Znałam go właściwie od zawsze, był przyjacielem moich rodziców, jeszcze z czasów studenckich. Był moim ukochanym wujciem Kaziem i bardzo szybko to w nim znalazłam oparcie, którego nigdy nie miałam w swoim ojcu. Wujcio zawsze miał dobry humor i zawsze miał dla mnie czas. Umiał i lubił się ze mną bawić i rozmawiać.
Mój tata taki nie był. Taty się bałam i nie lubiłam, kiedy był w domu – kierownicze zapędy wyniesione z pracy miał również w stosunku do własnej rodziny. Mamę rozliczał z każdego wydanego grosza i robił inspekcje paragonów, mnie i brata też rozliczał – z obowiązków szkolnych, z kieszonkowego, z wolnego czasu. Te ciągłe przesłuchania!
Kiedy był w podróży służbowej, w domu robiło się spokojniej. Mama rozluźniała się i była wtedy najukochańszą mamą na świecie – bez tego strasznego smutku w oczach i bez zaciśniętych ze zdenerwowania ust. Jeszcze przy innych okazjach mama miała pogodną twarz – kiedy z wizytą przychodził wujcio Kazio. On jeden, spośród wszystkich ludzi, których znałam, potrafił rozbroić mojego ojca i odgonić jego złe humory.
Widziałam, jak na nią patrzył...
Z czasem w domu zrobiło się zupełnie nieznośnie – tłumacząc się stresami w pracy, ojciec zaczął coraz głębiej zaglądać do kieliszka. Raz czy dwa zaspał, parę razy wziął zwolnienie, parę razy coś zawalił. Nie trzeba było długo czekać, zanim otrzymał poważne ostrzeżenie od zwierzchnictwa– albo się ogarnie, albo w przedsiębiorstwie nie ma dla niego miejsca. Nie ogarnął się. Niewiele później zginął w wypadku samochodym, zabijając dwie inne osoby. We krwi miał ponad dwa promile alkoholu.
Pogrzeb był cichy i skromny, gości niewielu. Po pogrzebie nie było konsolacji z prawdziwego zdarzenia, jedynie bardziej uroczysty obiad u nas w domu. I to w trakcie tego obiadu zobaczyłam wyraźnie coś, co powinnam była zauważyć już dawno temu. Obserwowałam, jak Kazio przynosi z kuchni półmiski, jak nalewa gościom kawy i herbaty, we wszystkim niemal wyręczając mamę, która, otumaniona środkami uspokajającymi, nie była w stanie pełnić honorów gospodyni.
Raz czy dwa przyłapałam spojrzeniem wujcia – kiedy myślał, że nikt go nie widzi. Obserwowałam go i z każdą chwilą upewniałam się, że dobrze widzę. Wujcio Kazio kochał mamę!
Pamiętam, że po obiedzie, kiedy te parę osób rozeszło się do domów, a mama położyła się na drzemkę w sypialni, nakazałam bratu, żeby miał na nią oko, a sama uparłam się odprowadzić wujcia do domu. Początkowo, idąc powoli przez osiedlowe alejki, wymienialiśmy się zdawkowymi uwagami na temat pogrzebu, obiadu i gości. Po chwili zebrałam się na odwagę, wzięłam głęboki oddech i zapytałam:
– Wujciu, ja nie wytrzymam, muszę cię o coś zapytać.
– Dobrze, pytaj – powiedział.
Zatrzymałam się, odwróciłam się do niego twarzą, złapałam go za ręce, popatrzyłam w tę kochaną twarz, i głosem łamiącym się z emocji wydusiłam:
– Wujciu, ja patrzyłam dziś na ciebie i… myślałam też dużo, układałam sobie w głowie to, co widzę i porównywałam z tym, co widziałam przy innych okazjach… Och, zapytam wprost – czy ty kochasz mamę?
Umilkłam i patrzyłam wyczekująco w jego twarz. W zasadzie nie musiał mi odpowiadać– jego reakcja była wystarczającym potwierdzeniem.
– Wujciu? – spytałam, ściskając jego ręce i patrząc, jak czerwień zalewa mu gładko wygolone policzki.
– Dziecko kochane… Dorotko…Przejrzałaś mnie. Tak, kocham twoją mamę. Od zawsze – powiedziawszy te parę słów, umilkł i odwrócił głowę.
– A mama wie o tym? – spytałam.
– Nie wie. I tak jest dobrze. Do niczego jej to niepotrzebne.
– Jak to?!
– Tak to. Twoja mama od dwudziestu lat widzi we mnie oddanego przyjaciela i tak już zostanie.
– Dlaczego?!
