„Prawie wzięłam rozwód z mężem. Nie miał kochanki, po prostu noc z nim była prawdziwą torturą”

kobieta, która prawie rozwiodła się z mężem fot. Adobe Stock, suriya
Po pięciu latach małżeństwa powiedziałam „dość”. Wyrwany ze snu Jasiek w pierwszej sekundzie nie bardzo wiedział, gdzie jest, a tym bardziej, o co mi chodzi. Ale ja po prostu nie mogłam odpuścić. To się musiało skończyć!
/ 17.10.2021 04:31
kobieta, która prawie rozwiodła się z mężem fot. Adobe Stock, suriya

Po pięciu latach małżeństwa powiedziałam „dość”. Wyrwany ze snu Jasiek w pierwszej sekundzie nie bardzo wiedział, gdzie jest, a tym bardziej, o co mi chodzi. Ale ja po prostu nie mogłam odpuścić. To się musiało skończyć! Mój mąż ma cudowny dar – wystarczy, że pod jego głową znajduje się poduszka i jest przykryty choćby kocem, a natychmiast zapada w sen. Chciałabym mieć ten talent, bo wówczas nie byłabym niechętnym słuchaczem codziennego koncertu w wykonaniu prawdziwego wirtuoza sztuki chrapania.

Zaraz po zaśnięciu mąż zaczyna poświstywać, jakby właśnie był na spacerze i szedł przed siebie w radosnych podskokach. Po chwili pojawia się pochrząkiwanie i nerwowe sapanie. Potem nadchodzi etap powarkiwania i świstania przez nos. A kiedy on się kończy, następuje najdłuższy, obejmujący wizgotanie, pofurkiwanie, zapadanie w bezdech i znowu wizgotanie i pofurkiwanie. Wreszcie mój Jasiek głośno wzdycha, jakby wreszcie skończył nocną harówkę, i zapada upragniona cisza. Kiedyś obliczyłam, że do takiego cichego fajrantu muszą upłynąć co najmniej cztery godziny.

Kiedy zatem mój zadowolony chłop wreszcie milknie, mnie pozostaje już tylko kilka godzin spokojnego snu. Czasami zasypiam w trakcie jego koncertu, ale muszę być potwornie zmęczona. Naturalnie jak każda żona nocnego „muzyka”, gwizdałam co jakiś czas, by przerwać ten koncert. Podobno to uspokaja chrapiących. Niestety, nie mojego męża, który pewnej nocy powiedział zaspanym głosem: „Kobieto, przestań gwizdać i idź wreszcie spać”. Używałam stoperów do uszu, ale niewiele to pomagało, a kiedy w końcu zasypiałam, to spóźniałam się do pracy, bo rano nie słyszałam budzika.

Byłam notorycznie niewyspana

Powoli zaczęłam się zmieniać w uwielbiającą za dnia swojego męża panią Jekyll i nienawidzącą go w nocy panią Hyde. Aż po kilku latach nocnych tortur wyobraziłam sobie, że mam w ręku nóż, pochylam się nad nim i… Właśnie wtedy krzyknęłam: dość! Jasiek poderwał się na łóżku i spytał, co się pali. Wtedy oświadczyłam mu stanowczym głosem, że jeśli nie zoperuje sobie przegrody nosowej lub co tam przy likwidacji chrapania jest konieczne, to nasze małżeństwo może skończyć się tragedią. Początkowo nie chciał wierzyć, że aż tak bardzo mi to przeszkadza.

– Wytrzymałaś ze mną pięć lat i nagle co?
– Nico. Dotarłam do granicy. A tuż za nią jest wielka szansa, że dostanę szajby od twojego powarkiwania, pomrukiwania, dyszenia, chrapania, bulgotania, pogwizdywania i… dlatego mam już tego dość! Nie mogę się spokojnie wyspać, co może wbić mnie w stres, a nawet w depresję, a ty możesz zachorować.

No i Jasiek poszedł do specjalisty. Ten w jego nosie wykrył jakiś polip, przestawioną przegrodę i coś tam jeszcze. Na koniec skierował męża na operację. Powinnam się cieszyć, że wreszcie będę mogła się wysypiać, ale im bardziej zbliżał się termin operacji, tym bardziej się bałam.

– Jeszcze wytną ci coś, czego nie trzeba i dopiero będzie kłopot – stwierdziłam niepewnym głosem. – Może zrezygnujesz? A ja może się jakoś przyzwyczaję…

Ale Jasiek podjął już decyzję, a on jak już raz coś postanowi, to umarł w butach. Operacja się udała, wszystko odbyło się wręcz książkowo, powikłań też nie było i wreszcie miałam w nocy obok siebie męża, który nie chrapał. I co? I nic! Trzy tygodnie leżałam obok swojego cicho śpiącego męża, z nadzieją na błogi sen.

Jasiek tylko posapywał, ale ja… nie mogłam usnąć

Do rana. Dlaczego?! Przemęczyłam się jedną noc, drugą, dziesiątą i było ze mną coraz gorzej. Pewnej nocy przyszła mi do głowy dziwna myśl – czyżby brakowało mi tego pogwizdywania i powarkiwania? Niby było okropne, niby chciałam Jaśka uciszyć poduszką – ale w końcu zasypiałam. Teraz łapię godzinę, dwie snu nad ranem. Koszmar. No dobrze, pomyślałam, może się przyzwyczaję. Minęły dwa miesiące. Nadal było źle.

I gdy byłam prawie u kresu wytrzymałości, za ścianą rozległo się basowe chrapanie, pełne różnorodnych odgłosów, od piłowania poczynając, na bulgotaniu przetykanego zlewu kończąc. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam. Podobnie było w noc drugą, trzecią i dziesiątą. Wreszcie byłam szczęśliwa. Nikt nie chrapał mi nad uchem, ale za ścianą, która tworzyła filtr wytłumiający dźwięk, rozlegał się niezbędny mi przy zasypianiu chrapliwy koncert. Pewnego dnia zaczepiła mnie na ulicy jakaś kobieta. Powiedziała, że niedawno sprowadziła się do naszego bloku, i spytała, czy nie przeszkadza mi chrapanie jej męża.

– Chyba nasze sypialnie sąsiadują ze sobą przez ścianę, a wiem, jak on strasznie piłuje – tłumaczyła skrępowana.

Odpowiedziałam jej, że kompletnie mi to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie.

– A pani jak się z tym czuje? – spytałam w strachu, że usłyszę, że sąsiadka ma zamiar iść z mężem do lekarza.

Byłam bardzo szczęśliwa, gdy dowiedziałam się, że pani Ilona tak już do mężowego koncertowania się przyzwyczaiła, że wysłanie ślubnego na zabieg w jej przypadku równałoby się samobójstwu. Dokładnie wiedziałam, co ma na myśli. 

Czytaj także:
Moje przyjaciółki gadają tylko o wnukach. Mam tego dość
Zostałam kochanką szefowej. Bez tego nie zrobiłabym kariery
Po trzech rozwodach miałem dość kobiet. Skupiłem się na córce

Redakcja poleca

REKLAMA