„Przez 30 lat nie wzięłam od kuzynki ani grosza za to, że mieszkała w moim domu. Teraz ta żmija chce odebrać mi ojcowiznę”

kobieta, której chcą zabrać dom fot. Adobe Stock, fizkes
„Od adwokata wyszliśmy zdruzgotani. Tego się nie spodziewaliśmy. Myśleliśmy, że skoro mamy akt własności, to jest ona nienaruszalna. Okazało się, że nasza nieznajomość prawa i zaufanie do kuzynów pozbawiły nas szans na rodzinny dom. Nawet nie o pieniądze tu chodzi, ale o zasady. Jak można tak postąpić z rodziną?”.
/ 26.12.2022 11:15
kobieta, której chcą zabrać dom fot. Adobe Stock, fizkes

Wszystko zaczęło się po śmierci mojego ojca. Mama została sama z domem na głowie, a ja i mój brat niewiele mogliśmy pomóc. Owszem, przyjeżdżaliśmy, kiedy tylko mogliśmy, ale każde z nas miało swoje życie. Praca, dwoje dzieci, niezbyt zaradny mąż, to wszystko powodowało, że nie mogłam często jeździć po sto kilometrów, żeby pomagać mamie.

– Basieńko, nie martw się – uspokajała mnie mama. – Stefa (to pięć lat młodsza siostra mamy) i jej dzieciaki często do mnie wpadają i jak coś potrzeba, to zawsze załatwią.

Czułam się trochę rozgrzeszona. Niestety, mama coraz gorzej się czuła. Na kolejnej wizycie lekarz powiedział, że nie powinna mieszkać sama. Mój brat Edek od razu oświadczył, że nie zabierze mamy do siebie, bo nie ma warunków. Ja też nie miałam warunków, ale nie miałam też wyboru. Mimo sprzeciwów męża, postanowiłam zabrać mamę do nas.

– Nic się nie martw, Baśka – pocieszała ciocia Stefa. – Zajrzymy tu od czasu do czasu i zadbamy o wasze gospodarstwo.

Z tym gospodarstwem to była lekka przesada. Dom, drewutnia i sad to raczej siedlisko, a nie jakieś tam gospodarstwo. Ale ucieszyłam się, że ktoś na to wszystko rzuci okiem i zdejmie mi kłopot z głowy.

Nie mieliśmy czasu, by jeździć do domu

Po jakimś miesiącu zadzwoniła ciotka Stefa i zapowiedziała swój przyjazd. Mówiła, że stęskniła się za siostrą, ale jakoś tak bez przekonania. Kiedy się pojawiła, szybko wyjaśniło się, jaki jest prawdziwy cel wizyty.

– Słuchaj, Baśka – zagaiła. – Aniela i tak jest u ciebie, a dom stoi pusty. Może zgodziłaby się, żeby moja Elżunia pomieszkała tam z mężem i dzieciakami? Zanim sobie coś wybudują – zastrzegła.

Mama zgodziła się. Kilka dni później przyjechali moja cioteczna siostra Elka i jej mąż. Przywieźli papier do podpisania. To było coś na kształt umowy o udostępnienie domu do użytkowania. Mama podpisała, nie widząc w tym nic złego. Ja też nie protestowałam, bo lepiej, żeby ktoś z tego domu korzystał, niż gdyby miał stać pusty i popadać w ruinę.

Od tego czasu już rzadko kontaktowaliśmy się. Nie miałam czasu jeździć do Wilkowa, żeby pilnować kuzynów, czy dobrze opiekują się domem. Oni też nie kwapili się do kontaktów. Kilka spotkań na rodzinnych pogrzebach, to było wszystko.

Mijały lata, poprawiła się moja sytuacja mieszkaniowa. Dzieciaki dorosły i wyprowadziły się. Mama dostała swój pokój. Dobrze jej było u nas, tym bardziej że potrzebowała coraz więcej troskliwej opieki. Wtedy Edek zaczął naciskać na sprzedaż domu rodziców.

