Wzdrygnęłam się na dźwięk głośnego trzaśnięcia drzwiami. Ileż w nim było agresji. Natychmiast zerwałam się z miejsca i wybiegłam za nią na schody.
– Ola, wracaj. Słyszysz? – krzyknęłam, przechylając się przez poręcz. – Gdzie ty znowu uciekasz, do cholery?! Przecież musimy pogadać o przyjęciu dla małej.
– Daj mi wreszcie spokój! – usłyszałam jej niewyraźną odpowiedź. – Jestem dorosła, mam swoje własne sprawy.
Zwiała. Tak jakby jej dziecko wcale nie było jej sprawą...
Wróciłam do mieszkania. Uchyliłam drzwi do pokoju małej, sprawdzając, czy się nie obudziła, ale spała spokojnie. Usiadłam w kuchni i westchnęłam.
– Nie denerwuj się. To nie ma sensu...– w progu stanął Robert.
– Przecież to ja ją wychowałam – ukryłam twarz w dłoniach. – Niby najlepiej jak umiałam, a popatrz, co z tego wyszło…
– To nie twoja wina, Gosiu – mąż spojrzał na mnie ciepło. – Ona już taka jest i nic na to nie poradzisz.
– Nieprawda! – wykrzyknęłam z żalem. – Dzieci są takie, jakimi się je wychowa, a ja widocznie nie potrafiłam… – łzy nie pozwoliły mi mówić dalej.
– Sama byłaś jeszcze dzieckiem, za dużo na siebie wzięłaś – Robert podszedł do mnie, objął ramionami. – Nie obwiniaj się. Pozwól jej przeżyć jej własne błędy.
Łatwo było mu tak mówić. Przecież była jeszcze Różyczka, która przez to wszystko cierpiała. Kochałam to maleństwo nad życie i za nic w świecie nie pozwoliłabym jej skrzywdzić. Ale to prawda – życie nas nie głaskało, ani mnie, ani Oli, mojej młodszej siostry, mamy Rózi.
Kilkanaście dni po moich 18-stych urodzinach nasi rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Nasz bezpieczny świat nagle runął. A ja z beztroskiej nastolatki musiałam nagle stać się dojrzałą osobą, odpowiedzialną za dom i młodszą siostrę. Ola miała dopiero 12 lat, była dzieckiem, które tylko tyle rozumiało, że nie będzie już mamy i taty. Nie pozwoliłam oddać jej do domu dziecka. Z pomocą ciotki wystąpiłam do sądu o ustanowienie mnie rodziną zastępczą dla siostry. Miałyśmy dość dobre warunki materialne, mieszkanie i sporą rentę po rodzicach, która pozwoliła mi w normalnym trybie skończyć szkołę i zdać maturę. Potem ciocia znalazła mi pracę w biurze, zaczęłam nawet studia zaoczne. Jakoś sobie radziłyśmy, Ola uczyła się jeszcze w gimnazjum.
I właśnie wtedy zaczęły się z nią kłopoty. Nie wiem dokładnie, w którym momencie; gdzieś mi to umknęło. W końcu pracowałam i sama wciąż się uczyłam. Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej i zobaczyłam siostrę przed lustrem w jakichś ciuchach, których wcześniej nigdy u niej nie widziałam, w dodatku w bardzo ostrym makijażu. Speszyła się na mój widok, ale patrzyła na mnie hardo.
– Co to jest? – spytałam zdumiona. – Wyglądasz jak jakiś przebieraniec.
– Idę na imprezę – odparła. – A co, nie wolno mi? Zaraz skończę 16 lat.
– Nie tak prędko. – prychnęłam, spoglądając na nią surowo. – Na razie masz piętnaście. Co to niby za impreza?
– Pati ma urodziny, zaprosiła prawie cała klasę – Ola spojrzała na mnie niepewnie. – Chyba nie zabronisz mi iść?
Chciałam jeszcze zapytać, skąd ma te dziwaczne ciuchy, lecz nie zdążyłam. Porwała swoją torebkę i wypadła na korytarz, zanim cokolwiek powiedziałam.
