„Przez 10 lat uczciwie pracowałam i płaciłam składki. Dziś ZUS nie chce mi wypłacić zasiłku, bo brakuje im jakiegoś świstka”

kobieta, która ma problem z urzędem fot. Adobe Stock, Drazen
„– Takie są przepisy, nic na to nie poradzę – kobieta rozłożyła ręce. – Gdyby poprzedni właściciel firmy zmarł, ogłosił upadłość albo zlikwidował firmę, sprawa byłaby prosta. Dostawałaby pani zasiłek w dotychczasowej wysokości. A tak, potrzebny jest druk. Proszę więc dalej próbować kontaktować się z nowym właścicielem…”.
/ 27.10.2022 17:15
kobieta, która ma problem z urzędem fot. Adobe Stock, Drazen

Nie zaszłam w ciążę z przypadku. To była świadoma, przemyślana decyzja. Marzyliśmy z Piotrem o dziecku i uznaliśmy, że czas to marzenie spełnić. Co prawda ciągle byliśmy młodzi, na dorobku, nie mieliśmy własnego kąta, ale nie chcieliśmy dłużej czekać. Wiedzieliśmy, że nasza sytuacja szybko się nie poprawi. Usiedliśmy więc któregoś wieczoru, przegadaliśmy temat, no i wyszło nam, że jeśli zaciśniemy pasa, to damy radę się utrzymać i zapewnić maluszkowi wszystko, czego potrzebuje.

Wiedzieliśmy, że będzie ciężko, ale postanowiliśmy o tym nie myśleć. Najważniejsze, że oboje mieliśmy pracę i umowy na czas nieokreślony. Mąż był kierowcą w przedsiębiorstwie komunalnym, ja pracowałam w niewielkiej, ale prężnie rozwijającej się sieci barów z niedrogim, domowym jedzeniem.

Zaczynałam tam jako siedemnastolatka, na zmywaku, bo z powodu koszmarnych warunków w domu rodzinnym szybko musiałam się usamodzielnić, ale po dziesięciu latach dochrapałam się stanowiska kierowniczki. W międzyczasie skończyłam szkołę, odpowiednie kursy. Byłam dumna z tego, co osiągnęłam, a i szef mnie chwalił. Nieraz powtarzał, że jestem jednym z najlepszych i najbardziej oddanych pracowników.

Czyżby szef wystawił mnie do wiatru?

Gdy okazało się, że nasze marzenie o dziecku się spełni, nie poszłam od razu na zwolnienie lekarskie. Pracowałam do siódmego miesiąca. Raz, że świetnie się czułam, dwa – w naszej sytuacji liczył się przecież każdy grosz. Tuż przed odejściem umówiłam się z szefem, że po roku wrócę do pracy. Zapewnił mnie, że miejsce będzie na mnie czekać, że mam się niczym nie martwić. Słowem się nie zająknął, że wkrótce zamierza sprzedać firmę.

Urodziłam córeczkę, Natalkę. Śliczną i zdrową. Byłam szczęśliwa, że pojawiła się na świecie. Wszystko było świetnie do momentu, aż któregoś miesiąca na konto nie wpłynął zasiłek macierzyński. Początkowo myślałam, że to tylko chwilowe opóźnienie, więc postanowiłam poczekać. Po tygodniu jednak straciłam cierpliwość. Zbliżał się termin płacenia za wynajmowane mieszkanie, a na koncie były tylko resztki pensji męża. Pół dnia wisiałam na telefonie, żeby dodzwonić się do ZUS. W końcu się udało.

– Pani pracodawca nie przesłał druku Z-3, więc wypłata została wstrzymana – wyjaśniła mi jakaś kobieta.

– To co ja mam teraz zrobić? Te pieniądze są mi bardzo potrzebne – jęknęłam.

– Proszę się z nim skontaktować i domagać się, by dopełnił formalności. W przeciwnym razie wypłaty nie będzie – odparła i, zanim zdążyłam jeszcze o coś zapytać, przerwała połączenie.

Zadzwoniłam do szefa. Nie mogłam uwierzyć, że wystawił mnie do wiatru, zawsze był wobec mnie uczciwy. Łudziłam się więc, że to tylko przeoczenie, które szybko zostanie naprawione. Niestety…

– Przykro mi, że zostałaś bez pieniędzy, ale to już nie moja sprawa – usłyszałam, gdy opowiedziałam, co mnie spotkało.

– Jak to? Przecież to pan jest moim pracodawcą! – oburzyłam się.

– Już nie. Sprzedałem firmę. Od pewnego czasu o tym myślałem, bo nie wiodło mi się najlepiej i wreszcie trafiła się okazja…

– Czyli co? Jestem bez pracy?!

– Nie. Ciągle masz umowę na czas nieokreślony. Tyle że teraz pracujesz u kogoś innego. Zaraz prześlę ci esemesem namiary. Skontaktuj się z nowym właścicielem. Teraz u niego są wszystkie twoje dokumenty – odparł.

Wszystkiego się spodziewałam, ale nie tego

Próbowałam się skontaktować. I tamtego dnia, i następnego, i kolejnego. Wysyłałam maile, dzwoniłam. Niestety, nikt nie odpowiadał. Gdyby firma działała w moim mieście, zapakowałabym Natalkę do wózka i pojechałabym wyjaśnić sprawę osobiście. Ale jej siedziba była niemal na drugim końcu Polski. Zamiast tego wybrałam się do baru, w którym pracowałam przed pójściem na urlop macierzyński. Miałam nadzieję, że tam się czegoś dowiem. Był zamknięty na głucho. Nie rozumiałam, co się dzieje. Jeszcze raz zadzwoniłam do byłego szefa.

