Nie wiem, jaki mamy dzisiaj dzień ani która jest godzina. Nie pytam nawet, bo nic mnie to już nie obchodzi. Moje życie sprowadza się teraz do krótkich chwil przytomności, bólu przeszywającego ciało, zastrzyków, kroplówek, zmiany opatrunków i ponownego zapadania się w czarną otchłań. Mówią: „Musi się pani ruszać, niedługo stąd pani wyjdzie, a tam już czeka na panią mąż, rodzina, dzieci...”
Przysłali do mnie księdza i jakąś wystraszoną panią psycholog. On bredził coś o próbie, na jaką wystawił mnie Bóg, ona nie wiedziała, gdzie podziać wzrok.
– Zdaję sobie sprawę, że nie jest pani lekko, ale... – wydukała wreszcie, a ja nawet nie mogłam roześmiać się jej w twarz.
A miałam ochotę... Chciałam wykrzyczeć na całe gardło, że nic nie wie o tym, jak żyje się z oszpeconą twarzą, wypalonymi włosami, poparzonym gardłem i strunami głosowymi. Że nie ma pojęcia, jak to jest być monstrum, które boi się pokazać na oczy własnym dzieciom, i żoną, która wstydzi się własnego męża. I nie wie, czemu ktoś postąpił z nią tak okrutnie.
Leżąc tyle czasu w samotności, przeanalizowałam każdą minutę tamtego feralnego dnia. Próbowałam zrozumieć motywy kierujące tą dziewczyną, przypomnieć sobie jej twarz, słowa... Niestety, nie mogłam znaleźć odpowiedzi.
Dlaczego on tak się dziwnie zachowuje?
Od jakiegoś czasu mąż był jakiś nieswój. Mruczał coś pod nosem, zamiast odpowiadać na pytania; popołudniami często znikał z domu, wracał późno, zmęczony rzucał się na łóżko i budził się zlany potem. Jak ognia unikał swojego telefonu
i zamierał na dźwięk każdego esemesa czy dzwonka u drzwi. Nie miałam pojęcia, co mu się stało. Czyżby się czegoś bał?
– Igor, co się dzieje? – nie wytrzymałam i wreszcie go o to spytałam.
– Nic – bąknął tylko pod nosem.
– Jak to nic?! Masz mnie za idiotkę? Czuję, że coś niedobrego wisi w powietrzu. Nie powiesz mi? – nie odpuszczałam.
– Zostaw mnie, mam po prostu trudny czas! – jak oparzony zerwał się z kanapy i zamknął się w naszej sypialni.
Już chciałam pójść do niego, zła, że mnie zbywa, gdy wyszedł ubrany w strój do biegania. Minął mnie w przedpokoju, jakbym była powietrzem, i tyle go widziałam. „Znowu będę musiała sama zawieźć dzieci do szkoły” – pomyślałam zła.
Tak naprawdę nie chodziło o dzieci ani o to, że kiedy miał te swoje humory, w ogóle mi nie pomagał. Z moim mężem ewidentnie działo się coś dziwnego, a ja nijak nie umiałam do niego dotrzeć.
Rano z trudem zniosłam marudzenie maluchów. Kiedy wstałam, Igora już dawno nie było w domu. Zostawił mnie samą z trójką naszych pociech: ośmioletnia Ula zakwestionowała przygotowany przez nas wieczorem strój do szkoły, pięcioletni Dominik jak zwykle kwękał, że nie lubi przedszkola, a trzyletnia Mariolka umazana kanapką ciągle pytała, gdzie jest tatuś.
– Nie wiem, gdzie jest twój tatuś! – wrzasnęłam w końcu na całe gardło.
Widząc łzy w jej oczach, pożałowałam, że w porę nie ugryzłam się w język. Jakoś jednak w końcu udało mi się przeprosić dzieci, ale dzień miałam zepsuty.
