„Ze zdradzonej żony stałam się kochanką. Już zapomniałam, jak boli niewierność i krzywdzę inną kobietę”

Kobieta, którą zdradził mąż fot. Adobe Stock
„Najpierw usłyszałam, że tylko raz mu się zdarzyło gdzieś na wyjeździe. Później, że owszem – spotykali się, ale rzadko i nie zawsze kończyli w sypialni”.
/ 25.04.2024 14:12
Kobieta, którą zdradził mąż fot. Adobe Stock

Zdecydowanie nie byłam jedną z tych, które szybko otrząsają się na wieść, że mąż je zdradzał. Nie wyrzuciłam go od razu za drzwi naszego mieszkania ani ze swojego życia. Nie poznałam miłości „za rogiem” i nie założyłam nowego związku. Przeciwnie, ponad rok zmagałam się z cierpieniem, wyciągając z męża coraz to nowe fakty na temat jego dwuletniego związku z koleżanką z pracy.

On wił się jak piskorz, a ja jeszcze bardziej gmatwałam się w tej relacji. Nie byłam silna ani honorowa. Szpiegowałam go, sprawdzałam jego esemesy i mejle, przepytywałam z każdego spóźnienia i spojrzenia uciekającego w bok. I ciągle pytałam. Kiedy się spotykali? Jak wyglądały ich randki? Czy była dobra w łóżku? Czy ją kochał?

Najpierw usłyszałam, że tylko raz mu się zdarzyło gdzieś na wyjeździe. Później, że owszem – spotykali się, ale rzadko i nie zawsze uprawiali seks. Raczej rozmawiali o pracy, on dzielił się z nią swoimi problemami. Jednak dawno mają to za sobą, więc on naprawdę nie wie, dlaczego nagle dostałam ten mejl od „życzliwej” osoby.
– Przecież to już skończone. – mówił poirytowany, jakby to załatwiało całą sprawę i rozgrzeszało go ze wszystkiego.

– Widocznie wcale nie, skoro ktoś do mnie o tym pisze. – wrzeszczałam.

Długo walczyłam z cierpieniem

Wyczerpana tymi przepychankami w końcu umówiłam się na spotkanie z kochanką mojego męża. Usiadłyśmy w knajpce, zamówiłyśmy po ciastku i kawie niczym jakieś cholerne przyjaciółki na plotkach. Myślicie, że przyszło mi łatwo usiąść naprzeciw tej kobiety?! Istny koszmar! Była tak zimna i wyrachowana, tak pewna swego… Przy niej czułam się głupią, naiwną żona, która nie umiała utrzymać przy sobie męża. Powstrzymywałam łzy, gdy ona z entuzjazmem głosem mówiła o łączącej ich więzi.

Na potwierdzenie swoich słów przytaczała daty i miejsca ich wciąż odbywających się spotkań. Cytowała moje sprzeczki z mężem, różnice poglądów i jego opinie o mnie. Powinnam była dawno się domyślić, że wciąż coś ich łączy… Moja naiwność nie znała granic. Dopiero ta rozmowa – brutalne zderzenie z rzeczywistością – uświadomiła mi, jak bardzo jestem łatwowierna.

Przepłakałam całą powrotną drogę do domu. Kiedy zamknęłam za sobą drzwi i zobaczyłam mojego męża smacznie pochrapującego na naszej kanapie, pod naszą lampą i przed naszym telewizorem – dosłownie poczułam obrzydzenie. Popędziłam do łazienki, żeby wyrzucić z siebie gorycz, a kiedy już spuściłam wodę i umyłam twarz, usiadłam przy naszym komputerze i ściągnęłam z internetu wzór pozwu rozwodowego. Nazajutrz złożyłam go w sądzie, a zaraz potem zażądałam od męża, żeby się wyprowadził.

