„Przed rozwodem darliśmy koty o sztućce, a tuż po skończyliśmy w łóżku. Były mąż okazał się najlepszym kochankiem”

zakochana para fot. iStock, stefanamer
„Czy przeszło mi przez głowę, że sprawy toczą się zbyt szybko? Czy żałowałam dziewczęcych marzeń o pięknym ślubie w romantycznej oprawie? Nie. Miałam dwadzieścia lat i byłam szaleńczo zakochana”.
/ 30.08.2023 20:15
zakochana para fot. iStock, stefanamer

Wróciłam z delegacji i zastałam zamknięte drzwi. Klucz nie pasował. Sięgnęłam po komórkę. Mąż nie odebrał połączenia. Sąsiadka wychyliła nos z mieszkania i zameldowała:

– Wyszedł z psem. Jakieś pół godziny temu. Zamki wymienił zaraz po pani wyjeździe. Ostatnio dużo się kłóciliście, ale doprawdy nie myślałam, że dojdzie aż do tego…

– Nie ma pani lepszych zajęć niż szpiegowanie sąsiadów?! – wyładowałam na niej swoją złość.

– Nie szpieguję – oświadczyła, dumnie zadzierając głowę. – Po prostu słyszałam, jak krzyczycie. Ściany są cienkie, co pani myśli! A wy się
zbytnio nie hamowaliście!

– Przepraszam… – zawstydziłam się, przypominając sobie co bardziej burzliwe z naszych kłótni.

Ciskaliśmy na prawo i lewo epitetami i tym, co wpadło nam w rękę: kubek, doniczka, płyta, buty… Musieliśmy robić sporo hałasu. No ale cóż, nasze uczucie nigdy nie było letnie.

– Nie gniewam się – wścibska sąsiadka gładko przełknęła obrazę.

– Zdenerwowała się pani. Rozumiem. Mąż brzydko się zachował, ale ty, dziewczyno, za często zostawiałaś go samego. Nie wytrzymał. Małżeństwo wymaga kompromisów… – mądrzyła się. – Komu przypadnie pies?

– A co z nim? – nie pojmowałam.

– No, jak się rozwiedziecie, kto go weźmie? Hałasuje bardziej niż niemowlak. Więc żywo mnie interesuje, kto.… Źle się czujesz, dziewczyno? Zbladłaś. Może coś do picia?

– Poproszę… – wymamrotałam.

Wróciła ze szklanką kompotu. Wypiłam łapczywie czereśniowy ulepek.

– Musiałaś o tym myśleć. O rozwodzie… – znowu wypowiedziała to okropne słowo, którego unikałam.

To dlatego brałam wszelkie zastępstwa i przedłużałam delegacje. Niechętnie wracałam do domu, do kłótni i wiecznych pretensji. Nie umieliśmy się dogadać. Jerzy zarzucał mi, że przedkładam karierę nad rodzinę, że jestem gościem w domu. Ja mu wytykałam gnuśne samozadowolenie.

Ścieraliśmy się przy byle okazji

Gdy byłam zbyt zmęczona na wypad do kina. Gdy zamiast na imprezę integracyjną do mojej firmy, wolał się wybrać z kumplami do baru. Bo powiedział za dużo. Bo ja zafundowałam mu ciche dni. „Bo” i „gdy” się nawarstwiały. Ale rozwód… Goryczy tego słowa nie osłodziłby żaden kompot.

– Chcę zostać sama. Muszę pomyśleć – powiedziałam nagle.

– Tutaj, na schodach? – nie dowierzała sąsiadka. – Ale jak sobie pani życzy. Już mnie nie ma.

Sądząc po jej minie, dopiero teraz się obraziła. Jakoś mnie to nie obeszło. Siedziałam na walizce, kontemplując zabazgrane ściany. Wśród wulgaryzmów trafiło się także: „Lucek + Mirka = Wielka Miłość”. Kiedyś Jurek napisał coś podobnego. „Kocham Kasię. Jerzyk”. A raczej wyrył w korze drzewa, pod którym umawialiśmy się na randki. Po czym poprosił przechodnia, by pstryknął nam fotkę na pamiątkę. Dwa tygodnie znajomości i takie wyznania? Wyryte na wieki w korze?

