„Przez całe życie usługiwałam rodzinie. Gdy dzieci się wyprowadziły poczułam, że jestem nieprzydatna jak zużyte kapcie”

emerytka fot. iStock by Getty Images, Hirurg
„Zostaliśmy sami, nasze dzieci opuściły rodzinne gniazdo. Gdybyśmy doczekali się wnucząt, to być może sytuacja wyglądałaby inaczej. Ale nie mieliśmy ich i w najbliższym czasie nic nie zapowiadało pojawienia się ich”.
/ 21.09.2024 20:30
emerytka fot. iStock by Getty Images, Hirurg

Niechętnie uniosłam powieki. Blade światło jesieni, które sączyło się przez szybę pokoju, nie pomagało w dobrym nastroju. Rzuciłam okiem na zegar na ścianie. Dziewiąta.

– Parę dni temu siedziałabym już za ladą – wymamrotałam i naciągnęłam na siebie koc.

Jakimś cudem wylądowałam na stanowisku – o ile można to tak górnolotnie określić – ekspedientki. Cały tydzień pracowałam na umowie próbnej. Dwa dni temu ten okres dobiegł końca, a kierownictwo stwierdziło, że osoba w moim wieku nie będzie im potrzebna. Co gorsza, powiedzieli mi to prosto w twarz. Mogli chociaż uniknąć tego poniżającego uzasadnienia i podać inny powód, dla którego mnie wyrzucają. Ale gdzie tam.

Byłam za stara

– Pani Krystyno, jutro nie musi pani przychodzić do pracy – powiedziała moja przełożona, spoglądając na mnie obojętnie, nie siląc się na udawanie współczucia. – Uznaliśmy, że pani zatrudnienie jednak nie będzie możliwe. Poszukujemy osoby w młodszym wieku, która jest w stanie pracować w szybszym tempie, mam nadzieję, że rozumie pani co chcę powiedzieć…

Przytaknęłam. Doskonale to rozumiałam. Potrzebują zwinniejszego i bardziej operatywnego pracownika, który obsługiwałby klientów, wykładał produkty na regały, dbał o porządek w sklepie, a przy okazji składał zamówienia i zajmował się przyjmowaniem dostaw.

No cóż, roboty w markecie starczyłoby dla paru pracowników, ale kierownictwo wolało ciąć koszty, ograniczając wypłaty dla personelu. Nie potrzebowali kogoś takiego jak ja – kobiety przed sześćdziesiątką. Uznali, że zbyt wolno się poruszam.

Fakt, nie biegam już jak małolata. Wstałam z łóżka i bez entuzjazmu przysiadłam na jego brzegu. Musiałam zacząć polowanie na robotę od początku. Mój małżonek dawno poszedł do pracy. Miał szczęście. Już kilkanaście lat pracował w tej samej firmie, a ja w tym czasie zajmowałam się domem i dzieciaki. Kiedy już podrosły, stwierdziłam, że trzeba ruszyć tyłek i poszukać jakiegoś zajęcia zarobkowego dla siebie.

– Kochanie, przestań się zamartwiać – rzucił Witek, kiedy wczoraj wieczorem przyszłam do sypialni ze zmartwioną miną. – Wzięło cię na szukanie roboty po takim czasie. Aż tak ci w domu niewygodnie?

Brakowało mi wykształcenia

Nie narzekałam na swój los, ale brakowało mi poczucia, że robię coś ważnego, że jestem komuś potrzebna. Ciągłe przesiadywanie w domu nie wpływało na mnie zbyt korzystnie. Szlag mnie trafiał, gdy nie miałam co ze sobą zrobić. Ile można spędzać czasu na porządkach? Tym bardziej, że w domu zostaliśmy tylko my dwoje, a jak wiadomo dwie dorosłe osoby nie są w stanie nabałaganić aż tak bardzo.

