„Prawie utonąłem we własnych śmieciach. Znajomi znaleźli mi gosposię. Wysprzątała mi mieszkanie i skradła serce”

mężczyzna sprząta w domu fot. Adobe Stock, Vitaliy
„Tamtego dnia przestało mi zależeć na porządkach. Muszę szczerze przyznać, że w miarę upływu czasu dom podupadł. Właściwie prawie wcale nie zaglądałem na piętro. Tyle tam było kurzu. Na dodatek jakoś tak odruchowo wspinałem się po schodach, żeby właśnie na górze odkładać opakowania po różnych zakupach. Poniekąd miało to sens”.
/ 12.05.2023 16:30
mężczyzna sprząta w domu fot. Adobe Stock, Vitaliy

 – Komputer i ekspres do kawy to twoja najbliższa rodzina – powiedział mi Marek już prawie rok temu. W gruncie rzeczy miał rację. Natomiast ja nigdy nie zastanawiałem się nad tym, jak wygląda moje codzienne życie. A już tym bardziej, jak powinno wyglądać. Od dawna byłem samotny. W domu miałem kawalerski porządek. Czyli brak porządku.

Przyzwyczaiłem się

Nie zwracałem uwagi na takie drobiazgi jak kurz czy graty walające się po kątach. Jeździłem do pracy, wracając do domu jadłem coś w knajpce, a potem spokojnie zasiadałem przed ekranem komputera i odrywałem się całkowicie od realnego świata.

Mieszkam w niewielkim jednorodzinnym domu odziedziczonym po rodzicach. Nie mam rodzeństwa, a dalsi krewni dawno o mnie zapomnieli. Być może serdeczne więzi w naszej rodzinie nie były pielęgnowane należycie. Nie wiem, czy to moja wina, czy ich. A może tak po prostu jest, że czasem kontakt się urywa i już.

Przez pewien czas była ze mną Ania. Wydawało mi się, że łączy nas coś poważnego, ale któregoś dnia oświadczyła, że wyjeżdża za granicę na kilka lat. Decyzja okazała się nieodwołalna. Przekonywałem Anię, żeby się jeszcze zastanowiła, lecz najwidoczniej już dawno wszystko przemyślała.

Byłem zrozpaczony i załamany. Zostałem całkiem sam w opustoszałym, wiekowym domku na przedmieściu. Tamtego dnia przestało mi zależeć na porządkach i wyglądzie pomieszczeń.

Muszę szczerze przyznać, że w miarę upływu czasu dom podupadł. Właściwie prawie wcale nie zaglądałem na piętro. Tyle tam było kurzu...

Na dodatek jakoś tak odruchowo wspinałem się po schodach, żeby właśnie na górze odkładać opakowania po różnych zakupach. Poniekąd miało to sens, bo w razie reklamacji niektórych towarów żąda się zwrotu w oryginalnym opakowaniu. Chociaż ja nie wyrzucałem tych pudeł nawet wtedy, gdy minął okres gwarancji. „Przecież mogą się przydać” – mówiłem sobie za każdym razem.

Po kilku latach uzbierało się tyle opakowań, kartonów, plastikowych skrzynek, że swobodne przemieszczanie się po piętrze stało się po prostu niemożliwe. Machnąłem ręką. Przecież i tak korzystałem właściwie tylko z jednego pokoju na parterze i wcale nie musiałem włazić na piętro.

Nie wszystkie miejsca zaniedbałem

Mój komputer wraz z monitorem i klawiaturą dosłownie lśnił. Podobnie miał się potężny ekspres do kawy. Czyściłem go w środku bardzo regularnie, a on odwdzięczał mi się niezawodną pracą. Cóż, komputer, kawa i papierosy były mi niezbędne do życia. Bałagan zaś nie przeszkadzał tak bardzo, bo po prostu starałem się go nie dostrzegać.

A moi znajomi potrafili spojrzeć na sytuację obiektywnie. Co więcej, dali mi do zrozumienia, co o tym myślą.

