Nie podobałam się sobie i miałam problemy z akceptacją siebie. Czułam się samotna, bo nie mogłam się wesprzeć na męskim ramieniu. Gdy już całkiem odpuściłam miłość, wtedy stało się coś nieoczekiwanego.
Zawsze lubiłam jeść
Moje pierwsze wspomnienie z dzieciństwa to babcia ganiająca mnie po mieszkaniu z nadzianym na widelec mielonym kotletem.
– Aniu, zjedz jeszcze troszeczkę, za mamusię, no jeszcze dwa kęsy. Bo będzie mi smutno.
Poczciwa babcia. Przeżyła wojnę, czasy Gomułki oraz Jaruzelskiego i jej metody wychowawcze sprowadzały się do jednej, prostej sentencji: „Dziecko trzeba odżywić, bo nie wiadomo, co będzie jutro”. Dlatego rytuał z bieganiem za mną i podtykaniem mi jedzenia powtarzał się u nas codziennie. Zmieniały się tylko akcesoria w babcinej ręce: raz był to kogel-mogel, innym razem kawałek kiełbaski, albo znów placek ziemniaczany czy też zupa mleczna na kaszy mannie.
Nic dziwnego, że już w szkole podstawowej okresowe badania lekarskie były dla mnie źródłem rozpaczy i upokorzenia. Nie zapomnę, jak w drugiej czy trzeciej klasie wchodziłyśmy do gabinetu po kilka dziewczynek naraz. Rozbierałyśmy się do bielizny, a potem kolejno na wagę. Chuda jak patyk Renata – dwadzieścia kilo. Najładniejsza w klasie Mańka, o którą chłopaki toczyli „solówy” – dwadzieścia pięć. Nawet Iwona, która dostawała zadyszki już podczas rozgrzewki na lekcji wuefu „wycisnęła” na podziałce tylko trzydzieści.
A ja? Najpierw ustawiłam się na końcu kolejki, potem starałam się schować za wieszakiem, w końcu próbowałam udawać, że jestem już po ważeniu. Nic z tego! Dziewczyny z klasy były okrutne:
– Proszę pani, proszę pani! – wołały do higienistki. – Jeszcze Anka!
Chcąc nie chcąc, weszłam więc w końcu na biały podest. Łup, łup, łup! – pielęgniarka w nieskończoność dorzucała ciężarki. Za plecami słyszałam stłumione chichoty koleżanek.
– Czterdzieści kilogramów.
Chciałam się podobać
Chichoty tych jędz z mojej klasy zamieniały się w rechot. Płonęłam ze wstydu… Pierwszą dietę zaliczyłam w liceum. Nie miałam wtedy wielkiej nadwagi, ale koleżanka ze szkolnej ławki poznała chłopaka, zaczęła umawiać się na randki, a ja zdałam sobie sprawę, że mnie jakoś nie podrywa żaden przystojniak. No dobra… Nikt mnie nie podrywał. Jadłam więc ziarna, popijałam niegazowaną wodą i czekałam na miłość.
– Zatańczysz? – kilka tygodni później (i całe trzy kilo mniej!) zapytał mnie podczas szkolnej dyskoteki pewien wysoki, szczupły blondyn o błękitnych oczach.
Aż nogi ugięły się pode mną. Oczywiście, że z nim zatańczyłam! A kiedy ucichła muzyka, on odprowadził mnie z powrotem na parapet sali gimnastycznej, w którym wcześniej zdążyłam wysiedzieć już chyba dołek. To nie wszystko! Ten ideał męskiej urody z klasy IV b przysiadł na nim razem ze mną i długo, długo rozmawialiśmy. Miał na imię Rafał. Fajny był, cudowny, ale…
– Wiesz, strasznie podoba mi się Mariola z waszej klasy – wyznał w pewnym momencie. – Chciałbym się z nią umówić, ale jakoś tak… No nie wiem, jak do niej zagadać. Może byś mi pomogła? Na pewno dobrze się znacie…
Wróciłam do domu w wisielczym humorze. Trzasnęłam drzwiami, nie bacząc na to, że obudzę rodziców, zignorowałam ocierającego mi się o kolana kota i – jakoś tak bezwiednie – nie zdejmując nawet butów ani kurtki, sięgnęłam do lodówki po kawałek tortu.
Nie mogłam się zaakceptować
Od tej chwili moje życie stało się irytująco przewidywalne: co jakiś czas rozpoczynałam diety, po których przeżywałam kolejne miłosne zawody zakończone „zajadaniem” zmartwień. Oczywiście, nie pozostało to bez wpływu na moją sylwetkę, która stawała się coraz pulchniejsza.
Skończyłam szkołę, poszłam do pracy (jestem fizykoterapeutką w jednej z przychodni specjalizujących się w leczeniu zwyrodnień kręgosłupa), przeniosłam się do kawalerki, którą zapisała mi w testamencie babcia. Ani się obejrzałam, jak stuknęła mi trzydziestka, a ja wciąż byłam samotna, niekochana, nieszczęśliwa. Tymczasem wskazówka wagi, niebezpiecznie dryfowała w kierunku liczby sto.