Z rozrzewnieniem przypomniałam sobie okres, gdy dzieciaki były małe, a ja śniłam o chwili spokoju i relaksu. Teraz miałam tego spokoju i relaksu po same uszy.

– Wiesz, skarbie, ja się dobrze czuję – powiedziałam czule do męża, głaszcząc go po policzku. – Po prostu mam ochotę się czymś zająć. No wiesz, poczuć się potrzebna dla innych.

– Ależ kochanie, przecież masz co robić. Dbasz o nasz dom. Poza tym nie wyobrażam sobie życia bez ciebie u boku.

Marek nie rozumie tego, że opieka nad gospodarstwem domowym przestała mi wystarczać. Zostaliśmy sami, nasze dzieci opuściły rodzinne gniazdo. Gdybyśmy doczekali się wnucząt, to być może sytuacja wyglądałaby inaczej… Ale nie mieliśmy ich i w najbliższym czasie nic nie zapowiadało pojawienia się ich. Mimo to nasze dorosłe dzieci również usiłowały ostudzić mój entuzjazm.

Wszyscy mnie krytykowali

– Mamo, po co teraz będziesz szukać zatrudnienia? – zdziwiła się nasza córka. – Nie gniewaj się, ale… No wiesz, zawsze zajmowałaś się nami i tatusiem, nie robiłaś nic poza tym, brakuje ci doświadczenia zawodowego…

Edytka miała taką minę, jakby prawda, którą właśnie wyznawała, sprawiała jej niemały kłopot. Ja z kolei odbierałam te słowa z trudem.

– W dzisiejszych czasach poszukiwani są młodzi, energiczni i elastyczni pracownicy – mówiła dalej. – Ta cała gonitwa za sukcesem nie jest przyjemna.

– No tak, najlepiej mieć dwadzieścia lat na karku i bagaż trzydziestoletniego doświadczenia zawodowego – wtrącił mój syn.

– Czyli chcecie mi powiedzieć, że jestem zupełnie bezużyteczna i nikomu nie potrzebna? – poczułam autentyczny smutek.

– Mamuś, to zupełnie nie o to chodzi – wymamrotała Edytka. – Chodzi o to, że…

– Chodzi o to, że sporo osób w podobnym wieku co ty, a nawet takich, które mają większy staż pracy, również ma problemy ze znalezieniem zatrudnienia – dopowiedział za siostrę Marcin. – I to wcale nie świadczy o tym, że się do niczego nie nadają, a jedynie o tym, że pracodawcy teraz preferują młodych, całkowicie oddanych pracy i dyspozycyjnych – dodał z widoczną niechęcią.

Rozumiałam, o co mu chodzi

Prowadząc własny biznes, musiał być stale dostępny pod komórką, nawet podczas weekendów czy świąt. To dlatego nie doczekałam się wnucząt. Tamtego ranka przypomniały mi się pogawędki z najbliższymi. Nie były one zbyt optymistyczne i nie dawały nadziei na przyszłość. Spojrzałam w kierunku okna. Jesienna pora… Ja również byłam na jesieni, jesieni swojego życia.

Podniosłam się z łóżka i udałam się do kuchni, by przygotować sobie poranną kawę. W szufladzie z kawą odnalazłam liścik od Witka: „Kocham Cię”. Moja twarz rozpromieniła się w uśmiechu. Dobrze, że go mam.

Siedząc i popijając poranną kawkę, myślałam nad tym, gdzie by tu szukać roboty. Może w tym świeżo otwartym supermarkecie w pobliskiej miejscowości? Ale tam na starcie wymagali podesłania życiorysu i listu motywacyjnego. Nie miałabym pojęcia, co tam napisać. Przecież zaraz po zakończeniu szkoły wyszłam za swojego męża i niedługo potem na świat przyszły nasze dzieciaki. W CV należało wypisać wszystkie poprzednie miejsca pracy. I co ja tam miałabym wpisać? Chyba tylko adres domu?