– Całkiem ładny ten twój dom – stwierdził kiedyś Marek, gdy wraz z żoną wpadł na kawę. – Przynajmniej z zewnątrz, bo w środku to paskudna nora – dodał.

Na to Joasia, jego żona, parsknęła śmiechem, przez co zakrztusiła się kawą.

– Mógłbyś wyrażać się delikatniej, a nie tak walić prosto z mostu – skarciła Marka, gdy tylko odzyskała oddech.

Zachichotała cicho, patrząc na mnie z rozbawieniem. W tym momencie wreszcie dotarło do mnie, że sprawy domowe wymknęły mi się spod kontroli. „Najwyższy czas coś z tym zrobić” – pomyślałem.

– U naszych sąsiadów regularnie sprząta sympatyczna dziewczyna. Bardzo ją chwalą – powiedziała Joasia. – Jeśli chcesz, zapytam, czy miałaby czas wpaść również do ciebie. Chyba czas najwyższy zrobić tu wiosenne porządki.

Jęknąłem. Zimno mi się zrobiło na samą myśl, że ktoś obcy miałby pałętać się po domu i przestawiać moje rzeczy. Przecież to miejsce było moim królestwem, moją twierdzą.

Za nic nie wpuściłbym tu intruza!

– Eee… – zacząłem niepewnie, co Joasia błyskawicznie wykorzystała.

– Świetnie, że się zgadzasz. Zadzwonię, jak z nią porozmawiam – zapowiedziała.

No i stało się. Minął tydzień i żona kolegi rzeczywiście zadzwoniła.

– Tu Joanna. Pani Lidka ma wolną najbliższą sobotę. Odpowiada ci? – spytała.

– W sobotę? – spytałem, starając się zyskać na czasie i myśląc, jak się wykręcić.

– Tak. Będzie o dziewiątej. Ja i Marek też wpadniemy na kwadrans. Przywieziemy Lidkę, bo jeszcze nie zna drogi do ciebie. Na razie… – zakończyła i szybko odłożyła słuchawkę, bo najwyraźniej dobrze wiedziała, że gotów jestem stanowczo zaprotestować przeciwko jej intrygom.

W sobotę, zamiast pospać do południa i naprawdę wypocząć, zerwałem się z łóżka nad ranem, czyli koło siódmej. Cicho klnąc, sprzątnąłem wstępnie wszystko, co wpadło mi w ręce, a komputer, ekspres do kawy i toster osłoniłem kartonami przed działaniem brutalnego najeźdźcy płci żeńskiej ze Wschodu. Wyobraziłem sobie, że całe mieszkanie przewróci mi do góry nogami i już nigdy niczego nie znajdę!

Bo ja teraz doskonale orientowałem się w bałaganie i każdą rzecz potrafiłem wytropić, gdy okazywała się potrzebna.

Rozległ się dzwonek do drzwi

Poszedłem otworzyć. Spojrzałem trwożnie nad głowami Joasi i Marka, ale nie zauważyłem za nimi żadnej przerażającej kobiety. Natomiast przed nimi stała urocza, zwiewna blondynka o chabrowych oczach i zniewalającym uśmiechu.

Była bardzo zgrabna i naprawdę atrakcyjna. Najwyraźniej musiałem zabawnie wyglądać, stojąc bez ruchu i gapiąc się na nią bez słowa…

– Ekhm – znacząco chrząknęła Joasia, wyrywając mnie z letargu.

– Zapraszam do środka –  bąknąłem.

Weszli i pani Lidka rozejrzała się po wnętrzu. Zajrzała we wszystkie kąty, łącznie
z kuchnią i łazienką, a potem wspięła się po schodach na piętro. Przynajmniej próbowała, bo daleko nie doszła. Usłyszałem huk. Łatwo się było domyślić, że próbowała siłą utorować sobie drogę pomiędzy kartonami. Potem zaklęła w obcym języku i zeszła do nas.

– Pięknie – stwierdziła z przekąsem. – Jak długo miałabym tu sprzątać?

– Cały dzień? – spytałem niepewnie.

