„Przez 25 lat byłam służącą męża. To teściowa wychowała go na księciunia, dla którego żadna nie była dostatecznie dobra”

Mąż uważał, że kobieta nie powinna pracować fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„Nie musiałam się tłumaczyć, dlaczego w poniedziałek nie uprasowałam mężowi koszuli, a w piątek usmażyłam na obiad schabowe zamiast ryby. Nie musiałam więcej znosić kąśliwych uwag teściowej, która od chwili mojego ślubu z Robertem – przez bite 25 lat – opowiadała na prawo i lewo, że jej syn mógł lepiej wybrać”.
/ 13.03.2023 12:30
Mąż uważał, że kobieta nie powinna pracować fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

Gdy człowiek kończy 50 lat, dociera do niego, że szkoda życia na zastanawianie się, na wahanie. Miałam w kieszeni prawomocny wyrok – byłam rozwiedziona, czyli wolna. Nie musiałam się tłumaczyć, dlaczego w poniedziałek nie uprasowałam mężowi koszuli, a w piątek usmażyłam na obiad schabowe zamiast ryby. Nie musiałam więcej znosić kąśliwych uwag teściowej, która od chwili mojego ślubu z Robertem – przez bite 25 lat – opowiadała na prawo i lewo, że jej syn mógł lepiej wybrać; „Taki zdolny inżynier, a Ala… No cóż, żeby przynajmniej była adwokatem…”.

Słusznie! Po co komu jakiś za przeproszeniem kulturoznawca? Minął rok tej mojej wolności, i coraz częściej przekonywałam się, że wcale nie jest mi z nią dobrze, że cokolwiek robię, i tak wracam do punktu wyjścia.

Byłam wolna, tylko co z tego?

Na początku zrobiło się luźniej w szafach, łóżko zrobiło się szersze, ale poza tym? Beznadzieja. Na domiar złego moja córka zamieszkała z narzeczonym. Zostałam sama jak palec. Było zimno, marzec, ale i tak postanowiłam jechać na Mazury, na naszą rodzinną działkę. Miałam nadzieję, że praca na działce pozwoli poukładać sobie wszystko w głowie, zapomnieć o tęsknotach i na jakiś czas pomoże. Zaraz po przyjeździe rozpaliłam w kominku, ale i tak do nocy nie dało się nagrzać chałupy. Owinięta w kołdrę i wełniany koc, siedziałam na fotelu i pilnowałam ognia. Dopiero rano, kiedy temperatura doszła do 17 stopni, powlokłam się na pięterko i zasnęłam kamiennym snem. Śniło mi się, że skrzypią drzwi, że ktoś kręci się po domku. Obudziłam się wystraszona. Byłam sama, bezpieczna, ale znów zmarzł mi nos. Wrzuciłam ostatnie szczapy do kominka, podpaliłam i poszłam do komórki po więcej drewna. Kręcąc się po obejściu, stwierdziłam, że muszę wziąć dłuższy urlop i zrobić remont na działce. Postanowiłam, że zanim rozejrzę się za jakimś fachowcem, postaram się uporządkować co się da. Zaczęłam od sprzątania szopy, co było nie lada wyzwaniem. Poza mnóstwem sprzętów, o których nie miałam pojęcia, do czego służą, były tam grube warstwy kurzu i miliony pajęczyn. Byłam umorusana od stóp do głowy, gdy usłyszałam donośne: „Halo, gdzie pani jest?”. Wyjrzałam i koło bramy zobaczyłam wysokiego mężczyznę w gumiakach i roboczym stroju.

– Pan do mnie?

– Pani Alicja? – zapytał i ruszył w moją stronę; nigdy go nie widziałam. – Dzień dobry. Szukałem kontaktu z panią, ale we wsi nikt nie chciał powiedzieć, jak panią znaleźć. To pani jest właścicielką tego gospodarstwa? Chciałbym je kupić.

– Co to, to nie. Nie sprzedaję. A w ogóle to z kim mam przyjemność?

– Grzegorz – powiedział i dodał po chwili nazwisko.

Po plecach przeszedł mi dreszcz. Mój dziadek się z kimś o tym nazwisku o ziemię procesował. Podobno na gruntach ludzie we wsi się pobudowali bezprawnie, ale to nie dotyczyło naszej rodziny. My mieliśmy notarialnie uregulowane prawo do ziemi i domu.

Mężczyzna przyglądał mi się badawczo

Po dłuższej chwili milczenia wróciłam do rozmowy:

– Nie sprzedaję, właśnie remont planuję.

Facet nie zamierzał odejść, więc powiedziałam: „do widzenia”. A on zamiast sobie pójść, zaoferował mi pomoc w sprzątaniu. Odmówiłam. Dopiero wtedy usłyszałam „do zobaczenia”. Odszedł, uśmiechając się, a gdy był już za furtką, pomachał mi jak ktoś dobrze znajomy. W południe zgłodniałam. Gdy weszłam do sklepu pani Halinki, właścicielka bez ogródek zaczęła mnie wypytywać, kiedy będę dom sprzedawać. Musiałam mieć głupią minę, bo od razu sama sobie odpowiedziała.

