„Przez mój alkoholizm, moja żona i ojciec zmarli, córka trafiła do domu dziecka, a mama ciężko zachorowała”

alkoholik który pogrążył swoją rodzinę fot. Adobe Stock
Po latach picia, postanowiłem walczyć o córkę, by nie adoptowali jej obcy ludzie. Wystarczy, że wpędziłem do grobu własnego ojca i żonę - nie chciałem niszczyć życia kolejnej osobie.
/ 10.02.2021 11:29
alkoholik który pogrążył swoją rodzinę fot. Adobe Stock

Jeszcze trzy lata temu niektórzy twierdzili, że się już skończyłem. Gdy patrzę wstecz, muszę przyznać, że rozumiem ich ocenę. Miałem trzydzieści siedem lat i byłem alkoholikiem. Oczywiście byłem także synem, mężem, ojcem, uzdolnionym muzykiem. Ale wtedy, w tych najczarniejszych dniach, byłem po prostu alkoholikiem – alkohol był bowiem całym moim światem.

O nim myślałem, budząc się, dla niego zwlekałem się z wyra, i gdy zapadałem w pijacki sen, on był moją kołysanką. Rodzice, którzy próbowali mnie zawstydzić, jak tata: „Nie poświęciłem połowy mojego życia, by teraz wstydzić się za siebie! Jak ty wyglądasz, jak ty się zachowujesz!”, albo wziąć na litość, jak mama: „Jak możesz mi to robić? Zawsze byłeś moim słoneczkiem. Wituś, błagam cię, zrób to dla mnie”

Kiedy pojawiła się na świecie, byłem dumny i naprawdę szczęśliwy

Niestety, nie byłem już pięcioletnim dzieckiem, które poddawało się emocjonalnemu szantażowi i ze wstrętem otwierało japę, by mama, mówiąc: „Zrób to dla mnie”, wlała tam łyżkę obrzydliwego tranu. No i była jeszcze żona, Kamila. Pewnego dnia wystawiła moje walizki na zewnątrz domu i powiedziała:

– Jak chcesz się zachlać na śmierć, zrób to tam, gdzie ani ja, ani Gosia nie będziemy tego widzieć.

Gosia miała wtedy trzy lata i, szczerze mówiąc, jej istnienie niespecjalnie przebijało się przez alkoholowe opary spowijające mój mózg, moje serce i moje sumienie. Nie miałem Kamili za złe tego czynu. Bóg mi świadkiem, że sobie na to zasłużyłem, a ona powinna dostać medal za cierpliwość i wolę walki o męża. Ale kiedy alkoholik nie chce walczyć, to żadna, nawet największa i najbardziej zdecydowana armia mu nie pomoże.

Kiedy Kamila wyrzuciła mnie ze swego życia, piłem już od lat dziesięciu. Byłem na dwóch odwykach (to było w czasach, kiedy jeszcze prośby najbliższych robiły na mnie wrażenie), próbowałem być trzeźwy, chodziłem przez rok na spotkania AA. Wtedy Kamila uznała, że może dziecko wzmocni moją wolę pozostania trzeźwym.

Pamiętam chwilę, kiedy w szpitalu wziąłem moją córeczkę w ramiona. Przedziwne uczucie – kruchość i bezradność połączone z potężną mocą. Moje dziecko. Byłem naprawdę dumny. Przez następne pół roku przewijałem, chodziłem na spacery, przyglądałem się, jak śpi, jak się śmieje, jak odkrywa pierwsze cuda świata. Byłem szczęśliwy, czułem, jak wraca moja miłość do żony, do świata.

Gdybym jej wtedy posłuchał, wszystko potoczyłoby się inaczej

A potem pojawił się tamten kontrakt na płytę. Miałem napisać piosenki dla dość znanego zespołu discopolowego. Ale był pewien warunek – musiałem na kilka tygodni wyjechać z zespołem do chaty nad jeziorem, żeby pracować intensywnie, bo czas gonił. Kamila mówiła, że nie powinienem jechać tam, gdzie może być alkohol, że terapeuta przestrzegał. Powiedziałem jej buńczucznie:

– Kamyczku, już jest dobrze. Dam radę. Mam ciebie, mam Gosię, nie muszę mieć innych strażników. Potrzebujemy tych pieniędzy, i tego kontraktu. To, co teraz zarabiam, ledwie starcza na rachunki.
– Nie głodujemy, nie mamy długów, czego nam jeszcze potrzeba? Przecież mamy największy skarb świata, siebie nawzajem – próbowała mnie odwieść od pomysłu wyjazdu, ale uważałem, że wiem, co robię.

Chciałem coś więcej niż liczenie, czy starczy nam na wszystko, co konieczne, i czy zostanie nam na coś, co byśmy chcieli. Zazwyczaj nie starczało. Przez kilka lat, na samym początku mojej kariery muzyka i kompozytora pop, zarabiałem dużo. Miałem fanów, czułem się młodym bogiem, który krok za krokiem wkracza na muzyczny Olimp.

