Mój ukochany mężczyzna miał błękitne oczy. Niestety, ślepy los rozdzielił nas na wiele lat.
– Jakaś nieswoja jesteś – Anka patrzyła na mnie, obracając w palcach pusty kieliszek. Właśnie wypiłyśmy butelkę wina, a mnie było coraz smutniej. – Coś się stało? Masz kłopoty z Maćkiem? – dopytywała się.
Miała do tego zupełne prawo, w końcu była moją najlepszą przyjaciółką.
– Maciek jest w porządku. Jak na ośmiolatka aż za bardzo. To nie to.
– A co?
– Nie wiem – zamknęłam oczy i próbowałam opisać dręczące mnie uczucia. – To tak jakby wokół mnie rósł ogromny bąbel. Pusty w środku. Taka próżnia. Niby praca tak samo absorbująca jak zawsze, roboty w domu pod dostatkiem, czasu na wszystko mało, a jednak jałowość, jakaś i nuda.
– Przestań, to nie to – zaprzeczyłam.
– No, dobra, to inaczej. Po długim i pracowitym czasie kształtowania swojej osobowości coraz lepiej rozumiesz, że nie osiągniesz pełni bez tej przysłowiowej drugiej połowy.
– Może i masz rację – westchnęłam. – Tylko, jak zauważyłaś, długo kształtowałam swoją osobowość, a w międzyczasie wszyscy faceci pożenili się. A nawet jak jeszcze jakiś się uchował, to gdzie go znaleźć? Mam ganiać po mieście i szukać?
– No, nie, tak na chybił trafił to szkoda czasu. Ale znam sposób: idź do wróżki.
– Nie wierzę we wróżki.
– Nie mówię, abyś wierzyła we wszystkie, tylko w tę jedną, dzięki której poznałam Karola.
Przypomniała mi się historia sprzed paru lat, kiedy to Anka postępując według zaleceń wróżki, zapisała się na kurs stolarstwa, gdzie o mało nie straciła palca, ale znalazła męża.
– Nie, nie – zaprotestowałam – ja mam dziecko na utrzymaniu, nie będę ryzykować, poza tym nie lubię majsterkowania.
– Ojej, Kaśka, przecież ona nie wysyła wszystkich kobiet do obrabiarek. Co ci szkodzi spróbować? Obiecaj, że pójdziesz.
Wymogła na mnie tę obietnicę. Zapewne nigdy by jej się to nie udało, gdyby nie to wino krążące w naszych krwiobiegach.
Dwa dni później, pełna oporów, nacisnęłam dzwonek do najzwyczajniejszych drzwi w najzwyczajniejszym bloku. Otworzyła mi drobna kobieta w fartuszku. W mieszkaniu pachniało ciastem. Nieźle sobie daje radę ta wróżka, stać ją na gosposię – pomyślałam. A głośno oświadczyłam:
– Przyszłam do wróżki.
Kobieta przyjrzała mi się uważnie.
– Proszę bardzo – poprowadziła mnie w głąb mieszkania, zdejmując po drodze fartuch.
Weszłyśmy do niedużego, zapchanego książkami pokoju.
– Proszę usiąść – wskazała mi fotel, a sama usiadła na przeciwko.
– To pani jest wróżką? – zdziwiłam się.
– Wiem, że nie wyglądam. Ale nie zajmuję się wróżeniem zawodowo. Gdyby była to moja profesja, zadbałabym bardziej o odpowiedni nastrój. Tylko że tak naprawdę nie ma to żadnego znaczenia. Po prostu mam taki dar, że czasami, gdy przebywam z kimś, przychodzi do mnie informacja dla tej osoby, taki przekaz. Jakbym była urzędem pocztowym – uśmiechnęła się.
– A czy dla mnie ma pani jakąś wiadomość? – zapytałam.
– Jeszcze nie. Ale zaczekajmy – pochyliła się do przodu i wzięła mnie za rękę.
Myślałam, że zacznie badać linie na mojej dłoni, ale ona zamknęła oczy i zastygła w bezruchu. Siedziałyśmy w ciszy kilka minut, gdy nagle powiedziała:
– To, na co pani czeka, wydarzy się w sylwestra.
