Kiedy przyjechałam do Lucynki, po latach zaproszeń do jej domu na wsi, od razu rzuciła mi się w oczy przedziwna para zwierząt siedzących na schodkach: wielki, rudy kot i kaczka.
– Myślałam, że koty polują na ptaki – zauważyłam, kiedy już przywitałam się z dawno niewidzianą przyjaciółką.
– To Hera i Duduś – uśmiechnęła się Lucynka. – Dwa lata temu mieliśmy atak kuny, zadusiła nam kaczkę, która siedziała na jajach. Tylko jeden pisklak nam się wykluł, właśnie Duduś. Myśleliśmy, że nie przeżyje, ale Hera go adoptowała, spała z nim, ogrzewała swoim ciałem. My tylko go karmiliśmy. Potem wyrósł z niego ten tłusty kaczor – parsknęła śmiechem i machnęła ręką w stronę istotnie dorodnego ptaka – który do dzisiaj uważa się za syna kotki. Niby mówi się, że koty i ptaki się nie przyjaźnią, ale mówię ci: ta dwójka jest nierozłączna. Najlepsi przyjaciele!
Była do niej łudząco podobna
Zostałam u przyjaciółki kilka dni, ale potem trzeba było wracać. Niechętnie myślałam o pustym domu i monotonnej pracy. Byłam rejestratorką w prywatnej przychodni, od piętnastu lat rozwódką, od trzech mieszkałam sama. Kiedyś byłam żoną i matką, a teraz miałam tylko tę nudną pracę i nic poza tym. Razem z Eleną zginął cały mój świat, sama nie bardzo wiedziałam, po co mam dalej żyć.
Czasami ją widywałam. Moją córeczkę. Niby umysł wiedział, że ona nie żyje, ale serce podskakiwało na widok kręconych, czarnych włosów do połowy pleców. Raz zobaczyłam dziewczynę o takiej samej figurze jak Elena i w sukience, którą na pewno by wybrała – kolorowej, pasującej do jej ciemnej karnacji i egzotycznych rysów. Ta dziewczyna też miała czarne włosy, ale gładkie i lśniące, a nie pozwijane w pierścienie. Mogła być Romką, może Latynoską, nawet nie była podobna z twarzy do mojej córeczki, ale i tak rozpłakałam się, patrząc na nią. Elena oszalałaby na punkcie tej sukienki…
Kilkanaście dni po powrocie od Lucynki siedziałam w rejestracji, próbując nie zasnąć, kiedy weszła ta pacjentka. Podeszła do mojego stanowiska, podniosłam wzrok i… spojrzałam w twarz mojej córki. No, może niezupełnie. Młoda kobieta, która właśnie mówiła, że ma wizytę u onkologa, nie wyglądała identycznie jak Elena, ale była do niej łudząco podobna. Takie same oczy, identyczne gęste, czarne brwi, ostro zarysowany podbródek, nawet mimika twarzy… Czarne włosy miała upięte w kok – uciekały z niego niesforne, zakręcone kosmyki.
Ale prawdziwy szok przeżyłam, kiedy podała mi dokument tożsamości. Miała na nazwisko tak, jak ja, zanim po rozwodzie wróciłam do panieńskiego. I jak Elena. Oraz oczywiście mój były mąż. Jak we śnie spojrzałam na rubrykę „Imię ojca” i przeczytałam: Artur.
– Coś nie tak? – usłyszałam jej głos i zorientowałam się, że znieruchomiałam z jej dokumentem w dłoni. – Mam potwierdzoną wizytę na piętnastą.
– Tak, tak, oczywiście. Gabinet sto osiem – powiedziałam mechanicznie, próbując dojść do siebie.
Kiedy szła w stronę gabinetu, nie mogłam oderwać wzroku od jej sylwetki. Poruszała się tak samo jak Elena. Była nieco szczuplejsza i szła jakby była zmęczona, ale jeśli istnieje jakiś gen odpowiedzialny za sposób chodzenia, to ta kobieta musiała dzielić go z moją zmarłą córką.
