„Pracowałam na czarno. Szef nie chciał dawać umów, a mi zależało na pracy. Ale potem zaszłam w ciążę...”

kobieta, która pracowała na czarno i zaszła w ciążę fot. Adobe Stock, Christin Lola
Kiedy mój brzuch stał się widoczny, szef powiedział, że nie chce kłopotów i mam więcej nie przychodzić. Oczywiście mogłam zgłosić w inspekcji pracy, że zatrudnia pracownice bez umowy, ale nie miałam na to siły ani nerwów. Koleżanki nie chciały zeznawać, bo się bały.
/ 29.07.2021 09:44
kobieta, która pracowała na czarno i zaszła w ciążę fot. Adobe Stock, Christin Lola

Osiedlowy sklepik, w którym zaczęłam pracę przed ślubem, nie przetrwał. Odkąd w pobliżu otwarto market, coraz mniej klientów do nas zaglądało.

– Nic nie poradzę, pani Ado – westchnęła właścicielka. – Musimy zamknąć. My z mężem przejdziemy już na emeryturę, ale co z panią?
– Jakoś sobie dam radę.

Po miesiącu na bezrobociu nie byłam już taka pewna siebie

– Nie martw się – pocieszał mnie mąż. – Grunt, że ja mam stałą pracę, zarabiam całkiem nieźle, damy radę.
– Ale mieliśmy pomyśleć o dziecku… i odłożyć trochę grosza na wakacje…
– Spróbuję wziąć nadgodziny.

No tak, ja będę siedziała w domu, a mój mąż będzie harował od rana do nocy. Nie tak to powinno wyglądać. W końcu oboje jesteśmy dorosłymi, odpowiedzialnymi ludźmi. Nie chciałam, żeby Darek pracował ponad siły. Przestałam się więc nad sobą użalać i zakasałam rękawy. Rozsyłałam CV, chodziłam, pytałam, przeglądałam oferty z urzędu pracy, ale… zajęcia wciąż nie mogłam znaleźć. Tymczasem w miejscu, gdzie był osiedlowy sklepik, rozpoczęto remont.

– Ciekawe, co tam będzie – zastanawiałam się. – Może inny sklep? Może będą szukać pracowników?
– Pożyjemy, zobaczymy – mruknął Darek.

Zjadł i poszedł spać. Był zmęczony, bo od kilku dni brał te nieszczęsne nadgodziny. Niestety, nie było innego wyjścia, jeśli chcieliśmy w tym roku pojechać na wakacje. Minęło kilka tygodni. Nad remontowanym sklepikiem umieszczona szyld z napisem: „Monopolowy 24h”. Westchnęłam ciężko. Nie takiego sklepu się spodziewałam na naszym cichym osiedlu.

– Zobaczy pani, teraz pijaki będą nam przesiadywać pod oknami – denerwowała się jedna z sąsiadek. – Kto im w ogóle na to pozwolił? Musimy napisać skargę do administracji, do urzędu czy gdzie tam trzeba. Tak nie może być!

Nie tylko jej nie odpowiadało bliskie sąsiedztwo sklepu z alkoholem. Część mieszkańców obawiała się, że ściągnie to na nasze osiedle okoliczny element. Z jednej strony podzielałam ich niepokój. Ale z drugiej… może będą potrzebowali pracowników? I faktycznie, kilka dni później na sklepie pojawiło się ogłoszenie, że szukają sprzedawczyń. Zadzwoniłam pod podany numer telefonu. Odebrał jakiś mężczyzna i umówiliśmy się na spotkanie. W wyznaczonym dniu przyszło nas chyba z dziesięć, same kobiety.

Szef wybrał cztery, w tym mnie. Nie posiadałam się z radości

Mina mi zrzedła, kiedy usłyszałam, że przez pierwszy miesiąc będziemy pracować na okresie próbnym i nie dostaniemy umów. Postanowiłam jednak nie wybrzydzać. Zawsze to jakiś grosz, tłumaczyłam sobie. Darkowi będzie lżej, a ja nie będę musiała dojeżdżać do pracy, bo to raptem pięć minut spacerkiem. Po dwóch miesiącach musiałam powtórzyć sobie tę wyliczankę, gdyż szef wciąż zapominał o umowie.

– A pani chce tu nadal pracować? – spytał poirytowany, kiedy się o nią upomniałam. – Na pani miejsce mam inne chętne. Mało pani płacę?
– Nie. Ale wolałabym dostać umowę.
– Na siłę zatrzymywać nikogo nie będę – rzucił oschle. – Jak pani nie chce pracować, wolna droga.
– Chcę – odparłam pokorniejszym tonem.
– No to jutro niech pani przyjdzie do pracy normalnie według grafiku i więcej nie zawraca mi głowy papierkami.

Nie pasowała mi taka postawa szefa, więc dalej wysyłałam swoje CV i rozglądałam się, czy gdzieś nie szukają pracowników. Darkowi też się nie podobało, że pracuję na czarno, i namawiał mnie, żebym zrezygnowała. No ale robota nie była ciężka, a zarabiałam nieco lepiej niż w poprzedniej pracy.

– Lepszy rydz niż nic. Odejdę, jak znajdę coś lepszego, pewniejszego – mówiłam.

Tak zleciało pół roku i okazało się, że jestem w ciąży. Typowa wpadka, ale oboje z mężem się ucieszyliśmy

Stało się i dobrze. W końcu ile można zwlekać? Aż zrobię się za wygodna albo za stara na dziecko? Martwiło mnie tylko jedno: praca. Jak szef się dowie, na pewno mnie wyrzuci. Gdybym miała umowę, mogłabym pójść na macierzyński, a tak… Mąż próbował być optymistą, ale ja wiedziałam, że czekają nas poważne koszty i Darek nieustająco będzie musiał brać nadgodziny, żeby utrzymać naszą trójkę.

