Jakieś dwa dni po wyjeździe mojego męża Irka na konferencję do Wiednia, zadzwoniła Iwona. Koniecznie chciała się spotkać. Miała mi coś ważnego do powiedzenia.
Chyba zwariowała
– Hej, ładnie wyglądasz – powiedziała, gdy cmoknęła mnie w policzek i usiadła na krześle.
– Dziękuję – uśmiechnęłam się.
– A ty schudłaś.
Popatrzyła po sobie, pokiwała głową, a potem wypaliła:
– Twój stary ma utrzymankę.
W pierwszej chwili kompletnie nie zrozumiałam, o co jej chodzi.
– Co to znaczy, utrzymankę?
Iwona położyła dłonie na stoliku. Drżały. Teraz dopiero zobaczyłam, że była strasznie zdenerwowana. Kiedy mówiła, nie patrzyła mi w oczy.
– Dowiedziałam się o tym przez przypadek. Najpierw do działu kontaktów przyszedł anonim. Że Irek wynajmuje mieszkanie na lewo i okrada państwo z należnych podatków. Poszło wezwanie, by się stawił i wytłumaczył. No to przyszedł i wyjaśnił, że nie wynajmuje za pieniądze, tylko udostępnia za darmo córce przyjaciela. Córka ma dwadzieścia trzy lata. Też się stawiła i złożyła oświadczenie, że nie płaci za wynajem, tylko za czynsz. Ale chyba rozumiesz, co się naprawdę dzieje – dopiero teraz przyjaciółka spojrzała mi w oczy. – Tak mi przykro.
Układałam sobie wszystko w głowie
Wiedziałam, że Irek kilka lat temu dostał w spadku po dalekim krewnym pokój z kuchnią. Mieszkanie w starym bloku w marnej dzielnicy było zapuszczone, brudne i śmierdzące. Krewny wyglądał na abnegata, a Irek potwierdził, że nie był już w pełni sił umysłowych. Ostatnie kilka miesięcy spędził w domu opieki. Mąż stwierdził tonem niepozostawiającym pola do dyskusji, że na razie nie opłaca się mieszkania remontować. Jego spadek, jego problem, pomyślałam wtedy. Ale teraz wyszło na to, że jednak mieszkanie wyremontował. Nie podejrzewałam bowiem, że młoda dziewczyna mieszkała w syfie.
Irek ma utrzymankę? Mój mąż od dwudziestu lat, ten zapracowany, introwertyczny, chłodny facet przygruchał sobie dwudziestotrzylatkę? I co on z nią robi, czego nie może robić ze mną? Przecież wciąż jesteśmy małżeństwem w pełnym tego słowa znaczeniu.
Nie wiedziałam, co robić. Przez następne dwa dni tysiące razy sięgałam po komórkę, czując ochotę, by zadzwonić i powiedzieć draniowi, że nie ma po co wracać. I cofałam się. W głowie nieustannie przewijały mi się obrazy z naszego dwudziestoletniego małżeństwa. Jego niechęć do dotykania mnie przy ludziach. Jego autorytarność i samodzielnie podejmowane decyzje, bez konsultacji ze mną. Im więcej przypominałam sobie takich scenek, tym silniejsza rosła we mnie złość i niechęć. Aż wreszcie nie wytrzymałam i pojechałam pod dom, gdzie Irek trzymał młodą dziewczynę.
Postanowiłam ją poznać
Nie wiem, co chciałam jej powiedzieć, gdy już przed nią stanę. Nie przygotowałam przemowy. I dlatego, gdy otworzyła drzwi, przez długą chwilę stałyśmy naprzeciwko siebie bez słowa. Była… przeciętna. Ani ładna, ani brzydka.
– Pani Joanna – dziewczyna wreszcie przerwała milczenie. Cofnęła się w głąb mieszkania. – Prosz wejść. Już dawno mówiłam Ireneuszowi, że chciałabym panią poznać.
– Dlaczego? – spytałam zaskoczona.
– Bo on zawsze mówi o pani w najlepszych słowach – uśmiechnęła się.
Miała cudowny uśmiech, który rozjaśniał całą jej twarz i czynił piękną. Zupełnie jak u Julii Roberts, która bez uśmiechu zawsze była nieciekawa. Teraz rozumiałam.
– Dlaczego miałabym poznawać się z utrzymanką mojego męża? – powiedziałam i cofnęłam się o krok. – Chciałam tylko cię zobaczyć.
W stresujących chwilach zawsze za dużo gadałam. Teraz też. Ugryzłam się w język i odwróciłam, żeby odejść. Już żałowałam, że tu przyszłam.
