Kiedy poznałam Julię, od razu poczułam, że jest moją bratnią duszą. Obie byłyśmy kobietami po przejściach, czterdziestoletnie, rozwiedzione i samotne… Wprost nie mogłyśmy się nadziwić, kiedy porównywałyśmy swoje życiowe doświadczenia, jak bardzo są one do siebie podobne. A co może zjednoczyć ludzi bardziej niż jednakowe nieszczęścia?
Po raz pierwszy spotkałyśmy się w naszej rejonowej przychodni. Siedziałyśmy obok siebie kolejną godzinę pod gabinetem, czekając na wizytę. Od słowa do słowa, zaczęłyśmy rozmawiać i tak nas ta rozmowa wciągnęła, że po wyjściu od doktora poczekałam na Julię i postanowiłyśmy jeszcze pójść razem na kawę. Miałam wrażenie, jakbym znała Julię od kilku lat, a nie od kilku godzin. Od razu wiedziałyśmy, że może to być początek pięknej przyjaźni.
Nasza przyjaźń była jak z filmu
Okazało się, że mieszkamy niedaleko siebie i nawet byłyśmy zdziwione, że do tej pory nigdy się nie spotkałyśmy. Na pewno przecież musiałyśmy się mijać w osiedlowym sklepie, aptece czy nawet w pobliskiej szkole podstawowej, do której kiedyś chodziły nasze dzieciaki. Teraz Julia miała córkę w pierwszej klasie gimnazjum, a ja dwóch synów – młodszego w drugiej gimnazjalnej, a starszego w drugiej liceum.
Zanim poznałam Julię, nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo jestem samotna. Do tej pory nie miałam się przed kim wygadać, wyżalić, powiedzieć, co czuję po tym, jak mój mąż odszedł do innej, młodszej ode mnie kobiety.
Mama nigdy nie była moją powiernicą, więc nic dziwnego, że i w tych trudnych chwilach nie umiałam się jej wypłakać w rękaw. A koleżankom z biura wolałam za wiele nie opowiadać. Nie łączyły nas przyjacielskie stosunki i nie chciałam się nagle w ten sposób z nimi spoufalać. Bałam się, że przez biurowe plotki ktoś z moich przełożonych dojdzie do wniosku, iż jako samotna matka nie potrafię być już tak dyspozycyjna. No więc trzymałam fason, udając, że rozwód to dla mnie pikuś i właściwie to dobrze się stało, że pozbyłam się męża drania ze swojego życia!
Z Julią było inaczej. Jej od razu mogłam wyznać prawdę, opowiedzieć o całym swoim cierpieniu, nieprzespanych nocach przepłakanych w poduszkę, a nawet samobójczych myślach, kiedy bałam się, że nie poradzę sobie sama z wychowaniem dwójki chłopaków, którzy do rozwodu nie widzieli świata poza ojcem. Ona z córką także miała problemy, bo Natalka była typową córeczką tatusia i całą winę za rozwód przypisywała matce.
Wspierałyśmy się więc nawzajem, dawałyśmy sobie rady i jakoś wspólnie udało nam się wyjść na prostą. Ja wiedziałam, że zawsze mogę liczyć na Julię, a ona mogła liczyć na mnie. Po trzech latach przyjaźni miałyśmy swoje zwyczaje i powiedzonka, uwielbiałyśmy wspólne sobotnie wieczory z butelką wina, a nasze dzieciaki twierdziły, że zachowujemy się wtedy jak nastolatki. Uważałyśmy, że to dobrze, bo to oznaczało, że udało nam się odzyskać radość życia.
Niespodziewana miłość
Czułam, że dzięki przyjaźni z Julią zakończyłam trudny i smutny czas w moim życiu, że w pewien sposób się odblokowałam i jestem gotowa na to, co niesie los. A ten szykował dla mnie niespodziankę. Miał na imię... Jurek. Poznałam go na firmowym szkoleniu BHP. Był wykładowcą i przez godzinę gadał nam o gaśnicach, wypadkach przy pracy i sposobach ewakuacji. Miał monotonny głos, a ja byłam potwornie zmęczona robieniem do późnej nocy tortu-niespodzianki dla młodszego syna, i wstyd się przyznać, ale zasnęłam. A w dodatku… zachrapałam głośno! To mnie obudziło. Myślałam, że się spalę ze wstydu. Do końca wykładu siedziałam czerwona jak burak.
A potem poszłam przeprosić prowadzącego.
– Na zmęczenie najlepsza jest kawa, nie sądzi pani? – powiedział i zaprosił mnie do firmowego barku.
