„Przez pracę mąż zamienił się w kłębek nerwów. Znosiłam, gdy warczał na mnie i dziecko, ale ostatnio przegiął”

matka pociesza synka fot. iStock by Getty Images, hobo_018
„Coraz trudniej było z nim wytrzymać. Kłóciliśmy się prawie codziennie i to o drobiazgi. Kacperek, który jeszcze kilka miesięcy temu nie mógł się doczekać powrotu taty z pracy, teraz, gdy go widział, wcale nie biegł do niego na powitanie. Wiedziałam, dlaczego – bo jemu też się dostawało przy byle okazji”.
/ 15.05.2023 21:15
matka pociesza synka fot. iStock by Getty Images, hobo_018

Kiedy poznałam Piotra, oboje właśnie kończyliśmy studia. Ja filologię angielską, on marketing i zarządzanie. Mieliśmy już różne doświadczenia miłosne za sobą, więc nasz związek od początku był oparty na pewnej umowie. Opowiedzieliśmy sobie o swoich przeżyciach i o tym, czego nie tolerujemy u partnera. Na przykład ja agresji i luzackiego podejścia do życia, on z kolei nie zdrady i kobiet w typie paniusi. Ta umowa dotyczyła nawet codziennego życia i naszych przyzwyczajeń.

Może to brzmi nieco oschle i dziwnie, ale naprawdę jest łatwiej, kiedy ludzie ze sobą rozmawiają i ustalają pewne rzeczy od razu. No i to wcale nie oznacza, że się nie kochaliśmy! Oboje byliśmy zdania, że nie można oprzeć związku tylko na przyjaźni i szacunku – miłość też musi być. A między nami iskrzyło od samego początku.

Podjęliśmy decyzję, że zostaję w domu

Po studiach pobraliśmy się, z oszczędności naszych rodziców i z kopert ślubnych kupiliśmy mieszkanie. Na całość oczywiście nie starczyło, musieliśmy zaciągnąć kredyt. I tak naprawdę konieczność jego spłacania to było jedyne, co spędzało nam wtedy sen z powiek. Bo poza tym byliśmy bardzo szczęśliwi. Ja jeszcze na studiach zaczęłam pracować w szkole, więc mieliśmy stały dochód. Wiadomo, jakie są pensje nauczycielskie – na skromne życie starcza, ale nic poza tym. Piotrek pracował dorywczo, po obronie zaczął szukać stałej roboty.

Nie było łatwo. Albo oferowali mu śmieszne pieniądze, a wymagania mieli gigantyczne, albo chcieli podpisywać umowy śmieciowe. Piotrek co chwila zmieniał pracę, szukając tego, co mu będzie odpowiadało. 

Mniej więcej rok po ślubie zaszłam w ciążę. Owszem, szaleliśmy ze szczęścia, ale jednocześnie był to nowy powód do niepokoju.

– Muszę znaleźć coś konkretnego – zarzekał się Piotrek. – Teraz nigdy nie wiadomo, ile zarobię, a przecież potrzebny nam jest stały dochód.

– Mamy moją pensję – uspokajałam go, bo ciąża wpływała na mnie relaksująco i patrzyłam na świat przez różowe okulary. – Na raty wystarczy, zawsze coś tam zarobisz.

– Nie – pokręcił głową stanowczo. – Musimy być odpowiedzialni. Wiesz, przy dziecku nigdy nic nie wiadomo. Trzeba mieć jakieś oszczędności na wszelki wypadek. Mirek mi mówił, że u niego w banku będą szykować nowe miejsca pracy. Chyba wrzucę tam swoje CV.

Przecież to korporacja – szczerze się zdziwiłam. – A ty zawsze mówiłeś, że to akurat ostatnie miejsce, w którym mógłbyś pracować.

– No wiem – przyznał z niechęcią. – Ale spróbuję. Nie dam rady, to się wycofam, dożywotniego kontraktu przecież z nimi nie podpisuję.

Złożył papiery i przyjęli go. Zaczęliśmy żyć w zupełnie innym trybie niż do tej pory. Ja byłam już na zwolnieniu, w domu, i rozkoszowałam się spokojem, wsłuchując się w nowe, rosnące we mnie życie, a Piotrek całymi dniami pracował. Na początku nawet mu się to podobało. Owszem, był zmęczony, ale jednocześnie podekscytowany. Po raz pierwszy w życiu robił coś dla tak dużej, poważnej firmy.

