Lodówka świeciła pustkami. Otwierając ją, wiedziałam, że nie znajdę tam nic prócz kilku plasterków szynki, napoczętej kostki masła i prawie pustego kartonu mleka, ale i tak zajrzałam.
Aż mną zatrzęsło z irytacji
No bo może w słoiku wypełnionym szarą zalewą zawieruszył się ogórek kiszony? Albo pół? Albo choć ćwiartka? Odkręciłam zakrętkę i zanurzyłam dłoń w mętnej cieczy. Pogmerałam chwilę… Niestety, nie znalazłam. Zaklęłam pod nosem.
Odsunęłam szufladkę i zlustrowałam wzrokiem jej zawartość. Liczyłam, że znajdę… coś. Na przykład pomarańczę albo cytrynę. Zamiast tego moim oczom ukazał się żółknący brokuł, resztka pora o brązowiejących liściach i kawałek papryki. Aż mną zatrzęsło z irytacji. Miałam taką chętkę na coś kwaśnego, że aż mnie skręcało.
Z trudem dotoczyłam się do salonu i opadłam na kanapę. Spojrzałam na zegarek. Siedemnasta. Czyli Jarka, mojego męża, nie było od półtorej godziny. A obiecywał, że wróci najdalej za trzydzieści minut i pojedzie na zakupy. Miał zrobić tylko jedną rundę dookoła osiedla, ale widać wydłużył dystans. To było w jego stylu. Potrafił zatracić się w tym swoim bieganiu totalnie.
Pojechałabym po sprawunki sama – bez łaski – ale tak się złożyło, że byłam w ósmym miesiącu ciąży. Lekarz zabronił mi siadać za kierownicą, tym bardziej dźwigać coś cięższego od kubka. Dlatego czekałam na męża niczym hurysa na swego sułtana. Szlag.
Kiedy zegar wybił osiemnastą, moje kiszki głośnym burczeniem oznajmiły, że już naprawdę najwyższa pora napełnić czymś żołądek. Doktor zalecił też, żebym się nie denerwowała, ale… jak tu się nie wkurzyć? No jak?!
Nawet nie zabierał ze sobą komórki
Cholera, już pomijam te głupie zakupy, no ale gdyby coś mi się stało? Gdybym zasłabła i uderzyła głową o posadzkę albo, nie daj Boże, upadła na brzuch i dostała krwotoku? Nawet nie dałabym rady wezwać pomocy!
Ze względu na mój stan Jarek powinien siedzieć w domu, zaspokajać moje potrzeby i dbać o moje bezpieczeństwo. A on wolał biegać. Tak jakby od tego, czy zaliczy kolejne kilometry, zależało jego życie. Moje się najwyraźniej nie liczyło.
I na dokładkę nie zabierał ze sobą komórki, tylko smartwatcha. Bo niby podczas treningu musi być skoncentrowany i nic nie może go rozpraszać, nawet telefon od żony. Żadne argumenty do niego nie docierały.
A co, jak zacznę nagle rodzić? Nawet się o tym nie dowie! Wzruszał ramionami i bąkał, że przesadzam, a mnie krew zalewała. Jak mógł być aż tak nieodpowiedzialny? To ma być przyszły ojciec?!
Pewnie bym mu wybaczyła, gdyby to zdarzyło się raz czy drugi, ale szanowny małżonek już niezliczoną ilość razy wystawił mnie do wiatru. Obiecywał, że zaraz wróci, a pojawiał się w domu po trzech lub czterech godzinach. Ciekawe, ile trwałoby „dłużej”? Kilka dni?!
Gdyby nie Ilona, która przyjeżdżała na każde moje wezwanie, nic bym nie dała rady załatwić. To siostra woziła mnie na zakupy, badania czy do kosmetyczki. Bo mój ślubny tak „się zabiegał”, że zapominał.
Byłam z niego taka dumna!
To jego zacięcie do sportu wykluło się jakieś dwa lata temu. Co gorsza, sama się do tego przyczyniłam. Od dłuższego czasu namawiałam go na rzucenie palenia, bo kopcił jak smok. A że chciał mieć potomka, wykorzystałam to typowo męskie pragnienie przedłużenia rodu i postawiłam mu ultimatum.
Chce dziecka, musi zacząć o siebie dbać i skończyć z tą trucizną. Przeczytałam chyba z milion artykułów o tym, jakie spustoszenie w ludzkim organizmie czynią papierosy, i nie zamierzałam pozwolić, żeby mój ukochany umarł w wieku czterdziestu lat na raka płuc, a maleństwo urodziło się z wadami genetycznymi.
Poskutkowało. Jarek rzucił palenie niemal z dnia na dzień. Byłam z niego taka dumna! Co prawda żeby zająć czymś palce, pochłaniał słonecznik i po całym domu walały się łuski, ale wolałam częściej odkurzać, niż wąchać ten cuchnący dym.
Potem Jarek zaczął tyć: przybrał z piętnaście kilo. Zaokrąglił się na twarzy, a spod podkoszulka wystawał mu spory brzuszek. Narzekał, że źle się czuje w swoim ciele.
Kolega z pracy doradził mu, żeby spróbował joggingu. Początkowo umawiali się raz w tygodniu i trenowali na miejskim stadionie. Jarek wracał zmęczony, obolały, ale zadowolony. Po pewnym czasie efekty zaczęły być widoczne.