Ciarki przebiegły mi po plecach. Poczułam, że ona naprawdę wie. A potem ogarnęła mnie radość i zrozumiałam, że Anka miała rację, że ja potrzebuję miłości, że to ona nada sens mojemu życiu.
Jakie to romantyczne. Ale zaraz, przecież miałam spędzić sylwestra właśnie u Anki, w towarzystwie jej męża i jeszcze jednej zaprzyjaźnionej pary. Przecież nie będę rozbijała małżeństw. Zdenerwowana popędziłam do swojej przyjaciółki.
– Ania, kto ma być u was na sylwestra?
– Ty, my i Kowalscy, wiadomo.
– Wróżka powiedziała, że miłość przyjdzie do mnie w sylwestra. Czyli kto się we mnie zakocha, twój Karol czy Kowalski?
– Ojej – stropiła się Anka – niedobrze. Ona zawsze mówi prawdę. Coś z tym trzeba zrobić. Chyba nie możesz przyjść do nas. Może byś się wybrała do moich teściów? On jest bardzo fajnym facetem, aż szkoda go dla takiej zołzy.
– Bardzo zabawne – warknęłam.
– No, nie złość się. Zaraz coś wymyślę – Anka krążyła po pokoju.
– Wiem! – krzyknęła triumfalnie. – Pójdziesz na bal dla singli.
– Nie ma mowy – teraz to naprawdę się wkurzyłam. – Nie pójdę do żadnego głupiego Klubu Samotnych Serc. W ogóle nigdzie nie pójdę. Wolę siedzieć w domu.
– Lepiej nie – ostrzegła mnie. – Ta wróżka zawsze mówi prawdę. A poza tym nie mam na myśli potańcówki w klubie osiedlowym, tylko bal w eleganckim hotelu. Przecież takich jak ty są tysiące – młodych, samotnych i z kasą.
– Z tą kasą to trochę przesadzasz – mruknęłam. – Wątpię, czy mnie stać na taki bal.
– Potraktuj to jak inwestycję. Miłość miłością, ale zawsze bogaty mąż lepszy od biednego. A tam przyjdą ci nadziani.
– Wiesz, że ci nadziani mają zazwyczaj poprzewracane w głowach.
– To stereotypy. Biedni też nie zawsze są szlachetni. Ale niektórzy są, co ci teraz udowodnię. Otóż właśnie postanowiłam, że my z Karolem pójdziemy z tobą na ten bal. Będzie to dla nas klęska finansowa, ale co tam. Poczuj moc przyjaźni.
– Ale przecież nie jesteście singlami.
– A co, mamy to napisane na czole? Będziemy udawać, że dopiero się poznaliśmy. Ale fajnie – ucieszyła się – Karol będzie musiał mnie poderwać.
No i co mogłam zrobić z tą moją szaloną przyjaciółką? Chyba miała rację, losowi trzeba pomóc.
Do sylwestra pozostał niecały miesiąc. To niewiele, jeśli trzeba podjąć tyle ważnych decyzji: jakie ciuchy, jakie buty...
A fundusze mocno ograniczone, bo po zakupie wejściówki na upatrzony przez Ankę bal z moich oszczędności zostały żałosne resztki... A jeszcze są święta. Na szczęście prezent dla Maćka – kolejny zestaw ukochanych klocków Lego – już od dawna leżał ukryty na pawlaczu.
Maćka zawiozłam do mamy. Gdy wychodziłam, rzucił na mnie okiem i mruknął:
– Super wyglądasz. A wiesz – ożywił się nagle – kupiliśmy z babcią fajne fajerwerki. Będziemy je puszczać o północy.
– Babcia będzie je puszczać. Ty możesz tylko patrzeć, pamiętaj.
– Będziemy uważać, nie martw się Kasiu – powiedziała mama. – Baw się dobrze.
– Na pewno – uśmiechnęłam się.