Musiałam go wyrzucić

Nie chciał. Błagał na wszystkie świętości, żebym go nie wyrzucała. Wyznawał miłość i zarzucał swojej kochance kłamstwo, by po chwili przeczyć samemu sobie, twierdząc, że teraz odwiedza ją tylko z litości i wspiera, bo się biedaczka pogubiła, a on nie ma serca jej zostawić samej... Nie wiem, jakim cudem znalazłam w sobie tyle siły, żeby go wypchnąć za drzwi. Choć walił w nie pięściami i skomlał jak zbity pies, ja w tym czasie wyrzucałam za okno jego rzeczy. A gdy wreszcie sobie poszedł, zadzwoniłam do znajomego ślusarza.

Jednak samej nie było mi wcale lepiej. Nie mogłam znaleźć sobie miejsca i chyba właśnie z tej rozpaczy zalogowałam się na jednym z portali randkowych. Nie czekałam, aż ktoś mnie poderwie – pierwsza zaczepiałam facetów. Choć czułam się nikim, po wkroczeniu w wirtualny świat stawałam się wyzwoloną, elegancką i pewną siebie singielką. Zakładałam maskę. Grałam osobę, jaką była kochanka mojego męża – jaką zapamiętałam z naszej jedynej rozmowy.

Poznałam wielu facetów. Chodziłam z nimi do łóżka, flirtowałam, umawiałam się do kina czy na romantyczne spacery i zawsze czułam się panią sytuacji. To ja wyznaczałam granice naszych relacji. Kończyłam je, gdy tylko stawały się dla mnie niewygodne. Postępowałam tak aż do chwili, kiedy poznałam Marka. On zmienił w moim życiu wszystko. Pewny siebie, a zarazem wrażliwy i mądry. Nie pchał się do domu, nie szukał okazji, nie spieszył się. Za to rozmawiał, był mnie ciekawy i słuchał jak nikt inny. Szydził z mojego byłego i nie mógł rozumieć, jak ten palant mógł mnie zdradzać.

– Przecież jesteś wspaniała pod każdym względem – mówił, patrząc mi w oczy.

Aż się dziwiłam, że taki facet nie miał przy sobie żadnej kobiety. Był rozwodnikiem, który całe swoje życie poświęcał córkom i własnemu przedsiębiorstwu. Z tych dwóch powodów nie miał dla mnie wiele czasu. Weekendy spędzał z dziewczynkami, a w tygodniu siedział po godzinach w firmie. Dla mnie miał noce. Krótkie spotkania i rozstania o drugiej nad ranem.

– Zostań, zjedz ze mną śniadanie – prosiłam, bo przy nim pierwszy raz od czasu rozwodu chciałam się budzić.

– Nie mogę, sama wiesz... Wcześnie wstaję, a śniadania i tak nie jem – tłumaczył, ubierając się pospiesznie.

Wierzyłam mu aż do pewnej niedzieli. Najpierw zobaczyłam jego wyraźną sylwetkę. A potem tamtą kobietę. Mój ukochany szedł roześmiany, tuląc do siebie ładną, chociaż zwyczajną brunetkę. Obok nich biegały dwie śliczne dziewczynki. W pierwszej chwili pomyślałam, że być może ta kobieta to jego starsza córka, o której nic mi nie wspominał. Ale kiedy nagle odwrócił się i pocałował ją namiętnie, straciłam wszelkie złudzenia. Nogi się pode mną ugięły. Stałam tam niczym słup soli, patrząc na nich pustym wzrokiem. Nie odezwałam się nawet, kiedy mnie mijali. Marek udał, że mnie nie widzi. Przechodząc obok mnie, wciąż tulił do siebie żonę i śmiał się szeroko.