Byłam autentycznie zazdrosna
Waga spadała, ale według niego za wolno, więc zwiększył liczbę dni przeznaczonych na bieganie do dwóch. Potem do trzech i do czterech. Doszło do tego, że wszystko inne, w tym ja oraz moja ciąża, zeszło na drugi plan, a czas, jaki przeznaczał na swoją nową pasję, wzrastał systematycznie.
Jak o inną kobietę. Z czasem ta zazdrość przerodziła się w irytację i rozżalenie. Z zamyślenia wyrwał mnie ból w podbrzuszu. Ostatnio łapały mnie skurcze, ale ten był wyjątkowo silny. Aż jęknęłam. Oby tylko nie okazał się preludium do akcji porodowej.
Wzięłam głęboki wdech i spróbowałam się rozluźnić. Spojrzałam na zegarek. Prawie dziewiętnasta, a Jarka wciąż nie było. Łzy mi się w oczach zakręciły. Czułam złość połączoną z bezsilnością. Modliłam się w duchu, żeby jak najszybciej wrócił do domu. Co on tam robił przez tyle czasu, na miłość boską?!
Kolejny skurcz był jeszcze mocniejszy. Dobrze, że telefon leżał w zasięgu ręki. Drżącą dłonią wybrałam numer Ilony. Odebrała po dwóch sygnałach.
– Co tam, Maju? – spytała wesoło.
– Błagam, przyjedź! Chyba się zaczęło! – wysyczałam do słuchawki przez zaciśnięte z bólu zęby.
Po piętnastu minutach usłyszałam szczęk zamka. Szczęście, że kiedyś dorobiłam jej klucze, bo nie wiem, czy zwlekłabym się z tego fotela, żeby otworzyć drzwi.
– Gdzie Jarek? – spytała, rozglądając się po mieszkaniu.
Co on sobie w ogóle myślał?!
Kiedy westchnęłam ciężko i wymownie, wyrzuciła z siebie potok bluzgów pod adresem mojego męża. Następnie pomogła mi się ubrać i dotoczyć do auta. W samochodzie skurcze ustały, ale postanowiłyśmy, że i tak pojedziemy do szpitala. Lepiej dmuchać na zimne.
Po wykonaniu niezbędnych badań lekarz oznajmił, że to fałszywy alarm, ale na wszelki wypadek zatrzyma mnie dwa dni na obserwacji.
– Napiszesz do Jarka? Czy ja mam to zrobić? – zapytała Ilona, zanim zaprowadzono mnie na salę.
Pokręciłam przecząco głową.
– Nie napiszę. Ty też się nie waż. Może jak się trochę pomartwi, da mu to do myślenia.
Szanowny pan mąż przypomniał sobie, że ma żonę w zaawansowanej ciąży, około dwudziestej. Pewnie się zdziwił, nie zastawszy mnie w domu. Nie odebrałam, gdy dzwonił. Teraz ja odpłacę mu pięknym za nadobne.
Teraz zaczął się martwić? Teraz wydzwania? Jakoś mało mnie to obchodziło. Niech wzywa policję i zgłasza zaginięcie. Może mu jeszcze zakupy i coś do jedzenia zrobią, bo przecież w chacie nic nie ma!
Przez całą noc myślałam o tym, co się dzisiaj wydarzyło. I uświadomiłam sobie, że mój mąż z jednego nałogu wpadł w drugi. Fajki, owszem, rzucił, ale zamiast tego uzależnił się od sportu. Już od dawna, gdzieś z tyłu mojej głowy, kołatała myśl, że to bieganie zmieniło się w obsesję.
Będę samotną matką, choć niby mężatką?
Wmawiałam sobie, że mu przejdzie, że widząc, jak mi brzuch rośnie, ograniczy te cholerne treningi, skupi się na mnie, na dziecku, ale nie. Zamiast poświęcać czas żonie, szykować się do roli ojca, on dobiegł do momentu, w którym pomóc mu mogła już tylko terapia.
Urodzę i co? Będę samotną matką, choć niby mężatką? Bo on będzie ganiał i robił rekordy, a ja będę startować w całodobowym maratonie z niemowlakiem, bez świąt i weekendów?
Plus ogarnianie domu między krótkimi drzemkami i wypadami na zakupy? No nie, przepraszam, ale na męczennicę ani robota służebnego z funkcją karmienia piersią się nie pisałam. Wóz albo przewóz.
Nie chciałam go skreślać, bo przysięgałam mu miłość i wierność aż po grób, na dobre i złe. No ale na kogoś, kto pogrążył się tak bardzo, że olewał ciężarną żonę, może zadziałać jedynie twarde postawienie sprawy.
Rano zatelefonuję do Ilony i poproszę, żeby mnie przygarnęła na jakiś czas. A Jarkowi wyślę pozew rozwodowy z zastrzeżeniem, że wycofam go, jeśli pójdzie się leczyć. Taki straszak.
Oby zmobilizował go do działania i uświadomił mu, że musi przemyśleć swoje priorytety. Bo w życiu są rzeczy ważne i ważniejsze. Jarek się najwyraźniej pogubił. Wskazałam mu właściwy kierunek, ale teraz już wszystko zależy od niego. Mam nadzieję, że wybierze właściwie.
Czytaj także:
„Nie wytrzymałam presji i poszłam do łóżka z byłym. Wyrzuty sumienia przyszły razem z pozytywnym testem ciążowym”
„Córka robiła nadzieję osieroconemu chłopcu. Maluch się przywiązał, a ona z dnia na dzień zerwała z nim kontakt!”
„Było mi żal matki, kiedy ojciec ją zostawił. Zmyśliła sobie koleżankę, żebym nie martwiła się jej samotnością”