„Pracowałam na nocnej zmianie, sama na kompletnym odludziu. Wiedziałam, że to się w końcu musi źle skończyć”

kobieta, która przeżyła brutalny napad fot. Adobe Stock, New Africa
– Po prostu oddajesz napastnikowi wszystko, co masz w kasie i modlisz się, żeby to mu wystarczyło. Ale wiesz co? Ja za każdym razem, kiedy wychodzę na nockę z domu, robię rachunek sumienia i mówię mężowi, że go kocham, na wypadek, gdybyśmy się widzieli ostatni raz.
/ 25.06.2021 09:38
kobieta, która przeżyła brutalny napad fot. Adobe Stock, New Africa

– Czy ma pani jakieś pytania? – kierownik zmiany spojrzał na mnie znudzonym wzrokiem, mówiącym, że liczy na brak pytań.
– Tylko jedno: czy tutaj dojeżdża jakaś komunikacja miejska? – zapytałam ostrożnie.

Facet prychnął śmiechem. Oczywiście, że nic tam nie dojeżdżało. Starałam się o posadę na stacji benzynowej położonej przy drodze szybkiego ruchu, pośrodku niczego.

– Musi sobie pani kupić albo pożyczyć samochód. Dobra wiadomość jest taka, że może dużo palić, bo jako ekstra dodatek do pensji oferujemy bony na paliwo.

Nie miałam za bardzo wyboru. Patrycja była w ciąży, a nie była nawet jeszcze pełnoletnia, Kacper i Filip potrzebowali korepetycji, a Mirek właśnie poszedł na długoterminowe zwolnienie, bo po latach harowania w fabryce kręgosłup odmówił mu posłuszeństwa. Pomyślałam więc, że skoro mąż i tak nie wychodzi z domu, to ja wezmę naszego starego forda i będę nim dojeżdżać do pracy, jeśli tylko firma da mi na benzynę. To nawet taniej niż kupować bilety na autobus – cieszyłam się w duchu.

I tak zostałam kasjerką w położonej na odludziu stacji paliw

Już drugiego dnia, a właściwie nocy, kiedy to zostałam na zmianie zupełnie sama, przyszło mi do głowy pytanie, które powinnam była zadać wcześniej szefowi: jak często zdarzają się u was napady? Bo prawda jest taka, że żaden system monitoringu ani tajny przycisk alarmowy łączący bezpośrednio z policją nie zapewnią pracownikowi bezpieczeństwa, kiedy komuś przyjdzie do głowy wpaść w środku nocy z bronią w ręku i zażądać pieniędzy. Najlepszej rady udzieliła mi starsza koleżanka, Ela, która taki napad przeżyła:

– Po prostu oddajesz napastnikowi wszystko, co masz w kasie i modlisz się, żeby to mu wystarczyło. Ale wiesz co? Ja za każdym razem, kiedy wychodzę na nockę z domu, robię rachunek sumienia i mówię mężowi, że go kocham, na wypadek, gdybyśmy się widzieli ostatni raz.

Trochę mnie to zmroziło, ale starałam się być dzielna

Szef obiecał, że jak tylko zgłosi się kolejna osoba do pracy, to uzupełni grafik tak, żeby nikt nie zostawał na noce sam, ale póki co, musiałam. Na szczęście nie było źle. Zatrzymujący się u nas kierowcy to byli głównie turyści, bo stacja stała przy popularnej trasie nad morze. Rodziny z rozespanymi dziećmi, które chciały do toalety, pary albo grupki młodych ludzi kupujące paliwo i chipsy, przedstawiciele handlowi potrzebujący kofeiny – to był nasz przekrój klientów.

Omijali nas za to kierowcy TIR–ów i autokary z turystami, bo nasza stacja była w prywatnych rękach i nie mogliśmy oferować tak niskich cen jak ta sieciowa osiemdziesiąt kilometrów dalej.

