Przeżyłam kilka dekad przekonana, że zostałam zdradzona. Dopiero u schyłku życia odkryłam, że się myliłam. Trudno było mi podjąć tę decyzję, ale właściwie nie miałam wyjścia.
Mój syn z żoną i dwójką małych dzieci wynajmował niewielką kawalerkę, bo na więcej nie było ich stać, a ja sama mieszkałam w dużym dwupokojowym mieszkaniu. Luksus. Który skończył się z chwilą, gdy syn stracił stałą pracę i nie stać już go było na opłacanie wynajmu.
Wprowadził się z rodziną do mnie
Po pół roku mieszkania w piątkę uznałam, że, po pierwsze, nie jestem stworzona na babcię, która ma całymi dniami opiekować się wnukami. Po drugie, to mieszkanie jest za małe na pięć osób, zwłaszcza gdy jeden pokój zajmuje jedna, czyli ja. Po trzecie, okazało się, że nie jestem tak tolerancyjną i miłą teściową, jak się wydawało, gdy mieszkaliśmy osobno i widywaliśmy się raz na tydzień. A moja synowa nie jest tak łagodna i spolegliwa, jak myślałam. Atmosfera robiła się ciężka, nerwowa.
Podjęłam decyzję. Teraz. O tym, że tak zakończy się moje życie wiedziałam od dawna. Więc już trzy lata temu złożyłam podanie do domu pomocy społecznej „Złota Jesień” i czekałam na miejsce. Niby kolejka była, ale szła szybko, jeśli wiecie, co mam na myśli. Już w zeszłym roku powiedziano mi, że przyszła moja kolej. Poprosiłam o przesunięcie terminu, jeszcze nie byłam gotowa. Ale kiedy podjęłam decyzję i powiadomiono mnie, że zwolnił się niewielki pokój, z ciężkim sercem powiedziałam, że biorę. Tak więc pewnego dnia po śniadaniu zaczęłam segregować rzeczy – te zostają, te biorę, te wyrzucam. Najwięcej w koszu na śmieci wylądowało durnostojek, które latami przywoziłam z wycieczek, lub dostawałam w prezencie. Drewniane koguty z Warmii, muszelki z Zakopanego i mała ciupaga z Sopotu. Naprawdę.
Na dnie szafy leżał stary wielki album ze zdjęciami. Wzięłam go, usiadłam w fotelu, położyłam na kolanach i otworzyłam. Podróż w przeszłość. Niektóre twarze już stały się mi obce, inne przywoływały miłe wspomnienia. Cudowna godzina w przeszłości, w której byłam młoda i pełna nadziei. Obejrzałam wszystkie fotografie i już chciałam zamknąć album, gdy spod okładki wysunął się rożek jeszcze jednego zdjęcia. Zdziwiona, wyjęłam go i… już wiedziałam, co to za zdjęcie, i dlaczego było schowane. Złożone na pół. Na zdjęciu młody mężczyzna w modnym ubraniu z lat 60., obok ja, dwudziestotrzyletnia. Wiedziałam, kto jest na zagiętej części zdjęcia. Powoli odchyliłam je.
Julka. Moja najlepsza przyjaciółka
Niemal siostra. Wychowywałyśmy się na jednym korytarzu, drzwi w drzwi. Te same przedszkole, klasy, ławki. Nierozłączne przez dwadzieścia trzy lata. A potem ona mnie zdradziła. To bolało bardziej niż zdrada mężczyzny, którego wtedy kochałam i za którego miałam wyjść za parę dni. Oboje mnie zdradzili. Niechciane wspomnienia napłynęły niepowstrzymaną falą. Romka poznałam na studiach. Miałam wtedy dziewiętnaście lat. Uznałam, że to człowiek z charakterem i przyszłością. Pracowity, zaradny. Potrafił zawrócić w głowie kobiecie. Zakochałam się. Oczekiwałam, że moja najlepsza przyjaciółka będzie jak ja szczęśliwa. Ale ona po pewnym czasie zaczęła przebąkiwać, że z niego wcale nie jest taki rycerz. On też jakby nie darzył jej sympatią.