Roześmiali się wszyscy troje.

Nawet tydzień nie wystarczy – stwierdziła Joasia. – My już jedziemy. Pani Lidka powie ci, co jej będzie potrzebne.

Kwadrans później trzymałem w dłoniach kartkę ze spisem środków czyszczących i innych rzeczy niezbędnych do zrobienia porządków w mieszkaniu.

Gdy wróciłem z pełnymi siatkami, ona już walczyła z kurzem na meblach. Potem kolejno sprzątała każde miejsce w moim pokoju. Do przedpokoju wystawiała przedmioty, które uznała za niepotrzebne.

Była tam między innymi moja stara kolekcja płyt (co z tego, że nieco podniszczonych; może jakoś jeszcze dałoby je radę odtworzyć) i bibeloty, które zostawiła Ania. Zaniepokoiłem się.

– Coś w ogóle zostanie w tym pokoju? – spytałem niezadowolony.

– Jasne. Wyrzucam tylko śmieci. Te rzeczy naprawdę nie są potrzebne. Część z nich jest zepsuta. Poza tym od dawna nie były używane. Na wszystkim leżała gruba warstwa kurzu, a to najlepszy dowód, jak często pan po nie sięgał – wyjaśniła, nie dopuszczając mnie nawet do głosu.

Westchnąłem ciężko

Oczywiście, miała rację, ale czy racja jest najważniejsza? Przyzwyczaiłem się do obecności różnych przedmiotów. Może to były rupiecie, których nie używałem, lecz wiedziałem, że gdyby kiedyś z jakiegoś powodu nagle miały stać się potrzebne, muszą dalej spokojnie czekać na swój wielki dzień.

– Słusznie – zgodziłem się wbrew sobie, bo nie chciało mi się dyskutować.

Wyszedłem z domu pod pretekstem, że mam kilka spraw do załatwienia. Nie chciałem patrzeć na bałagan, który jakaś obca kobieta zrobiła w moim domu. To był bolesny widok… „Jak mogłem do tego dopuścić?” – pomyślałem z goryczą.

Minęło kilka godzin, zanim zdecydowałem się wrócić. Luda właśnie urzędowała w kuchni, więc z niepokojem zajrzałem do mojego pokoju. Muszę przyznać, że stanąłem zaskoczony. Wszystko lśniłoa poza tym pomieszczenie wydało mi się dużo większe. Miała rację. Pozbycie się rupieci przyniosło doskonały efekt.

Lidka pracowała do wieczora, z krótkimi przerwami na herbatę i kanapki. Joasia i Marek przyjechali, by odwieźć ją do domu. Jednak najpierw rozejrzeli się po po domu i z uznaniem pokiwali głowami. Już od wejścia widać było różnicę.

– Mogę tak pracować od świtu do nocy, a i tak nie będzie tu ładnie wyglądać – odezwała się. – Spójrzcie tylko na te zakurzone ściany. Aż proszą się o malowanie. A może raczej o jasną tapetę? – zaczęła się zastanawiać na głos.

Joanna natychmiast ją poparła

Mimo że dotychczasowe zmiany nawet przypadły mi do gustu, tym razem nie uległem ich namowom. Nie dlatego, że to był zły pomysł. Po prostu nie miałem odłożonych pieniędzy na remont.

Poczekajmy z malowaniem. Postaram się zaoszczędzić trochę grosza. Na razie mnie na to nie stać – oznajmiłem.

Nie chciałem pakować się w kredyt remontowy czy jakieś pożyczki od znajomych. Natomiast chętnie zgodziłem się na następną wizytę Lidki. Miała przychodzić co tydzień. Ucieszyłem się z takiego obrotu sprawy. W sumie lubię, gdy ktoś jest w domu.

Nie czuję się wtedy taki samotny. Z przyjemnością na nią patrzyłem. I w ten oto sposób zaczęła mnie odwiedzać regularnie. Co tydzień czy dwa przychodziła zadbać o porządek.