– Korporacja nawet nie jest zła – opowiadał mi. – Jednak to tylko plotki powtarzane przez tych, którzy się nie sprawdzili i zwyczajnie nie dali rady. Roboty jest od groma, ale jakie to wyzwanie! Czuję się czasami, jakby ode mnie miały zależeć losy całego świata.

Jednak coraz częściej wracał z pracy późno i zdenerwowany.

– Nie rozumiem tego swojego szefa – narzekał. – Co bym nie zrobił, i jak bardzo się nie postarał, to zawsze słyszę tylko: „Może być”. A przecież zasada jest prosta – człowiek pracuje lepiej, gdy go doceniają.

– Wiesz, może on po prostu taki jest – uspokajałam męża. – Może trudno mu chwalić innych.

– Ale to nie tylko on – Piotrek machnął ręką. – W tej firmie w ogóle nie ma pomysłu, żeby kogoś dowartościować. Wszyscy tacy są!

Czyli jednak korporacja to korporacja – uśmiechnęłam się.

– No… Chyba tak – zawahał się. – Ale spokojnie, dam radę.

Kiedy urodził się Kacperek, nasz świat wywrócił się do góry nogami. Nagle to, co do tej pory było ważne, teraz zeszło na drugi plan. Liczył się przede wszystkim nasz synek. Co prawda, to ja się nim głównie zajmowałam, bo Piotrek coraz więcej pracował. Ale każdą wolną chwilę spędzał, bawiąc się z Kacperkiem lub przyglądając mu się, jak śpi.

– Kumpel z pracy opowiadał, że są takie warsztaty dla rodziców – szeptał, pochylony nad łóżeczkiem. – Podpowiadają, co zrobić, żeby wychować dzieci bez bicia.

– No wiesz, ja bez specjalnych warsztatów nie wyobrażam sobie, żebym mogła uderzyć taką śliczną kruszynkę – żachnęłam się.

– Niemowlaka pewnie, że nie – Piotrek wyprostował się i na palcach wyszedł z pokoju, a ja za nim. – Ale ten kumpel mówił, że kiedy jego dzieciaki rosły i zaczęły pyskować, i stawiać się – a dopiero co poszły do szkoły, więc to jeszcze nie nastolatki – to czasami naprawdę nie wiedział, co ma zrobić. No i te warsztaty bardzo mu pomogły.

– Może i tak – nie byłam przekonana. – Ale nad tym zastanowimy się później, dobra? Na razie to musimy pomyśleć, czy wracam do pracy, czy nadal siedzę domu.

– A jak byś chciała?

Ba! Chcieć to ja bym chciała całe dnie siedzieć z synkiem. Ale urlop macierzyński się kończył, a za wychowawczy nie płacą ani grosza.

Przyjaciółka zauważyła, że się zmienił

– Finansowo damy radę – powiedział Piotrek, jakby domyślił się, o co chodzi. – Nieźle zarabiam.

– Zarabiasz, ale jakim kosztem – zapytałam. – Harujesz po 12 godzin i jesteś coraz bardziej nerwowy.

– Tak? – zdziwił się. – Nie zauważyłem. To pewnie tylko zmęczenie.

– No właśnie – podchwyciłam.

– Dlatego zastanawiam się, czy jednak nie wrócić do pracy.

Ale w końcu podjęliśmy decyzję, że zostaję domu. Ani ja, ani Piotrek nie wyobrażaliśmy sobie, żeby naszym synkiem miał się opiekować ktoś obcy. Byłam zadowolona, że mogę być z Kacperkiem każdego dnia, dbać o niego, zajmować się nim, patrzeć jak rośnie. Jednocześnie niepokoiło mnie to, co działo się z Piotrem. Właściwie, to nawet nie ja to zauważyłam, tylko nasi znajomi.

Ania i Michał wpadli do nas na drugie urodziny Kacperka. Dawno się nie widzieliśmy, bo byli na kontrakcie za granicą. Spędziliśmy razem cały dzień. Kiedy następnego dnia Ania zadzwoniła, byłam przekonana, że chce podziękować za miłe spotkanie.

– Słuchaj, chciałabym się z tobą umówić, pogadać – powiedziała dziwnie poważnym tonem. – Mogłabym wpaść do ciebie do domu teraz? Wiesz, zależy mi, żebyśmy były same, bez Piotrka.

– Jasne, Kacperek za pół godziny idzie spać, więc spokojnie sobie porozmawiamy. A coś się stało? – zapytałam, lekko zaniepokojona.

– Zaraz będę, pogadamy – rzuciła do słuchawki i rozłączyła się.