Kiedy zniknęła w korytarzu, zanotowałam na kartce imię Joanna, choć wątpiłam, bym mogła je kiedykolwiek zapomnieć. I jeszcze jedno: Wiktoria. Z rubryki „Imię matki”. Ledwie doczekałam do przerwy. Od razu zadzwoniłam do byłego męża. Nie owijałam w bawełnę, od razu przeszłam do rzeczy.
Miałam ochotę powiedzieć jej, kim jestem
– Cześć, Artur. Właśnie poznałam córkę Wiktorii, Joannę – powiedziałam lodowato. – Ma dwadzieścia cztery lata, więc Elena miała trzy latka, kiedy się urodziła. Szkoda, że zapomniałeś mi powiedzieć, że gdzieś na świecie masz dziecko z inną kobietą. Ale ty zawsze byłeś niezły w utrzymywaniu swoich tajemnic i grzeszków, prawda?
Przez długą chwilę milczał i wzdychał, aż w końcu się odezwał. Stałam za szklanymi drzwiami, wiele osób mogło mnie wiedzieć, więc musiałam powściągnąć nerwy, kiedy mój eks znużonym głosem oznajmił mi, że od dawna nie jesteśmy już małżeństwem, więc nie musi mi się z niczego tłumaczyć. Nie krzyczałam więc, tylko syczałam, że owszem, musi, bo kiedy Joanna przychodziła na świat, on wciąż był moim mężem.
– Ta dziewczyna wygląda jak nasza córka! – czułam, że tracę panowanie nad sobą i zaraz zacznę płakać. – Te twoje cholerne dominujące geny! – ciskałam się, czując, jakie to irracjonalne. – Chcę wiedzieć, kim ona jest, kim jest jej matka!
– Uspokój się – jego głos był suchy i nieczuły. – Nie mam kontaktu z Wiktorią od kiedy Asia skończyła osiemnaście lat. Od tego czasu wysyłam alimenty bezpośrednio na jej konto. I jeśli to ma ci pomóc, nie miałem rodziny na boku, jak to sugerujesz. Popełniłem błąd i płacę za niego do dzisiaj, bo Asia studiuje i wciąż muszę przesyłać jej alimenty. Ale nawet jej nie znam. Nie widziałem jej od kiedy skończyła chyba pięć czy sześć lat. Może siedem… Jakie to ma znaczenie?
Musiałam się rozłączyć, bo miałam ochotę wrzeszczeć. To był cały Artur. Kobieciarz, kłamca, unikający odpowiedzialności dupek, rozkochujący w sobie kobiety na masową skalę i przeskakujący z kwiatka na kwiatek. Kiedyś sama straciłam głowę dla tego faceta, który wyglądał jak latynoski macho.
Był w połowie Gruzinem – smagły, czarnowłosy i czarnooki. Wyróżniał się na tle moich kolegów i amantów. Urodzony i wychowany w Polsce, miał urok i klasę, które w połączeniu z jego egzotyczną urodą i ognistym temperamentem były zabójcze dla rozumu dwudziestolatki. Potem okazało się, że nie tylko ja zgłupiałam na jego punkcie. Zdradzał mnie wielokrotnie, aż się rozeszliśmy. Ale nie miałam pojęcia, że miał dziecko z inną kobietą!
Miałam wgląd w daty wizyt pacjentów i sprawdziłam, że Joanna została ponownie umówiona do onkologa. W systemie były też skierowania na badania. Potem pojawiły się również ich wyniki. Podejrzałam opis zleconej tomografii. Joanna miała guza mózgu. Specjalnie zamieniłam się zmianą z koleżanką, żeby być na miejscu, kiedy Joanna się pojawi. Teraz dostrzegłam to, co wcześniej mi umknęło. Jej szczupłość była w istocie niedowagą. Oczy miała mocno podkrążone, skórę o niezdrowym odcieniu…
Kiedy przede mną stała, miałam ochotę powiedzieć jej, kim jestem, pokazać jej zdjęcia przyrodniej siostry. Zamiast tego znowu zadzwoniłam do Artura.
– Czy ty w ogóle wiesz, że ona ma guza mózgu? – wypaliłam, chociaż właśnie łamałam zasadę poufności. – Masz z nią kontakt? Może potrzebuje pieniędzy albo innej pomocy? To twoja córka, do cholery!