Coś jakby wilczur, może skrzyżowany z dobermanem albo rotweilerem

Niestety, pracowników ciągle brakowało i co kilka nocy zostawałam na kasie sama. Na szczęście nie można mnie było zaskoczyć, bo szum silnika i światła każdego wjeżdżającego samochodu słychać i widać było z wyprzedzeniem. Tak zdarzyło się i tamtej nocy. No, prawie. Duży, ciemny samochód wjechał za dystrybutory bez włączonych świateł i trzymał się poza zasięgiem lamp i kamer. Czasami tak się zdarzało, kierowca chciał tylko na moment zajechać, bo na przykład coś mu hałasowało w podwoziu i musiał sprawdzić. Ale tym razem nikt nie wysiadł i nie uklęknął przy aucie.

Poczułam ukłucie niepokoju. Po co tam zajechał? Wyobraziłam sobie, że za chwilę z samochodu wypadną bandyci, a potem… Ale nie. Samochód postał dosłownie parę sekund, a potem odjechał. Przez cały czas kiedy tam stał, wstrzymywałam powietrze i dopiero teraz je wypuściłam. Do rana było już spokojnie, tylko paru klientów. Jeden z nich zapytał, płacąc za papierosy i diesla:

– To pani pies, ten czarny?
– Jaki pies? – zgłupiałam.
– No ten, co siedzi za dystrybutorami. Wygląda jakby na kogoś czekał.

Kiedy odjechał, zamknęłam sklep i poszłam sprawdzić, o co chodzi. Faktycznie, był tam pies. I rzeczywiście, cały czarny. Coś jakby wilczur, może skrzyżowany z dobermanem albo rotweilerem. I nie siedział dlatego, że czekał, tylko ponieważ… był przywiązany. Do niskiego parkanu oddzielającego uliczkę od trawnika. Domyśliłam się, że ktoś wysadził go z tego nieoświetlonego samochodu i w ten sposób zabezpieczył się, żeby pies nie pobiegł za autem.

Kocham zwierzęta, więc podeszłam bliżej, jednocześnie łagodnie przemawiając do kulącej się z zimna i strachu suczki. I wtedy zobaczyłam coś jeszcze. Kierowca zostawił plastikową torbę. Kiedy do niej zajrzałam, odkryłam metalową miskę, napoczętą torbę psiej karmy i złożoną kartkę papieru.

To jest Żaba – napisał ktoś okrągłym, chyba kobiecym pismem. – Nie chcieli jej w schronisku, a ja nie mogę się nią już zajmować. Żaba jest zdrowa, łagodna i niekłopotliwa. Proszę, zaopiekuj się nią.

– Żaba? – powiedziałam i suczka zamerdała nieśmiało ogonem. – Chodź, mała.

Odwiązałam skórzaną smycz, pogłaskałam wystraszone zwierzę po łbie i zaczęłam się zastanawiać, co dalej. Moi bliźniacy mieli alergię na psią sierść, więc zabranie Żaby do domu nie wchodziło w grę. Pomyślałam, że popytam kolegów z pracy. Elka, która przyszła na poranną zmianę, pokręciła głową.

– Mam już dwa psy, mąż by mnie wyrzucił z domu z trzecim… Ale możesz ją tu zostawić. Jak po południu przyjdzie Adrian, to zapytam, może on coś wymyśli.

Kiedy zadzwoniłam do Adriana o szesnastej, przyznał, że owszem, poznał Żabę, ale ma w domu malutkie dziecko i żona by się nie zgodziła na obcego, dużego psa.

– Monika też nie może jej wziąć – miał na myśli koleżankę ze zmiany. – Zapytam Łysego i Koko, jak przyjdą na wieczór.

Ale ani Łysy, ani Koko też nie mieli warunków, by zabrać psinę ze stacji. Kiedy przyszłam kolejnego dnia na popołudniówkę, Żaba czekała na mnie pod ladą.