Przekartkowałam wczorajszą gazetę z ogłoszeniami o pracy, którą kupiłam dzień wcześniej. Poszukiwano w niej specjalistów od elektryki, pracowników zajmujących się obróbką metali, osób umiejących obsługiwać wózki widłowe oraz sprzedawców ze stażem.

Najwięcej ofert było skierowanych do tych ostatnich, ale zazwyczaj oczekiwano od nich posiadania uprawnień do kierowania pojazdami, których ja nie posiadam. Inne przedsiębiorstwa z kolei wymagały od kandydatów ukończenia studiów, a ja mam za sobą jedynie szkołę zawodową.

Czułam się niepotrzebna

Jako zwykła i prosta kobieta z wykształceniem krawieckim, nie mogłam liczyć na szybkie znalezienie zatrudnienia. Współczesne maszyny krawieckie znacznie różniły się od mojego staroświeckiego, choć niezawodnego łucznika. Pełna rezygnacji, ciężko westchnęłam. Jedyne, co mi pozostało, to uważnie przeglądać anonse umieszczane na szybach witryn, ścianach budynków, latarniach ulicznych, a nawet przystankach autobusowych. Niekiedy w ten sposób poszukiwano pracowników do sklepów lub opiekunek do dzieci.

Napiłam się porannej kawy, po czym założyłam wierzchnie okrycie. Zdecydowałam się na spacer po okolicy, licząc na to, że znajdę gdzieś informację o posadzie odpowiedniej dla mojej osoby.
Zgodziłabym się nawet na pracę sprzątaczki. Radziłam sobie z tym doskonale. Choć była jesień, na zewnątrz panowała miła i ciepła aura. Bez zastanowienia skierowałam się w stronę zielonego skweru. Na moment przycupnęłam na jednej z ławek, obserwując pewną kobietę z niemowlęciem.

Maluch smacznie spał w swoim wózeczku, podczas gdy jego mama, siedząc na krawędzi nieczynnej fontanny, oddawała się lekturze. Przywołało to w mojej pamięci minione lata, gdy sama przechadzałam się po parku – najpierw z moją córeczką Edytką, a później już z dwojgiem dzieci…

– Pani Krystynko, ależ miło panią spotkać! – pogrążoną w rozmyślaniach zaskoczył mnie optymistyczny ton głosu sąsiadki, pani Jadzi, rześkiej seniorki, która zawsze promieniała pozytywną energią. Dzieli nas kilka pięter, bo mieszkamy tym samym bloku, ale w innej części budynku.

Wyrwała mnie z marazmu

– Witam serdecznie – odpowiedziałam.

– Ależ co to za ponura minka? – spojrzała na mnie badawczo. – Powinniśmy się cieszyć z każdej chwili, zwłaszcza że nie znamy daty swojej ostatniej godziny!

Głęboko westchnęłam i zwierzyłam się sąsiadce z powodu swojego kiepskiego nastroju.

– Wszędzie składam podanie o pracę, ale na próżno. Zatrudnili mnie na okres próbny do marketu, ale stwierdzili, że nie spełniam ich oczekiwań. Jestem zbyt wolna i za stara.

– Ale dlaczego pani w ogóle szuka zatrudnienia? – zdumiała się sąsiadka. – Mąż stracił robotę? I musi pani zarabiać na utrzymanie rodziny? – w jej oczach pojawił się przebłysk autentycznej troski.

– Nie, nic z tych rzeczy – szybko zaprzeczyłam. – Chodzi o to, że… – zamilkłam na moment.

– Czy to raczej kwestia tego, że w domu pani się nudzi? – trafiła w sedno pani Jadwiga.

– Dokładnie tak – potwierdziłam.

