„Życie w mieście miało być dla nas bajką. Za szybko się nim zachłysnęliśmy i z podkulonym ogonem wróciliśmy na wieś”

Życiowy kryzys fot. Adobe Stock
Moi rodzice powtarzali zawsze, że pełnią życia można się cieszyć wszędzie, tylko trzeba umieć. Wtedy tego nie rozumiałam
/ 10.12.2020 15:54
Życiowy kryzys fot. Adobe Stock

Moi rodzice mieszkali małej wsi na południu Polski, bo tak chcieli. Poznali się i pobrali na studiach i po dyplomie wrócili w rodzinne strony mamy. Nie pragnęli mieszkać w mieście, gdzie – jak mówili – nie słychać własnych myśli i nikogo nie obchodzi nic poza czubkiem własnego nosa.

Chciałam uciec do miasta

Miałam za to mnóstwo pretensji, że tym wyborem rodzice skazali mnie na życie na głuchej prowincji. I marzyłam tylko o jednym. Wyrwać się stamtąd i zamieszkać w mieście. Najlepiej oczywiście w samej Warszawie. Dlatego, gdy skończyłam podstawówkę, zacisnęłam zęby i przez cztery lata co rano wstawałam przed szóstą, żeby zdążyć na autobus do miasteczka, w którym było liceum. I zrobiłam wszystko, żeby już do tej wsi nie wrócić. Po maturze pojechałam oczywiście do Warszawy. I całkowicie w nią wsiąkłam. Na ostatnim roku poznałam Jacka, dwa lata później byliśmy już po ślubie. Zaczęliśmy budować swój świat.

Mieliśmy to szczęście, że startowaliśmy w dobrych czasach, pracy nie brakowało, jeden po drugim powstawały oddziały wielkich międzynarodowych firm. Oboje szybko pięliśmy się po szczeblach kariery. Rosły nasze zarobki i oczekiwania. Prawdę mówiąc, trochę się tym wszystkim zachłysnęliśmy. Markowe ubrania. Egzotyczne podróże. Imprezy w modnych klubach. Mieliśmy wszystko.

I chcieliśmy coraz więcej. Kupiliśmy mieszkanie. To nic, że na kredyt, ale za to takie, jakie chcieliśmy – duże, ze lśniącą nowoczesnością kuchnią i wielką białą kanapą w salonie. Nieważne, że była niepraktyczna, za to taka jak w moich marzeniach.

Rzeczywistość nas przytłoczyła

Ale gdy urodził się Kuba, a zaraz potem Natalka schowałam eleganckie garsonki i buty na obcasie i zostałam mamą na cały etat. Nie umknęły mi żadne ważne chwile z ich życia, pierwsze kroki, słowa, występy w przedszkolu. Rzeczywistość dopadła mnie, gdy chciałam wrócić do pracy. Moje stanowisko zostało zlikwidowane, a ja dopiero po pół roku starań dostałam posadę, której kilka lat wcześniej w ogóle nie brałabym pod uwagę.

Również ze względu na zarobki, niemal o połowę niższe od tych, które miałam wcześniej. Za to coraz częściej słyszałam słowo kryzys... Najważniejsza stała się praca i pieniądze, a głównym tematem rozmów kurs franka szwajcarskiego, w którym mieliśmy kredyt, oraz to, kto odbierze dzieci z przedszkola, kto zrobi zakupy czy pranie. Wydaje mi się, że wtedy nie chodziliśmy, tylko biegaliśmy i marzyliśmy o jednym – żeby się wyspać.

Czasami myślałam o swoich marzeniach z dzieciństwa, gdy wyobrażałam sobie życie w wielkim mieście, z tymi wszystkimi kolorowymi sklepami, kinami, teatrami, koncertami gwiazd... Cóż, były na wyciągnięcie ręki, a ja nie miałam czasu ani siły z nich korzystać. Nie byliśmy najszczęśliwsi, ale nie przyszło nam do głowy, że można inaczej. I pewnie trwałoby to do dziś, gdyby Jacek nie stracił pracy.

Ja ze swojej pensji mogłam utrzymać dom, ale na raty kredytu już nam nie wystarczało. Jacek na początku był pełen animuszu, dzwonił, wysyłał CV i był pewien, że ze swoim doświadczeniem szybko znajdzie pracę. Wspierałam go, jak mogłam, ale po trzech miesiącach nie byłam w stanie patrzeć, gdy zamykał się w pokoju i bezmyślnie patrzył w ścianę. „Jestem do niczego...” – mówił coraz częściej.

Musieliśmy wrócić dla własnego dobra

Przygnębieni jechaliśmy do moich rodziców na święta. Robiliśmy dobrą minę do złej gry. Ale mama i tak się domyśliła. Gdy wszyscy siedzieli przy choince, pod byle pretekstem wyciągnęła mnie do kuchni. „Mnie nie oszukasz, mów co się dzieje?” – rzuciła bez wstępów. Powiedziałam wszystko. O braku pracy, szarpaninie z kredytem i ogólnej beznadziei, braku perspektyw, i tego, że nic nas nie cieszy. A nie myślałaś, żeby tu wrócić? Jest konkurs w starostwie na stanowisko, o które Jacek mógłby się ubiegać. A może spróbujecie rozkręcić coś swojego? Nam też byłoby lepiej, tęsknimy z ojcem za wnukami... – dodała.

Nie, nie myślałam o powrocie. Ale wtedy zaczęłam. I zaczęłam rozmawiać o tym z Jackiem. Postanowiliśmy spróbować. Sprzedaliśmy mieszkanie, oczywiście ze stratą, ale uwolniliśmy się od kredytu. I tak rok temu wylądowaliśmy w moich rodzinnych stronach. Oczywiście mąż konkursu nie wygrał, wymyśliliśmy jednak szkołę językową. W naszej okolicy nie mamy prawie żadnej konkurencji, więc idzie nam nieźle, ale Jacek ma już inne pomysły. Mamy mniej pieniędzy, za to więcej spokoju i czasu dla siebie. A ja chyba wreszcie zrozumiałam, o co chodziło moim rodzicom...

Więcej listów do redakcji:„Adoptowaliśmy chłopca. Po 7 latach postanowiłam, że oddamy go z powrotem do domu dziecka”„Nie mieszkam z mężem, bo ciągle się kłócimy. Spotykamy się 2 razy w tygodniu i w weekendy”„Mąż miał na moim punkcie obsesję. Nie chciał się mną z nikim dzielić. To doprowadziło do tragedii”

Redakcja poleca

REKLAMA