Martwiło mnie to, ale uznałam, że to im minie. Kiedy powiedziałam Julce, że wyjdę za niego za mąż, zaczęła mnie przekonywać, że to najgorsza decyzja, jaką mogłam podjąć. Że Roman to wilk w owczej skórze. Że przysporzy mi samych cierpień. Ale kiedy zażądałam, żeby dała mi na to jakieś dowody, tylko rozłożyła ręce.
– Wiesz, że mam intuicję, nigdy się co do ludzi nie mylę. On przyprawia mnie o dreszcze. Aniu, błagam, nie wiąż się z nim. Jeszcze czeka cię wielka miłość.
Nie chciałam jej słuchać. Byłam zakochana i uznałam – za podszeptem Romana – że Julka po prostu mi zazdrości, bo sama nikogo nie ma. „No i będzie musiała w akademiku zamieszkać z kimś innym, kiedy ty wprowadzisz się do mnie”, mówił. Brzmiało to rozsądnie, choć powinnam była przecież wiedzieć lepiej – znałam moją przyjaciółkę. Ale miłość oślepia. Na kilka dni przed ślubem ktoś wsunął mi pod drzwi pokoju w akademiku kopertę. W środku był anonim: „Jeśli chcesz wiedzieć, co robi twoja niby przyjaciółka, przyjdź o godzinie 16.00 pod adres…” .
Myślę, że gdyby wspomniany był w liście Roman, nie poszłabym, uznawszy, że to kolejna próba Julki obrzydzenia mi narzeczonego. Ale moja podświadomość szukała czegoś obciążającego na przyjaciółkę, bym uwierzyła, że przemawia przez nią zazdrość. Pojechałam więc pod podany adres, weszłam do mieszkania (drzwi nie były zamknięte na klucz) i zastałam Julkę i Romana w bardzo jednoznacznej sytuacji. Kiedy stanęłam w progu pokoju, w którym kotłowali się na kanapie, Julka odwróciła ku mnie twarz i uśmiechnęła się. Jakby mówiła – a nie mówiłam? Roman był zbyt zajęty, by zauważyć koniec mojego świata. Zerwałam zaręczyny. I zerwałam przyjaźń. Nie chciałam słuchać tłumaczeń Julki, niedobrze mi się robiło, gdy na nią patrzyłam. Wyprowadziłam się z pokoju w akademiku do innego. Płakałam chyba miesiąc, musiałam potem zdawać egzaminy poprawkowe, bo nie mogłam się uczyć. I chyba bardziej bolałam nad utraconą przyjaźnią niż miłością, bo to uczucie dość szybko mi przeszło (zwłaszcza kiedy okazało się, że mój narzeczony szybko pocieszył się w ramionach innej), natomiast tęsknota za przyjaciółką tkwiła we mnie latami. Aż też się rozpłynęła.
Ale czy na pewno?
Kiedy czterdzieści ponad lat później siedziałam ze zdjęciem zrobionym podczas wspólnej wycieczki w Tatry i przypominałam sobie tę historię, znów poczułam to jątrzące uczucie pustki, braku i pragnienia, by znów ujrzeć roześmianą twarz Julki, poczuć tę wspólnotę dusz, to całkowite porozumienie. Tęskniłam za nią. Nadal. Chyba najwyższy czas przeczytać ten list, pomyślałam. Wiedziałam, gdzie jest. Przez ostatnie dekady przekładałam go wraz z innymi starymi dokumentami z miejsca na miejsce. Dostałam go tydzień po tamtych wydarzeniach, kiedy rzuciłam Julce w twarz, że jest zdradliwą suką. Wiedziałam, że pewnie tłumaczy się w nim. Ale nie chciałam go czytać. Przerwałam na pół i wyrzuciłam do kosza. Po czym wyjęłam go i schowałam. Nie chcąc się zastanawiać, dlaczego. Teraz wyjęłam kopertę z foliowej torebki, z koperty jedną kartkę i złożyłam ją w miejscu przerwania. Skleiłam przeźroczystą taśmą. Odetchnęłam głęboko.