Pozwalałam jej na wiele, bo byłam świadoma, że sieroctwo dotknęło ją bardziej niż mnie. Nie chciałam, żeby odbierała mnie jak cerbera zabraniającego jej wszelkich życiowych przyjemności. Starałam się, aby miała jak najmniej obowiązków w domu, prawie wszystko za nią robiłam. Machałam ręką na zachlapaną łazienkę czy stos brudnych naczyń w zlewie. Wracałam z pracy i brałam się do roboty, bez upominania jej. Przecież to była moja mała, biedna siostrzyczka...
No i zapewne trochę przegięłam z tym folgowaniem jej…
Zdałam sobie z tego sprawę zbyt późno. A przecież te pożyczone ciuchy, w których ją wtedy przyłapałam, i ten okropny makijaż powinny były dać mi do myślenia. Że chyba jednak coś jest nie tak, że moja mała Oleńka trochę za wcześnie się bawi w dorosłość.
Siostra umiała wykorzystać moją słabość do niej. Zaczęła się obracać w nieodpowiednim towarzystwie. Imponowały jej modne ciuchy, towarzystwo chłopców, imprezy zakrapiane alkoholem. Okłamywała mnie. A jednak ja ją wciąż usprawiedliwiałam. Tłumaczyłam sobie, że to taki wiek i wkrótce z tego wyrośnie. Przecież się uczy i nawet piątki przynosi.
Poza tym zawsze umiała się jakoś gładko wywinąć uśmiechem albo złością, zanim na dobre zaczęłam swoją reprymendę. I zawsze miała w zanadrzu jeden argument.
– Nie jesteś moją matką, więc nie możesz mi rozkazywać – mówiła wtedy, patrząc na mnie gniewnie. – Zresztą mama na pewno by mi pozwoliła iść. – wykrzykiwała, a zaraz potem zaczynała płakać.
I najczęściej zgadzałam się na wszystko. Nie zdawałam sobie sprawy, że Ola po prostu mną manipulowała. Doskonale wiedziała, jak poruszyć moje serce, jak złamać moją stanowczość. Aż wreszcie nadszedł tamten kwietniowy dzień. Gdy wróciłam z pracy, zastałam Olę siedzącą w kuchni. Twarz miała czerwoną, a oczy dziwnie zapuchnięte, jakby długo płakała. Na mój widok zerwała się z taboretu i podskoczyła do kuchenki.
– Odgrzeję ci zupę – zaproponowała szybko. – A może herbaty ci zrobić z cytryną? Tak zimno dzisiaj na dworze...
– Chętnie – popatrzyłam na nią ze zdumieniem. – Ale dlaczego, stało się coś?
Ola rzadko kiedy przesiadywała w kuchni, a już żeby mi odgrzewała zupę? Garnki to była zawsze wyłącznie moja sprawa. Przyjrzałam się jej uważnie. Coś mi się tutaj nie podobało...
Jej twarz wydawała mi się bledsza niż zazwyczaj
Pochylona nad kuchenką, z ramionami opuszczonymi, jakby przygniatał je jakiś wielki ciężar, Ola wyglądała na małą, skrzywdzoną dziewczynkę. Serce mi zabiło złym przeczuciem, musiało spotkać ją coś niedobrego. Podeszłam bliżej i ją objęłam, przyciągając do siebie. Zanim zdążyłam zapytać o cokolwiek, Ola przylgnęła do mnie całym ciałem i rozpłakała się tak żałośnie, że już naprawdę się przestraszyłam.
– Co się stało, siostrzyczko?! – spytałam łagodnie, głaszcząc ją po włosach.
– Nie mam okresu. Już drugi miesiąc – wychlipała. – Zrobiłam test, kupiłam w aptece... Musisz mi pomóc.
Zmartwiałam. W pierwszej chwili pomyślałam, że chyba coś źle zrozumiałam, bo przecież... Lecz dalsze słowa siostry rozwiały moje wątpliwości.