Na balu ogarnął mnie szampański nastrój. Bez wytchnienia tańczyłam z kolejnymi partnerami. Z tego tanecznego zapamiętania wyrwała mnie Anka. Nie czekając na przerwę, wyjęła mnie z uścisków któregoś tam z rzędu adoratora i zaciągnęła do stolika.
– Kobieto, opamiętaj się – upomniała mnie. – Ja też wierzę, że przeznaczony ci mężczyzna już tu jest, ale ufam, że to ktoś bardziej do ciebie pasujący. Przecież ten, z którym teraz tańczyłaś, jest już chyba od dziesięciu lat na zasłużonej emeryturze, a poprzedni nawet na tych niebotycznych obcasach, które miał schowane w nogawkach, nie sięgał ci do ucha.
– No wiesz, wygląd to nie wszystko – oburzyłam się.
– Może nie wszystko, ale co powiesz na tego osobnika, tam po lewej, który nie odrywa od ciebie wzroku?
Dyskretnie zerknęłam we wskazanym kierunku i o mało nie spadłam z krzesła. Facet był porażający.
– Anka, to niemożliwe. Tacy nie siedzą samotnie na balu. Coś z nim musi być nie tak. Może nie ma nóg.
– Jest sam, bo przed chwilą odprawił kolejną amatorkę swoich wdzięków. A nogi raczej ma, bo już tu raz prawie dotarł. Ale ty umknęłaś w ostatniej chwili, pędząc na parkiet z jakimś chudzielcem.
W tej chwili ktoś pochylił się nad naszym stolikiem.
– Mogę panią prosić? – usłyszałam męski głos.
– Dziękuję, nie – odparłam dość nieuprzejmie.
Gość oddalił się obrażony, a Anka pokręciła głową.
– Za tobą to się nie trafi – westchnęła.
– Najpierw tańczysz z każdym, kto się nawinie, a potem odpędzasz całkiem niczego sobie faceta.
Ale ja już nie chciałam tańczyć z nikim oprócz właściciela hipnotyzujących, niebieskich oczu.
– Nie ruszę się z miejsca, póki on nie podejdzie – powiedziałam do Anki.
– To jeszcze jakieś dziesięć sekund – uśmiechnęła się.
Poczułam się, jakbym wróciła do szczęśliwej krainy, którą dawno temu utraciłam. Zerkałam w wpatrzone we mnie błękitne oczy i za każdym razem przebiegał mnie dreszcz. Ktoś już kiedyś tak na mnie patrzył... Jerzy, moja pierwsza miłość.
Kiedy byliśmy razem, wszystko robiło się piękniejsze, ciekawsze. Myślałam, że nic nigdy nie zdoła nas rozdzielić, a jednak komuś się udało. Wystarczyła misterna intryga, parę kłamstw i uwierzyłam, że Jurek mnie zdradził. Zraniona i załamana zdradziłam go również. Tyle że ja zrobiłam to naprawdę. I to był koniec.
Powoli zaczęły do mnie docierać szeptane do ucha słowa: że na tej sali nikt się nie liczy oprócz mnie, że jestem piękna, że jak tylko mnie zobaczył, poczuł, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Miałam wrażenie, że byliśmy razem od zawsze, tylko gdzieś się na chwilę pogubiliśmy. Kiedy nadeszła północ, wznieśliśmy noworoczny toast, a on szepnął:
– Obyśmy się już nie rozstawali.
Z nadmiaru wrażeń poczułam się słaba i zmęczona.
– Usiądźmy gdzieś na chwilę, odpocznijmy – zaproponowałam.
– A może w ogóle odpocznijmy już od tego balu? Pojedźmy gdzieś, gdzie będziemy tylko we dwoje. Najlepiej do mnie. Mam ci tyle do powiedzenia – jego głos był jednocześnie i proszący, i stanowczy.
– Nie wiem – zawahałam się – to wszystko dzieje się tak szybko. Muszę ochłonąć.
– Po co? Czy nie lepiej poddać się magii tej nocy? Móc ją potem wspominać jak szaloną przygodę?
Spojrzałam w jego błękitne oczy i pomyślałam, że dzisiaj nie będę rozważna. Będę romantyczna.