– Gdy zaczęłam pobierać emeryturę, również doskwierała mi nuda. Co chwilę ogarniało mnie poczucie bezradności i bezczynności – mówiła, a ja miałam wrażenie, że wie dokładnie, o czym myślę. – Nie było nikogo, do kogo mogłabym się zwrócić, z kim pogadać, rodzina rozproszona po świecie, małżonek od dawna po drugiej stronie… Należało czymś zająć dłonie i umysł, ale prawdę powiedziawszy, to wcale niełatwe zadanie…

– Podobnie jak pani, też próbowałam różnych rzeczy – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Seriale w TV, łamigłówki, a nawet odkurzanie starej maszyny do szycia. Wie pani, kiedy ostatni raz jej używałam? Jak szyłam kreację dla mojej Edytki na studniówkę! Kawał czasu minął od tamtej pory…

Zaskoczyła mnie

– No proszę, co za zbieg okoliczności! – pani Jadzia złapała się za głowę. – Właśnie w tej sprawie do pani przychodzę! Organizujemy występ w naszym klubie dla seniorów i chciałam panią spytać, czy nie uszyje mi pani czegoś na tę okazję – opowiedziała mi dokładnie, o co jej chodzi.

– Wie pani, problem w tym, że dotychczas szyłam wyłącznie na użytek własny. Nie mam pewności, czy dam radę. I czy jeszcze umiem szyć.

– Przecież swoim dzieciom bardzo często szyła pani ubranka, zgadza się?

– Owszem, ale to zupełnie inna para kaloszy – upierałam się. – Poza tym ubrania szyte były głównie dla moich dzieciaków.

– Moim zdaniem to niewielka różnica. No, może rozmiar trochę większy. A właściwie sporo większy! – parsknęła śmiechem.

– Oj, nadal mam wątpliwości, pani Jadziu. Co jeśli mi nie wyjdzie? – wciąż się wahałam. – Albo zepsuję materiał? Ewentualnie suknia nie przypadnie pani do gustu?

– Złota pani Krysiu – sąsiadka wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – Ja jestem w stanie zaryzykować. W końcu pracowała pani jako krawcowa, na pewno coś tam jeszcze w głowie zostało z czasów nauki zawodu, a kiedy szyła pani ubranka dla swoich dzieciaków, to przypominam sobie, że aż zazdrościłam, bo wyglądały lepiej niż te sklepowe, były niepowtarzalne, nie takie jak z fabryki, nie jak z dyskontu, inni takich nie nosili. I właśnie o to mi chodzi. Marzę o czymś wyjątkowym. O sukni uszytej tylko dla mnie.

Ciągle miałam wątpliwości

Obawiałam się podjąć tego zadania, w mojej opinii, ogromnego i niewykonalnego zadania.

– Dlaczego nie spróbujesz? – mąż stanął po stronie pani Jadzi. – Masz chwilę wolnego, krawiectwo od zawsze sprawiało ci radość, na bank dasz radę! Dalej, do dzieła, skarbie!

No więc przystałam na propozycję sąsiadki. Od tamtej pory nuda przestała być moim problemem. Pani Jadzia wprost zakochała się w mojej kreacji i zaczęła polecać mnie swoim przyjaciółkom.

Poza szyciem ciuchów dla jej koleżanek, zajęłam się też przygotowywaniem kostiumów i niektórych ozdób na występy w domu seniora. Teraz mam tyle roboty, że czasem, szczególnie przed kolejnym przedstawieniem, nie wiem, za co się najpierw zabrać. I to jest super! Na nowo poczułam, że jestem komuś potrzebna i że ludzie doceniają to, co robię.

Krystyna, 60 lat

Czytaj także:
„Żona szybko spakowała walizki, gdy ogłosiłem bankructwo. Nie wiedziała, że to był test, którego nie zdała”
„Mój chłopak rozliczał mnie nawet za wypitą wodę. Gdy zrobił w restauracji awanturę o 5 zł, czara goryczy się przelała”
„Jeszcze nie zostałem teściem, a już pokazałem synowej rogi. Nie oddam jedynego syna niedouczonej psiej fryzjerce”

Redakcja poleca

REKLAMA