Któregoś dnia, gdy właśnie sprzątała na parterze, rozległ się dzwonek do drzwi. Przyszedł znajomy młody listonosz z jakąś przesyłką. Zerknął nad moim ramieniem i wytrzeszczył oczy.

Domyśliłem się, że właśnie zauważył Lidkę

– Córka? – spytał. – Bardzo ładna. Nigdy jej nie widziałem – dodał.

Córka, ale nie moja – stwierdziłem zrzędliwie. – Sympatyczna dziewczyna. Dobrze sprząta – wyjaśniłem.

Zauważyłem, że młody listonosz nadal nie spuszcza z niej wzroku. Najwyraźniej bardzo mu się spodobała.

– Rozwódka z małym dzieckiem – dodałem ostrzegawczym tonem. Poczułem zazdrość, jakby coś mnie z nią łączyło… Właściwie nie miałbym nic przeciwko temu, żeby wydarzyło się między nami coś więcej niż tylko wspólna zacięta walka z uporczywym kurzem.

Jednak zdawałem sobie sprawę, że jestem od niej dużo starszy, właściwie zupełnie się nie znamy i moje nagłe zaloty mogłyby ją zniechęcić do dalszej pracy w moim domu. A zależało mi, by do tego nie doszło.

Spojrzałem właśnie za wychodzącym listonoszem, gdy z piętra nade mną rozległo się paskudne przekleństwo. Po chwili Lidka pojawiła się na szczycie schodów ze skaleczoną dłonią. Była wściekła.

– Mam dość! – stwierdziła dobitnie i ostatecznie. – Albo robimy remont i wyrzucamy rupiecie, albo idę sprzątać do innego domu. Gdzie jest plaster i woda utleniona? – spytała na koniec.

Okazało się, że w jednym z kartonów na swój wielki dzień czekała kolekcja starych słoików. Któryś musiał się potłuc przy ciągłym przerzucaniu pudła.

Kawałek szkła przeciął tekturę, a potem wbił się w dłoń Lidki. Szybko zrobiłem jej opatrunek. Chciałem ją jakoś pocieszyć.

– Dobrze. Zna pani jakichś malarzy? Pewnie trzeba będzie też tynki poprawić – powiedziałem trochę wbrew sobie.

– Jasne. Jest tu kilku znajomych z moich okolic. Zadzwonię do nich – obiecała.

Dotrzymała obietnicy

Już następnego dnia wpadł do mnie jeden z jej rodaków. Obejrzał przyszły teren działania. Powęszył tu i tam, zajrzał w najdziwniejsze kąty, po czym podszedł do mnie.

– Kiedy zaczynamy? – spytał. – Lidka mówiła, że najlepiej w sobotę za tydzień, bo wtedy tu będzie. Ja kupię farby, gips i co tam trzeba – zapowiedział na koniec.

Nie miałem nic przeciwko temu, żeby Lidka zarządzała tym remontem. Właściwie było mi to bardzo na rękę. Chciałem tylko, by wszyscy dali mi święty spokój.

Odnowienie wnętrza domu przebiegło szybko i sprawnie. Przy okazji rozstałem się z mnóstwem zbędnych rzeczy, które zgromadziły tu dwa pokolenia mieszkańców. Przybyło miejsca, pokoje stały się jasne i radosne. Błyskawicznie uporała się z porządkami po remoncie.

Przez kolejne miesiące przychodziła raz na dwa tygodnie. Sprzątała, ale również na moją prośbę robiła doskonałe pierogi, które przechowywałem w zamrażarce, a potem od czasu do czasu urządzałem sobie ucztę. Przepadam za pierogami!

Znajomy listonosz, pan Mirek, wpadał do mnie czasem spytać o Lidkę. Chyba w końcu dostał od niej numer komórki, bo bezbłędnie zjawiał się zawsze wtedy, kiedy u mnie pracowała. Był przystojny, wysoki, typ filmowego amanta. Zdaje się, że przypadł jej do gustu.

Jednak sielanka nie trwała długo

Przyszedł dzień, kiedy sprawy zaczęły się komplikować.

