„Prawie spowodowałem śmiertelny wypadek samochodowy. Uratowała mnie osoba, której nie powinienem był zobaczyć…”

Babcia wmawiała dziecku, że jestem porywaczką fot. Adobe Stock, motortion
„Wkurzona, tak jak stała, wsiadła do samochodu. Chciała pojeździć po okolicy i się uspokoić, nim rano wróci do domu, spakuje się i na zawsze odejdzie od rodziców. Tak przynajmniej napisała w SMS-ie do swojej przyjaciółki. Jechała za szybko w złych warunkach, na zakręcie wpadła w poślizg. Jej auto kilka razy dachowało, aż uderzyło w drzewo”.
/ 30.01.2023 17:15
Babcia wmawiała dziecku, że jestem porywaczką fot. Adobe Stock, motortion

Wracaliśmy z urodzin teściowej, była noc, silny wiatr zacinał marznącym deszczem. Śpieszyło nam się, wybrałem więc mniej uczęszczaną drogę…

– Janek! Uważaj! Zabijesz ją! – moja żona odepchnęła mnie od kierownicy i chwytając mocno, szarpnęła ją w bok; na szczęście udało mi się w porę wdepnąć hamulec.

O Boże, Ewa… Nic ci nie jest? – spojrzałem na nią przerażony.

Pokręciła przecząco głową i wtedy przypomniałem sobie o dziewczynie stojącej na jezdni. Ostrożnie, bo wciąż nie mogłem zapanować nad drżącymi z emocji dłońmi, chwyciłem kierownicę, zaparkowałem samochód na poboczu i wyskoczyłem na zewnątrz.

Nie, to nie były omamy, widzieliśmy ją oboje!

W twarz uderzył mnie gwałtowny podmuch lodowatego powietrza.

– Halo! Nic się pani nie stało? – krzyknąłem, kuląc się z zimna.

Po kobiecie nie było śladu.

„Przecież ją minąłem” – pomyślałem i wróciłem do auta po latarkę.

Włączyłem długie świtała, naciągnąłem kurtkę i zacząłem przeszukiwać rowy po obu stronach drogi.

– I co?! – Ewa wychyliła się z wozu. – Widzisz ją?

Nie! Nigdzie jej nie ma!

– Niemożliwe, przecież nie rozpłynęła się w powietrzu! – stwierdziła przytomnie żona.

Podszedłem do auta, skierowałem snop światła w zarośla przy drodze. Ewa wysiadła i opatulając się płaszczem, zaczęła mówić:

– Zaraz, zaraz, zastanówmy się… Dziewczyna stała na środku jezdni, oboje wyraźnie ją widzieliśmy.

Tak, stała i patrzyła na nas, ale się nie ruszała – potwierdziłem. – Miałem wrażenie, że nie drgnęła nawet wtedy, gdy staraliśmy się ją wyminąć. No i co? Potem uciekła? Ale dokąd? Wokół tylko las!

– Dobrze, że nam się nic nie stało – Ewa głośno wciągnęła powietrze. – W końcu jechaliśmy ze 120. – Bo to bezpieczna, asfaltowa droga. Wiem, że w nocy nic tędy nie jeździ, więc mogłem sobie pozwolić, żeby docisnąć pedał…

– Ale mży i jest ślisko.

– Jakoś wcześniej nie protestowałaś, że się śpieszę. Może wreszcie sama powinnaś zacząć jeździć? Po co robiłaś to prawo jazdy? Żeby leżało w domu na półce?! – wkurzyłem się, ale zaraz zrobiło mi się głupio, że tak bezsensownie napadłem na żonę, więc dodałem spokojniej: – Ewa, znam tę drogę jak własną kieszeń. Raz na kwartał jeżdżę tędy do Gdańska i wiem, na co mogę sobie pozwolić. Może zamiast się kłócić, zastanówmy się, co robić.

Ewa milczała dłuższą chwilę

– Zimno – powiedziała w końcu.

Wsiedliśmy do auta, włączyłem silnik. Ewa spojrzała na mnie.

– Nie znajdziemy jej sami, mając tylko jedną latarkę. Zaraz za lasem jest miasteczko, tam musi być komisariat. Podjedziemy i zgłosimy im sprawę – powiedziałem, wyjeżdżając z pobocza.

Ostrożnie wszedłem w zakręt i… Gwałtownie wcisnąłem hamulec.

– Co do chole… – krzyknęła Ewa i zaraz sama sobie odpowiedziała. – Drzewo? Na środku drogi?

Nie myliła się. Na środku jezdni leżało stare, ogromne drzewo. Aż przeszył mnie dreszcz, gdy pomyślałem sobie, jak wyglądałoby nasze auto i my sami, gdybyśmy wpadli na nie rozpędzeni do 120 km. Nic nie mówiąc, Ewa wyciągnęła z torebki komórkę i wybrała numer alarmowy, po czym zgłosiła, że na drodze leży drzewo. Dodała też, że wcześniej na tej samej drodze widzieliśmy dziewczynę.