Chyba odgadł moje myśli, bo szybko dodał:
– Idę po taksówkę. Będę czekał przy wyjściu. Zobaczysz, będzie wspaniale.
Poszłam do stolika, przy którym Anka z Karolem gruchali jak świeżo zakochani. Mimo to Anka jak zwykle była czujna:
– Jesteś pewna tego, co chcesz zrobić?
Jeszcze przed sekundą byłam prawie pewna, ale jej pytanie zbiło mnie z tropu.
– Sama jeszcze nie wiem, ale... – w mojej torebce zapiszczała komórka.
Spojrzałam na wyświetlacz – to mama.
– Coś się stało?!
– Córeczko, tylko się nie denerwuj, to nic takiego – mama starała się mówić spokojnie. – Mieliśmy drobny wypadek, a Maciuś bez ciebie nie chce jechać do lekarza.
– Zaraz będę – krzyknęłam.
Anka zerwała się na równe nogi.
– Jadę z tobą. Karol, biegnij do szatni.
– Ania, nie trzeba. Może to naprawdę drobiazg. Jak będę cię potrzebować, zadzwonię.
Pobiegłam do wyjścia, po drodze wyrywając z rąk Karola płaszcz. Niebieskooki już czekał.
– Jest ta taksówka? – spytałam niecierpliwie.
– Jest, ale czemu jesteś taka zdenerwowana?
– Mój syn miał wypadek. Muszę jechać do domu.
– Cholera, co za pech – rzucił ze złością. – Tyle czasu zmarnowałem...
– Co takiego?! – stanęłam jak wryta.
Zmieszał się.
– Przepraszam, tak mi się głupio wyrwało, miałem na myśli...
– Nie obchodzą mnie twoje myśli – powiedziałam lodowatym tonem i pobiegłam w stronę taksówki, łykając łzy upokorzenia. Jak mogłam być taka naiwna? O mały włos a wylądowałabym w przytulnym gniazdku tego chama. Ale teraz to wszystko nieważne. Najważniejszy jest Maciek.
Kiedy wreszcie wpadłam do mieszkania, zobaczyłam syna przytulonego do babci.
– Co się stało? – przykucnęłam przy nich – Gdzie cię boli?
– Już mnie prawie nie boli – chlipał – ale babcia powiedziała, że doktor musi obejrzeć, a ja się bałem, i nie chciałem bez ciebie, i popsułem ci bal...
– Ale co właściwie się stało?
– Poszliśmy z babcią i Azorem na spacer, i ja się przewróciłem, i ręka mnie zabolała.
– Obawiam się, że może być złamana – dodała mama. – Bardzo spuchła.
– Nie ma rady – zadecydowałam – trzeba pojechać na ostry dyżur.
Kilkanaście minut później byliśmy w szpitalnej poczekalni. Siedziało tam kilkoro poturbowanych na różne sposoby sylwestrowiczów. Maciek zupełnie zapomniał o bólu i ciekawie rozglądał się dookoła. We mnie napięcie też opadło, lecz za to wróciło wspomnienie niebieskich oczu. Ale nie tego podrywacza. Nagle poczułam się okropnie samotna i zawiedziona.
– Idę do łazienki – rzuciłam w stronę mamy i Maćka.
Umknęłam do toalety, gdzie rozryczałam się na dobre. Kiedy wreszcie się opanowałam i doprowadziłam do jakiego takiego stanu, mamy i Maćka nie było już w poczekalni.
– Są w gabinecie – dziewczyna w podartych rajstopach i z fatalnie rozbitym kolanem wskazała głową drzwi.
Weszłam do środka. Mama spojrzała na mnie, jakby chciała coś powiedzieć, ale w tej chwili zza stojącego w głębi pokoju parawanu dobiegł rozentuzjazmowany głos mojego synka:
– Ta seria citi jest super. A ma pan quada?
– Mhm... i motorówkę. Teraz może trochę zaboleć.
– Ja mam jeszcze podnośnik. A jak na półrocze będę miał średnią pięć, to dostanę zamiatarkę. Au, au!
