Wychowywałam się ze zwierzętami. Kiedy tylko przeprowadziłam się do własnego mieszkania, postanowiłam: biorę psiaka ze schroniska!
– Dlaczego ze schroniska? Kupmy rasowego szczeniaka – powtarzał Robert, mój chłopak.
– To nasza wina, że takie przytuliska istnieją. Jeśli ja nie wezmę, to kto? – dowodziłam.
W listopadzie, na moje urodziny, zorganizowaliśmy więc wyprawę do schroniska. Wydawało mi się, że będę wiedziała, który to jest „mój” pies. Tymczasem z każdej klatki wołało kudłate nieszczęście. „Weź mnie, zabierz mnie stąd, kochaj mnie!” – czytałam w brązowych, miodowych, czarnych psich oczach. Utkwił mi w pamięci biały bulterier. Zatrzymałam się przy nim, bo zastanowiła mnie łysina wokół jego pyska. Popatrzył na mnie, jakby zaświtała mu myśl: „Może ona mnie adoptuje?” – i z całej siły wbił nosek w oczko siatki. No tak, stąd ta łysina.
Miałam dość. Zdezorientowana rozejrzałam się wokół. I wtedy mój wzrok padł na rudego, średniej wielkości mieszańca, który filuternie zerkał na mnie zza budy.
– Ten. Chcę tego – wypaliłam.
Po godzinie wylądowałam w samochodzie, dzierżąc w spoconej dłoni obszarpany sznurek, na którego końcu szalał Ciapek – mój nowy pies. Nie ze szczęścia, bynajmniej. Jeśli przekonanie Ciapka, by wsiadł do auta, było zadaniem karkołomnym, to zmuszenie go potem, by wszedł do windy, wydawało się niemożliwe. Na sam widok ciasnej skrzynki rudy kundelek powiedział nam stanowczo: Nie! Nie sądziłam, że tak niewielki psiak może mieć tyle siły! Cofając się w napadzie szału, wpadł na sąsiadkę w białym futrze, które oczywiście ubłocił.
– To na nic. Ten pies jest kompletnie dziki – powiedział Robert po kwadransie, gdy czerwona z wysiłku i ze wstydu byłam gotowa się rozpłakać. Podreptaliśmy więc na szóste piętro. Burza wisiała w powietrzu.
W poniedziałek oboje z Robertem pożegnaliśmy Ciapka i poszliśmy do biura. Pracuję na 3/4 etatu, więc o 15 byłam z powrotem pod drzwiami. Weszłam i… „Boże, to chyba nie moje mieszkanie!” – przemknęło mi przez głowę. Podłogę pokrywała warstwa postrzępionego papieru, a także moje i Roberta buty. Tu mój obcas, tam kawałek jego półbutów, tu jeden mój kozak, z tej pary, którą kupiłam za ciężkie pieniądze rok temu… Podniosłam go w nadziei, że może jest cały. Niestety – miał wygryzioną ogromną dziurę. Zobaczyłam przez nią leżącego na kanapie Ciapka. W pysku trzymał… parasol. Miałam ochotę sprać tego drania na kwaśne jabłko. Robert, gdy zobaczył to pobojowisko, miał inny pomysł.
– Oddajmy go! I dlaczego, do diabła, zostawiłaś wszystko na wierzchu, wychodząc do pracy? – darł się.
– Sam zostawiłeś! Nie oddam go!
– Nie może tak być! – krzyknął Robert, złapał płaszcz i wybiegł na korytarz, trzaskając drzwiami.
Łkając, upadłam na łóżko. Ciapek z miną zbitego psa położył się obok na podłodze. Od czasu do czasu trącał mnie nosem. Dopiero w trakcie wieczornych „Wiadomości” usłyszałam szczęk klucza i charakterystyczne szuranie w przedpokoju.
– Anka? Kochanie? – szepnął Robert, klękając przy fotelu. – Przepraszam, że się uniosłem. Rozumiem, że nie chcesz oddać Ciapka. Masz rację. I dobre serce. Ale musimy wiele się nauczyć i wiele nauczyć jego. Pojechałem więc do sklepu z artykułami dla zwierząt i kupiłem książki oraz zabawki. Dostałem telefon do psiej trenerki. Poradzimy sobie z futrzastym problemem razem, okej?
Wzięłam cztery dni urlopu i rozpoczęliśmy szkolenie.
Wychodziliśmy z Robertem, zostawiając Ciapka samego, zajętego gumową zabawką, w której było ukryte psie ciasteczko. Stopniowo wydłużaliśmy czas „rozłąki” – pod koniec weekendu Ciapek potrafił być sam nawet kilka godzin!
Chodziliśmy z nim na spacery, wciąż jeszcze na smyczy, w domu bawiliśmy się z nim gumowymi obręczami i supłami z żeglarskiej liny. Było coraz lepiej. W grudniu Ciapek był już posłuszny i pełen ufności. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że chociaż to ja wybrałam Ciapka, to Robert stał się jego ulubieńcem. I vice versa. Cóż – widocznie ważne jest nie tylko, którego psa wybierze człowiek, ale też to, którego człowieka wybierze pies!
Więcej prawdziwych historii:
„Zerwałam zaręczyny dla mężczyzny mojego życia. Problem w tym, że on wcale nie chciała się wiązać…”
„Myślałam, że jesteśmy dyskretni, ale o naszym romansie plotkowało pół miasta…”
„Nie wiem, jakim cudem zaszłam w ciążę, ale nie mogę urodzić. Nie nadaję się na matkę. Zniszczę temu dziecku życie”