– Po co nam to? – namawiał. – I tak z tego nie korzystamy, a parę złotych by się przydało. A w ogóle, to bywasz tam czasem? Bo ja nie mam do tego głowy – przyznał.

– To tak jak ja – machnęłam ze zniecierpliwieniem ręką. – Chcesz, to sam tam pojedź i zobacz, jak cię to tak bardzo interesuje. A na sprzedaż nie licz. Mama nigdy się na to nie zgodzi.

Próbowałam oczywiście z nią o tym porozmawiać, ale tylko się zdenerwowała. Powiedziała, że po jej śmierci możemy zrobić, co chcemy. Na razie dom musi pozostać. Cały czas żyła w przekonaniu, że jak tylko lepiej się poczuje, to wróci do siebie

– A pojadę – powiedział hardo brat. – Ela już prawie 20 lat tam mieszka i jakoś nie słychać, żeby miała zamiar się wyprowadzić. Ciekawe, co tam jeszcze z tego domu zostało.

Odgrażał się, że pojedzie, ale tego nie zrobił. I tak minęło następnych kilka lat, które były coraz trudniejsze.

Mieszkaliście za darmo, a teraz tak nas traktujecie?!

Mama stała się osobą leżącą. Do tego doszły początki alzheimera. Koszmar. Potrafiła przez trzy dni spać non stop. Wtedy szalałam z niepokoju, że coś jej się stało. A ona budziła się jak gdyby nigdy nic. Potem z kolei przez dwie doby nie spała. Nawet w środku nocy krzyczała, śpiewała i domagała się jedzenia. Nieraz o czwartej rano musiałam jej robić jajecznicę. To była udręka i dla niej, i dla nas.

Dwa miesiące temu mama odeszła. Przed śmiercią kazała mi przysiąc, że pochowamy ją obok taty. Zgodnie ze swoją wolą odbyła więc ostatnią podróż do Wilkowa. Po pogrzebie kuzyni zaprosili nas do siebie na obiad. Kiedy weszłam do domu, nie poznałam go. Zostawiłam starą chałupę, a tu proszę jakie luksusy.

– A dbaliśmy jak o swoje – powiedziała Elżbieta, widząc, jak rozglądam się po zupełnie zmienionym domu.

– No to żal będzie wam stąd się wyprowadzać – zagaił Edek.

– Jeszcze matka nie ostygła, a ty już chcesz dzielić jej majątek – wtrąciła się ciotka Stefa, która sprawiała wrażenie nieobecnej, ale mimo swoich prawie 90 lat czuwała nad wszystkim. – Jak przyjdzie czas, to o tym porozmawiamy, spokojnie.

Atmosfera, i tak nieprzyjemna ze względu na okoliczności, stała się wprost nie do zniesienia. Rozstaliśmy się dość chłodno.

Dwa miesiące po pogrzebie wystąpiliśmy z Edkiem do sądu o nabycie spadku i podział majątku. Wtedy dowiedzieliśmy się czegoś, co spadło na nas jak grom z jasnego nieba. Okazało się, że już toczy się postępowanie sądowe w sprawie zasiedzenia nieruchomości, czyli domu naszych rodziców. Byliśmy w szoku, kiedy dowiedzieliśmy się, że to Elżbieta wystąpiła z takim pozwem. Minęło 30 lat, od kiedy tam mieszkają. Mając tę umowę o użytkowanie, wystąpiła o zasiedzenie w dobrej wierze. W takim wypadku prawo przewiduje okres 25 lat, więc stoi po jej stronie. Warunkiem jest użytkowanie jak właściciel i brak sprzeciwu ze strony prawowitego właściciela…

Prosto z sądu pojechaliśmy do Wilkowa.