– Pani Joanno, nie jestem kochanką pani męża – głos dziewczyny zatrzymał mnie przy schodach. – Ireneusz nigdy… przysięgam.
Obróciłam się. Stała, bezradna, zrozpaczona, a w jej oczach błyskały łzy.
– Tylko on się zainteresował, jak będę żyła po śmierci rodziców – mówiła przejętym głosem. – Po tym, jak wierzyciele zabrali wszystko, co mieliśmy. Był starym przyjacielem mojego taty. I chyba jedynym prawdziwym. Pozwolił mi tu zamieszkać. Znalazł pracę. Czasem mnie wysłuchiwał. Dzięki niemu stanęłam na nogi. Ale nigdy… nigdy… – kręciła głową, patrząc na mnie z przerażeniem, że mogłam sobie pomyśleć coś tak ohydnego. – Przecież pani go zna.
Wbrew sobie poczułam zmieszanie, a nawet wstyd za swoje brudne myśli. Przecież znam mojego męża.
– Czyżby? – spytałam cicho, nie tylko dziewczynę, ale i samą siebie. – Jak widać nie. Ma przede mną tajemnice.
Czułam, że sekretów jest więcej
Ta myśl nie dawała mi spokoju przez kolejne dni. Jeśli miał jeden sekret, to może i ma inne? Czasami stawałam w progu gabinetu i patrzyłam na biurko męża. Wiele razy widziałam, jak przez snem pisał coś piórem w notatniku albo na luźnych kartkach. Pytałam go kiedyś, co pisze. Odpowiedział, że porządkuje myśli, czyli pisał pamiętnik.
Nigdy nie zaproponował, że mi coś przeczyta, a ja nigdy go do tego nie nakłaniałam. Każdy ma prawo do sfery prywatnej, do której nikt nie zagląda. Zawsze traktowałam pamiętniki jak przedłużenie myśli. Bo niektórzy ludzie muszą ujrzeć swoje emocje zapisane, by móc je zrozumieć, zaakceptować. Albo odrzucić. Irek był właśnie takim człowiekiem.
Nigdy wcześniej nie przyszłoby mi do głowy, by nawet pomyśleć o zajrzeniu do jego zapisków. Tak byłam wychowana. Taka się urodziłam. A jednak coś mnie do tego popychało. Każdego dnia łapałam się na tym, że patrzę na biurko i myślę, by otworzyć szufladę i zajrzeć. Każdego dnia ten przymus był coraz silniejszy. Na trzy dni przed powrotem męża z Austrii złamałam się. Obudziłam się w środku nocy, jakby ktoś we śnie wrzasnął do mnie: „Idź i przeczytaj! Dowiedz się. To twoje prawo”. Cóż, dobre wytłumaczenie, by pogwałcić czyjąś prywatność. Nie byłam wystarczająco silnym człowiekiem, by się temu oprzeć.
Zaczęłam czytać i przepadłam
Więc wstałam i bosa przeszłam do gabinetu. Usiadłam przy biurku, zapaliłam lampkę i sięgnęłam do szafki, gdzie Irek trzymał pamiętniki. Nie zamykał drzwiczek na klucz. Ufał mi.
Wyjęłam zeszyt leżący na samej górze. Aktualny.
– Tylko trzy wpisy – powiedziałam. – Obiecuję.
Otworzyłam pierwszą stronę. Data wskazywała, że zaczął prowadzić zeszyt rok wcześniej.
„Małgosia poszła na studia. Kiedy pakowała swoje rzeczy i wystawiała na korytarz, czułem, jak drżą mi kolana. Brakowało mi oddechu. Boję się o nią. Ma dopiero dziewiętnaście lat. Jest inteligentna i rozsądna jak jej matka, ale jeszcze taka naiwna. A w Warszawie na takie dziewczyny czeka tyle pułapek. A ja nie mogę jej chronić. Chciałem zabronić jej wyjeżdżać, ale przecież zniszczyłbym jej życie. Nie mogę przelewać na nią moich lęków. Ona się nie boi, więc ja będę się bał za nią. W końcu to moje życie. Oby nikt tego nie zauważył”.
Niemal każde słowo było dla mnie zaskoczeniem. To pisał mój mąż? To jego myśli i uczucia? On się bał o córkę? Facet, który uczył Małgosię skakania z trampoliny, jazdy motorem. Który mówił jej, że tylko odważni mają szansę na sukces. Facet, którego życie było tego dowodem. Przecież mój mąż nie zna strachu!