– Faktycznie jest grzeczna – pochwaliła ją Ela. – Musiała mieć dobry dom, widać, że ktoś ją wychował. To straszne, że porzucił, ale może nie miał wyjścia?

Prychnęłam, bo daleka byłam od usprawiedliwienia kogoś, kto przywiązał psa na stacji benzynowej z nadzieją, że ktoś inny zajmie się jego „problemem”. Jasne, dobrze, że nie wywiózł Żaby do lasu, ale i tak uważałam, że to co zrobiono temu psu zasługuje na potępienie.

Ela miała zaprzyjaźnionego weterynarza i uznała, że zabierze suczkę na badanie i szczepienie

Przyklasnęłam tej propozycji, dodając, że pokryję połowę kosztów. Ela odparła, że nie połowę, tylko dużo mniej, bo pozostali zaproponowali to samo. Wyglądało na to, że wszyscy przejęliśmy się losem czworonoga. Weterynarz potwierdził wersję z listu byłego właściciela psa. Sunia była zdrowa, wysterylizowana i w bardzo dobrym stanie. Nie miała tylko czipa. Lekarz twierdził, że został on celowo usunięty.

– Jeśli ma dostać nowy czip, to ktoś ją musi formalnie adoptować albo musimy oddać ją do schroniska. Na razie mój weterynarz nigdzie tego nie zgłosi, ale trzeba to załatwić jak należy – poinformowała nas Ela.

Zaczęliśmy szukać domu dla Żaby. Koko siedział non stop z nosem w komórce, więc zajął się portalami ogłoszeniowymi w internecie, Łysy obiecał popytać w swojej wsi. Monia, Adrian i pozostali rozpuścili wici wśród znajomych. Niestety, wizja schroniska była coraz bardziej realna, chociaż każde z nas już się przywiązało do suczki, która witała nas jak członków rodziny.

Taki starszy pies, w dodatku duży, ma małe szanse na adopcję

Rzeczywiście była bardzo łagodna. Według weterynarza miała jakieś osiem, może dziesięć lat. Całymi dniami i nocami spała albo leżała przy tym, kto akurat obsługiwał kasę. Kiedy chciała wyjść na dwór, podchodziła do drzwi i czekała, aż się ją wypuści. Zdawaliśmy sobie sprawę, że taki starszy pies, w dodatku duży i nierasowy, ma małe szanse na adopcję. Żaba siedziała więc „tymczasowo” u nas, dopóki z urlopu nie wrócił Daniel, nasz menedżer.

– Czy wyście powariowali?! – huknął na Monikę i Koko, którzy akurat byli na zmianie. – Pies? Tutaj?! A co, jeśli pogryzie klienta?! Rzuci się na dziecko? Wiecie, że to grozi właścicielowi pozwem?!

Ponieważ to ja znalazłam sunię, Monika zadzwoniła do mnie, żebym przyjechała porozmawiać z Danielem. Tak naprawdę nie był zły, po prostu odpowiadał za stację i bał się popełnić błąd. Nie chciał problemów i musieliśmy się podporządkować. Ale ja miałam pewien pomysł.

– Możemy postawić jej budę na tyłach stacji – zaproponowałam. – Przecież działamy bez przerwy. Już ustaliliśmy, że będziemy się składać na karmę i szczepienia. A w nocy, jak dobrze wiesz, dziewczyny boją się być same. Może to nie jest obronny pies, ale lepszy taki niż żaden.

Daniel wzniósł oczy do nieba, a potem pokręcił głową z rezygnacją.

– Dobra, załatwcie jakąś budę, pies może zostać. Ale musi być zaadoptowany, ktoś musi wziąć za niego odpowiedzialność.

Tym kimś stałam się ja. Zarejestrowałam Żabę jako mojego psa, ale za oczipowanie zapłacili wszyscy pracownicy stacji, dorzucił się nawet Daniel. Chłopaki przytargali skądś sporą budę, każda z dziewczyn przyniosła z domu koc albo starą kołdrę i urządziliśmy naszej przyjaciółce całkiem przytulny domek.