Ot, głupi szczeniak, który nie potrafi powiedzieć nie, kiedy częstują alkoholem, kokainą, kiedy podsuwają dziewczyny. I jeszcze głupszy, bo wierzy, gdy mówią mu, że jest najlepszy, genialny, i że zawsze już tak będzie. Głupi i słaby. Ten rok z żoną i córką niczego mnie nie nauczył. Nie okazał się tarczą przed pokusami. Pojechałem z zespołem nad jezioro pracować.

Wytrzymałem dwa tygodnie bez uczestniczenia w codziennych balangach. Alkohol, narkotyki, dziewczyny. Pracowaliśmy ostro, ale oni ostro też „odpoczywali”.

Pewnego dnia, gdy już zbliżaliśmy się do końca pracy, nie odmówiłem jednego piwa

„No, stary, od jednego nikt nie umarł. Nie bądź sztywniak. To będzie hit! Musimy to uczcić, taka zasada. Chyba nie chcesz zapeszyć?”. Potem były dwa i coś w tej mojej łepetynie znów zaczęło wyć.

Powinienem był wyjechać, ale nie potrafiłem. Ledwie dokończyłem płytę i wpadłem w wir uzależnienia. Alkohol, dragi. Tym razem wciągnęły mnie w mroczną otchłań niepamięci i obojętności na wszystko poza wódą. Mama coś mówiła, ale ja myślałem tylko o tym, żeby się napić.

Dwa lata później Kamila wystawiła za drzwi domu moje walizki. Nie przejąłem się. Zamieszkałem w domku na działce rodziców. Oni nie mieli serca mnie wyrzucić. Potem było coraz gorzej. Zarabiałem na wódę, grając od czasu do czasu do kotleta w podrzędnej kapeli. Zazwyczaj byłem wtedy trzeźwy (taki warunek), o ile można mówić o trzeźwości w przypadku faceta, w którego żyłach nieustannie płynął alkohol lub jego opary.

Zazwyczaj wtedy suszyło mnie, i uderzając wyćwiczonymi palcami w instrumenty klawiszowe i niemal na pamięć obsługując syntezator, myślałem tylko o tym, że ta męka wkrótce się skończy i w końcu będę się mógł napić. A kasy za występ starczy na tydzień picia. Warto było się pomęczyć te parę godzin.

I właśnie podczas jednego z takich wieczorów tortur podeszła do mnie mama. To było jakieś wesele, o ile pamiętam, a ona była na nim gościem. Kiedy była przerwa w graniu, a ja siedziałem w kącie przy stoliku i coś jadłem (szef pilnował, bym nie pił), mama usiadła po drugiej stronie.

Kamila, twoja żona, o ile jeszcze pamiętasz, kim jest Kamila, choruje na raka – powiedziała. – Nie zostało jej wiele czasu. Twój ojciec nie żyje, zabiło go martwienie się tobą, a ja, dzięki Bogu, mam początki alzheimera, więc wkrótce myśli o moim synu nie będą sprawiać mi takiego bólu. Załatwiam sobie dom opieki, zajmą się mną obcy ludzie, więc nie musisz się martwić. O ile w ogóle – uśmiechnęła się z trudem. – Pozostaje kwestia Gosi. To twoja córka, pamiętasz? Ma już siedem lat i czasami wspomina tatę. Kto się nią zajmie? Państwo? Trafi do domu dziecka, bo jej ojciec przepił swoje życie?

Patrzyła na mnie badawczo, ale ja wtedy jakoś nie bardzo kumałem, co do mnie mówi. Potrzebowałem się napić, strasznie, natychmiast.

– Chyba tak będzie lepiej. Przykro mi, synku, że nie potrafiliśmy ci pomóc. Przepraszam. I… żegnaj.

Kiedy następnym razem zobaczyłem mamę, już mnie nie poznawała

Jest to jeden z głazów, które zawsze będą obciążały moje serce. Pół roku później szef kapeli, z którą czasem grałem, przekazał mi list od adwokata Kamili. Już nie żyła. Moja mama była w domu opieki, a Gosię tymczasowo umieszczono w domu dziecka.

Pozostała kwestia odebrania mi praw rodzicielskich, by mogła zostać adoptowana. Adwokat napisał, że jeśli nie zrobię tego dobrowolnie, to wolą Kamili było, by zrobił to sąd.

– Pana żona żałowała, że nie pomyślała o tym wcześniej, kiedy jeszcze czuła się wystarczająco silna – powiedział mi adwokat, kiedy spotkałem się z nim kilka dni później. – Ale myślę – popatrzył na mnie z wyraźną odrazą i jednoczesnym zdumieniem – że wciąż pana kochała i wciąż miała nadzieję, że pan się pozbiera. Że jej choroba otrzeźwi pana. Podobno próbowała pana powiadomić.

Zmarszczyłem brwi. Miałem takie niejasne wrażenie, że rzeczywiście przychodziła. Że byli też inni ludzie, dawni przyjaciele, którzy mi mówili, że moja żona jest chora, i żebym się, k…, wziął za siebie. Ale wtedy chyba byłem w ciągu. Nie wiem.

– Nie chcę zrzekać się praw – powiedziałem. – Jestem jej ojcem. Podcierałem jej tyłek, zmieniałem pieluchy, karmiłem… To moje ciało i krew.

