Prawdziwe historie - historie z życia wzięte

Fotolia_42527911_Subscription_XXL.jpg fot. Fotolia
Czy miłość do zwierząt zawsze oznacza tylko kłopoty? Agata przekonała się, że może być początkiem czegoś wspaniałego
/ 16.11.2012 12:24
Fotolia_42527911_Subscription_XXL.jpg fot. Fotolia
Miałam za sobą trudny czas. Potrzebowałam kilku dni na Mazurach, by dojść do ładu sama z sobą. Ostatnią jednak rzeczą, jakiej się spodziewałam, było to, że znajdę tam kolejnego psa i bratnią duszę. A może i coś więcej...

Ciężko przeżyłam rozstanie z narzeczonym, mimo to w terminie zaliczyłam sesję i zdobyłam etat w schronisku dla zwierząt. Od początku studiów pracowałam w nim jako wolontariuszka. To stamtąd pochodziły moje trzy psy, i to o nie wybuchła awantura z rodzicami, która przelała czarę goryczy. – Kiedy przygarniasz porzucone zwierzaki, podejmujesz zobowiązanie. Nie możesz ich, ot tak, nam zostawić, tylko dlatego, że potrzebujesz odpoczynku. To nieuczciwe – usłyszałam, gdy powiedziałam im o zaproszeniu do znajomych, które spadło mi jak z nieba. Nie mogłam go odrzucić tylko dlatego, że psiaki nie mogły liczyć na opiekę moich rodziców. Stanęło na tym, że moją sforą zgodziła się zaopiekować przyjaciółka, a ja mogłam zastanowić się nad wszystkim, również nad sensem własnego postępowania, w ciszy mazurskiego poranka.

Nagle aż przysiadłam, bo ciszę rozdarł żałosny skowyt. Dla mnie znaczyło to jedno – jakiś pies potrzebuje pomocy. Rzuciłam się naprzód, żeby znaleźć to psie nieszczęście, a w głowie kołatały mi słowa rodziców, które słyszałam już nieraz: Chcesz wziąć sobie kolejny obowiązek? Bądź odpowiedzialna! Mimo to pozwalałam, by rozpaczliwe wycie prowadziło mnie przez krzaki i rozpadliny. Zobaczyłam go nad jeziorem. Długi sznurek, którym był przywiązany, zaplątał się między deskami starego pomostu. Pies wił się i podrygiwał, próbując się uwolnić. Chociaż nie wyglądał groźnie, nie podbiegłam do niego od razu. Cichutko do niego zawołałam i powolutku ruszyłam w jego stronę. Usiadł na zadzie, jakby czekał na mnie i nawet nie drgnął, kiedy biedziłam się z supłami. Nagle dobiegł mnie męski głos.
– Co pani robi? Chce pani ukraść psa?
Podskoczyłam z wściekłości, odwróciłam się i zobaczyłam, jak zza pomostu wynurza się ociekająca wodą, umięśniona sylwetka.
– Jakim potworem trzeba być, żeby spokojnie pływać, kiedy pies gardło sobie zdziera z tęsknoty – warknęłam. Pochyliłam się i odczepiłam od obroży koniec sznurka. Kundel pomknął do wody, a ja zebrałam się w sobie, żeby dokończyć przemowę.
– Głuchy pan jest? Serca pan nie ma? – rzuciłam w stronę mężczyzny i nagle słowa utknęły mi w gardle. Mięśniak siedział już na pomoście i powolnymi ruchami przypinał do konstrukcji na swoim udzie protezę nogi. Zatkało mnie. Zrozumiałam, że przywiązał psa, żeby ten nie wskoczył za nim do wody i nie przeszkadzał w pływaniu, które i tak musiało być dla niego trudne.
– Mógł mu pan dać chociaż dłuższy sznurek – bąknęłam zupełnie bez sensu, bo zwój linki miał imponującą długość.
– W naszym sklepiku nie mieli dłuższego – zaśmiał się. – Zresztą w dłuższy szybciej by się zaplątał – mężczyzna skończył mocowanie protezy i zaczął wciągać spodnie. Odwróciłam wzrok.
– On zawsze tak ujada, gdy tylko zostawię go samego – kontynuował nieznajomy. – Pływać z nim nie mogę, bo nawet w wodzie chce być jak najbliżej mnie. Kiedy zamierzam popływać, muszę poszukać jakiegoś zakątka, by nikt go nie usłyszał i nie nawrzucał mi, tak jak pani. Niech się pani odwróci – nagle zawiesił głos. – Chcę zobaczyć pani kolana. Gdzie je pani tak porozbijała?
Zerknęłam na nogi. Po łydkach spływały mi strumyczki krwi.
– Pokaleczyłam się w tej dziurze, do której wpadłam, pędząc psu na ratunek – wzruszyłam ramionami. Już chciałam odejść, kiedy na moim ramieniu zacisnęły się męskie palce. – Pójdzie pani ze mną, jestem lekarzem, a to trzeba porządnie opatrzyć.

Powoli ruszyliśmy w stronę ośrodka zdrowia, a do mnie zaczęło docierać, jak bardzo się pomyliłam, oskarżając go o bezduszność i brak ludzkich uczuć.
– Kocham zwierzęta tak jak pani – mówił. – Tego znalazłem na drodze, potrąconego przez samochód. Uratowałem go i mam kłopot, bo nie odstępuje mnie na krok. Pracować nie mogę, bo on nie chce zostać sam w domu i wyje, tak jak nad jeziorem. Naprawdę, chętnie bym oddał go w dobre ręce. Może pani... – spojrzał na mnie pytająco. Zrewanżowałam się opowieścią o psiej gromadce, która czeka w domu. Spojrzał na mnie życzliwiej.
– Dobra, nie będę pani na siłę uszczęśliwiał – rzucił. Ruszyliśmy dalej. Przegadaliśmy cały ranek. A potem jeszcze popołudnie i kolejne. I wszystkie wieczory, gdy wróciłam do domu. I coraz częściej myślę, że miłość do zwierząt wcale nie musi oznaczać wyłącznie problemów, że może być początkiem czegoś fajnego i bardzo, bardzo ludzkiego...

Redakcja poleca

REKLAMA