– Ja nie chcę tego bachora. Kumpelka dała mi adres lekarza. Tylko to kosztuje – podniosła na mnie oczy pełne łez. – Ale przecież ty masz pieniądze, prawda?
Dosłownie mnie zatkało. Nie wierzyłam własnym uszom. Już sam fakt, że mała mogłaby być w ciąży, był dla mnie wystarczającym szokiem. I jeszcze to. Musiałam usiąść, bo nogi się pode mną ugięły. Przecież Ola nie skończyła jeszcze 16 lat. Sama była dzieckiem… Właśnie zaczęła naukę w liceum. Nie poradzi sobie z maleństwem. Nie ma szans.
– Dasz mi na ten zabieg, prawda? – doszły mnie słowa siostry. – Gośka, tak cię strasznie proszę. Przecież sama wiesz, że nie mogę urodzić tego bachora…
– Nie nazywaj go tak – popatrzyłam na nią surowo, chyba po raz pierwszy od śmierci rodziców. – To jest twoje dziecko.
– Ale ja go nie chcę – krzyknęła z furią.
– Posłuchaj mnie – złagodziłam swój ton, nie chcąc jej denerwować. – Dziecko to ogromna radość, to nowe życie. Nie wolno go odtrącać. Musisz urodzić.
– Głupie gadanie! – parsknęła ze złością. – Ja mam być matką? Zwariowałaś?
– Przecież ja ci pomogę – objęłam ją, przytuliłam. – Nie wolno ci nawet myśleć o aborcji. To jest twoje dziecko, twój skarb. Tak musisz sobie powtarzać.
Długo z nią wtedy siedziałam przy kuchennym stole. Ola płakała, że spotkała się z tym chłopakiem tylko raz. Przyjechał tu na wycieczkę; nawet nie wiedziała, jak się nazywa. Byłam w szoku, ale musiałam jakoś opanować sytuację, przetłumaczyć jej, że aborcja to nie jest wyjście. Zdawałam sobie sprawę, że to dziecko kompletnie zmieni nasze życie, ale ono już istniało i obie musiałyśmy się z tym pogodzić. Co ja wtedy przeszłam.
Ola była nieletnią uczennicą. Musiałam przekonać dyrekcję szkoły, żeby pozwolili jej zostać. Musiałam także stawić czoło sąsiadkom i rodzinie, żeby całkiem nie zmieszali nas z błotem. No i przygotować swojego narzeczonego na to, że będę mieć dla niego mniej czasu, gdy maleństwo się urodzi.
Swoje życie odłożyłam na później
Teraz najważniejsza była Ola i jej nienarodzone dziecko. Jakoś mi się to wszystko udało. Otoczyłam siostrę opieką, najlepszą, na jaką było mnie stać. A gdy urodziła się Róża, zaopiekowałam się nimi obiema.
Mój narzeczony starał się być wyrozumiały, ale w jego oczach coraz częściej widziałam zniecierpliwienie. Kiedyś mi powiedział z lekkim wyrzutem:
– Najpierw wychowywałaś Olę i nie miałaś czasu dla siebie. Teraz zajmujesz się jej dzieckiem i nie masz czasu dla nas.
– To nie do końca tak – broniłam się, jak mogłam. – Zrozum, to jest mój obowiązek. Jak mogłabym inaczej?
– Ja wiem, nic już nie musisz mówić – popatrzył mi w oczy. – Czujesz się winna, że nie dopilnowałaś Oli, prawda?
Robert miał rację. Poczucie winy wobec siostry, ba – nawet wobec zmarłych rodziców nakazywało mi też zająć się Różyczką.
I to z pełną odpowiedzialnością. A poza tym… pokochałam to dziecko. Dawało mi tyle radości, że nie narzekałam na nadmiar obowiązków. Byłam szczęśliwa, mając w domu malucha.
I znowu odciążałam Olę we wszystkim. Zresztą moja siostra jakoś nie kwapiła się do opieki nad własnym dzieckiem. Szybko się zniechęcała, płacz małej drażnił ją tylko. Zaczęła coraz częściej wychodzić z domu, coraz później do niego wracała. Gdy pewnego dnia jej to wytknęłam, napadła na mnie ze złością.