– Pokaleczyłeś Bogu ducha winną brzozę, żeby zaciągnąć mnie do łóżka – oznajmiłam mu ze śmiechem.

– Jeżeli za mało, mogę się wytatuować – powiedział.

– Nie trzeba. Imprezowe zauroczenia szybko się kończą – odparłam nieco zaczepnie. – Za pół roku o mnie zapomnisz, a tatuaż zostanie.

Bo rzeczywiście poznaliśmy się na balandze u wspólnych znajomych i momentalnie zaiskrzyło. Przegadaliśmy pół nocy, jakbyśmy znali się od stu lat.

Ale nie sądziłam, że…

– Nigdy o tobie nie zapomnę – zapewnił mnie poważnie.

Czułym gestem odgarnął za ucho niesforny kosmyk opadający mi na oczy. Kciukiem musnął moją szyję. A potem wplótł mi palce we włosy na karku i przyciągnął mnie do siebie.

– Będziemy zawsze razem… – szepnął tuż przy moich wargach, oddech mieszając z pocałunkiem.

Pobraliśmy się miesiąc później. Czy przeszło mi przez głowę, że sprawy toczą się zbyt szybko? Czy żałowałam dziewczęcych marzeń o pięknym ślubie w romantycznej oprawie? Nie. Miałam dwadzieścia lat i byłam szaleńczo zakochana. Nieważne, że w cywilnej uroczystości towarzyszyli nam tylko świadkowie, a obrączki okazały się niewspółmiernie skromne do ogromu naszej miłości. Na razie nie stać nas było na lepsze. Podobnie jak na wiele innych rzeczy…

Obie rodziny, powiadomione już po fakcie o mariażu, poczuły się urażone. Nie zamierzały nas wspierać. Zdani wyłącznie na siebie, szybko odkryliśmy dzielące nas różnice. Chcąc udowodnić, że nie popełniłam błędu, rzuciłam się w wir pracy. Jurek pozostał uroczym, romantycznym wariatem.

Koleżanki zazdrościły mi męża, który kupował kwiaty, perfumy i wydał ostatni grosz na cudne, rzeźbione obrączki z białego złota. Ja w tym czasie zastanawiałam się, skąd weźmiemy na nowy bojler. Mieszkanie w starej kamienicy, które Jurek odziedziczył po babci, okazało się workiem bez dna. Myślałam o przyszłości. Jerzy zadowalał się chwilą obecną. Wolał wyjechać na wakacje do Włoch, niż zainwestować w porządny remont.

Czułam się coraz bardziej zmęczona i sfrustrowana. Jego beztroską, ślizganiem się po powierzchni. Sprowadzanie używanych samochodów miało być zajęciem tymczasowym, ale na nim poprzestał. Wyżej sobie poprzeczki nie stawiał.

Zarabiał od przypadku do przypadku. Czasem sporo, czasem ledwie wychodził na swoje. To ja opłacałam rachunki i zapewniałam nam stabilny byt. Jednak małżonek nie doceniał ani moich wysiłków, ani zawodowych ambicji, gdy pięłam się po szczeblach kariery. Przepaść między nami się pogłębiała.

Psa kupił, żeby zrobić mi na złość. Powiedział, że potrzebował kogoś do towarzystwa. Jakby kolesie z baru, do którego wymykał się coraz częściej, mu nie wystarczali. W maju minęła nasza piąta rocznica. Udawałam, że nie pamiętam. On też. Oboje czekaliśmy, które pierwsze się złamie. Daremnie… Czy nie było już dla nas nadziei? Czyżby została nam już tylko urażona duma i żal?