Adwokat, starszy mężczyzna, który w jakiś sposób przypominał mi mojego ojca, pokręcił głową.

– Nic nie jest dane raz na zawsze. O wszystko trzeba dbać, o wszystko trzeba walczyć. Pan opuścił rodzinę, porzucił dziecko. Jestem pewien, że gdy sąd zobaczy pana w takim stanie – wskazał na mnie – natychmiast odbierze panu prawa do córki. Zwłaszcza że polskie prawo nie jest przyjazne ojcom. Poza tym, lepiej jej będzie bez pana. I mam taką radę – pochylił się ku mnie i powiedział życzliwie: – Niech panu nie przyjdzie do głowy zobaczyć się z córką. Tylko sprawi pan jej tym ból. No, chyba że o to właśnie panu chodzi. Sprawiać ból ludziom, którzy pana kochają.

Przyznaję, kiedy słuchałem jego słów, byłem na nie obojętny, i on to widział. Ta obojętność sprawiła, że poszedłem do domu dziecka, gdzie „przechowywali” moją córkę. Gdzie prawdopodobnie zostanie, chyba że ktoś ją zaadoptuje. Jakaś obca rodzina. Obca kobieta, do której moja Gosia będzie mówiła mamo. Obcy facet, do którego powie kiedyś tato.

Stałem za ogrodzeniem domu dziecka i patrzyłem, jak na dworze bawią się dzieci. Było ciepłe wrześniowe popołudnie. Suszyło mnie niemożebnie, wiedziałem, że na działce mam flaszkę, ale stałem i próbowałem wypatrzyć wśród dzieci moje. Czy je poznam? Minęło tyle lat.

– Tata?

Dziewczynka stała tuż za siatką i patrzyła na mnie wielkimi błękitnymi oczami. Wyglądała zupełnie jak mała Kamila. Wiem to, bo znałem ją wtedy, razem chodziliśmy do podstawówki. Do jednej klasy. Wspomnienia zalały mnie okrutną falą, żałość i tęsknota ścisnęły mi serce. Chyba dopiero w tym momencie, gdy spotkałem swoją córkę, dotarły do mnie wszystkie te hiobowe informacje – tata, mama, Kamila…

Bardzo ją skrzywdziłem, ale zrobię wszystko, by jej to wynagrodzić

Osunąłem się po kracie na chodnik i zapłakałem takim okropnym, pijackim płaczem. Po pewnej chwili poczułem, jak delikatne łapki dziecka obejmują moją głowę. Gosia chyba wybiegła z terenu domu dziecka. Stała obok, taka mała, a dorosła, i tuliła mnie do siebie. A potem powiedziała ze łzami w głosie:

– Już dobrze, tatusiu. Nie płacz. Ja staram się nie płakać. Jakoś to będzie. Przecież mamy siebie, prawda?

Jakiś czas później Gosia mi powiedziała, że mama nigdy nie wieszała na mnie psów. Mówiła, że jestem chory, ale wciąż je obie kocham i kiedyś wrócę. A kiedy umierała, powiedziała jej, żeby czekała na tatę, bo on przyjdzie i się nią zaopiekuje. „A ty opiekuj się nim, a wtedy wszystko się ułoży, bo będziecie mieć największy skarb na świecie, siebie nawzajem.”. Tak mówiła. Czy miałem wybór?

Musiałem się ogarnąć, by zatrzymać moją córkę, i nie pozwolić, by obcy ludzie ją wychowywali. Trwało to wiele miesięcy, musiałem udowodnić, że przestałem pić. Odwyk, terapia, spotkania AA. Pomógł mi adwokat Kamili, który wstrzymał się ze złożeniem sprawy do sądu. Gosia była w domu dziecka rok (na początku nie mogłem zapewnić jej właściwej opieki), ale odwiedzałem ją, brałem na spacery, do kina.

Aż w końcu wszystko było gotowe. Zabrałem ją i wyjechaliśmy z miasta – miejsca, które miało dla mnie zbyt wiele wspomnień i pokus. Sprzedałem mieszkanie i zamieszkaliśmy w niewielkim miasteczku, gdzie na wzgórzu był dom opieki dla ludzi starych i chorych. Tam przeniosłem moją mamę. Ona już mnie nie poznaje, ale czasami, tak sobie przynajmniej wyobrażam, pojawia się w jej oczach błysk świadomości. I ona wie, że ja się w końcu pozbierałem. Za późno, i jednocześnie na tyle wcześnie, by nie zniszczyć kolejnego życia bliskiej mi osoby.

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Ukrywam przed mężem, że wpadłam w długi. Nie umiem powstrzymać się od zakupów
Zostałam wdową w wieku 32 lat. Rodzice zmuszali mnie, bym wstawała z łóżka
Miałam 28 lat, a mój mąż 53. Ale to była prawdziwa miłość życia...
Od 11 lat wychowuję cudze dziecko. Żona mi wmówiła, że jest moje
Złapałam go na dziecko... Myślałam, że wtedy się zmieni

Redakcja poleca

REKLAMA