– Dlatego, że już za późno na cokolwiek. Powinienem był coś zrobić na samym początku, kiedy byliśmy jeszcze beztroskimi studentami. Niestety, zabrakło mi odwagi. I później, przez te wszystkie lata, też mi jej brakowało.
– No dobrze, to było kiedyś. A teraz? Teraz wszystko się zmieniło!
– Nie, nie wszystko. Ale… chyba już nie chcę o tym rozmawiać.
– Ale, wujciu! Przecież…
– Dorotko, nie mówmy już o tym – powiedział. – A teraz chodźmy, ziąb chwyta, a do domu mam jeszcze kawałek. Dalej chcesz mnie odprowadzić?
Muszę coś zrobić, muszę tych dwoje zeswatać!
Poszliśmy. A ja od tej chwili postanowiłam sobie solennie, że zeswatam swoją mamę i wujcia Kazia, choćbym miała stanąć na głowie.
Muszę przyznać, że łatwo nie było. Kiedy minął początkowy okres żałoby, do mojej mamy dotarło, że po raz pierwszy od ponad ćwierć wieku jest sama i ma pełną wolność decydowania o sobie – trudna sprawa! Widzieliście kiedyś filmiki ze zwierzętami, które całe życie spędziły w klatce i nagle są uwalniane na świeżym powietrzu? Taka wolność może być całkiem przerażającym doświadczeniem, i to właśnie przeżywała mama.
Bardzo wolno oswajała się z nową rzeczywistością – z brakiem strachu i niepewności, z tym, że może w końcu zadbać o swoje potrzeby i wreszcie z tym, że nie ma nic złego w sprawianiu sobie przyjemności. W tym ja także miałam duży udział. Przynosiłam jej książki i ciekawe magazyny, zabierałam na spacery i namawiałam np. na wieczór w teatrze czy kinie. Czasem chodziłam z nią, najczęściej jednak dokonywałam cudów, żeby zamiast siebie wysłać z nią Kazia.
Wspinałam się na wyżyny dyplomacji, żeby ani przed jednym, ani przed drugim nie zdradzić swojego wielkiego planu. I faktycznie – mamie do głowy by nie przyszło, o czym myśli jej córka, tylko Kazio czasem chrząkał i mówił „No dobrze, nie dasz rady iść, a bilety kupione i szkoda, żeby się zmarnowały… Ciekawe, to już trzeci raz w tym miesiącu!”.
Trochę to trwało, aż stwierdziłam, że w takim tempie mój szatański plan nie ma szansy się ziścić w tym stuleciu. Trzeba było zacząć działać bardziej zdecydowanie. Miałam już pracę, i to dobrze płatną, więc postanowiłam przeznaczyć większą kwotę na wakacje życia. Wakacje życia dla mamy i Kazia.
Trzeba było działać bardzo ostrożnie. Najpierw udało mi się dowiedzieć, jakie plany ma wujcio na dwa pierwsze tygodnie maja, potem podstępem spisałam dane z jego dowodu osobistego, a na końcu zajęłam się wyszukiwaniem odpowiedniej wycieczki. Miało być ciepło, hotel najlepiej kameralny i tuż przy plaży, w spokojnej okolicy.
Udało się, znalazłam dość szybko interesującą propozycję wyjazdu do Grecji. Maleńkie miasteczko, żadnych dyskotek ani klubów nocnych, za to parę bardzo chwalonych restauracji i knajpek, do tego piękny apartament z tarasem wychodzącym wprost na morze. Z jednym, wielkim, małżeńskim łóżkiem i dwoma osobnymi, na wszelki wypadek.
Kiedy rezerwacja była już zrobiona, poinformowałam mamę o fakcie dokonanym. Nie, nie o Kaziu, rzecz jasna! O wakacjach, na które pojedziemy we dwie, po raz pierwszy w życiu. Pokazywałam zdjęcia w komputerze, tamtejszą prognozę pogody i tak roztaczałam uroki majowego, greckiego słońca, że w końcu mama uległa. Gorsza przeprawa czekała mnie z Kaziem.
Długo myślałam, czy by po prostu do niego nie iść i nie powiedzieć wszystkiego szczerze jak na świętej spowiedzi, w końcu jednak zdecydowałam, że jeśli wszystko ma wypalić, to najlepiej będzie działać z zaskoczenia. Im mniej czasu zostanie na myślenie i na reakcję, tym lepiej.