Bezskutecznie kilka razy próbowałam się dodzwonić do Igora. W końcu wściekła napisałam, żeby sam zawiózł dzieci na dodatkowe zajęcia, bo umówiłam się na rozmowę z przyjaciółką. Komuś musiałam się przecież wygadać.
Przed spotkaniem z Matyldą pojechałam jednak pod nasz blok. Chciałam sprawdzić, czy mąż zaopiekuje się dziećmi. Zaparkowałam z boku budynku. Zdążyłam zauważyć, jak wychodzi z klatki, gdy ktoś zapukał w szybę mojego auta.
Szczuplutka blondyneczka w niebieskiej kurtce, uśmiechając się niewinnie, poprosiła o uchylenie szyby. Zrobiłam to machinalnie, wciąż myśląc o mężu. Wtedy ona zapytała, czy ja to ja, a kiedy potwierdziłam, wyjęła coś z torebki i chlusnęła mi tym prosto w twarz.
W jednej chwili poczułam, jak ogień pali mi twarz, powieki, włosy... Chciałam krzyczeć, bo tak potwornie bolało, ale ten żar wypalał mi również gardło. Miotałam się, wyjąc z bólu, szarpałam kurtkę i pasy bezpieczeństwa, chcąc się jak najszybciej wyzwolić. Nic z tego nie wyszło.
Miałam wrażenie, że tysiące rozżarzonych igieł wbijają mi się w ciało, przewiercają przez skrócę, mięśnie i kości, palą wnętrzności, rozdzierają mnie od środka...
Jakimś cudem wreszcie udało mi się wymacać klamkę i wytoczyć się z auta. Potknęłam się, upadałam. Ktoś zaczął krzyczeć, ktoś inny wezwał pogotowie...
Okazało się, że Igor zna tę dziewczynę
– Proszę się oszczędzać i na razie nic nie mówić – usłyszałam miły męski głos. – Ma pani poparzenia trzeciego stopnia twarzy i gardła. Sądzimy, że struny głosowe uda się uratować. Są na to sposoby... Nie... Proszę nie próbować otwierać oczu, założyliśmy pani opatrunek. Trwają badania, wkrótce będziemy wiedzieć, w jakim stanie są pani oczy. Przykro mi, ktoś oblał panią ługiem, to silnie żrąca substancja. Najważniejszy jest spokój. Proszę się wysypiać i stosować do naszych zaleceń. Zrobimy wszystko, by pani nie cierpiała – lekarz dotknął mojej ręki.
Chyba chciał mnie uspokoić, ale zwinęłam dłoń w pięść i wycofał się po cichu. Ktoś przyszedł, poczułam delikatne wkłucie w ramię i natychmiast zasnęłam. Obudził mnie stukot kółek wózka.
– Przewiniemy panią, zmienimy cewnik i opatrunki. Na razie nie będzie pani wstawać, więc proszę... – kobieta wcisnęła mi w dłoń jakiś prostokątny przedmiot – wzywać nas tym przyciskiem, gdyby czegoś pani potrzebowała. Nie... Niech pani nie próbuje mówić... Poradzimy sobie jakoś bez tego, naprawdę...
Znowu zasnęłam. Budziłam się i zasypiałam, a co i rusz ktoś inny był przy moim łóżku. Wstrząśnięci rodzice, zapłakany Igor, przejęta, lecz silna jak zwykle Matylda, zagubiony ksiądz i równie bezradna jak on pani psycholog. I jeszcze policja... Najpierw nieco gburowaty mężczyzna, później całkiem miła dziewczyna.
– Już wiemy, kim jest ta osoba – powiedziała podczas którejś wizyty.
– Kim? – z trudem udało mi się zbudować proste pytanie, ale powoli dzięki wysiłkom lekarzy odzyskiwałam mowę.
– Chyba musi pani o tym porozmawiać z mężem... Proszę nie próbować otwierać oczu! Wyrzucą mnie stąd, jeśli zobaczą, że pani nie dopilnowałam. Niech się pani trzyma... – dodała łagodnie.
Igor odwiedził mnie tego samego dnia. Przyniósł kwiaty, ucałował moje dłonie.
