Łudziłam się, że właścicielka salonu obniży mi pensję, ale zostawi na etacie. Przecież dzięki mnie przez długi czas świetnie zarabiała. Nic z tego! Kiedy tylko zamknięto punkty usługowe, natychmiast mnie zwolniła. Stwierdziła tylko, że nie będzie dokładać do interesu, bo nie wierzy w te wszystkie tarcze, i wręczyła mi wypowiedzenie. Zapakowałam więc do torby swoje nożyczki, grzebienie, szczotki i maszynki do strzyżenia włosów i po prostu wyszłam.
Gdy znalazłam się na ulicy, wpadłam w czarną rozpacz. Nie miałam pojęcia, co dalej. Wiedziałam, że z głodu nie umrę, bo mąż szczęśliwie pracował w elektrowni i zwolnienie raczej mu nie groziło, ale nie lubię siedzieć bezczynnie. Poza tym z jednej wypłaty trudno się utrzymać. Kiedy więc salony znowu zostały otwarte, raźno zabrałam się za poszukiwanie pracy. Gdzie jednak nie poszłam, wszędzie słyszałam, że na razie nie zatrudniają. Bo czasy niepewne, bo nie wiadomo, co będzie jutro. W pewnym momencie myślałam nawet o tym, by porzucić swój zawód i zatrudnić się w supermarkecie.
Na szczęście nie musiałam…
Jakiś miesiąc po tym, jak salony wznowiły działalność spotkałam przypadkowo na ulicy panią Zuzannę, swoją dawną klientkę. Gdy mnie zobaczyła, niemal rzuciła mi się na szyję.
– Pani Gabrysiu, dobrze, że panią widzę! Gdzie panią teraz można znaleźć? Bo jak chciałam się zapisać, to usłyszałam, że pani już nie pracuje.
– Rzeczywiście, szefowa mnie zwolniła. I na razie jeszcze nigdzie nie pracuję. Szukam. Póki co, bezskutecznie – odparłam zgodnie z prawdą.
– Jak to? To kto mnie ostrzyże, uczesze?! Inne fryzjerki do niczego się nie nadają. Niech pani zobaczy, jak ja wyglądam! Jak patrzę na siebie w lustrze, to mi się płakać chce – pokazała na swoje włosy.
– Nie jest wcale tak źle, choć faktycznie mogłoby być lepiej. Niestety, ja pani nie pomogę. Nie mam po prostu gdzie panią przyjąć – uśmiechnęłam się przepraszająco. Pani Zuzanna ani myślała się jednak poddać.
– Jak to nie ma pani gdzie?! Przecież może pani przyjść do mnie albo uczesać mnie u siebie w mieszkaniu. Mnie tam wszystko jedno. Dostosuję się – wypaliła.
Po kilku miesiącach miałam napięty grafik
– Słucham? Nigdy nie brałam pod uwagę takiej możliwości – przyznałam.
– A to czemu? Przecież wszystkie przybory na pewno pani ma. Słyszałam, że dobre fryzjerki korzystają z własnego sprzętu – odparła.
– Rzeczywiście, mam. Ale tak nie wolno. Najpierw trzeba zarejestrować działalność, płacić podatki, wystawiać rachunki i w ogóle. Nie chcę narażać się na kłopoty… – miałam wątpliwości.
– Pani Gabrysiu, będę szczera. Nie obchodzi mnie, czy pani płaci podatki, nie muszę dostać rachunku. Interesuje mnie tylko porządek na mojej głowie. Zwłaszcza że pojutrze mam bardzo ważne spotkanie i muszę wyglądać jak człowiek. Zapłacę tyle, co w salonie. Gotówką – kusiła.
– To może przyjadę jutro do pani? Na przykład o dziewiątej?
– Świetnie. I bardzo pani dziękuję – uśmiechnęła się i zapisała mi adres. Nie ukrywam, ucieszyłam się z tej propozycji. I tak nie miałam nic do roboty, a każdy grosz się przyda.
Pani Zuzanna była bardzo zadowolona z nowej fryzury. Zawsze porządnie przykładałam się do pracy, ale tym razem miałam dla niej znacznie więcej czasu niż w salonie. Tam przecież musiałam non stop spoglądać na zegarek, bo w poczekalni siedziała już następna klientka. A u niej mogłyśmy trochę poeksperymentować, wypróbować różne uczesania. Gdy się żegnałyśmy zapytała, czy w razie czego może dać mój numer komórki swoim koleżankom.
– Myśli pani, że ktoś będzie chętny?
– Na sto procent. Nie tylko ja płakałam po pani odejściu. Zaraz zadzwonię do dziewczyn i powiem, że panią znalazłam – uśmiechnęła się.
– Będę bardzo wdzięczna. Tylko wie pani… Ostrożnie z tymi telefonami – spojrzałam na nią znacząco.
– Wiem. Dam znać tylko takim, co umieją trzymać język za zębami, płacą gotówką i nie pytają o paragon – mrugnęła do mnie.
