„Zostałam matką jako 18-latka. Mam 7-letniego syna. I to było najgorszych 7 lat w moim życiu”

7 letni chłopiec fot. Adobe Stock
„Odczekałam kilka godzin w kolejce i usłyszałam od pana doktora, że dziecko jest darem, a tabletka »dzień po« je zabije. Potem pan doktor skończył wizytę”.
/ 23.10.2021 18:42
7 letni chłopiec fot. Adobe Stock

Zostałam matką jako 18-latka. Lekarz nie chciał mi wypisać tabletki „dzień po”. Okej, dziś cieszę się, że mam syna, ale ani od lekarzy, ani od państwa żadnego wsparcia nie dostałam. To było najtrudniejsze siedem lat w moim życiu. My kobiety jesteśmy traktowane jak inkubatory. Mówi się nam kiedy, mamy rodzić i jak mamy rodzić. Pomocy żadnej.

Kilka dni temu byłam świadkiem, jak moja ciotka (4 miesiąc ciąży, 42 lata) usłyszała od lekarza robiącego jej USG:

Zwariowała Pani? Dziecko w takim wieku? Będzie pani miała szczęście, jeśli nie urodzi się chore. Ale taką traumę mu fundować?

Po czym miły lekarz rzucił okiem na mnie i rzekł: „O, tu dziewczyna w kwiecie wieku, takie powinny się rozmnażać”. I tak oto w kilkunastometrowym pokoju jeden facet (ponoć wykształcony) wrzucił mnie i ciotkę do właściwych szuflad. Ją do szuflady ze staruchami, które powinny już robić tylko na drutach, mnie do szuflady pt. „fajne, zdrowe mięso”. Naprawdę?!!! Wspaniale.

Gdy zaszłam w ciążę, świat mi się zawalił

Mam 25 lat, inni wreszcie pozwalają mi rodzić! Tyle, że ja już mam syna. Właśnie kończy pierwszą klasę szkoły podstawowej. Okej, to nie jest Warszawa. Ale jednak kilkunastotysięczne miasto. Mamy XXI wiek. 8 lat temu, w wakacje, zaszłam w ciążę. Pękła prezerwatywa. Była sobota, środek nocy, Opener, a ja biegałam po aptekach całodobowych w Sopocie w poszukiwaniu tabletki dzień „po”.

Musiałam jednak dostać receptę. Nie spałam w ogóle, w niedzielę poszukiwałam lekarza, który mnie przyjmie. Nikt nie chciał. Pojechałam więc do szpitala. Odczekałam kilka godzin w kolejce, po to, by usłyszeć od pana doktora, że dziecko jest darem, a tabletka „dzień po” je zabije. Potem pan doktor skończył wizytę. Nie odesłał mnie nigdzie, nie poradził mi miejsca, gdzie dostałabym jakiekolwiek wsparcie.

Na szczęście, gdy 3 tygodnie później okazało się, że jestem w ciąży, wsparcie dali mi rodzice. Mimo że byłam przed maturą, pocieszali i mówili, że jakoś damy razem radę. To by było na tyle wsparcia. Nie dostałam go w szkole. Nauczyciele orzekli, że skoro jestem taka nieodpowiedzialna, szkołę muszę skończyć wieczorową, bo w normalnym liceum deprawuje uczennice.

Nie miało znaczenia, że do tej pory uczyłam się świetnie. Przypłaciłam to depresją. Maturę zdałam dopiero niedawno. W tym roku idę na studia. Nie dostałam go od chłopaka, bo choć bardzo mnie „kochał”, już w 9 miesiącu ciąży byłam sama. On miał maturę, plany na studia w dużym mieście. O jego rodzicach nawet nie wspominam, bo nic ich nie obchodził wnuk.

Co chwilę od kogoś słyszałam, że zmarnowałam sobie życie

U lekarzy, na każdym USG słyszałam, że zmarnowałam sobie życie. Że zapłacę cenę za swoją lekkomyślność. I że te gówniary to teraz tylko puszczać się potrafią. Nagle ze szczęśliwej, popularnej w szkole, ambitnej dziewczyny, która planowała prawo, stałam się nieszczęśnicą, panną z dzieckiem. Bez perspektyw. Nikt, poza rodziną, i kilkoma koleżankami, nie okazał mi wsparcia. Co więcej, gdy mój synek przyszedł na świat, położna, pediatra i lekarz pouczali mnie, jak pięciolatkę. Źle karmię, źle przewijam, źle trzymam.

Szczytem było, gdy pewien doktor na szczepieniu rozmawiał z moją mamą, nie ze mną. Dla lekarzy i pielęgniarek nie byłam pełnowartościową matką. Podobnie, jak nie byłam pełnowartościową matką dla sąsiadek, które biegały do mojej mamy i mówiły, że Jaś za lekko ubrany, za mało przykryty w wózku i daję mu za zimne mleko. No i to słynne: „Czy pani wie, że on był…. BEZ CZAPKI”. Przerażające. Czterolatek bez czapki w ciepły, wiosenny dzień. Zabić mnie!

Dopiero od niedawna w pełni cieszę się macierzyństwem

Latami budowałam swoją pozycję w macierzyństwie. Dopiero od czasu, gdy Jaś poszedł do szkoły, zaczęto traktować mnie poważniej. Koleżanki same zachodzą w ciążę i szukają moich rad, przestałam wyglądać jak dziecko, więc dyrektorka szkoły nie patrzy na mnie, jak dyrektorka przedszkola i nie mówi: „co pani wie, taka pani młoda”. Kocham Jasia do szaleństwa, nie żałuję, że lekarz z przychodni przyszpitalnej w Gdyni nie wypisał mi recepty...

Ale żałuję i jestem wściekła, bo przy presji na macierzyństwo, nikt się nami, matkami nie opiekuje. Nikt nas nie wspiera, nie motywuje. Nie dodaje sił. Nie pozwala nam się decydować o sobie, ale też nie robi nic, żebyśmy czuły się w macierzyństwie dobrze i bezpiecznie. Polska jest naprawdę porąbanym krajem. A większość lekarzy, pielęgniarek, położnych należałoby wysłać na szkolenie z traktowania pacjenta - matki. Bo to, co powiedział lekarz do mojej ciotki, to jest po prostu skandal!

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Zgodzę się na ciążę, pod warunkiem że wrócę do pracy zaraz po porodzie
Córka kradnie mi pieniądze
Dla męża byłam przykrywką dla jego pedofilskich skłonności
Byłam żoną numer 3, ale mąż szybko zostawił mnie dla żony nr 4
Adoptowaliśmy chłopca z autyzmem. Nie było łatwo

Redakcja poleca

REKLAMA