„Przygarniałam sierotki i stworzyłam dla nich rodzinę. W Wielkanoc mój dom pęka w szwach, a ja płaczę ze szczęścia”

szczęśliwa rodzina fot. iStock, evgenyatamanenko
„Nie chciałam mówić o tysiącu problemów, jakim musieliśmy z Zygmuntem stawić czoła. Dzieci przychodziły do nas poranione emocjonalnie, nierzadko skrzywdzone, z wypaczonym spojrzeniem na świat i wartości. Miłość i opieka nie wystarczały, trzeba było mozolnie prowadzić je po wyboistej drodze, w zamian dostając złość, bunt i niechęć. Warto było”.
/ 03.04.2023 17:15
szczęśliwa rodzina fot. iStock, evgenyatamanenko

Wychyliła się do połowy z okna i machała jak szalona, zawiadamiając rodzinę i cały świat, jak bardzo się cieszy. Była żywiołowa, wszystko robiła na 200 procent, a kochała na jeszcze więcej.

– Schowaj się, siostra, bo cię przewieje – odkrzyknął roześmiany Maciej, wysiadając z samochodu. – Nareszcie w domu. Boże, jak ja się za wami stęskniłem! Mamo, niech cię uściskam.

Złapał mnie w objęcia i podniósł jak piórko, chociaż swoje ważę. Z samochodu wysiadła Ewa z Karoliną. Wnuczka z piskiem uczepiła się mojej nogi.

– Postaw mnie, bo mała spadnie – wydyszałam.

– Nic jej nie będzie – zaśmiała się Ewa, najmilsza z moich synowych. – Cieszy się, nie mogła się doczekać wizyty u babci i dziadka. A właśnie, gdzie on jest?

– Wszyscy poszli do kościoła, ja i Emilka zostałyśmy, żeby powitać dzieci. Mamy już prawie komplet, czekamy tylko na Anię.

– Ładne mi dzieci, Anka dobija czterdziestki – roześmiała się Ewa.

– Dla nas zawsze zostaną dziećmi. Wiem, że dorośli, wypuściłam je w świat, ale jak na nich patrzę, widzę czepiające się mojej spódnicy, spragnione miłości berbecie. Ania była pierwsza, daliśmy jej siebie, a ona nauczyła nas, że serce to za mało, trzeba poświęcić o wiele więcej. Ale było warto, udało się. Ona jest najlepszym przykładem.

– Ja byłem trzeci – oznajmił Maciek nie wiadomo komu, bo wszyscy o tym wiedzieliśmy. – Jak dołączyłem do rodziny, byli już Anka i Robert. Z Anią były same kłopoty.

– Nie z jej winy – uśmiechnęłam się do wspomnienia. – Była zagubiona i zbuntowana, nie miała zaufania do dorosłych. Rodzice biologiczni, jak sobie o niej przypomnieli, zabierali ją na niedzielę i mącili jej w głowie, nastawiając przeciwko nam. Starałam się ich nie oceniać, może oni też byli nieszczęśliwi? Takim dzieciom jak Ania trzeba dać serce, poświęcić czas, mnóstwo zainteresowania i cierpliwie czekać.

– Pamiętam dzień, kiedy Anka odtajała, jakby z jej serca wypadł kawałek lodu – Maciek wyciągnął walizkę z bagażnika. – Tata pojechał do miasta, a ty nagle zachorowałaś. Ja płakałem, Robert nie umiał podjąć sensownej decyzji, stery przejęła Anka. Wezwała pogotowie i opiekowała się tobą do przyjazdu lekarza jak najczulsza córka.

– Którą była i jest – dopowiedziałam.

– A potem, jak cię zabrali do szpitala, zajęła się nami, młodszym rodzeństwem, o co do dziś mamy nierozliczone rachunki – zaśmiał się Maciek.

Z domu wypadła Emilka, wbijając się w brzuch starszego brata i obejmując go z całych sił.

