Justynę poznałam pierwszego dnia pracy. Obie byłyśmy nowe w firmie, więc jakoś tak naturalnie wyszło, że trzymałyśmy się razem. Zarówno my, jak i „stara” załoga potrzebowaliśmy czasu na adaptację i zapoznanie się ze sobą.
Zauważyłam, że Justyna ma chyba jakieś problemy. Popłakiwała po kątach, była milcząca, smutna, zamyślona. Któregoś dnia zagadnęłam ją w kuchni:
– Hej, coś się stało? Masz jakieś kłopoty? Może chcesz pogadać?
A potem zaczęła mi opowiadać o swoim życiu…
Jakiś czas temu wyszła za mąż i rzuciła wszystko. Przeprowadziła się do męża, który mieszkał 300 kilometrów od jej rodzinnego domu. Szybko okazało się, że zarówno jej teściowie, jak i mąż często sięgają po alkohol.
Niemal codziennie dochodziło do kłótni i awantur. Kiedy zaszła w ciążę, miała nadzieję, że będzie lepiej. Niestety, było coraz gorzej. Miesiąc po porodzie mąż podczas kłótni uderzył Justynę z całej siły w twarz. Nie czekała dłużej, spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i z maleńkim dzieckiem poszła na dworzec.
Wróciła do rodziców. Za ich namową złożyła pozew rozwodowy. Były mąż do tej pory nie interesował się ani nią, ani Kornelią, chociaż w tym roku skończyła już 10 lat!
– Tak mi przykro! Jestem pełna podziwu, że znalazłaś w sobie siłę, że odeszłaś… – mówiłam.
Wiedziałam jednak, że to nie koniec historii. Skoro to, o czym mówiła Justyna działo się dekadę temu, a ona płakała teraz… Nie myliłam się, opowiadała dalej.
Niejeden raz srogo zawiodła się na mężczyźnie…
Kilka lat później poznała Pawła. Zaczęli się spotykać, zakochała się. Spędzali razem coraz więcej czasu. Kornelia polubiła nowego „wujka”. Jeździli razem na wakacje, Paweł często u nich nocował; praktycznie wspólnie mieszkali.
Potem załatwił Justynie pracę w swojej firmie. Układało im się całkiem dobrze do czasu. Paweł zaczął coraz częściej znikać z domu, także w weekendy. Twierdził, że musi jeździć w delegacje. Oddalali się od siebie. Aż któregoś dnia tak po prostu oznajmił, że to koniec.
– Miesiąc temu powiedział, że ma kogoś, że będzie miał dziecko, że nie możemy się już spotykać. Zwolnił mnie z pracy i w jeden dzień zniknął z naszego życia – płakała. – Znowu muszę zaczynać od zera. Tym razem jest trudniej, bo Korcia już dużo rozumie…
Było mi strasznie żal Justyny. Nie wiedziałam, jak ją pocieszyć, bo żadne banały nie byłyby chyba na miejscu. Poza tym nigdy nie byłam szczególnie wylewna czy uczuciowa. Dlatego po prostu pomilczałam razem z nią, poklepałam ją po ramieniu i zaczęłam żartować, że tego kwiatu jest pół światu i nie ma sensu przepłakać życia przez dwóch palantów.
Kilka dni później, razem z Igorem, moim mężem, i paczką znajomych byliśmy na grillu. W drodze powrotnej zaczęłam się śmiać:
– Igor, ja mam chyba dziewczynę dla Ruskiego!
Ruski, a w zasadzie Adam, bo tak miał naprawdę na imię, był naszym przyjacielem. Niedawno rozwiódł się z żoną, na przemian zajmowali się córeczką. Opowiedziałam mężowi o Justynie. Zaczęliśmy kombinować, jak by tu zorganizować im jakieś „przypadkowe” spotkanie. Ale następnego dnia nie wróciliśmy do tematu.
