyłam. Nie dbał o siebie też jakoś szczególnie. Wracał z pracy o stałej porze, zjadał obiad, dziękował, po czym sięgał po pilota i resztę wieczoru spędzał, gapiąc się w TV.
W czerwcu do Polski przyjechała Joasia. Atmosfera w domu wyraźnie się poprawiła i znów byliśmy normalną rodziną, która spędza ze sobą czas. Chodziliśmy na spacery, byliśmy w kinie, w restauracji i kilka razy na zakupach. Niestety, ledwo córka wyjechała, wszystko wróciło do normy.
– Coś musimy z tym zrobić – oznajmiłam mężowi któregoś dnia.
Spojrzał na mnie zaskoczony i spytał:
– O co ci chodzi?
– Nie widzisz, jak się od siebie oddaliliśmy? Prawie wcale ze sobą nie rozmawiamy. Ciągle się gapisz w ten telewizor! Mam już tego dość! – głos mi się załamał i ostatnie słowa wykrztusiłam przez łzy.
Marek patrzył na mnie w milczeniu. Dopiero kiedy rozpłakałam się na dobre, podszedł i objął mnie ramieniem. Ale nie było w tym geście czułości. Powoli zaczęło do mnie docierać, że on już się nie zmieni. Myśl, że resztę życia spędzę z mężczyzną, który mnie nie kocha, a jest ze mną jedynie z przyzwyczajenia, była nie do zniesienia. Ale co mogłam zrobić?
– Odejść od niego – dla Alicji jak zwykle wszystko było proste.
Odejść? Przekreślić tyle lat małżeństwa?
Przecież kiedyś było nam ze sobą dobrze.
– Nie ma mowy! – nagle poczułam przypływ sił. – Pójdziemy na terapię, będziemy walczyć o nasz związek!
– Nie mówię, żebyś odeszła na zawsze. Tylko na jakiś czas. Kiedy Marek zrozumie, co stracił, zacznie o ciebie walczyć… Zobacz, co sobie kupiłam – zmieniła temat i wyjęła z torebki jedwabną sukienkę w czerwono-żółte kwiaty.
– Śliczna – pochwaliłam. – Włóż ją, chcę zobaczyć, jak wyglądasz.
Resztę wieczoru przegadałyśmy o ciuchach, ja jednak nie mogłam przestać myśleć o pozornie absurdalnym pomyśle Alicji. Im dłużej się nad nim zastanawiałam, tym bardziej sensowny mi się wydawał.
Marek mnie potrzebował, a że ja zawsze byłam pod ręką, o nic nie musiał się troszczyć. Nawet jeśli czasem coś ugotował czy posprzątał, nie było to dla niego szczególnie wielkim obciążeniem. Natomiast takie kawalerskie życie oznaczało konieczność radzenia sobie samemu ze wszystkim. Czy mój niespecjalnie pracowity mąż podołałby takiemu wyzwaniu?
W jednej chwili podjęłam decyzję.
– Wyprowadzam się do siostry – zakomunikowałam Markowi wieczorem.
Martwiłam się o męża. Czy sam sobie poradzi?
Początkowo nie mógł w to uwierzyć. Dopytywał się, o co mi chodzi, ale kiedy mu tłumaczyłam, nie rozumiał.
Przecież nic złego nie robi. Nie pije, nie bije, przynosi pieniądze. A że ze sobą nie rozmawiamy? O czym mamy rozmawiać po tylu latach małżeństwa?
– Daję ci miesiąc – zapowiedziałam, udając twardą, choć chciało mi się płakać. – Przez ten czas zastanów się, czy z naszej miłości jeszcze coś zostało.
W jego spojrzeniu dostrzegłam lęk.
„Czyżby wreszcie coś zaczęło do niego docierać?” – pomyślałam.
Z domu wychodziłam smutna, lecz pełna nadziei.
Przez trzy tygodnie nie kontaktowaliśmy się ze sobą. To był pomysł Alicji.
– Im będzie mu trudniej, tym lepsze efekty przyniesie ta kuracja – powtarzała mi za każdym razem, gdy zwierzałam jej się ze swoich wątpliwości.
Martwiłam się o Marka.
Jak sobie radzi beze mnie? Co je? Czy mieszkanie nie zaczyna zarastać brudem? Na wsparcie siostry, u której mieszkałam, nie bardzo mogłam liczyć. Elka była samotna i cieszyło ją moje towarzystwo, ale uważała, że robię błąd. Jej zdaniem mężczyznę trzeba mieć pod kontrolą, bo inaczej przychodzą mu do głowy głupoty.
– Znasz Marka, wiesz, że najbardziej lubi święty spokój – bagatelizowałam jej słowa.
– Żeby się tylko nie okazało, że twój nudny mąż jakiejś innej kobiecie wyda się szalenie fascynujący – rzuciła któregoś wieczora ostrzegawczo, a wtedy w mojej głowie zapaliło się czerwone światełko.
A jeśli Elka ma rację? Jeśli wątpliwe wdzięki mojego męża rzeczywiście komuś przypadną do gustu? Aby rozwiać swój niepokój, postanowiłam zadzwonić do Alicji. Nie odbierała.
„Dość tego! Wracam do domu” – postanowiłam więc, szybko spakowałam walizkę i już godzinę później przekręcałam klucz w drzwiach swojego mieszkania.
Spodziewałam się zobaczyć Marka siedzącego jak zwykle w fotelu i oglądającego jakiś film. Tymczasem telewizor był zgaszony, za to cicho grało radio. Zza uchylonych drzwi sypialni prześwitywało słabe światło nocnej lampki.
Ruszyłam w tamtą stronę. W półmroku widziałam tylko zarysy mebli.
Mój wzrok przykuł nieznajomy szczegół – ze stojącego obok łóżka krzesła zwisała kolorowa narzuta. Zmrużyłam oczy, żeby lepiej ją zobaczyć. Kiedy mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności, zorientowałam się, że to wcale nie narzuta, lecz sukienka w czerwono-żółte kwiaty.
Czytaj także:
„Ja chciałam awansów i kariery, a on spokojnego życia na wsi. Musieliśmy się rozstać, choć nie było to łatwe”
„Wychowałam się w imprezowni. Rodzice kupili na wsi dom, do którego nieustannie zjeżdżali znajomi na imprezy i darmowe spanie”
„By robić światową karierę, uciekłam z zapyziałej polskiej wioski. Z deszczu pod rynnę - trafiłam na francuską wieś”