Prawdziwe historie - historie z życia wzięte

Prawdziwe historie fot. Fotolia
Nie robię balang, nie hałasuję i nie trzaskam drzwiami. Myślicie, że to wystarczy? A skąd! Moja historia miłosna zaczęła się naprawdę nietypowo
/ 20.12.2012 13:30
Prawdziwe historie fot. Fotolia
Usłyszałem stukanie do drzwi, poszedłem otworzyć. W pierwszej chwili pomyślałem, że musiała zajść jakaś pomyłka. Bo z jakiej racji o północy miała do mnie pukać długonoga, krótko ostrzyżona blondynka o twarzy anioła? A może to jakiś sen i zaraz się obudzę?

Przez chwilę gapiłem się na nią z miną zapewne nie bardzo mądrą. Jeszcze bardziej zdumiały mnie jej słowa.
– Przepraszam, czy ma pan zegarek? – spytała z miłym uśmiechem.
– No… chyba tak… – bąknąłem.
– Więc pewnie pan się orientuje, że jest dwunasta w nocy. Dlatego proszę łaskawie ściszyć tę swoją dziwną muzykę.
– To jest świetna muzyka etniczna.
– Nie interesuje mnie to! – dziewczyna nagle zmieniła ton. – Ma pan ją natychmiast ściszyć! I przestać wystukiwać rytm nogą o podłogę! Bo piętro niżej mieszka stary, schorowany człowiek, który chciałby trochę pospać. A pan od chwili, gdy się tu wprowadził, zakłóca jego spokój!

Przyznaję, zamurowało mnie. Najpierw chciałem jej odpowiedzieć, że przecież ta muzyka, której słucham, wcale nie jest głośna. I wprawdzie wystukuję rytm, ale robię to delikatnie. Jednak ona była tak wściekła, że chyba żadne tłumaczenie by do niej nie dotarło; może nawet rozwścieczyłoby ją jeszcze bardziej. Zresztą, nie dała mi szansy na odpowiedź, bo już po chwili odwróciła się na pięcie i zbiegła po schodach, stukając głośno obcasami.

Wróciłem do pokoju, wyłączyłem muzykę. Potem poszedłem pod prysznic, gdzie spędziłem jak zwykle blisko pół godziny. Tylko tym razem nie myślałem zwyczajowo o pracy, a przypominałem sobie twarz blondynki, która na mnie krzyczała. Miała piękne brązowe oczy i pomyślałem, że bardzo bym chciał, żeby te oczy spojrzały na mnie… łagodniej.

Następnego dnia zaraz po pracy zszedłem piętro niżej z kwiatami i bombonierką. Miałem nadzieję, że sąsiadce przeszła złość i da się przeprosić. Niestety, zamiast blondynki otworzył mi jakiś starszy pan, który zmierzył mnie niechętnym spojrzeniem. Odechciało mi się wszystkiego.
– Przyszedłem przeprosić... – zacząłem.
– Córki nie ma! – burknął i zamknął mi drzwi przed nosem.
Zadzwoniłem jeszcze raz, starszy pan otworzył. Był jeszcze bardziej wściekły.
– Powiedziałem, córki nie ma! Zresztą ona tu nie mieszka, tylko mnie odwiedza.
– Ale ja też do pana… Znaczy kwiaty są dla niej, a bombonierka dla pana… – wyciągnąłem ku niemu pudło z czekoladkami, a on niemal mi je wyrwał.
– Niech pan da spokój mojej córce! – rzucił groźnie i zamknął drzwi.

Cóż miałem robić? Wróciłem na górę, zabierając ze sobą kwiaty. Pomyślałem, że może jeszcze zdarzy się okazja, żeby dać je blondynce. Jednak nie przyszło mi do głowy, że przyjdzie po nie sama. I to jeszcze tego samego wieczoru.
– Dobry wieczór pani! – ucieszyłem się, otwarłszy drzwi. – Pewnie tata mówił, że przyszedłem z przeprosinami…
– Tata powiedział, że był pan niegrzeczny, chamski, arogancki, i chciał pan się wepchnąć mu do mieszkania, a on z trudem wypchnął pana za drzwi – wysyczała.
– Ależ… Ja chciałem kwiaty…
– Niech pan sobie daruje – prychnęła. – Nie jestem zainteresowana pańskimi zalotami. Jedyne co mnie obchodzi, to żeby pan przestał dręczyć mojego ojca!
Daję słowo, kompletnie zbaraniałem. Choć mieszkałem tu już miesiąc, starszego pana zobaczyłem dziś pierwszy raz w życiu. Sam sobie wydawałem się lokatorem cichym i spokojnym, nikt do tej pory się na mnie nie skarżył… Tymczasem z tego, co mi wykrzyczała, wynikało, że starszego pana doprowadziłem niemal do załamania nerwowego! Na początku miesięcznym remontem, który odbywał się o dziwnych porach, zwykle bladym świtem i późną nocą. Szczerze mówiąc, nie miałem o tym pojęcia. Po prostu dałem wynajętej ekipie klucze od mieszkania.