– Dobrze, że jesteś, jak ja na ciebie czekałam – zawołała uszczęśliwiona. – Prawie wszyscy już przyjechali. Benek, Robert, Asia, Łucja, Malwina, Andrzej…

Nikt nie dostaje ciężaru ponad siły

Poszli przodem, ja i Ewa za nimi. Synowa nie odrywała zatroskanego wzroku od rozgadanej, gestykulującej Emilki. Wiedziałam, o czym myśli. Kiedy do nas przyszła, ja i Zygmunt byliśmy tuż przed emeryturą i nie planowaliśmy kolejnych dzieci, ale Emilkę przyjęliśmy bez wahania.

Potrzebowała nas, miała kłopoty w szkole, nie była akceptowana przez rówieśników, musieliśmy się nią zająć. Lekarze, terapeuci i dużo miłości pomogło, Emilka zrobiła postępy. Skończyła szkołę, zdała maturę, teraz szuka pracy. Zgodnie z przepisami powinna odejść od rodziców zastępczych, ale zostanie z nami na zawsze, o ile będzie tego chciała, bo tu jest jej dom i prawdziwi, chociaż przyszywani rodzice.

– Nasze ostatnie, najukochańsze dziecko – powiedziałam głośno, kiedy Emilka weszła do domu.

– O każdym dziecku tak mówisz, że jest najlepsze, najwspanialsze i najbardziej kochane.

– Bo to prawda, wszystkie są wyjątkowe – powiedziałam stanowczo.

– W twoich oczach. Dostały szansę na lepsze życie dzięki tobie i tacie.

– Oj, Ewuniu, przeceniasz nas. Żebyś wiedziała, ile razy nachodziło nas zwątpienie, czy sobie poradzimy! Kiedy dziecko mimo starań odrzuca troskę, nie reaguje na terapię, nie robi postępów, człowiek zadaje sobie pytanie, czy Bóg o nim zapomniał.

– I co? – chciała wiedzieć.

– Nie zapomniał – powiedziałam krótko, bo nie umiałam się rozwodzić nad tym, co było mi drogie. – A teraz chodźmy do kuchni, trzeba dokończyć obiad. Tylko patrzeć, jak wrócą z kościoła. Zobaczysz, jacy będą głodni.

– Zawsze są, zjedzą wszystko, co postawisz na stole – odparła niewzruszona Ewa, ale poszła za mną.

– Podgrzej żurek, ja wstawię mięso do piekarnika, a Emilka z Maćkiem mogą już zacząć nakrywać do stołu.

– O, mamo – jęknęła Ewa, zaglądając do ogromnego garnka. – Sama to wszystko przygotowałaś? Podziwiam cię. Maciek często opowiada o szczęśliwych chwilach w waszym domu. Miałaś na głowie tyle dzieciaków i wszystkim daliście z tatą dobre życie. Nie wiem, czy bym tak potrafiła.

– Nikt nie dostaje ciężaru, którego nie potrafiłby unieść. Nigdy nie narzekaliśmy, dzieci dały nam dużo szczęścia. Wybacz, nie umiem o tym mówić, było tak, jak powinno być. Lepiej pomieszaj zupę.

– Ile osób będzie na obiedzie?

– A bo ja wiem, nie liczyłam – uśmiechnęłam się. – Zapytaj Emilkę, ona ci powie. Przed chwilą dokładnie wyliczała Maćkowi, kto przyjechał.

– Wszyscy do was wracają jak do rodzinnego gniazda – Ewa w ostatniej chwili zobaczyła mój wzrok i powstrzymała się przed oblizaniem łyżki. – Pyszny ten żurek – usprawiedliwiła się jak dziecko.

Nadstawiłam ucha. Przed domem zrobił się ruch, w sieni zatupotały nogi, ponad gwar rozmów wybijały się wybuchy śmiechu i głośne okrzyki.

– Wrócili z kościoła, zaraz tu będą – powiadomiłam Ewę.

Dopiero choroba ich do siebie zbliżyła

Po chwili do kuchni wtłoczyły się moje dzieci, zrobiło się zamieszanie. Benek zaglądał do garnków, Asia go powstrzymywała, Łucja tonęła w uścisku Emilki, Maciek z Robertem przepychali się żartobliwie.