Siedząc na walizce przed drzwiami, zastanawiałam się, gdzie jest zdjęcie z brzozą, na której Jerzyk wyznał mi dozgonną miłość. Kiedyś wisiało na honorowym miejscu. Spadło, trafione pantoflem, podczas jednej z kłótni. Szybka się stłukła. Zaniosłam je do naprawy. Kwitek odbioru przypięłam do korkowej tablicy w kuchni. I zapomniałam. Gdy olśniło mnie po paru tygodniach, kwitka już nie było. Czyżby Jerzy odebrał zdjęcie?

Zamierzałam go o to zapytać, ale wstydziłam się okazać przy nim słabość, sentyment. Przecież fotografia nie wróciła na ścianę… Pewnie tkwiła gdzieś w piwnicy albo na pawlaczu, pokrywając się kurzem. Tak się skończyło nasze „na zawsze”. Myśl o rozwodzie nabrała realnych kształtów.

Ostatecznie negocjacje diabli wzięli

Dingo, nadpobudliwy foksterier, dopadł moich kolan, łasząc się i machając krótkim ogonkiem. Jerzy przywitał się bardziej powściągliwie.

– Poczekałaś sobie trochę…

– Tylko i aż kwadrans – odparłam zimno. – Musiałeś to zrobić?

– Chciałem tobą wstrząsnąć. Nie znalazłem innego sposobu, byś poświęciła odrobinę swego cennego czasu naszemu małżeństwu.

– Udało ci się. Jutro poszukam adwokata. Dosyć tego dobrego.

Nie wyglądał na zaskoczonego.

– Nie musimy tego omawiać na schodach – burknął tylko, zerkając w stronę mieszkania sąsiadki.

– Za późno. Zdążyła mnie już przywitać, poczęstować kompotem i dobrymi radami. Teraz pewnie obserwuje nas przez wizjer.

– Dingo, do domu! – nakazał psu.

– Ty rób, co chcesz – nie złagodził tonu, ale drzwi pozostawił uchylone.

Przekroczyłam próg. Kości zostały rzucone. Przy kolacji rozmawialiśmy jak para biznesmenów, dzielących ruchomości i nieruchomości spółki, która nie wypaliła. Zgadzaliśmy się w ogólnych zarysach.

On zatrzyma mieszkanie. Było jego, nim się pobraliśmy. I psa – mnie Dingo w ogóle nie słuchał. Ja wezmę samochód i komputer. W końcu ciężko na nie zapracowałam i potrzebowałam ich do pracy. Pozostały drobiazgi: domowe sprzęty, pamiątki – nic specjalnego, a jednak pojawiły się problemy.

Kulturalne negocjacje diabli wzięli już przy ekspresie do kawy. Kupiłam go Jurkowi na urodziny, żeby docenił smak prawdziwej kawy. Korzystał przez parę dni, a potem wrócił do rozpuszczalnego paskudztwa. Więc czemu się teraz upierał?

– Ustąpię – powiedział, – jeżeli zostawisz mi szybkowar.

– Ten sam, który dostałam od ciebie na Gwiazdkę? – upewniłam się.

– Częściej z niego korzystam niż ty. Gdy przychodzi twoja pora na gotowanie, wolisz zamówić coś na wynos.

– Ale to jest mój szybkowar.

– A to jest mój ekspres!

Następnego ranka obudził mnie dźwięk budzika. Odruchowo rzuciłam się, żeby go wyłączyć. I wtedy dotarło do mnie, że nie muszę. Wieczorem Jerzy zabrał swoją kołdrę, poduszkę i wyniósł się na kanapę. Więc piej, elektroniczny kogucie, do woli!

– Wyłącz to cholerstwo! – Jerzy stanął w progu sypialni.

Podkrążone oczy świadczyły o tym, że spędził bezsenną noc. Przeciągnęłam się, udając wypoczętą. Nie mogłam się powstrzymać, choć też nie spałam najlepiej. Męczyły mnie koszmary o czarnych kotach i wpadaniu w otchłań. Takie głupoty.