W przeddzień planowanego wyjazdu napisałam do wujcia Kazia długi i szczery list, w którym opisałam jak bardzo go cenię i lubię, i jak bardzo pragnęłabym, żeby był szczęśliwy. Skończyłam tak:
„…i dlatego, kochany wujciu, mam do Ciebie ogromną prośbę. To nawet więcej niż prośba chyba. Obiecuję Ci solennie, na piśmie, że jeśli ten pomysł nie wypali, nie wtrącę się już NIGDY – ani w życie Twoje, ani mamy. Mam jednak głębokie przeświadczenie, że jeśli moją prośbę spełnisz, nigdy więcej moja ingerencja nie będzie potrzebna. Dlatego proszę Cię, żebyś stawił się jutro o dziewiątej rano na Okęciu z małą walizką, do której zapakujesz parę sztuk bielizny, parę koszulek z krótkim rękawem, parę letnich spodni, kąpielówki i krem przeciwsłoneczny. Wyjeżdżasz na dwutygodniowe wakacje z moją mamą. Grecja, plaża, słońce, Metaxa, Zorba, co tylko chcesz! Nie złość się, ja Ci gwarantuję, że będzie dobrze! Moja kobieca intuicja Ci to mówi! A teraz znikam, zostawiając sprawy w rękach Opatrzności i wierząc, że potoczą się jak najlepiej. To Twoja wielka szansa, wujciu, skorzystaj z niej! Z miłością i z miłości. Twoja Dorotka”.
Udało się! Miałam rację!
Do koperty włożyłam też oba bilety, zakleiłam ją porządnie, wsunęłam pod drzwi mieszkania Kazia i uciekłam stamtąd czym prędzej. Zaraz potem zadzwoniłam do mamy, żeby umówić się z nią na spotkanie o 9 na lotnisku i wytłumaczyć, że niestety, nie mogę po nią przyjechać, bo muszę jeszcze odwieźć psa do hoteliku. Później wyłączyłam telefon i uciekłam do kina, na podwójny seans, żeby uniknąć ewentualnego spotkania z Kaziem. A nuż przyjdzie mu do głowy się buntować?!
Przez pół nocy nie mogłam zasnąć, a rano byłam bliska zawału. Czy mój plan wypali? Czy wujcio weźmie byka za rogi, czy jednak nie starczy mu odwagi?
Cały ranek zerkałam na telefon, który uparcie milczał. Zastanawiałam się – to źle czy dobrze? W końcu rozdzwonił się dopiero około 13 i usłyszałam w nim radosny głos mamy:
– Ty czarownico! Jesteśmy na miejscu, choć mało brakowało, a zamiast w Grecji, zjawiłabym się w twoim domu, żeby porządnie przetrzepać ci skórę! Na szczęście Kazio mnie przekonał, żeby odłożyć to na po powrocie. Teraz przed nami dwa tygodnie słońca, pięknie tu jest! Ale błagam, ty już nic nie rób i nic nie kombinuj, bo cię uduszę, jak Boga kocham!
– To jednak polecieliście? Jezu, jaka ulga! Och, mamo, jak ja się cieszę! – piszczałam ze szczęścia. – Bawcie się dobrze, korzystajcie, ile wlezie i do zobaczenia za dwa tygodnie! Przyjadę po was na lotnisko, z szampanem!
Co było dalej? Zgodnie z obietnicą, dwa tygodnie później powitałam Kazia i mamę w hali przylotów, ściskając w ręku butelkę z szampanem i trzy kieliszki. Już z daleka zobaczyłam ich, jak idą powoli, mocno objęci, zagadani, wpatrzeni w siebie. Yesss!
Potem sprawy potoczyły się w zasadzie błyskawicznie. Po dwóch tygodniach Kazio wprowadził się do mamy, a swoje mieszkanie wynajął studentom. Na początku sierpnia odbył się piękny ślub, a ja byłam na nim świadkową własnej mamy…
Patrzę na zegarek… Ups! Już po trzeciej. Wyjmuję z piekarnika przestudzone ciasto, pakuję je skrzętnie do plastikowego pudełka. Wkładam swoją najładniejszą sukienkę, poprawiam fryzurę i makijaż i ruszam w drogę – do domu mamy i Kazia, świętować dziesięciolecie ich miłości i jednocześnie swój wielki sukces.
Czytaj także:
„Chciałam zeswatać przyjaciółkę z kolegą z pracy. Nic nie poszło zgodnie z planem, ale... efekt zadowolił wszystkich”
„Postanowiłyśmy z przyjaciółką zeswatać swoje dzieci. Wtrącałyśmy się w ich związek i... zniszczyłyśmy swoją znajomość"
„Od lat żyłam pod dyktando zaborczej matki. Kiedy próbowała mnie zeswatać z niezaradnym życiowo synem sąsiadki, powiedziałam dość"