– Zaprzyjaźnili się dopiero, jak Maciej zachorował na świnkę. Wcześniej rywalizowali ze sobą o wszystko, a najbardziej o uwagę mamy i taty. Wciąż nie wierzyli, że są dla nas ważni – szepnęłam do Ewy. – Było między nimi tak źle, że już nie wiedziałam, jak ich do siebie przekonać. I wtedy stał się mały cud – u Macieja stwierdzono świnkę.

– Ładny mi cud – uśmiechnęła się Ewa.

– A jednak. Izolowaliśmy Maćka od rodzeństwa, siedział biedak sam w pokoju i strasznie się nudził, chociaż zabawialiśmy go z Zygmuntem, jak umieliśmy. Nie wiedzieliśmy, że Robert po swojemu zajął się bratem. Najpierw po dawnemu wykłócał się z nim przez okno, potem jakoś tak się stało, że pożyczył mu swoją ukochaną koparkę, a jeszcze później tak się rozzuchwalił, że tą samą drogą zaczął go w tajemnicy odwiedzać. Oczywiście się zaraził. Położyliśmy ich razem, bawili się tą nieszczęsną koparką po całych dniach, aż trzeba ich było uspokajać. I tak się zaprzyjaźnili.

– Nie znałam tej historii – uśmiechnęła się Ewa.

– Dużo ich było, jak to w wielodzietnej rodzinie.

– Musieliście się świetnie bawić, prawie wam zazdroszczę, ja nie miałam rodzeństwa.

– Były dobre i złe chwile, za wszystkie jestem Panu Bogu wdzięczna – westchnęłam, bo pomyślałam o Krzysiu.

– Zakończenia nie zawsze bywają szczęśliwe, czasem trzeba pogodzić się ze stratą dziecka, które się pokochało. Bywa, że rodzice odzyskują prawa do syna, zabierają go do domu, a człowiek ma wątpliwości, czy sąd nie wydał pochopnej decyzji.

Jego ojciec chciał go odzyskać

Przypomniałam sobie, jak patrzyłam na radość Krzysia. Wracał do domu, do prawdziwych rodziców! Chciałam wierzyć, że wszystko będzie dobrze, ale lęk mnie nie opuszczał. Krzysiek był z nami trzy lata, bardzo się przez ten czas zmienił. Z młodocianego łobuza z zadatkami na coś gorszego powoli wykluwał się całkiem rozsądny chłopiec.

Nie miał łatwego życia, pochodził z rodziny, którą nazywa się patologiczną, ale nie lubię tego słowa, bo odbiera nadzieję. Uważam, że w każdym człowieku są zadatki na kogoś lepszego, trzeba je tylko odszukać i pielęgnować. Tak było w wypadku rodziców Krzysia. Jego ojciec postanowił leczyć się z choroby alkoholowej, chodził na terapię, znalazł pracę, chciał zacząć nowe życie, odzyskać syna. Powinnam się cieszyć, ale był to czas, kiedy prowadząc z mężem rodzinny dom dziecka, poznałam wiele takich historii i straciłam ufność. Nie wszystkie kończyły się dobrze.

Krzyś wrócił do rodziców, którzy mimo dobrych chęci okazali się tak samo niewydolni wychowawczo jak przedtem. Chłopak prędko zapomniał o zasadach, które mu wpajaliśmy, wybrał łatwiejsze życie, na bakier z prawem. Jakiś czas temu doszły mnie słuchy, że odsiaduje wyrok za kradzież. Zrobiło mi się żal, że nie mogliśmy mu bardziej pomóc. Ania, na którą tak czekaliśmy, weszła do domu niezauważona.

– Tato, mamo, jestem – oznajmiła spokojnie, rzucając torbę na podłogę.

Powitał ją wybuch entuzjazmu, dorosłe dzieci wrzeszczały w kuchni jak za dawnych, dobrych lat.

– Teraz jesteśmy w komplecie – oznajmił z zadowoleniem Zygmunt.

