Zwlokłem się z łóżka o świcie. Ewcia jeszcze spała, w łóżeczku poruszył się niespokojnie Kazio, ale tylko zacmokał i uspokoił się. Nie miałem chęci wychodzić z domu w chłodny, szary poranek, ale przecież musiałem… Powinienem… Przemknąłem się do sieni, otworzyłem cichutko drzwi i zamknąłem je jak najostrożniej. Teraz przebrnąć skrzypiące, drewniane schody. Miałem nadzieję, że moje kroki nie wzbudzą czujności rządcy. Niestety…
Kiedy mijałem jego drzwi, otworzyły się
Stanął na progu z pianą do golenia na twarzy i brzytwą w ręku.
– O, to pan! – ucieszył się obłudnie. – A kiedyż to moje piękne oczy ujrzą wreszcie komorne za ostatnie dwa miesiące, ha?!
Wysyczałem w duchu przekleństwo.
– Jeśli dobrze pójdzie i znajdę pracę, to…
– Tak, tak – przerwał mi. – To jeszcze w tym miesiącu. Słyszę to za każdym razem! Otóż zapowiadam panu, że jeśli do końca tego tygodnia nie ureguluje pan należności, fora ze dwora!
– Ale wie pan, panie Józefie, jak trudno znaleźć teraz pracę… W całym Lublinie szukam, staram się…
– Od pańskiego starania właścicielowi kamienicy nic w portfelu nie przybędzie! – znów mi przerwał. – Ja wiem, kryzys na całym świecie, bezrobocie, ale czynsz płacić trzeba!
Nagle złagodniał, dodał ciszej:
– Nie chcę tego robić, ale będę musiał. Pan kazał mi wreszcie uczynić porządek z niepłacącymi. Niech pan zrozumie, panie Szczepanie, on traci już cierpliwość. Kamienica zamiast zysków przynosi straty. Postarać się trzeba lepiej, inaczej nikt się nie będzie oglądał, że ma pan żonę i małe dziecko.
Przełknąłem ślinę, pokiwałem głową i poszedłem. Na zewnątrz z ulgą zaczerpnąłem zimnego powietrza. Rozmowa z zarządcą sprawiła, że zrobiło mi się gorąco. Ja jestem murarz, na budowie wszystko potrafię Poszedłem do kiosku na rogu, wziąłem ze stojaka „Dziennik Lubelski” i od razu zacząłem czytać ogłoszenia.
Anonsów o pracę było jak na lekarstwo
Dudniąc okutymi żelazem kołami przejechała furmanka wyładowana ziemniakami i marchwią. Z zazdrością patrzyłem za chłopem, podążającym na targ. Może nie miał łatwego życia, ale zawsze posiadał własny dach nad głową i jaki taki dochód. Na wsi łatwiej się wyżywić… Wziąłem „Ekspress Lubelski”, potem „Kurier Lubelski”. Nic… Po prostu nic. Może coś dla szwaczki by się znalazło, ale nie dla murarza.
– Panie, żebyś pan za to czytanie darmowe rzucił kiedy chociaż jaki grosz – odezwał się dobrotliwym tonem kioskarz. – Za te literki, co się podczas czytania wycierają…
– Jak dobrze zarobię, to dam nie grosz, ale i całą złotówkę – odparłem. – I tak nic dla mnie ma. Idę na podzamcze, może coś się trafi…
Na placu pod zamkowymi schodami takich jak ja było już sporo. Czekaliśmy, siedząc na krawężnikach, aż pojawi się ktoś, kto zaoferuje jakąś pracę, choćby i najgorszą, byle cokolwiek dostać. A jeszcze dwa lata wcześniej miałem porządne zatrudnienie, jak nie na jednej budowie, to na innej. Co zarobiłem od wiosny do jesieni, wystarczało na całą zimę, jeśli się oszczędnie gospodarowało. Mogłem się ożenić, nie bałem się, że trzeba utrzymać będzie rodzinę. A potem wszystko się skończyło jakoś tak nagle. W gazetach pisali wprawdzie już wiele wcześniej o wielkim kryzysie, ale kto by tam się takimi rzeczami przejmował. Świat to świat, a Lublin to Lublin. A jednak poczuliśmy wszyscy, że dzieje się źle. Bardzo źle…
Zajechała bryczka, wysiadł z niej zażywny jegomość. Pewnie ekonom jakiegoś przedsiębiorcy.
– Dwaj ślusarze potrzebni! – zawołał. – I dwóch do kopania dołów!
Zerwałem się wraz z innymi. O ślusarstwie pojęcia nie miałem żadnego, ale kopać doły to nie filozofia. Jednak jegomość już wybrał czterech mężczyzn, na mnie nawet nie spojrzał. Usiadłem na krawężniku i znów pogrążyłem się w myślach.
Ale już nadjechał samochód, zatrąbił
Zanim jeszcze wysiadający z niego chuderlawy osobnik powiedział cokolwiek, stanąłem przed nim jako pierwszy.
– Murarz potrzebny – rzekł piskliwym, chrypiącym głosikiem.
– Ja jestem murarz! – oznajmiłem.
Za mną tłoczyli się już inni.
– Wszystko na budowie potrafię!
– Murek trzeba postawić – rzekł mężczyzna. – Robota ma być skończona dziś.
– Zrobi się! – zawołałem. – Bylem miał pomocnika, co zaprawę będzie robił i drugiego do noszenia cegieł, całą ścianę wybuduję!
