Mam 30 lat, naprawdę świetną pracę, własne mieszkanie no i przede wszystkim fantastyczną dziewczynę. Kochamy się, cudownie nam razem i wkrótce zamierzam się jej oświadczyć. Można więc powiedzieć, że jestem na najlepszej drodze do osiągnięcia tego, czego facet w moim wieku potrzebuje do szczęścia. Niestety jest coś, co spędza mi sen z powiek i nie pozwala w pełni się z tego wszystkiego cieszyć. W przeszłości popełniłem poważny błąd. I teraz boję się, że będę musiał za to zapłacić.
To się zdarzyło 11 lat temu. Wyjechałem z kumplami na wakacje nad morze. Właśnie zdałem maturę i dostałem się na studia, więc rodzice uznali, że w nagrodę należy mi się porządna rozrywka. Dlatego zafundowali mi ten wyjazd. Gdy wysiadałem z pociągu na stacji we Władysławowie przyrzekłem sobie, że przez najbliższy miesiąc będę się bawił, pił piwko i podrywał panienki. Moi koledzy mieli oczywiście podobny plan.
Dwa dni później poznałem na dyskotece Wioletkę. Od razu wpadła mi w oko. Miała 19 lat, nogi do nieba i świetnie się ruszała. Co równie istotne, od razu zauważyłem, że szuka wrażeń. Zaprosiłem ją kilka razy do tańca, coś tam wypiliśmy i wylądowaliśmy w łóżku. Potem powtórzyło się to jeszcze kilka razy. Było miło, ale to wszystko. Choć okazało się, że mieszkamy w tym samym mieście, nie planowałem dłuższej znajomości. Ona zresztą też. Oboje wiedzieliśmy, że to tylko wakacyjna przygoda. I rzeczywiście, gdy nadszedł czas pożegnania daliśmy sobie całusa, wymieniliśmy się grzecznościowo telefonami i każde poszło w swoją stronę. Nie zamierzałem do niej dzwonić. Byłem pewien, że więcej się nie zobaczymy.
Kilka tygodni później spotkała mnie niespodzianka. Ona zadzwoniła i oświadczyła, że musi się ze mną jak najszybciej zobaczyć. Nie spodziewałem się niczego złego. Pomyślałem, że po prostu za mną zatęskniła i chce się zabawić. Akurat nie miałem żadnej dziewczyny, więc się zgodziłem. Umówiliśmy się nazajutrz w kawiarni. Gdy wszedłem do lokalu, już na mnie czekała. Od razu zorientowałem się, że coś jest nie tak. Wyglądała na mocno czymś przejętą. Zamiast na powitanie rzucić mi się na na szyję albo chociaż uśmiechnąć się, siedziała nieruchomo i gapiła się w blat stolika. A gdy tylko usiadłem, wykrztusiła, że jest ze mną w ciąży. I się rozpłakała.
Omal z krzesła nie spadłem, gdy to powiedziała. W pierwszej chwili oczywiście ani myślałem uwierzyć w jej rewelacje. Wydarłem się, że pewnie puszczała się na lewo i prawo, a teraz szuka frajera, którego chce wrobić w ojcostwo, ale nie ze mną te numery. Tak wrzeszczałem, że aż ludzie zaczęli się nam podejrzanie przyglądać, a kelner poprosił, żebym mówił ciszej. Warknąłem, żeby zajął się swoimi sprawami, bo mu w dziób przyłożę. Byłem tak wkurzony, że nie obchodziło mnie, co się wokół dzieje. Gdy już wywrzeszczałem, co miałem do powiedzenia, wstałem i wybiegłem z kawiarni. Nie zamierzałem sobie zaprzątać głowy ani Wioletką, ani jej ciążą.
Dziewczyna jednak nie odpuszczała. Następnego dnia znowu zadzwoniła i poprosiła mnie o spotkanie. Zgodziłem się. Trochę już wtedy ochłonąłem i zacząłem mieć wyrzuty sumienia. Doszedłem do wniosku, że zachowałem się jak ostatni cham i że powinienem jej chociaż wysłuchać.
