Tak sobie myślę, że gdybym tamtego dnia nie weszła do sąsiadki, dziś nadal tkwiłabym w kłamstwie.
Padał deszcz i wiał zimny wiatr, ale zupełnie tego nie czułam. Wracałam zdruzgotana z wywiadówki. Krzywo zapięty płaszcz, byle jak zawiązana kolorowa apaszka. Konrad nabroił. Wychowawczyni oszczędziła mnie na zebraniu, ale wszyscy rodzice wiedzieli. Patrzyli z nieukrywanym oburzeniem.
Wychowawczyni poprosiła, żebym została po wywiadówce. No i się dowiedziałam. W listopadzie Konrad namówił kolegę, by wszedł do szafy z preparatami biologicznymi. Następnie zamknął drzwi szafy na kłódkę (jak ją wcześniej otworzył, skąd miał klucz?) i zawołał dzieciaki, żeby patrzyły na okaz „homo sapiens beksa”, bo chłopiec w szafie płakał przestraszony. Szybko go uwolniono. Przy okazji okazało się, że Konrad już od początku roku szkolnego dokuczał innym uczniom, ale bali się powiedzieć, bo ich zastraszał.
– Pani syn chce się przypodobać klasie, ale wybrał sobie drogę… – wychowawczyni zawahała się; patrzyła na mnie uważnie, jakby testując, ile mogę znieść. – Drogę zła – dokończyła. Krzywdzi słabsze dzieci, myśląc, że tak się przypodoba tym silniejszym. Na szczęście klasa tego nie akceptuje. Konrad jest bardzo inteligentny, perfekcyjnie opanował techniki manipulacji. Nie rozumie jednak, że jego pomysły nie zjednują mu sympatii, tylko nienawiść. Najbardziej w nim przeraża mnie to, że nie ma w nim żadnej skruchy, nawet krzty empatii… Proszę z nim porozmawiać.
Rozmawiałam nieraz. Bo od rozpoczęcia roku szkolnego diabeł w niego wstąpił. Rozrabiał w domu, na podwórku, a teraz jeszcze w szkole.
– Albo może mąż? Może trzeba z Konradem ostrzej? – zasugerowała nauczycielka.
– Sama nie wiem. Jeśli jednak się nie poprawi, będzie musiał zmienić szkołę – westchnęła ciężko, a mnie serce podjechało do gardła.
Normalnie w ogóle nie odezwałabym się do niej…
Dwa razy starsza wracałam do domu. Mój mąż nie zajmował się wychowywaniem dzieci. Dla niego liczyły się tylko praca, zajęcia na siłowni i spotkania z kolegami. Uważał, że dzieci same się wychowują. Przy pierwszym synu to się sprawdzało. Arek dobrze się uczył, teraz kończy liceum, marzy o politechnice. Nigdy nie było z nim problemów. Znajomi zazdrościli nam takiego mądrego dziecka…
Na klatce schodowej wpadłam na sąsiadkę. Krótko obciętą dwudziestoparolatkę, zawsze mocno umalowaną. Całą w tatuażach, co zauważyłam latem, gdy chodziła w koszulkach bez rękawów. Szła z dwiema siatkami pustych butelek po piwie i winie. Brzęczały głośno, jakby na pamiątkę wczorajszych tańców, krzyków i śpiewów. Nigdy bym się do niej nie odezwała, bo nie mówiłyśmy sobie nawet dzień dobry, gdyby nie kolor jej bluzy. Aż przystanęłam.
– Gdzie kupiła pani te bluzę? Zatrzymała się zdziwiona. Popatrzyła kocimi oczami umalowanymi na Amy Winehouse, ciemną kreską poza powiekę. Tak jak słynna wokalistka usta miała przeciągnięte czerwoną szminką. Tu podobieństwa się kończyły, bo Amy ubierała się raczej kobieco, a sąsiadka zawsze miała na sobie luźne ogrodniczki oraz trampki.
– W szmateksie. Tym na rogu – wyjaśniła, zaskoczona moim pytaniem. Ja przecież ubierałam się elegancko – dopasowane spódnice, jedwabne bluzki, buty na obcasie. Taka bluza do mnie nie pasowała.
– Bardzo ładny kolor – wyjaśniłam. To był kolor morza, które zobaczyłam kiedyś na małej plaży na Kubie, Playa Pilar, gdzie podobno lubił moczyć nogi Ernest Hemingway. Chciałam ruszyć, ale dziewczyna… poprawiła mi apaszkę i odpowiednio zapięła guziki płaszcza. Było coś bardzo naturalnego, opiekuńczego, wręcz czułego w jej ruchach.