Czekałam na nią jak na szpilkach. Co się mogło wydarzyć? Mam nadzieję, że nie rozstają się z Michałem… Sprawiali wrażenie nadal zakochanych! A może Anka jest w ciąży? To byłoby super! Ale to, co miała mi do powiedzenia, wcale nie dotyczyło jej związku.

– Słuchaj, jak ci się układa z Piotrem? – zapytała bez ogródek, ledwie usiadłyśmy przy kawie.

– Bardzo dobrze, a czemu w ogóle pytasz? – zdziwiłam się.

Swego czasu, przed wyjazdem Anki do Szwajcarii, bardzo się przyjaźniłyśmy, więc wiem, że dobrze mnie zna. Zna też Piotra, ciekawiło mnie, co ją zaniepokoiło.

– Bo on się bardzo zmienił – stwierdziła. – Jest nerwowy, momentami wręcz agresywny.

Co ona wygaduje? Wiem, że mój mąż zrobił się nieco bardziej nerwowy, ale żeby od razu agresywny? Na tym punkcie jestem wyczulona, zauważyłabym przecież. Jeden z moich poprzednich partnerów nie potrafił panować nad nerwami i z tego właśnie powodu się z nim rozstałam. Dlatego też na początku związku z Piotrem ustaliłam, że agresji tolerować nie będę.

– Chyba ci się zdawało – zaoponowałam niepewnie.

– Nie zdawało mi się – pokręciła głową. – Zresztą, Michał też to zauważył. Wiesz, podczas rozmowy strasznie się zaperzał, kiedy coś mu się zarzucało. Jak byliśmy na spacerze z Kacprem i staliśmy w kolejce w cukierni, to myślałam, że zwymyśla tę sprzedawczynię. Nie słyszałaś, jak mruczał pod nosem, że jest opieszała i powinno się ją zwolnić?

– No słyszałam, ale rzeczywiście była strasznie ślamazarna.

– Ale to nie powód, żeby się od razu tak denerwować! Przecież nigdzie nam się nie spieszyło. No, a kiedy podawałaś podwieczorek i zapomniałaś postawić cukiernicy na stole? Prawie na ciebie krzyknął!

Uspokoiłam Ankę, że między mną a Piotrem wszystko dobrze się układa, i że może tylko tego dnia był lekko podenerwowany. Ale po jej wyjściu zaczęłam się zastanawiać nad tym, co powiedziała. Sama przecież widziałam od jakiegoś czasu, że się zmienił. Łatwo się irytuje, za byle co strofuje mnie albo Kacperka. Ostatnio prawie na niego nakrzyczał, gdy mały rozsypał kredki na podłodze. A przecież nic się nie stało! Ja też dostałam burę, bo zapomniałam posolić ziemniaki. Wiem, że takie są niesmaczne, ale przecież każdemu może się zdarzyć.

Wrzeszczał na mnie, że wraca zmęczony z pracy i nawet na obiad nie może liczyć. Było mi przykro, bo przecież to nie jest tak, że siedzę w domu i nic nie robię. Nawet się pokłóciliśmy o to i potem mnie przeprosił. Ale faktycznie, takie sytuacje zdarzały się coraz częściej…

Coraz trudniej było z nim wytrzymać

Zaczęłam mu się baczniej przyglądać. W weekendy był spokojniejszy, ale w tygodniu zmieniał się w kłębek nerwów. Widziałam, że codziennie rano z trudem wstaje z łóżka i z wyraźną niechęcią zbiera się do pracy. W niedzielę wieczorem często bolał go brzuch. Wiedziałam, co to znaczy, doskonale znałam te objawy.

– Musimy pogadać – oznajmiłam wieczorem, gdy Kacperek już spał i mogliśmy spokojnie posiedzieć. – Obserwuje cię od jakiegoś czasu i widzę, że jesteś znerwicowany i przemęczony. Myślę, że powinieneś pomyśleć o zmianie pracy.

– Ale co ty mówisz – zdziwił się. – Przecież właśnie awansowałem! Mam teraz rzucić robotę, gdy wreszcie więcej zarabiam? Poza tym wiesz, jak jest na rynku pracy – gdzie ja znajdę coś odpowiedniego?

– Damy radę nawet, gdy będziesz mniej zarabiał – powiedziałam stanowczo. – A masz wyraźne objawy stresu. Boję się o twoje zdrowie. Martwię się, że prędzej czy później to się odbije na naszym małżeństwie.