– Znale.. źli... ją – stwierdziłam.
– Tę dziewczynę? – zapytał niespokojnie. – Skąd wiesz? Była tutaj ta policjantka, tak? Mówiła coś jeszcze?
– Że... ty... mi... po… wie... sz...
– Co mam powiedzieć? Nie rozumiem – usłyszałam, jak wierci się niespokojnie.
Zachowywał się w ten sposób zawsze, kiedy się zdenerwował. Wyczuł, że zauważyłam ten ruch, i znieruchomiał.
– Tak, znam tę dziewczynę – westchnął. – Tak mi przykro, Izuniu... Nie sądziłem, że posunie się do czegoś takiego. To moja była uczennica. Jakieś pół roku przed maturą zaczęła mieć problemy
z nauką, potem zachorowała na anoreksję. Nie wiem, czemu na swojego powiernika wybrała właśnie mnie. Słuchałem, jeździłem z nią po psychoterapeutach, namawiałem do jedzenia. Pilnowałem, żeby jadła w szkole i przykładała się do nauki. Niczego nie zauważyłaś, bo wtedy często udzielałem korepetycji. W końcu zdała maturę i z niemałym trudem dostała się na studia. Myślałem, że będę miał spokój, ale ona nie chciała się odczepić...
– Ale cze… mu? – nic nie rozumiałam.
– Zakochała się we mnie – wyjaśnił Igor. – Zaczęła wymuszać na mnie weekendowe spotkania, a kiedy odmawiałem, truła się, próbowała skakać z okna i znowu przestała jeść. Przeraziłem się, że z dobrej woli wplątałem się w znajomość z wariatką, ale nawet do głowy mi nie przyszło, że zaatakuje ciebie. Wybacz mi, gdyby wiedział... Nie wiem, poszedłbym na policję albo... – płakał mój mąż.
Zrobiło mi się go żal. Wiedziałam, jakim dobrym jest nauczycielem, jak przeżywa oceny swoich uczniów i ich postępy w nauce. Skąd mógł wiedzieć, że ktoś tak opacznie zrozumie jego zaangażowanie w pracę? Wybaczyłam mu od razu. Ze szpitala wyszłam kilka miesięcy później z oszpeconą bliznami twarzą, niedowidząc na jedno oko i wciąż mając trudności z wymową. Czekało mnie
wiele operacji plastycznych i przeszczepów skóry, lata wcierania maści i zażywania leków.
Zamiast do pracy poszłam na rentę. Zaszyłam się w domu, odizolowałam od ludzi, wstydząc się swojego wyglądu. Tylko najbliżsi mieli ze mną kontakt.
Prędzej czy później to musiało się wydać
Ale kiedyś na początku zimy skuszona słońcem postanowiłam się przespacerować, nim dzieci i mąż wrócą domu. Owinięta szczelnie szalem, w czapce nasuniętej głęboko na oczy poszłam do parku.
– To pani? – od razu poznałam głos tamtej policjantki ze szpitala.
– Tak – odpowiedziałam niepewnie.
– Dobrze pani wygląda! – ucieszyła się. – Wie pani, że rozprawa już wkrótce? Proszę się nie martwić, mamy mocne dowody, dziewczyna pójdzie siedzieć, a pani mąż... Naprawdę podziwiam, że mu pani wybaczyła po tym wszystkim, co przeszła... Wspaniała z pani kobieta, mnie nie byłoby chyba stać na taki piękny gest.
– Co pani mówi? Co miałam wybaczać? – ku własnemu zaskoczeniu nie zacięłam się ani razu, wypowiadając te słowa.
– Jak to? Nic pani nie wie o pani mężu i tej dziewczynie? – zdziwiła się.
– Ach to, mówił mi, że zwariowała na jego punkcie... Napalona uczennica, jakich dziś pełno – wzruszyłam ramionami.
– Napalona? O czym pani mówi? Przecież to on zaciągnął ją do łóżka!