– Jaką? Proszę pana, normalną dziewczynę! Długowłosą, młodą, ubraną w coś w rodzaju piżamy albo dresu – tłumaczyła. – Nie! Niczego nie piłam! To mogła być piżama… Nie wiem, gdzie ona teraz jest. Szukaliśmy jej z mężem, ale nie znaleźliśmy. Rany boskie, czy pan zwariował?! – rozłączyła się.

Była roztrzęsiona, ledwo panowała nad sobą; przytuliłem ją do siebie.

Policjant rozmawiał z nami, jakbyśmy byli winni

– Zarzucił nam, że chcieliśmy uciec z miejsca wypadku – wyszlochała.

No co ty, powiedział coś takiego? – zapytałem zbulwersowany.

– Nie wprost, ale sam słyszałeś, wypytywał mnie takim tonem, jakbym była pijana albo nienormalna. A przecież tam stała dziewczyna. Omal przez nią nie zginęliśmy.

– Tak po prawdzie, to dzięki niej żyjemy… – zauważyłem.

Pół godziny później strażacy próbowali pociąć drzewo, a policjant spisywał nasze zeznania.

– Lepiej, żebyście państwo zawrócili, bo my się z tym tutaj pomęczymy jeszcze z kilka godzin – powiedział jeden ze strażaków, podchodząc do nas.

Ci państwo nigdzie nie pojadą. Składają zeznania. Omal nie zabili jakiejś dziewczyny – przerwał mu oschle policjant.

– Jakiej dziewczyny? I gdzie ona teraz jest? – zapytał strażak.

– Koledzy jej szukają. Być może leży gdzieś w rowie przed zakrętem. Podobno była w dresie albo piżamie – prychnął policjant, obrzucając nas niechętnym spojrzeniem.

W piżamie?! – spytał ratownik i podszedł jeszcze bliżej.

– Tak, w piżamie! – warknęła poirytowana Ewa. – Dziewczyna wyglądała na jakieś dwadzieścia lat, długie włosy, blondynka, stała na środku drogi. Nie reagowała, gdy mąż na nią zatrąbił. Omal przez nią nie wjechaliśmy do rowu, ale jej nie potrąciliśmy – podkreśliła.

Strażak zdjął kask i potarł spocone czoło

– Chyba wiem, o kogo chodzi – stwierdził i zwracając się do policjanta, poprosił: – Można na słówko?

Mężczyźni odeszli na bok i rozmawiali dłuższą chwilę. Wreszcie funkcjonariusz wsiadł do radiowozu i z kimś się połączył. Potem wrócił do nas.

– To jest pana prawo jazdy, proszę. Na wszelki wypadek mamy państwa dane, na razie jednak nie widzę potrzeby, żeby dłużej państwa zatrzymywać – stwierdził.

Wyglądał przy tym na zmieszanego i chrząkał nerwowo.

A powie nam pan, o co chodzi? Najedliśmy się strachu, więc jakieś wytłumaczenie nam się należy, prawda? – odezwałem się.

– Ja państwu powiem – wtrącił się strażak. – Tylko proszę się nie śmiać – dodał.

Wtedy usłyszeliśmy najdziwniejszą z historii. O dziewczynie, która kilka lat temu zginęła na tym zakręcie. W nocy pokłóciła się z rodzicami o chłopaka, którego oni nie akceptowali. Wkurzona, tak jak stała, wsiadła do samochodu. Chciała pojeździć po okolicy i się uspokoić, nim rano wróci do domu, spakuje się i na zawsze odejdzie od rodziców. Tak przynajmniej napisała w SMS-ie do swojej przyjaciółki. Planów nie zdążyła zrealizować. Jechała za szybko w złych warunkach, na zakręcie wpadła w poślizg. Jej auto kilka razy dachowało, aż uderzyło w drzewo. Dziewczyna zginęła na miejscu. Odtąd, co jakiś czas pojawia się na tej drodze, ostrzegając kierowców przed czyhającym na nich nieszczęściem.

Mnie też kiedyś uratowała – powiedział strażak cicho. – Gdybym nie zwolnił na jej widok, pewnie zderzyłbym się czołowo z nadjeżdżającym z naprzeciwka TIR-em. Facet, Białorusin, pogubił się na naszych drogach, zjechał z głównej… Do końca życia nie zapomnę jego miny, kiedy zauważył moje auto wyjeżdżając zza zakrętu. Trzy razy się przeżegnał, dziękując pewnie Bogu za moją czujność. A ja od tamtej pory, co roku w Święto Zmarłych stawiam na grobie Marianny znicz, dziękując jej za życie…

– My także jesteśmy jej coś winni – powiedziałem, wiedząc już, że w tym roku odwiedzimy jeszcze jeden bliski nam grób. 

Czytaj także:
„Mąż był całym moim światem, gdy zmarł, wpadłam w czarną rozpacz. Mimo to już na pogrzebie zakochałam się w sąsiedzie”
„Mój narzeczony zmarł miesiąc przed naszym ślubem. Zabrał do grobu nasze plany, marzenia, całą miłość i szczęście”
„Zaręczyłam się jeszcze w klasie maturalnej. Gdy ukochany przedwcześnie zmarł, nie umiałam się z nikim związać do 30-stki”

Redakcja poleca

REKLAMA