Żaba nie była na łańcuchu. W ciągu dnia spała albo towarzyszyła klientom jedzącym hot dogi przy drewnianych stołach. W nocy za milczącą zgodą Daniela psina mogła ukrywać się pod ladą i towarzyszyć temu, kto akurat był na zmianie. Kierownik zgodził się na to, bo wciąż miał problemy ze skompletowaniem załogi. Na nocnej zmianie każdy czuł się nieswojo…

Właśnie jednej z takich nocy w końcu zdarzyło się to, co czasami śniło mi się w koszmarach

To było dwóch chłopaków. Na początku zachowywali się normalnie, chodzili między półkami po sklepie, jeden wziął czekoladę, drugi napój energetyczny. Tknęło mnie, kiedy podeszli do kasy osobno i chociaż przyjechali razem, nie rozmawiali. To nie było naturalne.

– Sześć pięćdziesiąt – powiedziałam do tego z napojem. Sięgnął do kieszeni w spodniach i…
Ręce na głowę, ale już! – wrzasnął, machając mi czymś czarnym przed twarzą.

Zamierzałam spełnić jego polecenie, ale był spanikowany albo mi nie ufał, albo jedno i drugie. W każdym razie poczułam przeraźliwy ból w ramieniu, w które czymś uderzył. Osunęłam się na podłogę. Nie straciłam przytomności, czułam jedynie coś jakby wstrząsy elektryczne i plamę ciepła na nogawce spodni. Bandyta poraził mnie paralizatorem!

Nagle spod lady wyskoczyła przerażona Żaba. W tym samym momencie drugi napastnik już przeskakiwał blat, żeby dorwać się do otwartej szuflady z pieniędzmi. Nigdy wcześniej nie słyszałam Żaby. Teraz szczekała niskim, chrapliwym głosem dużego psa, którym przecież była. Jeden z bandytów wrzasnął i zaczął gramolić się z powrotem na ladę. Słyszałam, jak uciekali i resztką świadomości przeraziłam się, że Żaba pobiegnie za nimi, a oni zrobią jej krzywdę. Ale nie zrobiła tego. Pozwoliła im uciec, a sama wróciła do mnie, położyła się obok i zaczęła mnie lizać po twarzy. W końcu doszłam do siebie na tyle, żeby wcisnąć przycisk alarmowy. Kiedy badał mnie ratownik medyczny, Żaba nie odstępowała mnie na krok.

– Ukradli wszystko – odpowiedział Daniel na pytania policji. – Nasza pracownica została porażona paralizatorem.
– Zapewniam pana, że rabunek to nie jest najgorsze, co tu się mogło wydarzyć – mruknął policjant spisujący zeznania. – Miała pani szczęście, że był tu pies – zwrócił się do mnie.

Nie pytałam, co miał na myśli, mówiąc, że mogło mi się przydarzyć coś gorszego

Nawet nie chciałam sobie tego wyobrażać. Leżałam tam przecież bezbronna… Wszyscy myśleli, że po czymś takim zrezygnuję z pracy, ale postanowiłam się nie dać. W końcu przeżyłam, a ta praca pozwalała mi utrzymać rodzinę. No i było coś jeszcze. Formalnie byłam właścicielką Żaby, a nie mogłam zabrać jej do domu. Postanowiłam więc zostać także dla niej. Na szczęście niedługo potem Daniel znalazł kolejnych pracowników i już nigdy więcej nie zostałam sama na zmianie. Zawsze w nocy jest nas minimum dwoje. Troje, licząc Żabę, naszego pracownika roku!

Czytaj także:
Zaszłam w ciążę z młodym kochankiem. Nie powiem mężowi
Dopiero po śmierci żony pogodziłem się z jedynym synem
Kiedy spalił się nam dom, dowiedzieliśmy się na kogo możemy liczyć

Redakcja poleca

REKLAMA