„Najukochańsza Aniu. Wiem, że moja zdrada cię boli, a i ja cierpię. Ale jaką byłabym przyjaciółką, gdybym nie zrobiła wszystkiego, by uchronić cię przed strasznym losem. Nie mam dowodów na to, że Roman cię unieszczęśliwi, ale czuję to w kościach. Nie lubię go, ale wiem, że gdy zobaczysz go, jak zdradza cię przed ślubem, otworzą ci się oczy. Więc uwiodłam go, i uwierz mi, nie musiałam długo go namawiać. To ja wysłałam do Ciebie anonim, żebyś przyszła. Myślałam tylko, że po wszystkim mnie wysłuchasz i zrozumiesz moje motywy. Wybaczysz. Wiem, że Ty zrobiłabyś dla mnie to samo. Mam nadzieję, że gdy przeczytasz ten list, znów będziemy przyjaciółkami. Twoja na zawsze. Julia.”
Mój Boże. Moje dłonie zadrżały. Wiedziałam, że miała rację co do Romana. Wiele lat temu znajomi ze studiów powiedzieli, że Roman trafił do więzienia za pobicie żony i dzieci. Pamiętam, że wtedy pomyślałam o Julii… Ale szybko przegoniłam myśl. Wciąż nie mogłam jej darować, choć Roman stał mi się obojętny. Miała też rację, że spotkam prawdziwą miłość. Mój mąż, Henryk. Umarł dwa lata wcześniej, ale przeżyłam z nim cudowne chwile. Dzięki Julii. Jej zdradzie… jej poświęceniu.
Musiałam poprosić ją o wybaczenie
Tęsknota za przyjaciółką niemal mnie zadławiła. Rozpłakałam się. A potem, gdy obeschły łzy, postanowiłam ją znaleźć. I podziękować. Nie oczekiwałam wiele, może już nic do mnie nie czuje, może moje milczenie i zawziętość ją rozgniewały i zapomniała o mnie… Ale musiałam jej powiedzieć, że proszę o wybaczenie i dziękuję. I jak nie lubię Facebooka, to właśnie on pomógł mi ją znaleźć. Kiedy zobaczyłam zdjęcia jej domu w ogrodzie, wiedziałam, gdzie mieszka – w starym domku jej dziadków na przedmieściach. I następnego dnia w południe stanęłam przed jej drzwiami i zadzwoniłam. Kiedy otworzyła mi drzwi – tak bardzo zmieniona latami i tak bardzo znajoma – powiedziałam:
– Właśnie przeczytałam twój list. Byłam taka głupia… – łzy wypełniły mi oczy.
– Ania, Boże…
Płakałyśmy razem całe popołudnie, próbując nadgonić przeszłość. A gdy Julka dowiedziała się, że idę do domu starców, powiedziała:
– Mam złe przeczucia. Jaką byłabym przyjaciółką, gdybym ci na to pozwoliła? Jeśli nie chcesz, bym się na ciebie obraziła, zamieszkasz ze mną.
Patrzyłyśmy na siebie długo, z miłością, która przetrwała całe życie. Zrozumiałam wtedy, że prawdziwa przyjaźń to nie poklepywanie po ramieniu i wspólna zabawa. To odpowiedzialność, która czasem może dużo kosztować.
Czytaj także:
„Przyjaciółka zaczęła się umawiać z moim byłym. Chciałam ją ostrzec, ale nie chciała mnie słuchać, więc niech cierpi!”
„Wiedziałam, że przyjaciółka wyleci z pracy i zrobiłam coś strasznego. Przeze mnie Beatka miesiącami żyła w nędzy”
„Przyjaciółka wprosiła się i zrobiła z mojego mieszkania hotel. Nie miała dla mnie czasu, bo uganiała się za facetami”