– Przecież mówiłam, że nie chcę tego dziecka. – krzyczała. – To ty się uparłaś, żebym ją urodziła, to się teraz nią zajmuj.
– Co ty opowiadasz, Ola – nie wierzyłam własnym uszom. – To jest twoja córeczka, ty jesteś jej mamą…
Robert, który od jakiegoś czasu mieszkał z nami, tylko pokręcił głową. Nigdy się nie wtrącał w nasze sprzeczki, ale miał mi za złe, że pozwalam siostrze sobą manipulować. Uważał, że ją rozpuszczam.
– Musisz coś w końcu zdecydować, tak dłużej nie może być – stwierdził kiedyś. – Rózia ma już prawie rok, za chwilę zacznie mówić „mama” – popatrzył na mnie przenikliwie. – I kogo ona tak nazwie? Swoją matkę, która nie chce nią być?
Nie wzięłam sobie wtedy jego słów do serca
Miałam nadzieję, że Ola spoważnieje, dojrzeje i jeszcze nauczy się być dobrą matką dla Rózi. W końcu zrozumie, że to dziecko jest wszystkim, co ma, i że ono powinno być dla niej najważniejsze w życiu – myślałam. Dlatego nie podejmowałam żadnych definitywnych kroków, chociaż Robert nieraz sugerował, że moglibyśmy zaadoptować Rózię. Bo w końcu wzięliśmy cichy ślub. On też pokochał małą i prawdę powiedziawszy, częściej wychodził z nią na spacer niż jej własna matka. Tymczasem ja czekałam. Wierzyłam, że siostra się zmieni.
Jednak zawiodłam się na niej bardzo. Lata mijały, a dziecko wciąż było jej zupełnie obojętne. W ogóle nie okazywała córce serca. Choć mała chodziła za nią po mieszkaniu jak psiak, wyciągała do niej ręce, czepiała się jej spodni – Ola opędzała się od niej jak od uprzykrzonej muchy.
– Nie mam teraz czasu, spieszę się, idź do Gosi – mówiła zniecierpliwiona i natychmiast wychodziła z domu.
Coraz częściej nie wracała też na noc. Była już pełnoletnia i nie za bardzo mogłam ją zmusić do czegokolwiek. Zwłaszcza że nie chciałam pogarszać i tak już trudnej sytuacji – zależało mi na spokoju małej. Miała już prawie dwa lata i była cudownym, radosnym i bardzo mądrym dzieckiem. A ja wciąż czekałam, aż jej matka w końcu to doceni i zacznie okazywać swojej córeczce więcej serca.
Nie wiem, jak długo trwałabym w swej świętej naiwności, gdyby nie urodziny Rózi. 10 grudnia mała kończyła 2 latka i z tej okazji zamierzałam urządzić jej prawdziwe przyjęcie. Z tortem, świeczkami, gośćmi. Bardzo chciałam, aby dziecko miało swoje święto. Za to mojej siostrze w ogóle nie spodobał się ten pomysł. Uznała go za niepotrzebny cyrk.
– I po co to wszystko? – wzruszyła ramionami. – Ona jest jeszcze za mała na taką imprezę. Zresztą mnie nie będzie, mam sprawy do załatwienia.
– Jakie znowu sprawy? – tym razem wkurzyłam się nie na żarty. – Twoja córeczka ma urodziny, a ty nie masz dla niej czasu? Jesteś jej matką do cholery.
– Nie chciałam tego dziecka, wciąż ci to powtarzam, a ty nic nie kumasz – wrzasnęła. – To ty jesteś dla niej prawdziwą matką… – urwała nagle, jakby przestraszyła się własnych słów, a potem wybiegła z domu, trzaskając drzwiami.
Tamtej nocy nie wróciła do domu. Następnego dnia również. Wiedziałam, gdzie ją mogę znaleźć. Jakiś czas temu związała się z pewnym chłopakiem, czasem pomieszkiwała u niego przez weekend. Sądziłam jednak, że wróci do domu na przyjęcie swojej córeczki. Ale gdy godzinę przed przyjściem gości Olka się nie pojawiła, zdecydowałam się pojechać po nią.