– Nowy właściciel wspominał coś o przeniesieniu działalności na Wybrzeże. Ale szczegółów nie znam. Jak już mówiłem, to nie moja sprawa. Przykro mi – westchnął.

Mnie też było przykro. I to jak! Wszystkiego się spodziewałam, tylko nie tego. Nie zamierzałam się jednak poddawać. Przecież tu nie chodziło o pieniądze na przyjemności, ale o nasz byt. Następnego dnia znowu zapakowałam córeczkę do wózka i pojechałam do ZUS. Nie miałam zamiaru znowu wisieć pół dnia na telefonie, a potem usłyszeć trzask odkładanej słuchawki. Wchodząc do budynku, obiecałam sobie, że nie wyjdę, dopóki nie załatwię sprawy.

Stałam w kolejce chyba trzy godziny. Natalka płakała, marudziła, ale nikogo to nie wzruszało. W końcu dostałam się do okienka. Pani była bardzo miła. Wysłuchała z uwagą mojej historii, coś tam sprawdziła w komputerze… Byłam pewna, iż za chwilę usłyszę, że dostanę pieniądze. Znowu się jednak zawiodłam.

– Nie mamy druku Z-3, więc wypłaty nie będzie – powiedziała.

– Jak to nie będzie? Przecież opowiedziałam pani, jaka jest sytuacja. Firma została sprzedana, a z nowym właścicielem nie ma kontaktu – zdenerwowałam się.

– Takie są przepisy, nic na to nie poradzę. Gdyby poprzedni właściciel zmarł, ogłosił upadłość albo zlikwidował firmę, sprawa byłaby prosta. Dostawałaby pani zasiłek w dotychczasowej wysokości. A tak, potrzebny jest druk. Proszę więc dalej próbować kontaktować się z nowym właścicielem…

– Ja? – przerwałam jej. – Skoro pracodawca ma obowiązek dopełnić formalności wobec pracownika, to powinniście go do tego zmusić. Na pewno macie takie możliwości. Ja najwyżej mogę do niego wydzwaniać i modlić się, żeby odebrał.

– Oczywiście, wyślemy wezwanie. Ale to wszystko potrwa… Musi pani uzbroić się w cierpliwość – westchnęła.

Nie mogę iść do pracy, bo dziecko jest za małe

Od tamtej pory minęło pięć miesięcy. Pieniędzy jak nie było, tak nie ma. Co jakiś czas dzwonię do ZUS i próbuję się dowiedzieć, czy coś ruszyło się w mojej sprawie. I ciągle słyszę, że nic. Bo mój pracodawca nie odpowiedział na wezwanie, bo firma nie działa już pod wskazanym w KRS adresem i korespondencja wraca, a nowy nie jest znany.

– Czyli co, nie dostanę zasiłku? – dopytuję się za każdym razem.

– Dopóki nie ma druku Z-3, to nie. Ale jak tylko do nas wpłynie, dostanie pani także zaległe pieniądze. Z odsetkami – słyszę odpowiedź.

Pewnie myślą, że mnie to pocieszy. A mnie to tylko doprowadza do furii. No bo jak długo można czekać? Ja tych pieniędzy potrzebuję teraz, a nie w jakiejś bliżej nieokreślonej przyszłości. Zresztą, kto da mi gwarancję, że w ogóle się ich doczekam?

Czuję się skrzywdzona i oszukana. Przez to wszystko nie potrafię cieszyć się macierzyństwem. Przecież uczciwie zapracowałam na ten zasiłek, harowałam przez ponad dziesięć lat! I dopełniłam wszelkich formalności. Gdybym coś zaniedbała, o czymś zapomniała… Ale nic takiego nie zrobiłam. To nie moja wina, że jeden pan postanowił sprzedać firmę drugiemu panu, a ten zapadł się pod ziemię, zostawiając mnie na lodzie. Ci od przepisów w ZUS powinni przewidzieć takie sytuacje, bo jak znam życie, nie tylko mnie to spotkało. Ale, jak widać, nie przewidzieli…

Nie wiem już, co robić. Natalka jest jeszcze bardzo malutka, więc nie mogę szukać nowej pracy. Na pomoc bliskich też nie mogę liczyć. Pamiętam, co mi zgotowali w dzieciństwie, więc wolę, żeby trzymali się od mojego dziecka z daleka. Mąż jest sierotą. Haruje od świtu do nocy, bierze wszystkie możliwe nadgodziny, by nas utrzymać. Ale i tak nie wystarcza nam do pierwszego, bo musimy płacić za wynajem mieszkania.

Oszczędzamy na czym się da, zaciskamy pasa, a i tak zapożyczyliśmy się już chyba u wszystkich znajomych. Starałam się oczywiście o mieszkanie komunalne, ale odesłano mnie z kwitkiem. Usłyszałam, że kolejka jest bardzo długa, że są ludzie w gorszej sytuacji niż my…

Czytaj także:
„Gdy mąż umarł, moje życie przygasło. Sądziłam, że wdowie w moim wieku wypada już tylko płakać za ukochanym. Srogo się pomyliłam”
„Dla ukochanego byłam tylko >>planem B<<. Gdy jego eks zagwizdała na palcach, poleciał do niej jak piesek, a teraz błaga mnie o przebaczenie”
„Syn sąsiadów był najbardziej nieprzyjemnym facetem, jakiego w życiu spotkałam. Zwykły gbur! Jakim cudem trafiliśmy do łóżka?”

Redakcja poleca

REKLAMA