Poczułam, jak zalewa mnie fala gorąca. Serce omal nie wyskoczyło mi z piersi. „Jak on mógł mi to zrobić? Tak mnie okłamać?!” – pomyślałam, a świat wokół zawirował. Ocknęłam się w ramionach jakiegoś chłopaka. Przerażony chciał wzywać pogotowie. Uspokoiłam go. Pozwoliłam się odprowadzić do tramwaju. Chyba pytał mnie o numer telefonu – zamierzał zadzwonić i sprawdzić, jak się czuję – ale go zignorowałam. W tamtej chwili nie miałam głowy do takich rzeczy. Całą noc krążyłam wokół swojej komórki, czekając na esemesa od Marka. Ale nic nie przyszło. Ekran milczał jak zaklęty. Zdesperowana zadzwoniłam. Miał wyłączony aparat. „Czyli jednak mnie widział” – nabrałam wreszcie pewności.

Zadzwonił dopiero w poniedziałek.

Nie mogłem ci powiedzieć, bo nie przyjęłabyś mnie do swojego życia – stwierdził. – A ja tak bardzo cię pragnąłem...

– Jak mogłeś? – zdołałam wyjąkać.

– Myślisz, że to, co widziałaś, jest prawdą? – spytał retorycznie. – Udawałem. Od lat udaję przed córkami, bo nie chcę burzyć ich dzieciństwa. Sam pochodzę z rozbitej rodziny i wiem, co czuje dziecko, kiedy rodzice się rozwodzą. Nie zafunduję im takiej traumy, ale zrozum – z tą kobietą nic mnie nie łączy. Gdybym odszedł, odseparowałaby mnie od córek, a ja nie wyobrażam sobie budzić się i nie słyszeć ich śmiechu. Kłamałem, ale w dobrej wierze.

Znów dałam się nabrać

Nie chciałam go słuchać. Znowu otworzyła się stara rana. Byłam tamtą wykorzystywaną kobietą… A przecież teraz to ja miałam rozdawać karty. Marek początkowo dał za wygraną. Myślałam, że odszedł, lecz po dwóch tygodniach zadzwonił. Poprosił o spotkanie. Uległam. Wydawało mi się, że wysłucham go i zakończę tę znajomość. Sądziłam, że jestem silna. Naiwna… Tę noc zakończyliśmy w moim łóżku.

Z zakochanej kobiety stałam się kochanką. Wybaczyłam Markowi wszystkie kłamstwa. Rozumiałam, że mógł się czuć winny i nieszczęśliwy w swoim związku. Jednak nie nauczyłam się czekać…

Całe moje życie kręciło się wokół niego. Starałam się zapełniać sobie czas. W pracy brałam nadgodziny, chodziłam sama do kina, teatru, na wszystkie możliwe wystawy w mieście. A w domu, żeby wypełnić pustkę, zraz po wyjściu Marka zaczynałam zajmować się organizowaniem następnego spotkania. Wybierałam kwiaty i świece, kupowałam seksowną bieliznę, wymyślałam menu na kolację. Tymczasem mój ból narastał. Pogłębiał się z każdym miesiącem i powoli przeradzał w okropną zazdrość. Kiedy nie widziałam Marka, wciąż zastanawiałam się, co robi z żoną i jak się do niej odnosi…

Myślałam o tym, jak rozmawiają. Jak Marek zachowuje się podczas wspólnych śniadań, obiadów, kolacji... Czy rzeczywiście kompletnie nic do niej nie czuje? Wariowałam z niepokoju. Po pewnym czasie stałam się strzępkiem nerwów.

Któregoś razu Marek spóźniał się na naszą „randkę”. Niby wiedziałam, że układa dziewczynki do snu, ale kiedy minęła kolejna godzina, nie wytrzymałam. Zadzwoniłam do znajomego informatyka i poprosiłam, żeby namierzył jego żonę.

