Nie potrafiłem rozmawiać o tym, co działo się w mojej rodzinie. Aż młodziutka sąsiadka, zapewne studentka, bo dotąd nigdy wcześniej jej nie widziałem, zaczepiła mnie na klatce schodowej, mówiąc, że nie powinienem przyzwalać na takie zachowanie.
– To jest przemoc, wie pan? – zapytała, jakby chciała się upewnić, czy rozumiem. – Ma pan dostęp do telefonu? Tak? Dobrze. Spisałam numery organizacji, które wspierają osoby, znajdujące się w takiej sytuacji jak pan. Proszę zadzwonić, pomogą panu, wiedzą, jak to się robi, bo na takie rzeczy, jakie dzieją się u państwa, są odpowiednie paragrafy – uśmiechnęła się nieznacznie, chcąc zapewne dodać mi otuchy.
Wyjąłem spomiędzy jej palców złożoną starannie karteczkę i bez słowa schowałem do kieszeni. Wstydziłem się podziękować, przyznać się przed nią i przed samym sobą, że jestem ofiarą. Powinienem poczuć wdzięczność, że kogoś obchodzę albo chociaż ulgę na myśl, że ludzie słyszą, co wyprawia się w moim domu, a czułem jedynie zażenowanie.
– Współczujemy panu, lecz nasze uczucia niczego nie zmienią – powiedziała sympatyczna dziewczyna w imieniu sąsiadów.
W odpowiedzi spuściłem głowę i jak uczniak wbiłem wzrok w podłogę. Niełatwo przyznać się do błędu, powiedzieć: „Wie pani, schrzaniłem swoje życie”. Może gdybym się tak nie upierał i poprzestał na dwóch starszych córkach, byłbym dzisiaj szczęśliwym emerytem, bawiącym wnuki, a nie zgorzkniałym mężczyzną, zadręczającym się pytaniami, co poszło nie tak?
Nie byłem złym ojcem
Nie byliśmy zamożni, ale dawaliśmy z żoną dzieciom wszystko, czego potrzebowały. Dorabiałem po godzinach, żeby miały co jeść, co na siebie włożyć i za co rozwijać swoje pasje, bo naszym maluchom nie brakowało talentów. Julia grała na skrzypcach, Wiola tańczyła w zespole ludowym, Rysio miał talent pisarski, potrafił opowiadać tak, że zapierało dech w piersiach.
Gdy myślę o sobie, jako o ojcu, nie wydaje mi się, żebym jakoś specjalnie faworyzował syna. Przyznaję – pragnąłem go, ale nie miałem czasu rozpieszczać żadnego z moich dzieci, nawet Rysia. Z wykształcenia jestem budowlańcem, a to bardzo wymagająca i niepewna praca. Wiosną i latem trudno nadążyć ze zleceniami, często wiążącymi się z wyjazdami. Zimą nie przestajesz się martwić, za co utrzymasz rodzinę, więc bierzesz drobne zlecenia. Umawiasz się na cztery godziny, a siedzisz dwa dni do późnej nocy, bo państwo co chwilę zmieniają zdanie.
Wracasz do domu na ostatnich nogach, ale kiedy roześmiany dzieciak wskakuje ci na kolana, zapominasz o całym świecie. Czasem przyśniesz podczas popisów ukochanej gromadki, potem jednak nadrabiasz zmęczenie pocałunkami i rozmowami przy śniadaniu. Może nie ma cię przy nich na co dzień, ale jesteś, jeśli tego potrzebują.
Sam pochodziłem z tradycyjnej rodziny. Ojciec był w naszym domu niczym Bóg. Liczyło się tylko jego zdanie i jego silna ręka, więc obiecałem sobie, że stworzę rodzinę bez bicia, poniżania i zastraszania. Nasze dzieci znały granice, ale nie były tresowane. Pozwalaliśmy im na wiele. Może na zbyt dużo? Nie wiem, bo córki wyrosły na porządne dziewczyny.
Skończyły studia, wyjechały – jedna do dużego miasta, druga za granicę, wyszły za mąż, urodziły dzieci, tylko Rysio od początku sprawiał problemy. Niczym mój ojciec lubił jak wszystko kręciło się wokół niego, tylko w przeciwieństwie do niego nie miał tyle charyzmy. Był chłopcem, który ulegał wpływom, szukał guza i wybierał nieodpowiednie towarzystwo.
Zbyt późno zrozumiałem, że sprawy zaszły za daleko
Już pierwszego dnia w szkole przylgnął do największego klasowego łobuza i tak już pozostało przez następne lata. Broił na każdym kroku, męczył młodsze dzieci i słabsze zwierzęta, w domu krzyczał na matkę, bił i wyzywał siostry. Mnie skruszony obiecywał solenną poprawę, po czym, gdy znikałem mu z oczu, wracał do swoich nawyków.
Nie znosił obowiązków, nie widział sensu w zdobywaniu wiedzy, skoro jest tyle innych prostszych sposobów dojścia do pieniędzy. Z biegiem lat zaczął podbierać matce kasę na papierosy i alkohol. Pedagog stwierdziła kiedyś, że powodem agresywnego zachowania syna jest tęsknota za mną, jedynym jego autorytetem.
Ale co miałem zrobić? Zwolnić się z pracy i zostać z nim w domu? Byłem jedynym żywicielem rodziny, bo przed ślubem umówiłem się, że żona wychowa dzieci, a ja zadbam o rodzinę, więc trudno, żebym z powodu dziecka wywrócił nasze życie do góry nogami, choć może powinienem?
– A co by pan zrobił, gdyby syn urodził się ciężko chory? – spytała zatroskanym głosem młodziutka pedagog.