– Już po wszystkim. Teraz idź do babci i zaczekaj chwilę, muszę wypełnić jeszcze te papiery.
– Wiesz, Kasiu – zaczęła prędko szeptać mama – ten lekarz to chyba...
Ale w tej chwili dopadł do nas rozpromieniony Maciek.
– Mamo, ten pan jest afolem! – zameldował z zachwytem.
– Kim?!
– Oj, mamo, to po angielsku – patrzył na mnie z dobrotliwą wyższością – adult fan of Lego, to taki dorosły, co się bawi Lego.
– Kasiu, to jest... – trochę za głośno zaczęła mama i umilkła, bo lekarz wstał od biurka i podszedł do nas.
– To ja – powiedział.
Podniosłam wzrok i zobaczyłam dobrze mi znane, błękitne oczy. Nie, to po prostu niemożliwe. Przecież zaledwie kilka minut temu płakałam z tęsknoty za nimi...
– Jerzy? – nie wiedziałam, co powiedzieć.
Za to Maciek wiedział.
– Mamo, ty znasz pana doktora? Ale fajnie. To może będzie mógł do nas przyjść, dobrze? A mógłby pan przynieść ze sobą tego robota?
– Maciek, bądź grzeczny – mama uciszyła mojego rozkręconego synka. – Panie Jurku, ja od razu pana poznałam, tylko nie byłam pewna. Tyle lat...
– Co z tą ręką? – przerwałam jej.
– Nic poważnego, to tylko zwichnięcie, za kilka dni wszystko będzie w porządku.
– To my zaczekamy na korytarzu – mama z niezwykłą energią wyprowadziła Maćka za drzwi.
Zrobiło mi się okropnie głupio, jakbym to wszystko zaplanowała, żeby zostać z nim sam na sam. Przez długą chwilę panowała cisza. Wreszcie powiedział:
– Masz wspaniałego syna. Czy mąż jest równie udany?
Gorycz w jego głosie mogła znaczyć tylko jedno – moja zdrada bolała go cały czas tak samo. Wszystko, co miałam na swoje usprawiedliwienie wyznałam już 10 lat temu. Wtedy nie umiał mi wybaczyć. I dlatego nie wiedział, że... Nie, teraz też się jeszcze nie dowie.
– Nie mam męża, nigdy go nie miałam – powiedziałam cicho. – A ty? Ożeniłeś się? – spytałam jeszcze ciszej.
– Nie – stwierdził sucho i odwrócił się.
Wyszłam z gabinetu. Miałam dziwną pewność, że już wszystko będzie dobrze. I było. Zjawił się po kilku dniach.
– Czy to jest tak, jak myślę? – zapytał.
– A jak myślisz?
– W karcie szpitalnej oprócz adresu znalazłem datę urodzin Maćka. I z niej wynika, że on mógłby być... że on jest...
Drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem. To mój syn wracał do domu. Na widok Jerzego radośnie zawołał:
– O, jest pan. Ale super. Zaraz panu pokażę, co wczoraj zacząłem budować. Tylko najpierw muszę wyjść z Azorem. Zaczeka pan?
– Nie wiem, czy twoja mama pozwoli – Jerzy, najwyraźniej oszołomiony, spojrzał pytająco.
– Mamo, pozwolisz? – Maciek też wpatrywał się we mnie.
Patrzyły na mnie dwie pary identycznych, niebieskich oczu. I to było właśnie to, na co czekałam przez te wszystkie lata.
Chcesz podzielić się z innymi swoją historią? Napisz na redakcja@polki.pl.
REKLAMA
Więcej listów do redakcji: „2 lata po ślubie mój ukochany mąż zginął w wypadku. Teściowa chce odebrać mi mieszkanie, bo było jej syna”„Odszedłem od żony, bo… mi się znudziła. Zamiast nudnej żony miałem teraz w łóżku o 20 lat młodsze dziewczyny”„Zrobiłem dziecko dziewczynie, do której nic nie czułem. Syn miał 2 lata, gdy zginęła w wypadku. Zostałem z nim sam”