Zamierzałem właśnie, jak zwykle w piątkowe popołudnie, wyłożyć obiad na talerze, kiedy usłyszałem, że do mieszkania wchodzi moja żona z siedmioletnim synem. Zanim jednak zdążyłem zawołać ich na posiłek, drzwi do pokoju Franka trzasnęły.
– Nic nie będę jadł! – dobiegła mnie jego stanowcza deklaracja.
– Jak długo? – zapytała Marysia.
– Już nigdy nic nie będę jadł!
Musiało się stać coś naprawdę ważnego
Franek nie należał do dzieci, które łatwo się obrażają czy miewają zmienne nastroje, jest raczej spokojny i zrównoważony… Dlatego gdy Marysia weszła do kuchni, od razu zapytałem, o co chodzi. Bezradnie wzruszyła ramionami. Gdy przyszła do szkoły, Franek był już wściekły jak stado os. Nic nie chciał powiedzieć, a kiedy zagadnął go jego dobry kolega, Mikołaj, czy wpadnie do niego pobawić się wieczorem, rzucił zdecydowanie, że już go więcej nie odwiedzi. Żona oczywiście dopytywała, co się stało, ale Franek zamknął się w sobie. Spróbowała się dowiedzieć czegoś od nauczycielki, ta jednak wiedziała tylko, że w trakcie jednej z lekcji było jakieś zamieszanie i śmiechy. A potem nasz syn, jeden z najaktywniejszych uczniów, chodził obrażony i niemal nie uczestniczył w zajęciach. Jeszcze wychodząc ze szkoły, spotkali Natalię, koleżankę siedzącą z Frankiem w jednej ławce. Czekała na mającą ją odebrać matkę. Nasz syn na jej widok przyśpieszył kroku, gdy zaś Marysia zagadnęła dziewczynkę, ta zaczerwieniła się i nic nie chciała powiedzieć. A Franek chwilę później zażądał od matki, żeby już nigdy więcej nie odzywała się do „tej wstrętnej Natalii”.
Przez cały wieczór syn nie wychodził ze swojego pokoju. Dopiero koło dwudziestej pierwszej łaskawie zgodził się zjeść kolację, którą wsunęliśmy mu przez uchylone drzwi. Rano Franek wyszedł na śniadanie, jednak już o pójściu gdziekolwiek nie było mowy. I, jak zapowiadał, tak już będzie na stałe.
– Co się mogło stać? – zachodziła w głowę moja żona. – On się przecież nigdy tak nie zachowywał.
– Myślę, że lody mogą nam pomóc się tego dowiedzieć.
– Jakie lody?
– Najlepiej pistacjowe. Franek za nimi przepada. Jak mu je obiecamy, to może coś powie…
Lody pistacjowe rzeczywiście nieco zmiękczyły opór małego. Ale nie na tyle, żeby wyznał wszystko. Oświadczył tylko, że został „pohańbiony na wieki”, i w związku z tym nie może się więcej pokazać w szkole.
Sytuacja wyglądała zatem na poważną
Nic nie zmieniło się do poniedziałkowego poranka, kiedy to Franek kategorycznie odmówił wyjścia do szkoły. A gdy spróbowaliśmy użyć ostrzejszych argumentów, biedak rozryczał się jak bóbr. Dla świętego spokoju daliśmy mu jeszcze jeden dzień odpoczynku. Zgodził się wyjść poza drzwi mieszkania i pojechać do babci. Miałem nadzieję, że chociaż ona z niego coś wyciągnie, lecz niewiele się jej udało dowiedzieć. Poznaliśmy tylko osobę, która „na wieki pohańbiła” naszego syna. Była nią Natalia.
– Co takiego mogła mu zrobić mała dziewczynka? – zastanawiałem się.
– Może chciał ją pocałować, a ona go odtrąciła? – rzuciła Marysia.
– Przecież to są siedmiolatki!
– Nawet nie masz pojęcia, jak teraz dzieci szybko dorastają.
– Cokolwiek to było, trzeba temu położyć kres – zdenerwowałem się. – Albo nam mówi, co się stało, albo jutro i tak idzie do szkoły!
Franek, gdy usłyszał nasze ultimatum, znów się popłakał. Ale nie mogliśmy mu przecież ulegać bez końca! Obiecaliśmy jedynie, że jeżeli uznamy jego powód za wystarczająco poważny, to zastanowimy się nad przeniesieniem go do innej szkoły. Dopiero wtedy, powstrzymując łzy, wyznał dramatycznym głosem:
– Natalia puściła strasznie śmierdzącego „bąka” i powiedziała, że to ja! Wszyscy się ze mnie śmiali!
Wiem, nie powinniśmy się śmiać, lecz naprawdę byliśmy zaskoczeni. I nie potrafiliśmy się powstrzymać… Oczywiście, Franek obraził się na nas śmiertelnie. Ponieważ jednak czuliśmy się trochę winni, pozwoliliśmy mu opuścić lekcję również we wtorek, co go nieco ugłaskało. Obiecaliśmy, że jeśliby się okazało, że jest prześladowany przez kolegów, to zmienimy mu szkołę. Na szczęście nie było takiej potrzeby, bo nikt w klasie Franka nie pamiętał już feralnego zajścia. My również już do tego nie wracaliśmy i nie przypominaliśmy naszemu synowi powodu jego śmiertelnej urazy. I choć ktoś ze znajomych po usłyszeniu tej opowieści skrytykował nas, że ulegliśmy histerii dziecka, to my wierzymy, że zrobiliśmy dobrze. Bo to, co dla nas śmieszne, dla małego dziecka może być najważniejszą sprawą w życiu.
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”