– Mam czwórkę młodszego rodzeństwa – uśmiechnęła się. Ten gest zupełnie mnie rozwalił. Zdałam sobie sprawę, że od dawna nikt o mnie nie dbał. To ja musiałam dbać o wszystkich. Chciałam powiedzieć do widzenia, a powiedziałam, że nie chcę jeszcze wracać do domu, że nie mam siły. Ona wiele nie myśląc, zaprosiła mnie do siebie na kawę.
Miała małe mieszkanie. Jak mieściły się w nim tabuny gości, których czasem mijałam na klatce? Kuchnia połączona z pokojem, mikroskopijna sypialnia, w której stało tylko łóżko. Otwarte szeroko drzwi ukazywały skotłowaną pościel. Z łazienki dochodził szum prysznica. W przedpokoju mieściły się tylko szafa wnękowa, półka na buty i stojący wieszak na ubrania. Zauważyłam męskie lakierki w dużym numerze, bardzo eleganckie, i markowy płaszcz. Poczułam się jak intruz.
– Chyba przeszkadzam.
– To on przeszkadza – rzuciła w kierunku łazienki. – Miał wyjść już kwadrans temu.
Usiadłyśmy na fotelach przy oknie. Odruchowo spojrzałam na zewnątrz. Okna mojego mieszkania wychodziły na rozległe podwórko ze starymi lipami i równo przystrzyżoną trawą, a tej dziewczyny na boczną uliczkę. Nigdy tamtędy nie chodziliśmy. Przystanki i sklepy były z drugiej strony budynku. Tu była tylko jedna latarnia i ulica kryła się w nieprzyjemnym mroku.
Dziś ta jedna migała, ledwo oświetlając ciemną ścianę magazynu. Akurat powoli jechała taksówka. Nie wiem, dlaczego nie mogłam oderwać od niej wzroku. No cóż, w chwili stresu wszystkie zmysły działają na pełnych obrotach. Myślę, że wizja dziecka usuniętego ze szkoły była dla mnie tym samym, co w prehistorii spotkanie z dzikim zwierzęciem. Oczy widziały lepiej, mózg szybciej przetwarzał informację.
– Z mlekiem? – dotarło do mnie.
– Tak – odpowiedziałam machinalnie, bo wciąż patrzyłam na taksówkę. Patrzyłam, widziałam i nic z tego nie rozumiałam Zatrzymała się. Po chwili wysiadł z niej mój mąż. Jak zwykle z naręczem teczek, laptopem. Prosiłam, żeby zrobił zakupy, nie widziałam ich. Chociaż pewnie bardziej powinnam się zdziwić, czemu wysiadł tutaj, a nie przy wejściu do naszej klatki. Złorzeczyłam mu w myślach, że zapomniał o zakupach i sama zaraz będę musiała biec do sklepu, bo on „jest przecież zmęczony”. Tak jakbym ja w pracy wąchała kwiatki i łapała motyle. Nie mówiąc już o wywiadówce…
– O kur… – przeklęła za moimi plecami sąsiadka; patrzyła tam gdzie ja. Do niej jednak szybciej dotarło, że z taksówki za moim mężem wysiadła wysoka blondynka. Podała Krzyśkowi torbę z zakupami. I jeszcze na pożegnanie pocałowali się w usta. Tak namiętnie, że posypały się teczki z papierami, a z dużej reklamówki jabłka, banany, chrupki. Szybko je pozbierali, śmiejąc się jak dzieci. Ona wróciła do taksówki, on wszedł na podwórko. Poczułam ciepłą dłoń sąsiadki na swoim ramieniu.
– Mam pomysł na zemstę – powiedziała z lekkim uśmieszkiem. Spojrzałam na nią nie bardzo rozumiejąc, o czym ona mówi. Byłam w szoku. Nigdy nie spodziewałam się, że mąż mnie zdradzi. Pobraliśmy się dwadzieścia lat temu. O nic nigdy się nie kłóciliśmy. Zaakceptowałam, że nie angażuje się w wychowywanie dzieci, bo tak poza tym nie mogłam mu niczego zarzucić.
Nie pił, dobrze zarabiał, w niczym mnie nie ograniczał. Tylko ta całująca go blondynka nie mieściła się w moim świecie. W moim świecie mężowie nie zdradzali żon. Tak zostałam wychowana. Tak było w małżeństwie moich rodziców, dziadków, pradziadków nawet.
– Pożałuje, że się urodził – sąsiadka postawiła butelkę wina i od razu wypełniła nim dwa wielkie kieliszki; jeden wzniosła groźnie do góry.
– Zalejemy mu firmowego laptopa. Albo wyrzucimy jego rzeczy przez okno. Kiedyś to zrobiłam, mówię ci, cudowne uczucie. Albo na zimno: zaśnie, a ty ogolisz mu głowę na łyso. Będzie się wstydził iść do pracy. I jeszcze namalujemy mu na czole „zdrajca” niezmywalnym flamastrem.
– Przerażasz mnie – powiedziałam.