Kiedyś w pewne wakacje szliśmy w trójkę wąską uliczką włoskiego miasteczka. Gosia miała wtedy chyba dwanaście lat. Z jakiejś bramy wyszło dwóch oprychów, coś zaczęli mówić, śmiać się obleśnie. Irek, który znał włoski, zaczął do nich mówić tonem wojownika, który zawsze mnie podniecał. Zostawili nas w spokoju, a ja byłam zachwycona moim mężem. I okazałam mu to.
Ale teraz przypomniałam sobie, że w pierwszym momencie Irek się cofnął. A potem, gdy szliśmy dalej, czułam, jak całe jego ciało drży. Myślałam, że to z przypływu adrenaliny. W hotelu zwymiotował. Mówił, że zaszkodziła mu kolacja. Ale teraz pomyślałam, że to była reakcja na lęk.
Po co udawał?
Mój mąż nie był człowiekiem, który nie zna strachu. To człowiek, który się boi. Jak każdy. Nie mogłam w to uwierzyć. Spojrzałam na pamiętnik. Strony otwarte były gdzieś w środku.
„Wczoraj na terapii P. pokazał mi ćwiczenia oddechowe, które działają na ataki paniki. I znów proponował leki. Ale nie mogę ich brać, obniżają libido”.
Czytałam ten fragment chyba z pięć razy, próbując coś z niego zrozumieć. Irek chodzi na terapię? Do psychoterapeuty? Ma ataki paniki? Dlaczego ja o tym nie wiem? Odpowiedź znalazłam w następnym akapicie.
„Jeśli i tu zawiodę Joannę, to co zostanie z naszego małżeństwa? Nie mógłbym żyć bez niej, ale widzę, jak ona się ode mnie oddala. Nie umiem tego powstrzymać. Staram się być twardszy, bardziej pewny siebie, by czuła we mnie opokę. Ona wciąż ceni silnych mężczyzn. Wciąż mnie testuje. Ale to jest takie trudne”.
O mój Boże! Coś ścisnęło mnie w gardle, wokół serca, potem rozlało się ciepłem na całe ciało. On mnie kochał i udawał macho, bo myślał, że ja pokocham go tylko takiego. Cóż, być może mógł mieć takie zdanie, jeśli wsłuchiwał się w moje gadanie z przyjaciółkami”
Serce zalała mi czułość… Chciałam zamknąć zeszyt, ale otworzył się na ostatniej zapisanej kartce. Moje oczy same z siebie pobiegły do równego rządka liter.
„Nie jestem zadowolony, że musiałem zwolnić K. Dotąd pracował doskonale i myślałem, że wezmę go do swojego zespołu, kiedy skończy staż. Ale wtedy wyszły na jaw pewne rzeczy. Powiedziałem mu, że gdybym o tym wiedział wcześniej, jakoś byśmy to załatwili. I że nie ufam ludziom, którzy mają sekrety. Bardzo był zły. Kiedy wychodził, rzucił: Wszyscy mają sekrety. Pan też. I one wszystkie wkrótce wyjdą na jaw. Zabrzmiało to jak klątwa. Wiem, że klątwy nie istnieją, ale nie mogę przestać o tym myśleć. Bo gdyby wszystko się wydało, moje życie rozpadłoby się na kawałki. Nawet nie chcę o tym myśleć. Joanna uzna, że mam kochankę. Że jestem tchórzem. Że żyła z kimś, kto ją oszukiwał, że jest kimś innym. Odeszłaby. A tego bym nie zniósł. Czasem marzę sobie, że Joanna o wszystkim wie i wciąż mnie kocha. Ale to marzenie to chyba moja największa tajemnica”.
Zamknęłam zeszyt. Mąż wraca za trzy dni. Zastanawiam się, jak mu przekazać, że dzięki tej prawdzie kocham go bardziej? Może zacznę od córki jego przyjaciela. Przeproszę, że pomyślałam brzydkie rzeczy. I powiem, jak bardzo jestem z niego dumna.
Ale na pewno nie przyznam się, że przeczytałam jego pamiętnik. Niektóre tajemnice powinny pozostać wieczne. Choć chętnie poznałabym prawdę o tej dziwnej „klątwie” pracownika męża. Czy to ona skłoniła mnie do wścibstwa, czy też była to moja niezdrowa ciekawość? Tak czy inaczej, wyszła nam obojgu na dobre.
Czytaj także: „Przez własną głupotę omal nie doprowadziłem do tego, że córka miałaby pogrzeb na własnym weselu”
„Zięć traktował moją córkę jak popychadło. Musiało dojść do tragedii, żeby Renata przejrzała na oczy” „Na widok mojego narzeczonego mama zemdlała. Wszystko stało się jasne, gdy pokazała zdjęcie małego chłopca”