Zatkało mnie. Przez chwilę nie byłam w stanie zaczerpnąć głębszego oddechu.
– Jak to? – zaczęłam się krztusić, zniszczone oko łzawiło, a poparzona powieka nie przestawała drgać; poczułam każdą bliznę na mojej twarzy. – Nie rozumiem… O co pani chodzi? On przecież nie...
Prawda była taka, że Igor miał romans z tą dziewczyną jeszcze w czasie, kiedy była jego uczennicą. Poderwał ją tuż przed jej osiemnastymi urodzinami, ale ładna, zgrabna i całkiem mądra blondyneczka wpadła mu w oko dużo wcześniej. Wiedząc, jakim darzy go podziwem, misternie tkał swą pajęczynę, aż w końcu uwiódł dziewczynę, która zresztą po maturze mu się znudziła. Naiwnie sądził, że i ona w nowym, studenckim otoczeniu straci zainteresowanie nim, ale tak się nie stało.
Odtrącona przestała się uczyć, oblała pierwszy rok i wróciła do naszego miasteczka. Szukała kontaktu z Igorem, ale ten tylko z niej szydził. Załamana przestała jeść, próbowała popełnić samobójstwo, a gdy mój mąż sterroryzowany jej esemesami przyjechał i ją uratował, wymyśliła sobie, że pozbędzie się głównej przeszkody na drodze do ich szczęścia, czyli mnie. Przecież uwodząc ją, tak przekonywująco opowiadał o samotności w związku, w którym on nigdy się nie liczył...
– Dyrekcja szkoły wciąż jeszcze nie wierzy w wersję byłej uczennicy i nie chce zawiesić pani męża w prawie do wykonywania zawodu, ale my mamy twarde dowody – powiedziała policjantka. – To on ją poderwał i kokietował tak długo, póki mu nie uległa. Pisał do niej takie rzeczy, że mnie samej było wstyd, gdy to czytałam. Przykro mi, ale ten człowiek panią oszukał i chyba wciąż oszukuje.
Zachwiałam się na te słowa i pewnie bym się przewróciła na zamarznięty chodnik, gdyby nie pomoc tej kobiety.
Nie chciałam wracać do domu, więc policjantka odwiozła mnie do rodziców i powtórzyła im swoją opowieść. Mama płakała, ojciec złorzeczył draniowi.
Nie wiem tylko, co sobie myślał Igor, zatajając przed nami prawdę. Przecież żyjemy w małym miasteczku, wszyscy się tutaj znają. Plotki rozchodzą się z prędkością światła. I tak miał szczęście, że ja tak długo izolowałam się od ludzi, ale zapomniał o policjantce i o całym procesie czekającym tę dziewczynę... Wszystko musiało się w końcu wydać. Może wierzył, że nie dam wiary dowodom i będę trwać przy nim na dobre i złe?
Pomylił się. Odeszłam, zabrałam dzieci, wyprowadziłam się do rodziców. Tylko co z tego? Sąd wymierzył Igorowi wyrok w zawieszeniu, kuratorium odsunęło go od pracy z dziećmi, ale on żyje i ma się dobrze. Nie cierpi każdego dnia z powodu poparzonych mięśni twarzy, nie wciera maści, nie pilnuje terminów kolejnych zabiegów w szpitalach, nie cierpi po przeszczepach skóry, nie wygląda jak kaleka, nie musi utrzymywać się z renty i marnych paru stów alimentów. Jest zdrowy i wolny, i o ile wiem, teraz, po roku, pociesza się w ramionach młodej dziewczyny...
Czytaj także:
„Przyjęłam do domu bezdomnego mężczyznę. Dałam mu szansę, a on skradł to, co miałam najcenniejsze – moje serce”
„Mój mąż uparł się, że pies nie będzie spał w łóżku. Nie przez bakterie, ubzdurał sobie, że musi zachować hierarchię”
„Mój były 9 lat nie interesował się córką. Teraz nagle zaczął kupować sobie jej miłość”