Zaskoczona poszłam, bo jakoś głupio mi było odmówić w zaistniałej sytuacji. I nie żałowałam, bo Jurek prywatnie okazał się o wiele zabawniejszy i interesujący niż wtedy, gdy służbowym tonem mówił o przepisach BHP.
Nie od razu powiedziałam Julii o tej nowej znajomości. Właściwie nie wiem dlaczego. Może nie chciałam zapeszyć, bo mimo iż kryłam się przed samą sobą, to w głębi serca liczyłam jednak na coś więcej niż tylko tamta jedna kawa. Dałam Jurkowi swój numer telefonu i niecierpliwie czekałam, aż zadzwoni. Zrobił to dwa dni później i zaprosił mnie do kina. Po filmie poszliśmy do kawiarni i długo rozmawialiśmy, więc dowiedziałam się o nim czegoś więcej... Był rozwodnikiem, miał córkę studentkę, która żyła już własnymi sprawami.
– Od kiedy się usamodzielniła, moje życie stało się puste i z chęcią bym je wypełnił jakąś miłą znajomością. Ale w moim wieku nie jest łatwo spotkać kogoś odpowiedniego – powiedział szczerze.
Po dwóch miesiącach stwierdziliśmy, że najwyraźniej mamy szczęście, iż spotkaliśmy siebie. Bo każda spędzona wspólnie chwila była dla nas małym świętem i liczyła się podwójnie. Skoro znajomość z Jurkiem przekształcała się w coś poważniejszego, to uznałam, że najwyższy czas, abym przedstawiła go chłopcom i Julii. Mile zaskoczyło mnie to, że moi synowie naprawdę ucieszyli się, iż kogoś mam. Starszy nawet szepnął mi do ucha, że już się trochę o mnie martwił.
– Za fajna jesteś, mamo, aby spędzać czas tylko z Julią – stwierdził.
A co do mojej przyjaciółki, to… Nie byłam pewna jej reakcji. Niby mi szczerze gratulowała, ale za dobrze ją znałam, aby nie zauważyć, że się dziwnie usztywniła. Złożyłam to na karb naszych wielogodzinnych rozmów o tym, jacy to faceci potrafią być okropni i jak bardzo nas skrzywdzili. Mogła uważać, że jak chorągiewka zmieniam poglądy, a nawet, że zdradziłam nasze przekonania. Byłam jednak pewna, że za jakiś czas przekona się do Jurka, bo ja sama byłam nim już kompletnie zauroczona.
Jak ona mogła?!
Mijały miesiące, a nasza miłość kwitła. Spędzaliśmy z Jerzym razem dużo czasu, więc siłą rzeczy miałam go mniej dla przyjaciółki. Czasami nawet męczyły mnie z tego powodu wyrzuty sumienia, ale tłumaczyłam sobie wtedy, że Julia przecież powinna mieć więcej chwil dla siebie, bo inaczej nigdy nikogo nie pozna. A życzyłam jej z całego serca, by spotkała takiego świetnego mężczyznę, jaki trafił się mnie.
– Zobaczysz, gdzieś na pewno jest na świecie twoja druga połówka – zapewniałam przyjaciółkę, szczerze namawiając ją do tego, aby otworzyła się na nowe znajomości.
Kiedy moi chłopcy wyjechali w wakacje na obóz, sądziłam, że będę mogła więcej czasu poświęcić Julii. Wreszcie umówić się z nią na kawę i poplotkować po babsku, czego nie robiłyśmy już od dawna. Ale wtedy Jerzy zaproponował, abyśmy wyjechali na tydzień tylko we dwoje. Spodobał mi się ten pomysł, a kiedy tylko się zgodziłam, mój ukochany błyskawicznie załatwił rezerwację. Powstał tylko jeden problem. Nie miałam z kim zostawić kota, a ze sobą nie mogłam go zabrać.
– Przecież ja mogę go karmić! – zaoferowała się wtedy Julia.
– Naprawdę, nie chcę cię wykorzystywać, ale… dziękuję, jesteś fantastyczna!
Pierwszy dzień nad morzem był wspaniały. Wieczorem poszliśmy z Jurkiem do włoskiej knajpki i siedzieliśmy tam do północy przy butelce wina. Drugi wieczór był równie cudowny, lecz tym razem spędziliśmy go na plaży… A trzeciego wieczoru nagle rozdzwoniła się moja komórka!
„Nie odbieraj!” – mówił mi jakiś chochlik w głowie, który chciał, aby cały świat zostawił mnie w spokoju. Ale po chwili zwyciężył rozsądek i jednak odebrałam. Całe szczęście, bo to była policja, która poinformowała mnie, że ktoś się włamał do mojego mieszkania!