Okłamałam go, że szukam dawnej przyjaciółki z liceum. Wkrótce miałam jej adres mejlowy i numer telefonu. Może jeszcze wycofałabym się ze swojego szalonego pomysłu, gdyby Marek nie odwołał spotkania. Ale zrobił to. Podobno jedna z dziewczynek się rozchorowała. Tylko że ja od dawna mu nie wierzyłam…

Będąc na skraju załamania, w środku nocy napisałam do niej mejl. Oschły, informujący, że powinna dobrze się zastanowić i dać wolność swojemu mężowi, bo on kocha mnie, a z nią jest tylko z litości. Napisałam jej okropne rzeczy. Następnego dnia rozpętało się piekło. Marek wyzwał mnie od najgorszych. Niewiele brakowało, żeby mnie uderzył.

– Po co to zrobiłaś?! – wrzeszczał mi nad głową. – Chcesz mnie zniszczyć?!

Wyszedł. Nie zadzwonił więcej i nie napisał. Nie odpowiadał na moje esemesy i mejle. Za to odezwała się do mnie jego żona i poprosiła o spotkanie… Nigdy nie zapomnę tamtej chwili. Starannie wybierałam strój i makijaż. Ćwiczyłam pozy i gesty, jakbym była aktorką. Szykowała się do odegrania najważniejszej roli w życiu. W końcu w jednej z kawiarni usiadłam naprzeciw tej kobiety i zimnym głosem zaczęłam pewnie:

– On pani od dawna nie kocha, jest z panią tylko z powodu córek…

Nie zdążyłam dokończyć. Do kawiarni wpadł Marek. Był wściekły. Patrzył na mnie z nienawiścią, jakbym wyrządziła mu jakąś straszną krzywdę.

– Nie masz prawa burzyć naszego życia. – warknął i odciągnął od stolika żonę.

To był ostatni raz, kiedy go widziałam. Dotąd myślałam, że kochanka może wszystko, że to ona rozdaje karty, a żona jest tylko pionkiem i nic nie może. Jednak właśnie wtedy, przy kawiarnianym stoliku zrozumiałam, jak jest naprawdę. Dla Marka żona była wszystkim. Okłamywał ją, bo najwyraźniej taką już miał naturę. Ale kochał tę kobietę i nigdy by jej nie zostawił.

„Kochanka jest tylko kochanką, nic nieznaczącą przygodą, którą wyrzuca się, jeśli staje na drodze” – pomyślałam z gorzkim uśmiechem.

Nagle dotarło do mnie, że kochanka mojego byłego męża musiała czuć dokładnie to samo co ja teraz. Jej mejl był takim samym gestem rozpaczy jak mój do żony Marka. Ona wiedziała, że to nic nie znaczy i robiła dobrą minę do złej gry… Tamtego grudniowego wieczoru narodziłam się na nowo.

Przestałam płakać, czekać i użalać się nad sobą. Kiedy obudziłam się rano, wreszcie poczułam się wolna i gotowa na miłość. Na szczęśliwe życie z kimś, kto będzie mnie kochał i szanował. Pospiesznie ubrałam się i zeszłam do sklepu, bo moja lodówka po tygodniu czekania na znak życia od Marka świeciła pustkami.

– Zapomniała pani portfela – usłyszałam, wychodząc ze sklepu. – Mnie też się zdarza, jak jestem zmęczony. Proszę uważać. Szkoda takiej ładnej dziewczyny.

Spojrzałam na uśmiechniętego mężczyznę: wyraźnie miał ochotę na dłuższą rozmowę. I poczułam, że mój Anioł Stróż właśnie obudził się z głębokiego snu.

Teresa, 43 lata

Czytaj także:
„Teściowie traktowali mnie jak wywłokę, a teraz chcą mi się zwalić na głowę. Prędzej skończę w piachu, niż na to pozwolę”
„Życzyłam byłemu mężowi jak najgorzej. Chciałam, by drań poniósł karę za 15 lat moich upokorzeń. Udało się”
„Mąż uważał, że on zarabia prawdziwą kasę, a ja tylko na waciki. Zdziwił się, gdy zobaczył stan konta”

Redakcja poleca

REKLAMA