– No to widać sołtysowa sobie coś wymyśliła, bo mówiła, że był u nich Grzegorz, syn dawnych właścicieli ziemi nad jeziorem, i że pytał o panią. A potem mówiła, że jak Ala chałupę sprzeda, to dobrze zrobi.

Dowiedziałam się jeszcze od pani Halinki, że po drugiej stronie drogi Grzegorz ma kilkadziesiąt hektarów i jak nic będzie tam hotel albo jakieś spa budował. Trochę mnie ta wiadomość zirytowała. Nie chciałam, żeby blisko mojej działki wyrósł hotel czy coś podobnego. Dotąd okolica była spokojna i miałam nadzieję, że tak zostanie. Kupiłam mleko, chleb i wędlinę i szybko wróciłam do siebie. Pomyślałam, że sama pójdę do sołtysa i spytam, o co chodzi z tym hotelem. Niczego się jednak nie dowiedziałam, bo sołtys z żoną do miasta na cały dzień pojechali. Następnego ranka, gdy piłam kawę, za bramą zatrzymał się duży samochód z przyczepą. Wysiadł z niego Grzegorz w towarzystwie pana Miecia, miejscowej złotej rączki. Obserwowałam ich, jak o czymś rozprawiają i gestykulują, wskazując moją szopę. Aż się zatrzęsłam.

Po co ten się tu kręci?

Myśli, że mu sprzedam działkę? Po moim trupie! Pewnie myśli, że mnie Miecio przekona, będzie gadał, że chałupa stara, że poniemiecka, nie warto remontować… Niedoczekanie! – myślałam wściekła. Zobaczyłam, jak Miecio woła od furtki i pakuje mi się do domu. Zapukał i zaraz stanął w progu. 

Pani Alu, to ja, Mieczysław, dzień dobry.

Pełna złych przeczuć, skinęłam tylko głową.

– Pan Grześ powiedział, że sprząta pani szopę, no to jestem, żeby pomóc. Tam pełno żelastwa i innych klamotów. Ja mogę ten cały majdan wynieść. A teraz drewno do kominka przywiozłem, pan sąsiad był taki miły, że na przyczepę pozwolił zabrać – Miecio, jak zwykle grzeczny, trochę wystraszony, miętosząc w rękach czapkę, gestem głowy wskazał na Grzegorza.

– No tak, rzeczywiście. Drewno zamawiałam, ale ile mnie to sprzątanie będzie kosztować?

– Niech się pani nie martwi, pani Alu. Ja na złom to żelastwo panine zawiozę i jakoś się wyrówna. Tam dużo tego, a pani przecież niepotrzebne – uspokoił mnie Miecio i ruszył do szopy.

Kiedy wyszłam z domu, Grzegorz spytał, czy poczęstuję go kawą.

– Zapachu na całą wieś pani narobiła. Ślinka cieknie – uśmiechając się, wszedł na podwórko i do kuchni.

Kawę wypił prawie jednym haustem.

– A byłbym zapomniał. Przywiozłem trochę jajek. Ma pani patelnię? – spytał bezceremonialnie i już po chwili rządził się w kuchni jak u siebie.

Zjedliśmy jajecznicę i przez następną godzinę siedzieliśmy przy stole, a on mówił o sobie. Urodził się w Olsztynie, ale zawsze marzył, żeby mieszkać za miastem, nad jeziorem.

– Jeden dom zbudowałem, ale mi się z kobietą nie ułożyło. Mam trochę grosza, pomyślałem, że kupię coś do remontu. Dlatego do pani przyszedłem.

– A podobno ma pan coś po drugiej stronie drogi budować? Hotel?

– Już ludzie gadają? No niby tak, to znaczy myślałem, że może kiedyś, jak się tu zadomowię, to jakiś nieduży pensjonat postawię. 4, 5 pokoi, żeby na mnie zarabiały, jak kiedyś przejdę na emeryturę, ale hotel? O nie, na pewno nie hotel, ja lubię ciszę.

To wyznanie trochę mnie uspokoiło, ale nie do końca. Cały czas się dziwnie uśmiechał i miałam podejrzenia, że jednak coś kombinuje.

– To się cieszę, ja też nie lubię tłoku. Chciałabym mieć tu spokój, kiedy przyjeżdżam odpocząć.

– To pani nie na stałe? – zdziwił się.

– Nie. Mieszkam i pracuję w Warszawie – zrewanżowałam się opowieścią.