– Powinna pani jak najszybciej wrócić do domu, ocenić szkody i złożyć zeznania? – zapytali.
Gdy odłożyłam słuchawkę, popłakałam się jak dziecko. To był mój pierwszy wyjazd od wielu lat, a jakiś drań postanowił mi go kompletnie zniszczyć! I ograbić mnie ze wszystkiego, czego się z takim mozołem dorobiłam po rozwodzie.
Oczywiście natychmiast wsiedliśmy z Jurkiem w samochód i po kilku godzinach byliśmy na miejscu. Moje mieszkanie przedstawiało obraz nędzy i rozpaczy! Wybebeszone szuflady, rozkradzione sprzęty, poniszczone rzeczy, które złodziejom wydały się bezwartościowe, więc rzucili je beztrosko na ziemię i podeptali.
– Wie pani, co jest najdziwniejsze w tym wszystkim? Że nie ma żadnych śladów włamania! Zostawiła pani wyjeżdżając na wakacje otwarte okno, przez które weszli. Bardzo nierozsądnie, zważywszy na to, że mieszka pani na parterze – usłyszałam od policjanta.
„Ja zostawiłam otwarte okno? Ależ to niemożliwe! Nie tylko dlatego, że faktycznie mieszkam na parterze, ale przede wszystkim przecież mam kota!” – byłam zaskoczona tym, co mówi. „No właśnie, a gdzie jest kot?” – ocknęłam się i zaczęłam wołać Pchełkę. Ale nigdzie jej nie było! „Jeszcze i to!” – ukryłam twarz w dłoniach.
Po czym nagle zdałam sobie sprawę z tego, że… przecież to Julia musiała nie zamknąć okna!
No i co teraz? Jak mam zwalić całą odpowiedzialność na najbliższą przyjaciółkę, nawet jeśli faktycznie to ona była winna?
– Kochanie, musisz rozważyć, co chcesz zrobić. Bo wygląda na to, że skoro okno było faktycznie otwarte, to ubezpieczyciel nie wypłaci ci odszkodowania za skradzione sprzęty i zdewastowane mieszkanie. Nie było przecież włamania – powiedział mi Jurek.
Miał rację, musiałam na spokojnie pogadać z Julią. Co za niezręczna sytuacja! W dodatku Julia w żaden sposób nie ułatwiała mi tej rozmowy. Stała naprzeciwko mnie z zaciętą miną i skrzyżowanymi na piersi rękoma, jakby chciała się ode mnie odgrodzić. A kiedy delikatnie usiłowałam wybadać ją, czy się przyzna do tego, że przypadkiem nie zamknęła okna, nagle wypadki potoczyły się w zupełnie innym kierunku!
Mianowicie moja przyjaciółka przyznała się, ale do tego, że… zrobiła to specjalnie!
– A co ty myślałaś? Że będziesz sobie tak po prostu wyjeżdżać z tym swoim fagasem, a ja mam dogadzać twojemu kotu? – syknęła. – Myślisz, że ja nie mam nic innego do roboty, tylko pilnować twojego zwierzaka?
– Przecież się zgodziłaś… – nie docierał do mnie sens jej słów.
– Najpierw tak, ale potem mi się odmieniło! I otworzyłam mu okno, żeby poszedł w cholerę i sam sobie zdobywał żarcie! – parsknęła.
Byłam zszokowana. Przecież musiała wiedzieć, że otwarcie okna na parterze to jawne zaproszenie dla złodziei! – Niestety, jestem pewien, że doskonale o tym wiedziała! – powiedział mi ze smutkiem Jurek.
Z bólem serca złożyłam na komendzie zeznania obciążające moją przyjaciółkę. Albo raczej byłą przyjaciółkę. I tak w ciągu kilku dni straciłam nie tylko wartościowe sprzęty za co najmniej 20 tysięcy złotych, ale także kota i, co najsmutniejsze, moją powierniczkę. To mnie boli najbardziej. Nie spodziewałam się bowiem po Julii takiej zazdrości. Tak się nie robi, przyjaciółko!
Przeczytaj więcej listów do redakcji:„Czekaliśmy na dziecko 12 lat. Syn urodził się 10 tygodni wcześniej z poważną wadą serca. Dlaczego los tak mnie pokarał?”„Moja żona zmarła przy porodzie. Ja nie byłem gotowy zostać samotnym ojcem i po prostu oddałem córkę do adopcji”„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat i bardzo długo to ukrywałam. Bałam się reakcji rodziców”