– Ty podstępna żmijo! – krzyczałam już na podwórku. – Ja ci dałam dach nad głową, a ty chcesz zagarnąć nasz rodzinny majątek…

– Cicho bądź – syknęła Elka i wciągnęła mnie za rękę do domu. – Nie ty, tylko twoja matka – powiedziała spokojnie. – Zgodziła się na użytkowanie za opiekę nad domem, nie pamiętasz? – podsunęła mi pod nos umowę sprzed lat. Musiała być przygotowana na naszą wizytę, skoro tak od razu miała pod ręką dokument. – A tak na marginesie, to włożyliśmy w ten dom więcej niż był wart, jak go nam daliście w użytkowanie.

Spotkanie z adwokatem przybiło nas zupełnie.

– Ja tego tak nie zostawię – wkurzyłam się. – Jedziemy do adwokata – pchnęłam Edka w stronę drzwi i rzuciłam Elce pełne nienawiści spojrzenie.

– Z tego, co państwo mówicie, wynika, że wasza kuzynka raczej wygra tę sprawę – powiedział, wertując kodeks. – Minął ustawowy czas, ma umowę. Gdyby użytkowała tę nieruchomość nawet w złej wierze, to znaczy bez waszej wiedzy i świadomości, to i tak mogłaby już wystąpić o jej zasiedzenie, bo minęło 30 lat. Możecie się z tym nie zgadzać, ale takie jest prawo. Ze swojej strony radziłbym nie wchodzić w spór. Strona przegrana zostanie obciążona wszystkimi kosztami procesowymi. A wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że to państwo będziecie tą stroną przegraną. Radzę się zastanowić, czy warto do utraty domu dołożyć jeszcze kilka tysięcy.

– To znaczy, że nic nie możemy zrobić? – pytałam zszokowana tym, co usłyszałam. – Na pewno musi być jakaś możliwość niedopuszczenia do takiej niesprawiedliwości.

Najlepiej byłoby dogadać się z kuzynostwem – poradził. – Wy zrekompensujecie im nakłady, a oni odstąpią od starania się o zasiedzenie.

Od adwokata wyszliśmy zdruzgotani. Tego się nie spodziewaliśmy. Myśleliśmy, że skoro mamy akt własności, to jest ona nienaruszalna. Okazało się, że nasza nieznajomość prawa i zaufanie do kuzynów pozbawiły nas szans na rodzinny dom. Nawet nie o pieniądze tu chodzi, ale o zasady. Jak można tak postąpić z rodziną? Fakt, że nie interesowaliśmy się tym domem, ale nie znaczy to, że można nas go pozbawić w tak podły i podstępny sposób!

– Trzeba poszukać innego adwokata – gorączkowałam się.

– Daj spokój – ostudził moje zapały Edek. – Może lepiej zrobić tak, jak radził ten facet.

Pojechaliśmy do Wilkowa. Elka na początku nawet nie chciała słuchać naszej propozycji.

Prawo jest po mojej stronie – ucięła już na początku.

O dziwo, wtrąciła się ciotka Stefa.

– Ja już stoję nad grobem – zaczęła – i niedługo spotkam się z Anielą. Co ja jej wtedy powiem… – wbiła wzrok w córkę.

Wszyscy byliśmy zaskoczeni. Elka poprosiła nas, byśmy wyszli na podwórko, bo musi porozmawiać z matką. Wyszła pół godziny później. Czerwone oczy wskazywały na to, że płakała.

– Jedźcie już – powiedziała – muszę to wszystko na spokojnie przemyśleć – dodała z rezygnacją.

Wróciliśmy do domu i od kilku dni czekamy, czy przyjdzie pozew z sądu, czy też przyjedzie Elka z ręką wyciągniętą do zgody. Ciągle mamy nadzieję na to drugie.

Czytaj także:
„Moje dzieci i wnuki to banda sępów, nie zasłużyli na spadek po mnie. Ale ja mam już spadkobiercę. Za chwilę się urodzi”
„Przez spadek po babci rodzina chciała wydrapać mi oczy. Ciągali mnie po sądach i przez 20 lat unikali jak ognia”
„Brat wszedł w konflikt z prawem i stracił prawo do spadku. Byłam pewna, że został wrobiony i podejrzewałam przez kogo”

Redakcja poleca

REKLAMA