Mijały dni, tygodnie, miesiące. Nadeszło kolejne lato i kolejny sezon grillowy. Świętowaliśmy akurat urodziny mojego Igora. Po kilku drinkach Adam zaczął się żalić:
– Ja to do was nie pasuję! Igor z Kamą, Szychu z Malwą, Andrzej z Marylką i tylko ja sam. Jak piąte koło u wozu! A znaleźć sobie nikogo nie umiem.
– Ruski! – palnęłam się w czoło. – A ty wiesz, że my w zeszłym roku mieliśmy ci przedstawić moją koleżankę? I jakoś tak zeszło…
Przyjaciel był wyraźnie zainteresowany i zaczął drążyć temat, wypytywać o nieznajomą. Znaleźliśmy profil Justyny na portalu społecznościowym, obejrzeliśmy zdjęcia, odpowiedziałam na setki pytań.
W poniedziałek w pracy podpytałam delikatnie Justynę, czy z kimś się teraz spotyka, bo czasami w rozmowach przeplatały się imiona jakichś facetów.
– Wiesz, kilka razy byłam na „randkach”, ale nigdy nic z tego nie wychodziło i na jednym spotkaniu się kończyło. Chyba nie jest mi pisany kolejny związek. Może to i lepiej? – powiedziała.
W końcu Adam musiał wziąć sprawy w swoje ręce!
Po tygodniu Adam zadzwonił do Igora i powiedział:
– Kurczę, stary, popiłem wczoraj trochę i zaprosiłem tę waszą Justynę do znajomych na Facebooku! Chyba nawet coś jej napisałem. Powiedz Kamie, żeby jakoś mnie obroniła, gdyby ją w pracy Justyna podpytywała.
Chciało mi się z niego śmiać. Chłop ma prawie czterdziestkę na karku, a podchody robił, jak jakiś nastolatek. W pracy Justyna rzeczywiście mnie zaczepiła.
– Mam takie głupie pytanie… Wczoraj napisał do mnie chłopak, kompletnie nie mam pojęcia, kto to jest. Ale widzę, że mieszka gdzieś blisko ciebie i masz go wśród swoich znajomych.
Uśmiechnęłam się. A potem opowiedziałam jej, że to nasz przyjaciel i że mu o niej wspominałam, dlatego napisał. Zapewniłam, że jest bardzo fajny, sympatyczny i że powinna zgodzić się na spotkanie. Rzeczywiście, umówili się kilka dni później na kawę. Potem na kolejną i jeszcze jedną…
I tak zaczęli się spotykać. W końcu zapoznali też ze sobą swoje córeczki, które bardzo się polubiły.
Wczoraj urządzaliśmy na działce grilla na zakończenie wakacji. Justyna po raz pierwszy przyszła oficjalnie z Ruskim, jako jego dziewczyna. Bawiliśmy się świetnie. Przy okazji oczywiście obgadaliśmy i pośmialiśmy się jeszcze raz ze sposobu, w jaki Justyna i Adam się poznali.
– Kama, z ciebie to niezła swatka. Powinniście otworzyć z Irkiem biuro matrymonialne! – śmiała się Marylka. – Tylko trochę długo to wasze biuro działa, ponad rok próbować umówić dwie osoby?
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Justyna i Adam też. Może i rzeczywiście długo trwało, zanim wreszcie zeswataliśmy naszych znajomych. Ale jak to się mówi: lepiej późno niż wcale. Mam nadzieję, że ich związek będzie szczęśliwy. Oboje na to zasłużyli.
Czytaj także:
„Na moment przed ślubem dopadły mnie wątpliwości. Były słuszne. Prawie wyszłam za damskiego boksera i psychopatę”
„Odbiłam siostrze męża, bo nie zasługiwała na niego. Ciągle go poniżała i krytykowała, to ja dałam mu prawdziwe ciepło”
„Syn zostawił ciężarną dziewczynę dla jakiejś wywłoki. Nawet nie raczył poinformować nas, że zostaniemy dziadkami”