– Mnie też – odezwał się mężczyzna, który stał w drzwiach kuchni. Od jak dawna nam się przyglądał? Wysoki, w koszuli i markowych jeansach. Wyglądał jak ważny menedżer. Był sporo starszy od sąsiadki.
– Czy ty nie miałeś już wyjść?– rzuciła wrogo w jego kierunku. Nie przejął się tym, tylko usiadł koło nas. Napił się wina z jej kieliszka.
– Kasia ma złe doświadczenia – wytłumaczył swoją dziewczynę. Nie wiedziałam, że ma tak na imię.
– Nic ci do tego – wyraźnie ją złościł.
– Ale mam nadzieję, że w końcu… mi zaufa. Zresztą już wiem, co mnie czeka, jak ją kiedyś zdradzę, he he.
– Rób, co chcesz – prychnęła.
Co za para! – pomyślałam.
– Zanim pani cokolwiek zrobi, mam prośbę… Proszę chwilę z mężem porozmawiać – zwrócił się do mnie.
– Świetna rada, naprawdę idź już! Sąsiadka machnęła ręką.
– Może ja pójdę – wstałam. Oboje zmusili mnie, żebym usiadła. Ona namawiała mnie do zemsty, on do rozmowy. Byłam skołowana. Za dużo jak na jeden dzień. Zadzwoniła moja komórka. Mąż.
– Jak pani mąż ma na imię? – spytał mężczyzna.
– Piotrek.
– Kiedy ostatnio była pani z Piotrkiem w kinie? Kiedy piliście razem wino? Kiedy rozmawialiście tak jak wtedy, gdy jeszcze nie było dzieci? Nie pamiętałam, kiedy byliśmy w kinie. Wino chyba piliśmy ostatni raz na Kubie, na plaży z błękitnym morzem… Potem byłam w ciąży, potem zarabialiśmy na kredyt, potem jakoś tak przestaliśmy rozmawiać. Przekazywaliśmy sobie tylko informacje.
– O co ci chodzi? – spytała sąsiadka.
– Każdy ma jakieś doświadczenia – odpowiedział tajemniczo. – Kasia ma dużo wad, ale nikt nigdy mnie tak nie słuchał. Wie pani, jak to jest, gdy ktoś pani nie słucha przez lata?
– To akurat wiem.
Oboje smutno pokiwali głowami.
Mieszkanie sąsiadki od naszego dzieliło 20 schodów. Za mało, by podjąć rozsądną decyzję. Postanowiłam, że podejmę ją, jak zobaczę Piotra. Drzwi otworzył mi Konrad. Moje dziecko z piekła rodem.
– Jeszcze jeden taki numer, a wywalą cię ze szkoły – powiedziałam od razu. Konrad już zbierał się do tłumaczeń.
– Nie chcę tego słuchać. Jak masz potrzebę fantazjowania, napisz to. Wyślemy na konkurs fantastyki. Konrad stał z otwartą buzią zaskoczony moim chłodnym tonem. Piotrek wyszedł z kuchni.
– Wszystko w porządku?
– Nie. Przed chwilą widziałam, jak całowałeś się z blondynką.
On też chciał coś powiedzieć…
– Nawet nie próbuj. Też zapisz wszystko i wyślij na ten sam konkurs, co Konrad. Nie chcę słuchać żadnych usprawiedliwień.
– Ja wiedziałem – rzucił Konrad. – Widziałem.
– Nie chcę tego słuchać, dość. Jeden i drugi ma się natychmiast zmienić! Mówiłam na tyle głośno, że starszy syn wyjrzał ze swojego pokoju.
– Bo co? – Konrad sprawdzał, na ile poważnie mówię.
– Bo inaczej zostaniecie sami. Spakuję się i tyle mnie zobaczycie. Odejdę z Arkiem w siną dal. Tylko on się normalnie zachowuje. Zapanowała cisza. Teraz dzieci zamykają się w swoich pokojach. - Chcę zostać z tatą sam na sam.
Mamy dużo do nadrobienia. To nie była łatwa rozmowa. Nie obyło się bez łez moich i jego też. Przepraszał, prosił, żebym mu wybaczyła. Od tamtego czasu minął rok. Chciałabym powiedzieć, że zapanowała sielanka. Nie. Wciąż nie mam do Piotrka zaufania. Konrad też nie stał się aniołkiem. Tyle tylko, że widmo zmiany szkoły na razie się oddaliło. Jedna rzecz się jednak zmieniła. Chodzimy do kina. Czasem sami, czasem z synami, czasem z sąsiadką i jej eleganckim facetem. I więcej rozmawiamy.
Zobacz więcej prawdziwych historii:
Śmierć psa przeżyłam mocniej, niż śmierć matki
Córka w wieku 6 lat zobaczyła, jak uprawiam seks z kochankiem
Przyłapałam na zdradzie moją 80-letnią babcię