– Pracowałbym jeszcze więcej, żeby zarobić na specjalistów i lekarstwa dla niego – odpowiedziałem szczerze.
Uśmiechnęła się, ale jakoś tak smutno. Ja też nie miałem powodów do radości, bo nie widziałem wyjścia z sytuacji. Moi równie zapracowani koledzy nie musieli wysłuchiwać podobnych kazań. Ich synowie może nie należeli do szczególnych orłów, ale nie byli także zakałami rodziny, choć nie wiem, czy otrzymywali tyle uwagi, co mój syn. I może to był właśnie błąd?
Czasami żałuję, że nigdy nie podniosłem na niego ręki. Może powinienem go bić, jak mój ojciec mnie? Naprawdę nie wiem, gdzie i kiedy popełniliśmy z żoną błąd?
Rysiek jest podłym człowiekiem
Nie sądziłem, że w naszym domu jest aż tak źle, dopóki z powodu wypadku przy pracy nie wylądowałem na rencie. Dopiero wtedy zobaczyłem, jak podłym człowiekiem jest Rysiek. Starałem się chronić nas przed jego agresją, a jednocześnie udawałem przed córkami, że nieźle nam się układa.
Ze względu na Ryśka wolałem jeździć do nich na święta, żeby nie widziały, co wyprawia z nami ich brat, jak nas terroryzuje, kiedy nie chcemy dać mu pieniędzy na wódkę czy hazard. Jak bezczelnie sypia do południa, już nawet nie sprzedając nam kolejnych bajeczek o poszukiwaniu pracy.
Przed sporadycznymi wizytami córek błagałem syna, przekupując go nierzadko pieniędzmi, by zachowywał się jak człowiek. Grałem z nim w tę grę zarówno za życia żony, jak i po jej śmierci. I dopiero podczas rozmowy z młodą sąsiadką na klatce schodowej, poruszoną moją sytuacją, zrozumiałem, że tak dalej być nie może. Że cokolwiek zrobiłem złego mojemu dziecku, nie mogę dłużej za to cierpieć, bo pewnego dnia Rysiek zakatuje mnie na śmierć albo zamorzy głodem.
Nie boję się Ryśka, bo już nie jestem sam!
Zadzwoniłem pod spisany przez dziewczynę numer telefonu zaufania. Starałem się najspokojniej, jak umiałem, opowiedzieć o swojej sytuacji dyżurującej po drugiej stronie pani psycholog. Sądziłem, że uraczy mnie jakimiś ogólnikami, a ona po godzinie rozmowy udzieliła mi konkretnych wskazówek, poprosiła także, bym zadzwonił nazajutrz na dyżur prawniczki i policjantki. Każda z tych specjalistek na swój sposób wskazała mi drogę do wolności i każda dodała mi otuchy.
– Wyrwie się pan z tej spirali przemocy, jeśli tylko nie ugnie się pan przed synem. Wiem, każdy rodzic kocha swoje dziecko, ale żadne dziecko nie ma prawa tak traktować swoich rodziców. Żaden żal tego nie tłumaczy. Trzymam za pana kciuki – powiedziała na koniec rozmowy policjantka.
Przepłakałem całą noc, a nad ranem zgłosiłem się na policję. Po kolejnej awanturze założono nam „Niebieską kartę”, dzięki czemu miałem argument, żeby złożyć sprawę do sądu o eksmitowanie syna z mojego mieszkania. Córki były w szoku, gdy opowiedziałem im, co działo się w naszym domu po ich wyprowadzce. Nie tylko obiecały mi pomóc, ale także składały na moją korzyść zeznania.
Walczyłem o siebie
Niełatwo przyszło nam pozbyć się Ryśka. Nachodził mnie jeszcze przez wiele miesięcy, groził podpaleniem, obrzucał drzwi mieszkania ekskrementami, sypiał brudny, śmierdzący na klatce schodowej, aż w końcu któregoś dnia rzucił się na mnie, gdy wychodziłem z domu i pewnie udusiłby mnie, gdyby nie pomogli mi sąsiedzi. Dwóch młodych facetów nagrało go telefonem komórkowym i wezwało policję. To i ich zeznania wystarczyły, żeby skazać mojego syna na więzienie. Sąd podarował mi trzy lata spokoju, jednak dzięki obcym ludziom zyskałem coś więcej – godność.
Zapewne nigdy nie przestanę się zastanawiać nad tym, gdzie popełniłem błąd, ale przynajmniej nie zadręczam się w samotności. Wcześniej nie zauważałem, że, zajęty walką z Ryśkiem, odsuwam się od córek i tracę kontakt z wnukami. Przestałem unikać bliskich, nie wstydzę się prosić o pomoc.
Z przyjemnością przyjmuję ich u siebie. Wspólnie z zięciami odnowiłem mieszkanie, wyprzedałem niepotrzebne rzeczy, a dawny pokój Ryśka przerobiłem na gościnny, w którym nocują wnuki.
Nie wiem, co będzie, gdy Rysiek wyjdzie na wolność, ale już się go nie boję, bo nie jestem sam. Życzę mu dobrze i nie przestanę go kochać. Może kiedyś uda nam się normalnie porozmawiać, jak dawniej, gdy był dzieckiem i stęskniony czekał na mój powrót z pracy?
Czytaj także:
„Syn i synowa zrobili ze mnie darmową niańkę. Sami bawili się w najlepsze, a ja gniłam w domu z ich dzieciakiem”
„Syn zbliżał się do 30-tki i nadal żył na moim garnuszku, do tego mnie obrażał. Zakończyłam samowolkę raz na zawsze”
„Harowałam w Anglii dla męża i synów. Gry wróciłam, nie wierzyłam w to, co zrobili z moimi pieniędzmi”