– Chyba tak, chociaż nie na pewno – oznajmiła tajemniczo Anka. – Mam dla was niespodziankę, ale nie wiem, czy coś z niej wyjdzie, więc na razie nie będę
nic mówić.

Rodzeństwo rzuciło się na nią jak stado głodnych informacji szakali.

– Ania, powiedz! Hej, słuchajcie, ona nie ma żadnej niespodzianki! Właśnie, że ma, co ty tam wiesz, znam ją lepiej od ciebie! Anka, mów, nie trzymaj nas w niepewności! Zostaw ją, zechce, to powie, nie bądź taki ciekawy.

Ewa patrzyła na dorosłych, przepychających się i dogadujących sobie ludzi okrągłymi ze zdumienia oczami. Pociągnęłam ją za rękaw.

– Kiedy wracają do domu, znowu stają się dziećmi, z tym że jak byli młodsi, zachowywali się grzeczniej i znacznie ciszej – zaśmiałam się. – Lubię na nich patrzeć, udały nam się dzieciaki.

Warto było. Nie chciałam mówić o tysiącu problemów, jakim musieliśmy z Zygmuntem stawić czoła. Dzieci przychodziły do nas poranione emocjonalnie, nierzadko skrzywdzone, z wypaczonym spojrzeniem na świat i wartości. Miłość i opieka nie wystarczały, trzeba było wdrożyć terapię, mozolnie prowadzić je po wyboistej drodze, w zamian dostając złość, bunt i niechęć. Bywało, że traciłam nadzieję, ale wtedy któreś z dzieci znienacka zaczynało robić postępy, jakby chciało mnie przekonać, że wysiłek nie idzie na marne.

Było, minęło. Wypuściliśmy dzieci w świat i mieliśmy z Zygmuntem satysfakcję, widząc, jak dobrze sobie radzą. Żadne z nich nie zapomniało o nas, nie odcięło się. Oficjalnie nasz dom był placówką wychowawczą, ale dla nich stanowił bezpieczną przystań.

To naprawdę on!

Samotnej postaci zmierzającej do drzwi nikt w zamieszaniu nie zauważył, tylko czujna Emilka usłyszała dzwonek.

– Otwarte! – wrzasnęli Maciek i Robert, którym po dawnemu nie chciało się przerywać zabawy (teraz dyskusji) i ruszyć z miejsca.

– Czekamy jeszcze na kogoś? – zdziwiła się Ewa.

Wyszłam do sieni i otworzyłam drzwi. Na schodach stał wysoki mężczyzna. Zmienił się, dorósł, ale poznałabym go wszędzie.

– Krzyś.

Stał niezdecydowany, więc bez ceregieli wciągnęłam go do środka.

– Może ja nie w porę? Wpadłem tylko na chwilę, przywitać się, Anka mnie namówiła – zaczął się tłumaczyć, ale uciszyłam go.

– Żebyś wiedział, ile razy o tobie myślałam. Co u ciebie? Jesteś szczęśliwy?
– spytałam, zaglądając mu w oczy.

– Tak. Nie. Nie wiem – wyglądał na zmieszanego moją bezpośredniością.

– Powiem, bo i tak się wyda, Ania o wszystkim wie. Jestem na warunkowym, znaczy wyszedłem z zakładu karnego.

– Siedział za kradzież – Anka pojawiła się jak duch za moimi plecami. – Kilka dni temu dostał nową szansę i skontaktował się ze mną. Skorzystałam z okazji i zaprosiłam go do domu. Dobrze zrobiłam, mamo?

– Bardzo dobrze – oznajmiłam mocnym głosem. – Teraz już wszyscy jesteśmy w komplecie.

Czytaj także:
„Mąż zdradzał mnie przed ślubem i wiedziałam to. Pobraliśmy się, bo byłam w ciąży i nie chciałam być samotną matką”
„Przez 11 lat byłem samotnym ojcem. Gdy poznałem Emilkę, córka z zazdrości nie chciała dopuścić do naszego ślubu”
„Myślałam, że bycie samotną matką, usprawiedliwia brak czasu dla córki. O mały włos nie straciłam dziecka”

Redakcja poleca

REKLAMA