O mało nie rozpadło się moje małżeństwo, bardzo długo nie mogłam wybaczyć mu zdrady. Ledwo się pozbierałam, a spadł na mnie kolejny cios. Jego kochanka zmarła na raka i mąż sprowadził do naszego domu rezolutnego siedmiolatka, pytając, czy zgodzę się na adopcję. Co miałam robić?
Gdyby dało się cofnąć czas, to pewnie bym zaprotestowała. Może wtedy następne lata nie byłyby dla mnie taką udręką i wiecznym stresem? Ale ja bałam się, że mąż odejdzie i zostanę sama z naszym jedenastoletnim wtedy Kubą, który bardzo kochał ojca i – o dziwo! – ucieszył się, że ma przyrodniego brata.
Powiedziałam mu więc: „Dobrze, niech będzie, niech chłopiec zostanie z nami, wychowamy go”.
Mamy dobre warunki mieszkaniowe, żyjemy na niezłym poziomie. Jeszcze jedno dziecko – to nie był żaden problem.
Olek dostał własny pokój, zaczął chodzić do szkoły w okolicy, nawet kupiliśmy mu psa, bo marzył o własnym zwierzęciu. Na pozór wszystko było jak najlepiej… Udawałam, że lubię tego chłopca, że traktuję go tak samo jak swoje biologiczne dziecko, lecz to wszystko były kłamstwa. Mężowi było łatwiej, bo obaj synowie to krew z jego krwi. Ja strasznie się męczyłam!
Najgorsze, że nieustannie ich porównywałam
We wszystkim – w nauce, sporcie, zachowaniu, nawet w tym, który ładniej śpiewa i rysuje. Na moje nieszczęście we wszystkim Olek był lepszy od Kuby. Miał siedem lat, a we wzroście prawie mojemu synowi dorównywał; imponował zręcznością w piłce nożnej i na pływalni.
Kuba długo był małym chudzielcem, dopiero później wystrzelił w górę i nabrał mięśni… Olek uczył się średnio, lecz nauczyciele go lubili, więc bez problemu przechodził z klasy do klasy. Mój mąż był z niego bardzo dumny.
A ja cierpiałam męki piekielne. Każdy sukces Olka to był cios w moje serce. Zazdrościłam, że to nie mój syn, a TAMTEJ jest taki przystojny, że nie do mojego wydzwaniają dziewczyny, że nie on ma chmarę kolegów, nie o nim sąsiadki mówią: „Jaki to miły i grzeczny chłopiec!”.
Minęło dwanaście lat. Kuba zrobił już licencjat, Olek przygotowywał się do matury. Byli bardzo zżyci, mogę powiedzieć, że się przyjaźnili i nawzajem sobie pomagali. Tego dnia także Olek postanowił pomóc Kubusiowi w remoncie kawalerki, którą syn dostał od nas na zakończenie studiów.
– Dopóki jest jeszcze ciepło i można otwierać okna, trzeba malować – powiedział. – Za moment zrobi się zimno, włączą kaloryfery i smród farby nas zabije. Trzeba się spieszyć.
Na tych czterdziestu metrach kwadratowych robili cuda. Wymyślali jakieś struktury na ścianach, kładli glazurę, oświetlenie, podłogi… Jednym słowem szykowali dizajnerskie wnętrze według własnego pomysłu.
Postanowiłam z nimi pojechać i zaplanować porządki. Olek niedawno zrobił prawo jazdy i palił się, żeby usiąść za kierownicą. Kuba siedział obok. Na tylnej kanapie były rolki tapety, jakieś lampy, rolety i ja.
Najgorsze jest to, że nie rozumiem, dlaczego podczas zderzenia z tą furgonetką, co na nas najechała z podporządkowanej, mój syn zginął na miejscu, a w ogóle nie potłukł się abażur z białego cienkiego szkła.
No po prostu nie mogę tego pojąć!
Nam też nic się nie stało. Olek miał parę zadrapań na ramieniu, ja uszkodzone kolano… To wszystko. Nie straciłam przytomności. Przyjechała policja i pogotowie, było pełno gapiów… Krzyczałam i krzyczałam. Olek chciał mnie objąć, ale go odepchnęłam:
– Zejdź mi z oczu! – krzyknęłam z rozpaczą. – To wszystko przez ciebie!
Na pogrzebie nie pozwoliłam mu stać obok. Uciekłam z cmentarza w trakcie ceremonii i nie pamiętam, gdzie łaziłam, dopóki nie znalazł mnie mąż. Parę dni później kazałam się Olkowi wyprowadzić.
– Albo on, albo ja. Niech się wynosi! Wepchnął się jak kukułka do naszego domu i wyrzucił moje dziecko!
– Co ty wygadujesz, kobieto? – wykrzyknął mąż. – Opamiętaj się! On tak samo przeżywa śmierć Kuby jak ty! Kochał go i bardzo cierpi. Nie widzisz tego?
Nie chciałam słuchać
Olek się wyprowadził. Nie pytałam dokąd. Nie obchodziło mnie, co się z nim stanie. Poświęciłam mu wiele lat. Prałam, gotowałam, chodziłam na wywiadówki, kupowałam, co chciał. W moim sercu nie było miłości, ale nie robiłam mu krzywdy.
Uczciwie mówię, zawsze starałam się, żeby było mu u nas dobrze. Czy to moja wina, że nie potrafiłam oddzielić tego chłopaka od cierpienia, jakie mi sprawił jego ojciec? Był dla mnie żywym dowodem zdrady i nieustannie przypominał, że mój ukochany mężczyzna wolał inną
– młodszą i piękniejszą ode mnie!
Jego widok sprawiał ból, tak jak złamane żebro boli przy każdym oddechu. A jednak dawałam radę… Do teraz.
– Za co tak go nienawidzisz? – zapytał mój mąż. – Nie masz chyba serca.
Nie mam. Dla niego – nie mam!
Czytaj także:
„Porzuciłem moją ukochaną, gdy zaszła w ciążę. Byłem głupim chłystkiem. Nigdy nie poznałem syna i teraz chcę go odzyskać”
„Nie kochałam narzeczonego. Uciekłam sprzed ołtarza ze świadkiem, który był miłością mojego życia”
„Teściowa migała się od pomocy przy wnuczce, bo rzekomo była zajęta. Gdy raz wpadłam bez zapowiedzi odkryłam, że kłamie”