Koniec remontu nie oznaczał jednak końca męczarni jej taty, ciągnęła panna. Co wieczór bowiem głośno słuchałem muzyki i wystukiwałem takt nogą. A ponieważ mam na podłodze panele, to piętro niżej wszystko słychać. Tak jakby ktoś wciąż stukał w nią młotkiem! Ponadto codziennie późno w nocy brałem półgodzinny prysznic, nie zważając na to, że woda w rurach kanalizacyjnych odpływa przeraźliwie głośno…

Zdaniem blondynki lista moich grzechów była znacznie dłuższa. Nawet nie próbowałem przepraszać, bo to wszystko zaczęło mnie już trochę irytować. Zastanowiło mnie tylko jedno: dlaczego ktoś tak przeze mnie dręczony i doprowadzony na skraj wytrzymałości nie przyszedł do mnie wcześniej i nie zwrócił mi na to uwagi? Nawet od robotników nie słyszałem, żeby ktokolwiek z sąsiadów skarżył się im na godziny remontu…
– Już zrozumiałem, nie musi pani więcej mówić – powiedziałem chłodno. – Proszę przekazać tacie, że od dziś nie będę mu przeszkadzał. Żegnam.

Nie bez satysfakcji zamknąłem jej drzwi przed nosem, choć na pewno nie było to grzeczne. Ale wiedziałem, że w tej sytuacji i tak nie mam u niej najmniejszych szans. Chciałem mieć chociaż ostatnie słowo.
Przez kilka miesięcy nie widziałem blondynki. Spotykałem za to jej ojca, który zamiast patrzeć na mnie przychylniej, wyglądał tak, jakby chciał mnie zamordować. A przecież dla niego zmieniłem wszystko, włącznie z tym, że zacząłem słuchać muzyki przez słuchawki, a rytm wybijałem na kolanie. Na pewno już mu nie przeszkadzałem. Mimo to zdawało mi się, że nienawidzi mnie jeszcze bardziej.
W drugą grudniową sobotę znów usłyszałem pukanie do drzwi. Otworzyłem. Ku mojemu zdumieniu zobaczyłem sąsiada z dołu. W dodatku uśmiechniętego!
– Ja bardzo przepraszam – odezwał się nieśmiało starszy pan. – Chciałem z panem porozmawiać… Przepraszam, nie przedstawiłem się. Ryszard jestem… Nie za późno przyszedłem?
– Nie, oczywiście, proszę wejść, panie Ryszardzie. Zrobię panu herbaty… – odparłem z myślą, że to chyba cud.

Kilka minut później siedzieliśmy przy herbacie i ciastkach w dużym pokoju i rozmawialiśmy. A temat naszej rozmowy okazał się bardzo... osobliwy. Starszy pan zaczął mi się zwierzać ze swoich kłopotów, jakbyśmy byli starymi znajomymi. Jego problemy – można by rzec – były typowe dla ludzi w jego wieku. Przede wszystkim doskwierała mu samotność. Nawet córkę widywał rzadko, bo ta skoncentrowała się na swojej karierze, co nie dawało mu widoków na wnuki.

– I tu się muszę panu przyznać... – zawahał się pan Ryszard. – Bardzo mi odpowiadało, że pan taki głośny… To znaczy jak był ten remont, to rzeczywiście rozstroju nerwowego dostałem. Ale dzięki temu nagle córka zaczęła do mnie częściej przyjeżdżać. I jak się pan potem wprowadził i hałasował, to też często przyjeżdżała.
– A teraz siedzę cicho i przestała przyjeżdżać? – domyśliłem się. – Ale przecież pan może mówić, że ja cały czas hałasuję, tylko akurat jak jej nie ma…
– Próbowałem – machnął ręką z rezygnacją – ale nabrała chyba podejrzeń, bo pan tak cicho i cicho… Może by pan trochę popukał w tę podłogę albo wziął długi prysznic, jak dawniej? – zaproponował. – Tylko musielibyśmy się umówić na termin, żeby Basia u mnie była.
– A potem mam wysłuchiwać jej krzyków na mnie? Dziękuję bardzo…
– Pan też się jej boi? – pokiwał ze zrozumieniem głową. – Wszyscy faceci tak mają. Ja ich nawet rozumiem. Piękna, inteligentna kobieta, w dodatku taka… władcza. Nic dziwnego, że sobie życia nie ułożyła i tylko jej ta kariera została.
– Chyba wiem, co zrobić, żeby pan częściej widywał córkę – powiedziałem.

Spojrzał na mnie z nadzieją.
– Widzi pan, bo mnie wciąż chodzą po głowie pewne wielkie, brązowe oczy – wyjaśniłem z uśmiechem. – I do tego nic a nic się nie boję władczych kobiet.
I tak z pomocą pana Ryszarda wspomniane oczy wkrótce zaczęły na mnie patrzeć, jak powinny... Z miłością.

Redakcja poleca

REKLAMA