Słuchał, jakbym objaśniała mu kosmos. Cały czas wpatrywał się we mnie, śledząc każdy mój gest. Trochę mnie tym krępował, a trochę schlebiał mojej próżności…

– No to ja zrobiłem, pani Alu – do kuchni wszedł Miecio. – Drewno poukładane, szopa sprzątnięta. A podobno remont chce pani robić? To jakby co, to pani wie, ja chętnie…

– A ja już dość czasu zabrałem. Jakby trzeba coś przewieźć, jakieś materiały, to pan Miecio mnie znajdzie. W każdej chwili mogę podrzucić.

Podziękowałam za uprzejmość i pożegnaliśmy się

Niecały miesiąc później chałupka lśniła jak nowa. Mieczysław wyremontował łazienkę, w kuchni położył kafelki i terakotę, pokoje odmalował. Coraz bardziej mi się to moje wiejskie domostwo podobało i z coraz większym żalem wracałam do Warszawy. Zaplanowałam, że na Wielkanoc pojadę na Mazury. Musiałam tylko wcześniej trochę się urządzić. Na początek przywiozłam kilka nowych garnków, jakąś pościel, świąteczny obrus i kilka innych drobiazgów. Nie zdążyłam wszystkiego rozpakować, kiedy pod bramą pojawiło się auto Grzegorza.

– No i jak tam nasz Miecio się spisał? – zawołał od furtki.

– A spisał się. To dobry fachowiec.

Porozmawialiśmy chwilę przy parkanie, bo mój nowy znajomy gdzieś się bardzo śpieszył. Obiecał, że jeszcze zajrzy w weekend. Zjawił się w sobotę z butelką wina, ciastkami i bukietem kremowych róż.

– Po całym Olsztynie szukałem, żeby były czerwone, ale nie znalazłem.

– Ale ja lubię właśnie takie – odpowiedziałam dziwnie zawstydzona. – Siadaj, zrobię kolację – jeszcze przy pierwszej rozmowie przeszliśmy na ty; Grzegorz przekonał mnie wtedy, że i tak zostaniemy sąsiadami, więc lepiej wszystko uprościć.

– Ale nic się nie piecze w piekarniku? – spytał poważnym tonem.

Pokręciłam głową.

– To może później… Teraz…

Wziął moje ręce w swoje wielkie dłonie i zaczął je całować. Nie wiem, jak to się stało, ale sama pociągnęłam go do sypialni. Kiedy już opadły emocje, zdałam sobie sprawę, że nie mam pojęcia, kim jest mój kochanek. Widzieliśmy się zaledwie kilka razy, a on nigdy nie wspomniał, czy jest sam, czy ma żonę. Czułam, że lubi moje towarzystwo, że mu się podobam, bo kiedy był u mnie poprzednio, znów mi się przyglądał, śledził mój każdy krok. Jeszcze wtedy był między nami dystans, stałam twardo na ziemi, ale czy w głębi serca nie liczyłam na coś więcej…? Teraz byłam pewna: ten mężczyzna całkiem mnie zauroczył… Zapadłam w głęboki sen. Gdy otworzyłam oczy po kilku godzinach, wciąż leżeliśmy wtuleni w siebie. Przypomniałam sobie, co zdarzyło się zaledwie kilka godzin wcześniej, i niczego nie żałowałam. Jeszcze niedawno tęskniłam za fizyczną bliskością z mężczyzną i teraz ją miałam. Kolację zjedliśmy na śniadanie i wtedy Grzegorz spytał, czy przeprowadzę się na wieś. Rozdzwoniła się jego komórka. Wyszedł z telefonem do drugiego pokoju. Mówił przyciszonym głosem. Nie słyszałam rozmowy.

Po kilku minutach wrócił do łóżka

– Coś ważnego? – spytałam; w środku zżerała mnie ciekawość.

– Dzwoniła moja… dawna znajoma – zaczął z wahaniem.

– A nie żona? – spytałam zaczepnie.

Nie, nie mam żony – odpowiedział stanowczo. – Nie mam nikogo, przed kim miałbym się z czegokolwiek tłumaczyć – zapewnił mnie.

Uwierzyłam i o nic więcej nie zapytałam. Nie chciałam niczego zepsuć. Następnego dnia zadzwoniłam do siostry, która miała przyjechać z mężem, swoimi dziećmi i moją córką na święta. Uprzedziłam ją, że nie jestem sama. Była trochę zgorszona, że sypiam z obcym mężczyzną. Wytłumaczyłam, siostrze, że on już nie jest dla mnie obcy. I jeszcze coś: postanowiłam przeprowadzić się na Mazury i zamieszkać z Grzegorzem. Po drugiej stronie drogi powstanie nasz wspólny pensjonat. Grześ, tak jak ja, chce zrezygnować z pracy w mieście, więc musimy się trochę pośpieszyć z budową. Już nie wrócę do miasta. Wreszcie ruszyłam z miejsca, kocham i jestem bardzo szczęśliwa. 

Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”

Redakcja poleca

REKLAMA