– Czas spojrzeć prawdzie w oczy – oznajmiłam w wieczór sylwestrowy swojemu odbiciu w lustrze (wybierałam się na prywatkę do znajomej i próbowałam się wcisnąć w kieckę z zeszłego roku). – Nigdy nie będę szczupła. I nigdy nikt mnie nie pokocha.
Wygłosiwszy tę życiową sentencję… wskoczyłam w dres, włączyłam telewizor i zapadłam się w fotelu z wielką paczką czipsów w jednym, i pudełkiem lodów w drugim ręku. Na pohybel diecie!
Prawie dwa miesiące później, pod koniec lutego, chandra wciąż mocno trzymała mnie w swoich szponach. Wszyscy wokół szaleli na zakończenie karnawału, spędzali cudowne urlopy na nartach, a ja… Największą atrakcją mojego życia było samotne wyjście do kina lub przeglądanie stron w Internecie w poszukiwaniu nowych, cudownych diet. Marazm, nuda i brak nadziei. Jedyną pociechą była praca. Lubiłam, to co robię i cieszyłam się, kiedy udało mi się postawić na nogi kogoś, kto przykuśtykał pod mój gabinet przygięty do ziemi nagłym bólem w krzyżu.
– Proszę wejść za kotarę, rozebrać się do bielizny i ułożyć na leżance – wyrecytowałam wchodzącemu do pokoju człowiekowi.
Znów stanął na mojej drodze
Nie podniosłam nawet na niego wzroku, bo pacjentów tego dnia było tak wielu, że pomiędzy zabiegami ledwo starczało czasu na szybkie przejrzenie kolejnych kart chorobowych.
– Ale ja nie…
– Proszę pana, nie czas na wstyd. Do samych majtek poproszę! – oznajmiłam, wciąż szukając jego karty, bo te, które miałam pod ręką, należały wyłącznie do pacjentek. Żadnego mężczyzny nie było na dziś zapisanego.
– Ale ja jestem kurierem! Mam przesyłkę do kierownika przychodni i wszedłem, żeby zapytać, gdzie… – facet przerwał, wybałuszając na mnie oczy.
Był wysoki, wręcz zwalisty, bluzę rozpychał pokaźny brzuszek. Nawet ja poczułam się przy nim jak kruszynka.
– Ania? – spytał, mierząc mnie pełnym niedowierzania spojrzeniem. – Tak, Ania! Rany, to naprawdę ty!
I nagle ten potężny mężczyzna unieruchomił mnie w niedźwiedzim uścisku.
– Ale… Kim pan jest? – spytałam, gdy wreszcie udało mi się wyzwolić.
– Nie poznajesz mnie, no tak – westchnął. – Po rozwodzie strasznie się roztyłem. Cóż, stres… Jestem Rafał.
– Rafał? Jaki Rafał?
– Szkolna potańcówka, dwanaście lat temu – tłumaczył niezmordowanie, widząc, że wciąż nie mogę go sobie przypomnieć. – Tak fajnie nam się wtedy rozmawiało na oknie w sali gimnastycznej, a ja głupi wszystko zepsułem, pytając o…
– Już wiem! – krzyknęłam triumfalnie.
– Co słychać u Mariolki?
Rafał posmutniał.
– Pobraliśmy się, byliśmy ze sobą kilka lat, a kiedy odeszła, sama widzisz… – wskazał wymownie na swoje kształty.
– Rozumiem cię – powiedziałam.
– Mnie też troski nie pozwalają schudnąć.
– Wyglądasz ślicznie! Jakie ty możesz mieć zmartwienia? – zdziwił się Rafał.
– To długa historia – odparłam.
– Opowiesz mi ją? – zapytał. – Może… Może dasz się zaprosić na kawę?
Spotkaliśmy się w sobotę. Ale ponieważ od razu się zgadało, że oboje jesteśmy na dietach i w kawiarni specjalnie sobie nie poszalejemy, wybraliśmy się na spacer. Rafał otoczył mnie ramieniem. Nie zaprotestowałam. Dobrze się przy nim czułam.
– Pomyślałem… – zająknął się. – Może wypróbujmy wspólnie jakąś dietę? Będziemy jeść to samo, w tym samym czasie i łatwiej będzie nam umówić się do kawiarni. Wspieralibyśmy się wzajemnie…
„Wiem, o co ci chodzi, spryciarzu” – pomyślałam rozbawiona jego podstępem.
– To dobry pomysł – odparłam.
I, nie precyzując, czy myślę o diecie, czy o nas, dodałam:
– Może tym razem się uda?
Czytaj także:
„Teściowie chcieli, żebym podpisała intercyzę. Twardo negocjowałam i teraz żyję jak pączek w maśle”
„W walentynki miałem się oświadczyć, ale nakryłem Olę na rozgrzewaniu szefa do czerwoności. Zamiast męża, wolała awans”
„Wbiłam się w bardzo ciasną sukienkę, by na mój widok zaniemówił z wrażenia. A potem zaczął się cyrk i festiwal żenady”