Prawdę mówiąc, nie liczyłam specjalnie na zainteresowanie moimi usługami. Myślałam, że kobiety wolą się czesać w eleganckim salonie, siedząc przed lustrem w wygodnym fotelu. Bardzo się jednak myliłam. Już następnego dnia zadzwoniła kolejna dawna klientka, a potem następne. Dwoiłam się i troiłam, żeby były zadowolone, więc polecały mnie swoim znajomym. Po kilku miesiącach miałam już tak napięty grafik, że z trudem nadążałam z robotą. Wychodziłam bladym świtem i wracałam późną nocą.
– Może zaczęłabyś przyjmować klientki u nas w domu? – zapytał któregoś dnia mąż.
– Co ty… Nie chcę, żeby mi się obcy ludzie po mieszkaniu kręcili – skrzywiłam się
– Rzeczywiście, ma to swoje wady, ale zalet jest chyba więcej. W tej chwili pół dnia tracisz na dojazdy, stanie w korkach. Mogłabyś w tym czasie zarabiać.
– Niby tak. Ale co z sąsiadami? Przecież wiesz, jacy ludzie są dzisiaj zawistni. Jak któryś zauważy, że pracuję w domu, to zaraz wysmaruje anonim do skarbówki. A wtedy… Kontrole, kary i Bój jeden wie, co jeszcze…
– A tam, nie przesadzaj. Ludzie mają za dużo własnych problemów. Nie mają czasu interesować się sprawami innych – przekonywał.
Podumałam i doszłam do wniosku, że ma rację. Wygospodarowałam w małym pokoju trochę miejsca, kupiłam porządne lustro, półkę na kosmetyki i przybory, wygodny fotel i urządziłam w nim mini salonik fryzjerski. Wiedziałam, że sporo ryzykuję, ale, jak to mówią, kto nie ryzykuje ten nie pije szampana. Przez następne miesiące miesiące wszystko szło jak po maśle.
Niedawno czar prysł
To było dwa tygodnie temu. Wracałam do domu z torbą pełną kosmetyków do pielęgnacji włosów. Na klatce natknęłam się na sąsiadkę z pierwszego piętra. Zazwyczaj mówiłyśmy sobie tylko: dzień dobry i każda z nas szła w swoją stronę. Ale tym razem pani Bożena się zatrzymała.
– O widzę, że praca wre w najlepsze – zajrzała mi do torby.
– Jaka praca? Nie wiem, o co pani chodzi! – obruszyłam się.
– Naprawdę? Niech pani nie robi ze mnie idiotki! Przecież widzę, co się u nas na klatce dzieje. Kobiety walą do pani drzwiami i oknami. Wchodzą rozczochrane, a wychodzą pięknie uczesane.
– A nawet jak, to co? Przeszkadza to pani? – zdenerwowałam się.
– Nie! Absolutnie nie! Sama bym chętnie skorzystała. I moja córka, i synowa… Te wszystkie usługi są dzisiaj tak potwornie drogie.
– W takim razie zapraszam do siebie. Dam paniom specjalną cenę.
– A tam, liczyłam na coś więcej… Na przykład na darmowe usługi…
– Jak to darmowe? Dlaczego?
– No wie pani, dyskrecja kosztuje… Mam nadzieję, że się rozumiemy…
– Przepraszam, czy pani próbuje mnie szantażować?! – zdenerwowałam się.
– A tam, zaraz szantażować. Po prostu proponuję układ. Pani nie straci za wiele i ja będę zadowolona – zrobiła niewinną minę.
– Zastanowię się – odburknęłam.
– Byle nie za długo – uśmiechnęła się wrednie. Gdyby nie to, że w rękach miałam torby to bym jej przyłożyła w tę uśmiechniętą buźkę.
Kiedy znalazłam się w mieszkaniu, natychmiast opowiedziałam o wszystkim mężowi.
– Widzisz? Mówiłeś, że ludzie dziś nie mają czasu interesować się sprawami innych. A pani Bożena ma! – wypaliłam.
Przez kwadrans chodził po pokoju i odmieniał sąsiadkę przez wszystkie niecenzuralne przypadki. Potem usiedliśmy i zaczęliśmy szukać wyjścia z tej mało komfortowej, delikatnie mówiąc, sytuacji. No i doszliśmy do wniosku, że zlikwiduję swój domowy salonik i na razie będę czesać klientki jak wcześniej, w ich mieszkaniach. Nie mamy przecież gwarancji, że sąsiadka będzie dyskretna… Albo na przykład nie przyprowadzi do mnie poza córką i synową tabunu przyjaciółek i nie zażąda darmowych usług. Wolę już zarobić mniej, niż ulec podłej szantażystce.
Czytaj także:
„Zaliczaliśmy 5 wigilii, bo nasze rodziny nie chciały się pojednać. Marzyłem, by zakończyć tę szopkę”
„Mam 43 lata, moja ukochana 25. Kocham ją i chcę mieć z nią dziecko. Ale boję się, że dla niej to tylko wygodny układ”
„Teściowa jawnie grzebała nam w szafkach, a mój mężuś jej tylko przytakiwał. Miałam to znosić, bo to był jej dom”