– Pomocnik będzie.
Najwyraźniej już się na mnie zdecydował, a moje serce biło jak młotem.
– O wynagrodzeniu porozmawiamy na miejscu. Siadaj pan z tyłu, tylko na tej derze rozłożonej, żeby mi kanapy nie powalać!
Murek miał być dość pokaźny, ale nie stanowił wyzwania, któremu bym nie podołał. Tyle że na zwyczajnej budowie robiłbym go dawniej ze trzy dni najmarniej, nie jeden. Ale cóż począć?
Pan każe, sługa musi…
– Ile pan zażądasz? – spytał chudy, pan Bastian, jak kazał do siebie mówić.
– Wie pan, że to robota na kilka dni, gdyby zwyczajnym tempem stawiać – odparłem. – Natyram się przy tym…
– Ile pan chcesz? – wszedł mi w słowo.
– No, z 800 trzeba by dać. Myślałem, że zaprotestuje, bo suma była rzeczywiście jak za te parę dni roboty, ale odrzekł spokojnie:
– Dam dziesięć, jeśli się pan sprawisz. A jak będę zadowolony, może i coś dorzucę.
Zakręciło mi się w głowie z wrażenia.
– Dostaniesz pan dwóch pomocników z folwarku. Chłopy o murarce pojęcia wielkiego nie mają, ale jeden przyuczony zaprawę robić, a drugi będzie pomagał cegły nosić.
Robota szła wpierw trochę opornie, bo ten od mieszania zaprawy wcale nie był taki biegły i musiałem mu dopiero pokazać, jak zrobić porządną, a nie taką, co się zacznie wykruszać po deszczach i mrozach. A ten od noszenia cegieł nie miał pojęcia, gdzie je układać i jak, żeby mi było wygodnie sięgać. Ale po godzinie już się przyuczyli, mogłem nabrać tempa. Na szczęście obrys był wyznaczony, poziomica na miejscu porządna i sznur z ciężarkiem do wyznaczania pionu. Pracowałem jak szatan, pot ciekł mi po plecach, a po paru godzinach ledwie oddychałem. Odzwyczaiłem się od takiej pracy, dawno nie miałem możności robić przy murarce.
– Może odpocząć? – zaproponował chłop targający cegły.
Stasiek mu było.
– Dziesięć minut, nie więcej – zdecydowałem. – Do wieczora mur musi stać jak trzeba, inaczej nici z zapłaty!
Do drugiej po południu wykonałem trochę ponad połowę roboty. Ściemniało się o tej porze roku około ósmej, więc miałem nadzieję skończyć.
Zmęczony byłem straszliwie
Mój pomocnik od cegieł też, narzekał zresztą prawie cały czas. Musiałem mu pomagać przy noszeniu, inaczej pewnie by odmówił współpracy. Ale jakoś szło. Kiedy już miałem całkiem dość, przypominałem sobie poranną rozmowę z panem Józefem i zmartwioną ostatnio bez ustanku twarz Ewci. 800 złotych nie rozwiąże naszych kłopotów, ale przecież znacznie pomoże! Już zaczynało zmierzchać, ale zostało mi dosłownie jeszcze ze dwadzieścia cegieł do położenia, tyle co nic. I właśnie wtedy parobek mieszający zaprawę oznajmił, że więcej jej nie ma.
– Jak to nie ma? – wykrzyknąłem. – Skończyło się wapno.
– To leć i przynieś!
– Nie ma – powtórzył z uporem. – Skończyło się i już.
Skoczyłem do szopki, z której brał surowce. Była zamknięta, a chłop oznajmił, że klucza nie da, bo koniec pracy. Nie miałem pojęcia, co się dzieje, ale przecież te parę cegieł mógłbym przecież położyć nawet jutro. Murek był tak naprawdę gotów. Chuderlawy pan Bastian zjawił się chwilę później. Podszedł do murku, obejrzał go i pokiwał głową z zadowoleniem.
– Wygląda dobrze. Ale na wierzchu tam, po prawej…
Opowiedziałem mu, co zaszło. Pokręcił głową i oznajmił:
– Robota nie została skończona, więc i pieniądze się nie należą! Ciesz się pan, że w ogóle coś zapłacę…
W tej chwili zrozumiałem. Ten od mieszania miał zrobić właśnie tak, żebym nie dokończył pracy.
Co za ludzie!
– Dostaniesz pan jednakowoż 300 złotych, żebyś mnie pan nie wyklinał na każdym rogu – rzekł chudeusz.
– Przecież wystarczy te trochę cegieł położyć i będzie gotowe – jęknąłem. – Jeśli każe pan przynieść wapno, sam już dokończę, a ci niech sobie idą.
– Ciemno już – odparł. – A po ciemku na budowie się nie pracuje. Umowa nie została dopełniona, więc się pan nie dziw, że zapłaty pełnej nie dostaniesz.
– O te parę cegieł chce mnie pan pozbawić należności? – spytałem.
Byłem teraz bardziej rozżalony niż wściekły.
– Ciesz się pan, że w ogóle coś daję!– rzucił ostro.
Miałem ochotę powiedzieć mu, co może zrobić z tymi pieniędzmi, ale w tej chwili przypomnieli mi się żona i synek. Dla Ewy nawet te 300 złotych będzie sporo warte. Przełknąłem gorzkie upokorzenie, schowałem dumę do kieszeni. Może jutro też się coś trafi, może pracodawca okaże się uczciwszy?
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”