– Jedź tam ze mną, proszę – powiedziałam do Roberta. – Ja wiem, gdzie ten chłopak mieszka. Wejdę tam, a ty zostaniesz z małą w samochodzie. Dobrze?
No i wyruszyliśmy. Furtka była otwarta, weszłam bez trudu. Zadzwoniłam do drzwi ganku. Po dłuższej chwili otworzyła mi Olka. Ubrana była w jakąś cienką koszulkę ledwo zarzuconą na gołe ciało. Wyczułam od niej zapach alkoholu.
– Przyjechałam po ciebie – starałam się, aby mój głos brzmiał spokojnie. – Są urodziny twojej córki. Różyczka czeka na mamę. Za chwilę przyjdą goście…
– Ja już do was nie wrócę – przerwała mi. – Zrozum, Gosia, to nie jest życie dla mnie. Ja nigdy nie będę dobrą matką – głos jej drżał, zaczęła płakać. – Wyjeżdżamy z Mirkiem do Niemiec na stałe. Jego matka nas tam ściąga…
Wbiło mnie w ziemię
Tak naprawdę od dawna podświadomie wiedziałam, że coś takiego może się stać, ale odpędzałam od siebie te myśli, gdy tylko pojawiły się w mojej głowie.
– Co ty wygadujesz? – jęknęłam i chwyciłam ją za ramiona – A dziecko?!
– Ja się zrzeknę praw, a wy ją z Robertem adoptujcie – popatrzyła mi w oczy z taką determinacją, że aż się cofnęłam.
– Wróć ze mną, Ola, błagam cię. Rózia czeka na ciebie w samochodzie – mimo wszystko próbowałam ją przekonać.
– Nie, nie – wycofała się za próg. – Ja już się zdecydowałam, wyjeżdżam…
Zamknęła mi drzwi przed nosem. Stałam tak jeszcze przez chwilę, starając się poskładać myśli. A potem zeszłam z ganku. Nie miałam tu już czego szukać. Zobaczyłam, że na chodniku spacerują Robert z Rózią. Mała, widząc mnie, wyrwała mu się i rzuciła biegiem do furtki. Przykucnęłam, chcąc ją wziąć na ręce, ale ona patrzyła gdzieś ponad moją głową.
– Mama – wykrzyknęła i wyciągnęła rączki w stronę drzwi. – Mamusia…
Chwyciłam małą w ramiona, uniosłam wysoko i ruszyłam w stronę samochodu.
– To nie była mamusia, kochanie, tylko pani do niej podobna – przytuliłam dziecko do siebie, ucałowałam w policzek.
– Pojedziemy teraz do domu. Zaraz przyjdą goście, przyniosą prezenty, a ty będziesz zdmuchiwać świeczki…
Robertowi nie musiałam nic mówić. Widział całą scenę. Bez słowa otworzył drzwi samochodu, wziął ode mnie dziecko i zapiął je w foteliku. A potem podał mi chusteczki i czekał, aż minie atak płaczu.
– Chyba już wiesz, co trzeba zrobić, prawda? – spytał mnie cicho, a gdy skinęłam głową, odwrócił się z uśmiechem do Rózi.
– No, córeczko, trzymaj się. Musimy się spieszyć, żeby goście na nas nie czekali.
Widziałam w lusterku, jak nasza Różyczka uśmiecha się do niego. I nagle poczułam, jakby spadł mi z serca wielki ciężar.
Czytaj także:
„2 lata po ślubie mój ukochany mąż zginął w wypadku. Teściowa chce odebrać mi mieszkanie, bo było jej syna”
„Odszedłem od żony, bo… mi się znudziła. Zamiast nudnej żony miałem teraz w łóżku o 20 lat młodsze dziewczyny”
„Zrobiłem dziecko dziewczynie, do której nic nie czułem. Syn miał 2 lata, gdy zginęła w wypadku. Zostałem z nim sam”