– Przesadzasz – oznajmił. – Po prostu ostatnio miałem trochę więcej pracy w związku z tym awansem. No i wkurza mnie parę rzeczy – mam wrażenie, że koordynacja pracy i przepływ informacji w firmie są beznadziejne. Ciągle zdarza się, że coś robię, a potem okazuje się, że w międzyczasie szef zmienił decyzję, tylko że nikt mnie o tym nie poinformował i muszę wszystko zaczynać od nowa.

– Może za bardzo się przejmujesz? – próbowałam delikatnie go przekonać, chociaż widziałam, że ta rozmowa już go irytuje.

– Jak mam się nie przejmować? – podniósł głos. – Są zwolnienia! A ja wraz z awansem dostałem nową umowę. Teraz łatwiej mnie zwolnić.

– Praca to nie wszystko – powiedziałam, wstając od stołu. Dalsza dyskusja nie miała sensu, przynajmniej nie w tej chwili. Ale postanowiłam drążyć temat i przy najbliższej okazji znowu z nim pogadać.

Takich okazji było jednak coraz mniej. Piotrek wracał późno i był potwornie zmęczony, zazwyczaj też czymś zdenerwowany. Kiedy pytałam, co się stało, czasem burczał, że nic, a czasem opowiadał o braku organizacji w pracy. Kiedyś przytoczył mi relację z zebrania, w których po kolei uczestniczyły wszystkie działy. Tym razem była kolej jego działu.

– Wypracowaliśmy normę, a nawet nadwyżki – mówił. – W dodatku sam dopilnowałem, żeby każdy pracownik przygotował odpowiednie sprawozdanie, żeby szef nie miał się do czego przyczepić. Rozmawiałem z kumplami z innych działów – wypadliśmy naprawdę rewelacyjnie. Byłem pewien, że dostaniemy pochwałę… Co tam pochwałę – byłem przekonany, że za naszymi sukcesami pójdą premie. A wiesz, co ten kretyn powiedział? Że oczekuje od nas większej kreatywności i ma nadzieję, że przy najbliższym spotkaniu zaprezentujemy mu lepsze wyniki. Załamałem się.

– Widzę – przytaknęłam. – Dlatego sugerowałam, że powinieneś pomyśleć o zmianie pracy. Wiesz, to korporacja…

– Teraz to wszędzie jest korporacja – przerwał mi. – W małych firmach nie mam czego szukać, za pięć złotych nie będę pracował. W dużych jest tak samo jak u mnie. Więc już wolę siedzieć w bagnie, które znam, niż ładować się w nowe.

Niby miał rację, ale to nie zmieniało faktu, że coraz trudniej było z nim wytrzymać. Kłóciliśmy się prawie codziennie i to o drobiazgi. Kacperek, który jeszcze kilka miesięcy temu nie mógł się doczekać powrotu taty z pracy, teraz, gdy go widział, wcale nie biegł do niego na powitanie. Wiedziałam, dlaczego – bo jemu też się dostawało przy byle okazji.

Miałam jeszcze nadzieję, że gdy Piotr odpocznie, trochę się uspokoi, wyciszy. Namówiłam go, żeby wziął urlop między świętami a sylwestrem i pojechaliśmy w góry. Było przyjemnie, rodzinnie. Co prawda, mąż trochę się denerwował, co zastanie w pracy po powrocie, ale widziałam, że stara się poświęcić nam ten wolny czas. Doceniałam to i też się pilnowałam, żeby nie reagować nerwowo na jego sporadyczne wybuchy. Pod koniec wyjazdu było naprawdę miło.

Niestety, już drugiego dnia po powrocie do domu, Piotr znowu wrócił z roboty cały nabuzowany.

Zaczęły się zwolnienia – powiedział. – Lecą po kolei działami. I sukcesywnie – wylatuje ktoś z kierownictwa, z produkcji i z szeregowych. Teraz nikt nie zna dnia ani godziny. Cudownie, prawda?

Wreszcie coś do niego dotarło...

Szczerze mówiąc, kiedy mi o tym powiedział, zwyczajnie się ucieszyłam. Naprawdę chciałam, żeby go wywalili! Wolałam mieć męża bez pracy i pieniędzy, niż z grubym portfelem i nerwicą. Oczywiście nie powiedziałam mu tego, bo awanturę miałabym jak w banku. Już i tak wystarczająco się wkurzał.

Nie zwolnili go wtedy i teraz chyba sam tego żałuje. Bo ostatnio zrobił coś, co przelało czarę goryczy. Coś, czego nie da się już naprawić. Pewnego dnia, gdy wrócił z pracy, Kacperek wyjątkowo na niego czekał, bo chciał mu pokazać swój nowy rysunek. Ale Piotrek musiał jeszcze coś sprawdzić w komputerze i wykonać kilka telefonów. Odganiał więc syna.