– Widzę, że jesteś w doskonałym humorze – syknął. – Przystąpmy zatem do rozmów, nim ci minie.

Szybko minął. A po paru tygodniach przeszedł w chandrę bliską depresji. Wydzieraliśmy sobie sztućce, żelazko, obrus. Gdy Jerzy widział, że mi na czymś zależy, momentalnie też chciał to zatrzymać. Spieraliśmy się jak rozkapryszone dzieci o komplet do badmintona, który kupiliśmy w trakcie pierwszych wakacji.

Na rozprawie wstępnej sędzia zapytała, czy istnieje szansa, byśmy się pogodzili. Zaprzeczyłam kategorycznie. Nie wyobrażałam sobie życia z mężem tak kompletnie wypranym z ambicji. Jerzy z kolei nazwał mnie samolubną karierowiczką. No i znowu doszło do pyskówki.

– Zaraz oboje ukarzę grzywną albo tygodniem aresztu! – surowy ton sędzi podziałał jak kubeł zimnej wody. – Usłyszałam dosyć. Nie lubię argumentów w stylu „niezgodność charakterów”, ale w tym wypadku… – pokręciła głową. – Małżeństwo wymaga kompromisów. I dobrej woli.

Leżałam na łóżku i płakałam…

Miesiąc później wyszłam z sądu i rozejrzałam się wokół. Czy świat się zmienił, odkąd zostałam rozwódką? Nieszczególnie. Słońce wciąż świeciło, spaliny z samochodów truły powietrze. Miejski gwar zagłuszał myśli. Zakręciło mi się w głowie. Jerzy pospieszył z usłużnym ramieniem.

– Odwiozę cię do domu.

– Którego? – prychnęłam. – Do rodziców na garnuszek na pewno nie wrócę. Wolę spać pod mostem.

– Nie wydziwiaj. Zapiekanka czeka. Dingo też – powiedział.

– Zmieniłeś zamki – przypomniałam mu. – A ja nie mam klucza.

– Ile razy mam przepraszać?

– Ten będzie pierwszy.

– Okej, przesadziłem, ale nie dałaś mi wyboru. Chodź do domu.

– Wyprowadzę się, gdy znajdę coś sensownego – mruknęłam.

Leżałam w naszym wielkim małżeńskim łożu, idealnym do erotycznych zabaw w chowanego i płakałam. Nad miłością, którą zniszczyła proza życia. Boże, co za banalne stwierdzenie! Chlipnęłam głośniej.

– Kasiu, śpisz? – Jerzy usiadł na łóżku i zapalił nocną lampkę.

Schowałam się pod kołdrą.

– Yhy… – mruknęłam.

– Nie kłam. Beczysz. Mnie też niewiele brakuje. To bez sensu – westchnął.

– Idź sobie – wymamrotałam.

– Pani sędzia miała rację. Nie dorośliśmy. Pobraliśmy się, właściwie nic o sobie nie wiedząc. Nadal nie wiemy.

– To znaczy? – zaintrygowana wychynęłam z ukrycia, sięgnęłam po chusteczkę i wysmarkałam nos.

– Gdybyś częściej płakała, wiedziałbym na przykład, że ci zależy. Ale ty byłaś taka twarda, taka samodzielna. Czułem się zbędny.

– Nie wiedziałam… – znowu zaszkliły mi się oczy. – Nic nie mówiłeś.

– Teraz postępowałbym zupełnie inaczej. Małżeństwo to nie gra w „kto jest lepszy”. Wymaga kompromisów, jak mówiły sąsiadka i sędzia, wzajemnego wspierania się. I szczerości.

– Co zrobiłeś z naszym zdjęciem? – spytałam. – Tym…

– Wiem, którym – zarumienił się. – Schowałem. Za szafą. Liczyłem, że zapytasz o nie znacznie wcześniej.