– Karola… – tym razem głos Artura brzmiał łagodnie. – Musisz coś zrozumieć: ona nie jest Eleną. Elena nie żyje. Zginęła w wypadku trzy lata temu, a Aśka nawet nie wiedziała o jej istnieniu. Nie byłem związany z jej matką ani z nią. Przykro mi, że tak się dowiedziałaś o mojej zdradzie, ale musisz odpuścić. Ta dziewczyna jest dla ciebie obcą kobietą. Przestań ją szpiegować, na litość boską, bo narobisz sobie kłopotów!
Jesteśmy trochę jak ta kotka i kaczka
Nie posłuchałam go. To była siostra mojej córki, dzieliła z nią geny, wyglądała prawie jak ona. Nie była dla mnie obcą kobietą! Zaczekałam na nią w garażu podziemnym. Liczyłam się z tym, że może złożyć na mnie skargę, oskarżyć o nękanie i stracę wówczas pracę, ale miałam to gdzieś. Musiałam z nią porozmawiać.
Była jednak dla mnie miła. Niespecjalnie ją zaskoczyłam. Domyślała się, że ojciec, którego znała wyłącznie jako nadawcę przelewów z tytułu alimentów, miał inne dzieci. Zapytałam ją, czy matka nigdy nie wspominała jej o Arturze.
– Nie – zaprzeczyła. – Może mama chciała mi coś powiedzieć przed śmiercią, ale z jakiegoś powodu tego nie zrobiła.
Tak dowiedziałam się, że Wiktoria zmarła rok wcześniej. Joanna miała naprawdę ciężki rok – straciła matkę, ojciec miał ją gdzieś, a na dodatek ta druzgocąca diagnoza… Była sama. Miała tylko pracę w korporacji i nowotwór mózgu.
Płakała, kiedy opowiadałam jej o Elenie. Nie mogła uwierzyć, że przez tyle czasu miała starszą siostrę, ale przez tchórzostwo ojca nie miała szansy jej poznać.
Połączyła nas więź podobna do przyjaźni, chociaż jakaś inna, głębsza. Chodziłam z nią na wizyty lekarskie, potem na chemio- i radioterapię. Opiekowałam się nią, mieszkałam u niej i zajmowałam się nią i jej psem, kiedy była zbyt słaba, żeby wstać z łóżka. Rozmawiałyśmy. Czuwałam przy niej po operacji wycięcia guza, woziłam na rehabilitację, karmiłam łyżeczką, czytałam jej książki i malowałam paznokcie. Tylko raz omyłkowo nazwałam ją Eleną, a ona popatrzyła na mnie spokojnie, bez żadnej urazy. Rozumiała mnie.
Leczenie i operacja przyniosły efekty: Asia jest zdrowa. Ma cudownego chłopaka, zamieszkał z nią. Nadal się przyjaźnimy, dzwonimy do siebie, długo rozmawiamy o wszystkim. Ostatnio zabrałam ją na wieś do Lucynki. Po drodze opowiedziałam jej historię o przyjaźni kocicy i kaczora.
– W naturze takie przyjaźnie nie powinny się zdarzać, a jednak! – podsumowałam.
– My jesteśmy trochę jak ta kotka i kaczka – powiedziała Joasia w zamyśleniu. – Ojciec zdradził cię z moją mamą, więc nie powinnyśmy się przyjaźnić, no nie? A jednak!
Zajechałyśmy na podwórko Lucynki. Powitała nas ruda kocica i jej przybrane kacze dziecko. Joanna ścisnęła moją dłoń, a ja odpowiedziałam tym samym.
Czytaj także:
„Przed laty wybrałam niewłaściwego mężczyznę. Mój mąż zrobił dziecko innej, bo ja nie mogłam zajść w ciążę”
„Owoc zdrady męża we wszystkim przewyższał naszego syna. Byłam wściekła, że to nie ja urodziłam to cudowne dziecko”
„Mąż zrobił dziecko mojej najlepszej przyjaciółce. Powinnam mu podziękować, bo dzięki temu spotkałam miłość życia”