W pewnym momencie, gdy Kacperek po raz kolejny podszedł do taty, ten go uderzył w pupę. Mocno, z rozmachem, tak że mały przeleciał przez pół pokoju i zatrzymał się na wersalce. Zamarłam, Piotrek też. Mały na początku siedział na podłodze, zszokowany, w pokoju zapanowała idealna cisza. Przerwał ją dopiero głośny ryk Kacperka. Poderwałam się i wzięłam synka na ręce.

Nie odzywałam się do męża. Zresztą, chciałam najpierw uspokoić syna, a wiedziałam, że gdy zacznę rozmawiać z Piotrem, to nie powstrzymam emocji. A Kacperek na pewno nie potrzebował teraz naszej kłótni. Utuliłam go, wykąpałam, położyłam do łóżeczka i poczytałam bajki. Zasypiał już, gdy Piotr nieśmiało zajrzał do niego do pokoju.

– Mogę ja mu poczytać? – zapytał.

Widziałam, że jest strasznie przejęty, i że jest mu naprawdę wstyd za całą sytuację. Zapytałam więc Kacperka, czy chce, żeby tata mu poczytał. Skinął główką, zachwycony, bo dawno już tata mu nie czytał.

Poszłam do kuchni i zaparzyłam melisę, żeby się opanować. Musiałam się przecież przygotować do rozmowy z Piotrem. Przyszedł do mnie po kilkunastu minutach.

– Nigdy sobie tego nie wybaczę – powiedział, siadając przy stole i opierając głowę na rękach. – Nigdy.

– Dobrze, że stał naprzeciwko wersalki, a nie na przykład, oszklonej biblioteczki – wycedziłam bezlitośnie.

Jakoś nie potrafiłam zapanować nad emocjami. Może nie chciałam?

– Nie pomyślałem o tym – podniósł głowę i spojrzał na mnie przerażony. – Ale to już nawet nie o to chodzi. Jak mogłem w ogóle go uderzyć? I to z całej siły? Przecież on ma dopiero dwa i pół roku. Jest małym dzieckiem… Boże, co się ze mną stało?

Nagle moja złość minęła i popłakałam się. Piotrek siedział obok mnie, załamany. W pewnym momencie zobaczyłam, jak po jego policzku też płyną wielkie łzy.

– Miałaś rację – powiedział cicho, wpatrzony w stół. – Dlaczego ja cię nie słuchałem? Myślałem, że jestem twardy, że dam radę. Ale ten stres mnie zżerał i nie widziałem tego. Chyba nie chciałem zobaczyć. Tak bardzo się bałem, że nawalę w pracy, nie sprawdzę się, a tymczasem nawaliłem w domu, jako mąż i ojciec. Jestem do bani! Nie musiało do tego dojść. Nie powinno!

Mówił i mówił… Opowiadał o pracy, wrednym szefie, zakłamanych współpracownikach, o stresie i zmęczeniu. I o tym, że bał się zawieść. I cały czas się obwiniał. Tego wieczoru położyliśmy się spać bardzo późno. Następnego dnia Piotr wrócił z pracy wcześniej.

Złożyłem wypowiedzenie – oznajmił. – Mam trzy miesiące, w ciągu których muszę skończyć obecny projekt. Nie wiem, co będzie później, bo mam tyle roboty, że nie znajdę czasu na szukanie nowej.

– Damy radę – uśmiechnęłam się do niego. – Razem damy radę. Kacperek zaraz pójdzie do przedszkola, ja wrócę do pracy. Mogę już teraz udzielać korepetycji, w czasie, gdy mały śpi w środku dnia. Damy radę.

Mam nadzieję. Trochę się tego boję, ale na pewno będzie lepiej niż do tej pory. Bo co może być gorszego niż mąż furiat? Szkoda tylko, że musiało się stać to, co się stało, żeby Piotr cokolwiek zrozumiał.

Czytaj także:
„Po 10 latach rzuciłem pracę w korporacji i uciekłem na wieś. Oprócz świętego spokoju, los podarował mi również... żonę”
„Praca w korporacji była moim marzeniem. Nieważne, że czułam się jak chomik w kołowrotku, w końcu miałam życie na poziomie”
„Pracuję w korporacji od rana do nocy, a i tak się boję, że mnie wygryzą. Jak w takich warunkach starać się o dziecko?”

Redakcja poleca

REKLAMA