– Chciałam, ale…

– Duma. Mnie też powstrzymała przed odwieszeniem go na miejsce.

Chwilę później trzymałam w dłoniach znajomą fotografię.

Przeciągnęłam palcem po szybce

– Zero kurzu – spojrzałam na Jurka zdumiona. – Dlaczego?

– Za często je wyciągam, by zdążyło się zakurzyć – zamilkł na chwilę. – To wciąż jest prawda, wiesz…

– Co? – wstrzymałam oddech.

– To, co wyryłem wtedy w korze. Wkurzasz mnie, dołujesz, ale tego jednego nic nie zmieni. Niby po co wykłócałbym się jak idiota o widelce i kometkę? – patrzył, czekając, aż coś powiem, ale mnie zwyczajnie zatkało. – No i wydało się. Masz mnie jak na talerzu – nadrabiał miną, ale był taki rozczulająco bezbronny…

Serce biło mi jak szalone. Pogłaskałam go po szorstkim policzku. Nie golił się od paru dni, choć zwykle bardzo tego pilnował. Twierdził, że nieogolony wygląda jak zbój. Nieprawda. Cień zarostu dodawał mu lat, ale także uwodzicielskiej melancholii.

Przysunęłam się bliżej. Ujęłam jego twarz w dłonie i wolno przyciągnęłam do siebie. Delikatnie skubnęłam jego dolną wargę. Jakby na próbę. Dawno się nie całowaliśmy. Przesunęłam językiem po zaciśniętych zębach. Lekko je rozchylił, chcąc coś powiedzieć. Nie dałam mu szansy. Wślizgnęłam się do środka i zaatakowałam. Nasze języki splotły się na kilka sekund. Potem powalił mnie na posłanie, przytrzymując mi ręce nad głową.

– Zaraz cię zjem jeżeli nie przestaniesz! – warknął.

Obiecanki cacanki – uśmiechnęłam się kusząco.

– Co to ma być?! Jałmużna? Szybki numerek na pożegnanie?

– Na zgodę. I mam nadzieję, że nie taki szybki. Cała noc przed nami… – poruszyłam kusząco biodrami.

Nie pozostał obojętny

Obudził mnie zapach jajecznicy. O piątej rano. Roześmiałam się cicho. Jurek zawsze po seksie robił się głodny. A to był wulkan namiętności! Nie hamowaliśmy się. Nie wątpię, że dostarczyliśmy sąsiadce nowych tematów do rozmyślań. Narzuciłam na siebie koszulkę.

Przechodząc przez pokój, zauważyłam, że na honorowym miejscu jak niegdyś wisiało nasze zdjęcie. Omal się nie rozpłakałam. Znowu! W kuchni Jurek smażył i podśpiewywał. Na mój widok spoważniał.

– Tym razem zrobimy to jak należy. Bez pośpiechu. W kościele, z białą suknią, rodziną i weselem – poinformował mnie. – A, jeszcze jedno. Od miesięcy kumpel z baru namawia mnie na spółkę. Serwis samochodowy. Ma fundusze, kontakty, potrzebuje fachowca. Wie, że skończyłem samochodówkę i znam się na autach. Gdybym się zdecydował, musiałabyś nieco ograniczyć swoje delegacje, żebyśmy dzieci nie powierzali opiekunce. Co myślisz?

– Kocham cię. Mam to wyryte tutaj – położyłam dłoń na piersi.

Czytaj także:
„Kiedy mąż oznajmił mi, że ma 9 nieślubnych dzieci, zdębiałam. Tłumaczył się, że ma słabość do tej cyfry i imienia Anna”
„Mąż miał ciekawy pomysł na podryw. Poznanym babsztylom opowiadał, że umarłam i jest samotnym ojcem”
„Na wesele wydaliśmy 150 tysięcy, a od gości dostaliśmy w kopertach jakieś ochłapy. Żegnaj podróż na Bali, witajcie Suwałki”

Redakcja poleca

REKLAMA