– Muszę wrócić do domu– powiedziała Lidka którejś soboty. – Pokój mi wymówili. Właściwie jest mi to nawet na rękę, bo mój synek po wakacjach po raz pierwszy idzie do szkoły. Muszę się nim zająć. Babcia sama sobie nie poradzi.

Spojrzałem na nią kompletnie zaskoczony. Oczywiście, zdawałem sobie sprawę, że taki dzień kiedyś nadejdzie, ale dlaczego akurat teraz? Myślałem, że przed nami jeszcze długie lata wspólnego gospodarowania w moim skromnym domku. „I co z pierogami?” – pomyślałem zgnębiony.

Wieczorem zadzwoniłem do Marka i Joanny. Wyżaliłem im się na swój ciężki los i przedstawiłem ponurą perspektywę braku pierogów w lodówce.

– A gdybyś zaproponował jej pokój na piętrze? – podpowiedziała Joasia. – Bez opłat, tylko czasem posprząta… I zrobi ci te twoje pierogi! – dodała ze śmiechem.

„Genialny pomysł!” – stwierdziłem i natychmiast zadzwoniłem do Lidki.

Niestety! Podziękowała grzecznie i odmówiła, chociaż z tonu jej głosu domyśliłem się, że rozważa takie rozwiązanie.

No i wyjechała

Jakoś smutno się zrobiło, a poza tym… sam musiałem sprzątać. Najgorsze było to, że już się przyzwyczaiłem do porządku. Nie musiałem się wstydzić, gdy ktoś przyszedł w odwiedziny. Pan Mirek wpadał czasem do mnie na herbatę.

Siadał przy stole, opierał ciężką torbę na sąsiednim krześle i zaczynał rozmowę, ciężko wzdychając.

Tęsknił za Lidką. Może łączyło ich już coś więcej niż przelotna wymiana zdań w przedpokoju? Nadeszła wiosna. Kiedyś pod koniec kwietnia późnym wieczorem rozległ się dźwięk telefonu.

Lidka bez wstępów spytała, czy propozycja jest nadal aktualna.

Oczywiście – odparłem zaskoczony.

– Przyjedziemy za pięć dni – usłyszałem.

Wytrzeszczyłem oczy. Gdy już do mnie dotarło, co powiedziała, podskoczyłem z radości. Cóż mogło oznaczać „my”, jeśli nie to, że przyjedzie z synkiem?!

Zjawili się i zgodnie z moją propozycją zajęli część piętra. Chłopczyk Lidki okazał się bardzo sympatyczny i bardzo pogodny. Zupełnie jak jego mama.

Lidka postanowiła go posłać do szkoły w Polsce. Miała więc mnóstwo formalności do załatwienia, a ja starałem się we wszystkim pomóc, jak tylko umiałem. Spisaliśmy umowę i oficjalnie ją zatrudniłem.

Coraz częściej też myślałem o niej jak o kobiecie, z którą mógłbym spędzić resztę życia. Właściwie wszystko mi się w niej podobało. Tylko czy jej podobałby się taki partner jak ja, niewiele młodszy od jej własnego ojca?

Najwyraźniej bowiem ubiegł mnie ten przystojniak, Mirek. Niemal codziennie zjawia się u mnie w domu i wędruje na piętro. Cóż, muszę się z tym pogodzić. Tylko co będzie, jak kiedyś pan listonosz uwije dla niej gniazdko z dala od mojego domu? Lidka może zrezygnować z pracy u mnie. I kto mi wtedy zrobi pyszne pierogi?!

Czytaj także:
„Mirka jest ładna, miła i robi wszystko, by mi się przypodobać, ale i tak ją zniszczę. W końcu to ona zabrała mi ojca”
„Opiekowałam się staruszką, która traktowała mnie jak śmiecia. Byłam w szoku, gdy po jej śmierci odczytano testament”
„Podstępny uczeń zastawił pułapkę na znienawidzoną nauczycielkę. Jej frywolne fotki w internecie mógł obejrzeć każdy”

Redakcja poleca

REKLAMA