„Adoptowaliśmy chłopca z autyzmem. Nie było łatwo go pokochać, ale dziś wiem, że to była dobra decyzja”

Chłopiec z autyzmem fot. Adobe Stock
Nie jest łatwo być rodzicami Jaśka. Ale bez niego nasze życie byłoby puste.
/ 08.12.2020 15:58
Chłopiec z autyzmem fot. Adobe Stock

Zawsze wiedziałam, że chcę mieć dziecko. W tym widziałam cały sens życia. Nie zdawałam sobie jednak sprawy, że będę musiała tak długo czekać, aż znajdzie mnie to właściwe... Z moim Adasiem jesteśmy przykładem na prawdziwość teorii o dwóch połówkach jabłka.

Poznaliśmy się, gdy w studenckiej stołówce w tym samym czasie po to jabłko sięgaliśmy! Speszyłam się i cofnęłam rękę, ale on zaraz mi je oddał, mówiąc, że może skończymy lepiej niż Adam i Ewa. Rozśmieszył mnie. Razem zjedliśmy studenckiego mielonego z buraczkami. I już się nie rozstaliśmy. Ślub wzięliśmy, gdy tylko zrobiliśmy dyplomy.

Marzyliśmy o dzieciach

To były piękne dni. Mieliśmy mieszkanie, pracę i to, co najważniejsze – miłość. Nie brakowało nam niczego. Z wyjątkiem dzieci. Lekarz, do którego poszłam po roku starań, uspokoił mnie, że jestem młoda i na pewno nam się uda. Dwa lata później nie był już takim optymistą i zlecił nam badania. A im bardziej były szczegółowe i im bardziej specjaliści chcieli dociec, co jest z nami nie tak, tym bardziej czuli się bezradni. Bo ich zdaniem nie było medycznych powodów, dla których nie moglibyśmy mieć potomstwa.

Byłam coraz bardziej sfrustrowana. „Gdzie tu sprawiedliwość?!” – buntowałam się za każdym razem, słysząc o dzieciach zostawionych bez opieki, zaniedbanych, niechcianych. Ja zrobiłabym wszystko, by mieć choć jedno. To babcia pierwsza zaczęła mówić o adopcji. Na początku nie chciałam słuchać, ale stało się jak w tym powiedzeniu o kropli, która drąży skałę.

– Myślisz, że dalibyśmy radę pokochać obce dziecko? – zapytał mnie któregoś razu Adaś, gdy leżeliśmy już w łóżku i jak zwykle rozmawialiśmy o wszystkim, co nam przyniósł dzień. Wtedy nie umiałam mu odpowiedzieć, choć sama coraz częściej o tym myślałam. I pewnie nie wiedziałabym tego do dziś, gdyby nie Adaś. Któregoś dnia przyszedł z pracy i powiedział tylko jedno słowo, „spróbujmy”. Od razu wiedziałam, o co mu chodzi.

Zaczęliśmy poszukiwania naszego maleństwa

Ośrodek adopcyjny nie był fajnym miejscem, jeszcze gorzej wyglądał dom dziecka, do którego nas zaprowadzono, gdy przeszliśmy już całą biurokratyczną mitręgę. Tylko dzieci były słodkie. I od razu otoczyła nas ich gromadka. Każde z nich chciało zwrócić na siebie uwagę. Wszystko w nich mówiło: „Wybierz mnie!”.

Jaśka zobaczyłam dopiero po jakimś czasie. Miał z sześć lat, siedział nieruchomo pod oknem i w kółko powtarzał refren piosenki o parasolkach. Nie zareagował, gdy podeszłam.
Jest autystyczny, rodzice pili i nie radzili sobie ani z nim, ani z czwórką rodzeństwa. Tyle że tamte znalazły już domy, a ten pójdzie pewnie na zmarnowanie w jakimś zakładzie – rzuciła kobieta, która zamiatała podłogę. Jeszcze raz zerknęłam na chłopca. „Ma oczy jak Adaś” – przemknęło mi, ale zaraz skupiłam się na sobie i swoich uczuciach. I tym, jak mam wybrać dziecko.

W głowie mi szumiało, byłam nieprzytomna z nerwów i emocji. Chciałam, jak najszybciej stamtąd uciec. Do dziś nie wiem, dlaczego przy furtce się odwróciłam. Po chwili zrobił to Adaś... Jasiek wybiegł za nami. Nie miał na nogach butów, tylko wielkie spadające z nóg skarpety, które wyglądały jak płetwy. Ich obraz miałam przed oczami przez kolejne dni i tygodnie, gdy wałkowaliśmy z Adamem sprawę adopcji i wciąż wracaliśmy do tego domu dziecka. I do dziś nie potrafię wytłumaczyć, jak to się stało, że ten zamknięty w swoim świecie chłopczyk stał się centrum naszego wszechświata.

Wszyscy dziwili się, gdy okazało się, że chcemy właśnie jego. Tylko babcia kiwała głową i mówiła, że to dzieci wybierają sobie rodziców, a już ręka boska w tym, aby ich odnalazły. My rodzicami zostaliśmy 23 kwietnia 1988 r. Nie w szpitalu, tylko w sądzie. I choć było potwornie ciężko i wiele razy byliśmy i jesteśmy wobec choroby Jasia bezradni, był i jest naszym wielkim prywatnym cudem. Drugi przytrafił nam się kilka miesięcy później, gdy stało się coś, czego lekarze znów nie potrafili wytłumaczyć.

Jasiek przyniósł nam cuda

Kiedy urodziła się Ewka, na chrzcinach któryś z kuzynów spytał mnie, czy teraz, gdy mam już własną córkę, na dodatek zdrową, nie myślę, aby oddać Jaśka. I czy takie dziecko można kochać tak samo, jak własne. Sama się nad tym kiedyś zastanawiałam, ale tym razem od razu wiedziałam, co odpowiedzieć. „Jaśka kocham mocniej, bo dzięki niemu mam Ewunię” – powiedziałam. Widziałam jednak, że mój rozmówca nie bardzo mnie rozumie i nie do końca wierzy. Ale to już nie był mój problem.

Potem przyszli na świat Robert i Ania. Wszystkie już wyfrunęły z domu, ale wciąż wracają. Do mnie, Adama i Jaśka, który wciąż nie nauczył się podciągać skarpet.

Więcej prawdziwych historii:
„Mąż zabiera mi całą pensję i wydziela 100 zł miesięcznie. Nie mam nawet za co kupił kurtki na zimę”
„Jestem nieuleczalnie chora i nie wiem, ile mi zostało. Nie chcę zmarnować życia mężowi, dlatego wolę, by mnie zostawił”
„Mój mąż latami ukrywał przede mną swój majątek. Gdy prawda w końcu wyszła na jaw, powiedział mi, że to i tak tylko jego pieniądze”
„Wzięłam rozwód w wieku 20 lat. Po 10 latach kobieta, która ukradła mi męża, poprosiła mnie, bym się nim zaopiekowała”

Redakcja poleca

REKLAMA