Dopóki mogłam, pracowałam. Odkładaliśmy jak najwięcej pieniędzy, żeby narodziny dziecka nie obciążyły za mocno naszego budżetu. Jednak kiedy mój brzuch stał się widoczny, szef powiedział, że nie chce kłopotów i mam więcej nie przychodzić. Oczywiście mogłam zgłosić w inspekcji pracy, że zatrudnia pracownice bez umowy, ale nie miałam na to siły ani nerwów. Trwałoby to nie wiadomo ile, do tego nie miałam żadnej pewności, że coś by to dało, bo koleżanki nie chciały zeznawać, bojąc się o utratę posady. Doskonale je rozumiałam. Sama przymykałam oko, póki szef mnie nie zwolnił.

Tymczasem za trzy miesiące miałam termin i na tym powinnam się skupić, a nie na walce z szarą strefą. Zatem Darek nadal brał nadgodziny, a ja zostałam w domu, gdzie nudziłam się jak mops. Do tego stopnia, że zaczęłam rozważać jakąś pracę zdalną, chałupniczą…

– Tylko co ja bym mogła robić? – zastanawiałam się na głos.
– A co byś chciała robić? – zadał zasadnicze pytanie mój mąż.
– Sprzedawać – odpowiedziałam bez zastanowienia.

Niestety, nie mieliśmy pieniędzy na otworzenie sklepu. Myślałam, że na tym się skończą moje marzenia, ale pewnego dnia, gdy z nudów przeglądałam internet, wpadły mi w oko śliczne obrazki do haftowania. Tak urocze, że aż miałam ochotę kupić mulinę i od razu wziąć się do pracy. Mogłabym upiększyć haftem kaftanik dla dziecka. Tyle że w pobliżu nie było żadnej pasmanterii i po zakupy musiałam pojechać kawał drogi.

– Jestem wykończona – pożaliłam się Darkowi wieczorem, już w łóżku. – Taka wyprawa tylko po to, żeby kupić kilka motków.
– No… mogłoby być coś bliżej – odparł sennie. – Słyszałaś, że zamykają ten sklep z alkoholem? Podobno twój były szef robił przekręty – dodał.
– Jakbyś nie wiedział – burknęłam. – Przecież zatrudniał mnie bez umowy.
– Ale to coś jeszcze poważniejszego, podobno handlował tanią wódką z przemytu, bez akcyzy.
– No to się doigrał. Choć nie pamiętam takich akcji. Jesteś pewien?

Chciałam wypytać męża o szczegóły, ale już chrapał. Biedak, cały dzień w pracy. Niech sobie śpi. Ja tymczasem leżałam i jeszcze długo rozmyślałam. Następnego dnia obudziłam się późno, za to w głowie miałam już plan. Chciałam coś sprzedawać, prawda? Więc czemu nie takie śliczne obrazki i mulinę? Albo guziki, nitki, koronki, tasiemki…Pozostawała kwestia finansów. Nie stać nas było na wynajem lokalu, kupienie towaru, opłacenie ZUS-u, księgowej i tak dalej. Może dostalibyśmy kredyt?

– Pomożemy wam – oświadczyła moja mama, kiedy opowiedziałam jej o swoim pomyśle. – Żadnych kredytów. Ale mam warunek: najpierw maluszek, potem praca. Teraz i tak już niewiele zdziałasz, prawda?

Niby racja. Byłam w dziewiątym miesiącu ciąży, powinnam się szykować do szpitala, a nie do biegania po urzędach i hurtowniach.

– Możesz zacząć od sprzedawania przez internet – podpowiedziała koleżanka. – Przecież nie musisz od razu otwierać sklepu stacjonarnego.

Porozmawiałam z mamą, mężem i podjęłam decyzję. Do porodu zostało jeszcze trochę czasu, a im wcześniej zacznę, tym szybciej będę miała swój sklepik! Siedziałam w internecie, szukając dostawców, jakichś instrukcji czy blogów z poradami na temat prowadzenia sklepu internetowego oraz kogoś, kto pomógłby mi się uporać z dokumentami.

Nim wylądowałam na porodówce, zdążyłam zrobić spory krok na drodze do otworzenia mojego sklepiku

Po wyjściu ze szpitala zajęłam się naszą córeczką, ale gdy tylko zaczęła przesypiać całe noce i miałam więcej czasu, kontynuowałam to, co zaczęłam przed porodem.

– Aduś, jesteś wielka – Darek popatrzył na mnie z podziwem, kiedy pokazałam mu działający sklep, w którym powoli, ale sukcesywnie umieszczałam oferty towaru.
– Wszystko jeszcze przede mną – opowiadałam z błyskiem w oku. – Wyobraź sobie, że pierwsi klienci już pytają o tasiemki i guziki!
– A może byś się przeniosła do tego sklepiku osiedlowego? – zasugerowała mama. – Odkąd ten krętacz musiał go zamknąć, lokal stoi pusty.
– Ale przecież nie dam rady zajmować się i małą, i sklepem…

Mama uśmiechnęła się pobłażliwie.

– A od czego są dziadkowie? Darek będzie mógł teraz mniej pracować, to też ci pomoże, prawda? – spojrzała wymownie na mojego męża, który szybko przytaknął. W końcu z teściową lepiej nie dyskutować… 

Czytaj także:
Musiałem sprzedać ojcowiznę. Dzieci wolą być dziadami w Holandii, niż panami w Polsce
Moi rodzice mieli troje dzieci. Ja byłem czwarty, adoptowany. Całe życie gorszy
Opiekuję się wnusią, bo córka woli się szlajać i pić. Wyrzekła się jej, ale chce kasy

Redakcja poleca

REKLAMA