Tym razem mówiła ona. Powiedziała, że dziecko na pewno jest moje i wcześniej czy później mi to udowodni. Ale ona nie chce jeszcze zostać matką i w związku z tym zamierza usunąć ciążę. Nawet lekarza nie trzeba już szukać, bo jej koleżanka miała niedawno ten sam problem i dała jej adres. Potrzebne są tylko pieniądze, no i ktoś, kto ją zawiezie na zabieg. A potem gdzieś przechowa dobę lub dwie, aż ona dojdzie do siebie, bo jej rodzice o niczym nie wiedzą…
Jeszcze się trochę burzyłem, ale w końcu obiecałem, że jej pomogę. Zdobędę kasę i zorganizuję jakiś lokal. Co prawda ciągle nie byłem pewien, czy to rzeczywiście moje dziecko, jednak pomyślałem, że lepiej się o tym nie przekonywać. No bo co, jeśli ona urodzi, zrobi badania, i się okaże, że to naprawdę ja jestem ojcem? Tragedia! Kilka dni później spotkała mnie kolejna niespodzianka. Wioletka oświadczyła, że jednak nie zrobi tego zabiegu. Bo przyznała się do wszystkiego matce i ta nawet słyszeć o tym nie chce. Nogi się pode mną ugięły. Czułem, że będą z tego kłopoty. I faktycznie, jej rodzice skontaktowali się z moimi i wyszła z tego wielka afera.
O rany, jak oni się kłócili. Moi zrzucali winę za tę sytuację na Wioletkę, jej rodzice – na mnie… Wreszcie się trochę uspokoili i uznali, że trzeba znaleźć jakieś wyjście. Ojciec Wioletki to nawet chciał, żebyśmy wzięli ślub. Szczęśliwie udało mi się od tego wywinąć. Oboje z Wioletką zgodnie twierdziliśmy, że za żadne skarby świata nie chcemy się pobierać. Bo się ledwo znamy, nie kochamy, więc za chwilę i tak weźmiemy rozwód. W końcu wszyscy ustaliliśmy, że Wioletta zostanie z dzieckiem przy swoich rodzicach, a moi będą płacić alimenty.
Urodziła córkę. Widziałem ją tylko raz. Nawet nie wziąłem jej na ręce. Prawdę mówiąc, nic do niej nie czułem. Wiola chyba to zauważyła, bo nie naciskała na to, abym spotykał się z dzieckiem. Odpowiadała jej rola samotnej matki. Brała od moich rodziców pieniądze i to jej wystarczało. Zresztą kilka lat później poznała fajnego faceta, wyszła za niego za mąż i to on jest teraz ojcem mojej córki. Adoptował ją. Bez żalu zrzekłem się praw rodzicielskich. Raz, że dzięki temu zdjęto mi z głowy obowiązek alimentacyjny, dwa – uznałem, że tak będzie lepiej i dla mnie, i dla nich.
Trzy lata temu poznałem Marysię. Od razu wiedziałem, że to ta jedyna, a kolejne miesiące spędzone razem tylko mnie w tym przekonaniu utwierdziły. Wkrótce zamierzam poprosić ją o rękę. Pierścionek już nawet kupiłem, z pięknym brylantem. Jest tylko jeden problem – ta dziewczynka. Marysia poznała wszystkie moje tajemnice, tylko tej jednej nie. Kilka razy zbierałem się, aby wyznać jej błąd młodości, jednak rezygnowałem. Bałem się. Jej rodzice są bardzo konserwatywni i nie uznają żadnych odstępstw od moralnych zasad. Nawet razem zamieszkać nam nie pozwolili. Orzekli, że przyjdzie na to czas po ślubie. Jestem pewien, że gdyby usłyszeli, że mam dziecko, nie chcieliby mnie znać. I Marysia, niestety, też.
To bardzo wrażliwa, uczuciowa dziewczyna. Gdyby się dowiedziała, że porzuciłem własną córkę i spokojnie sobie żyję, natychmiast by ode mnie odeszła. I nie pomogłyby tłumaczenia, że byłem młody i głupi, nie kochałem Wioletty i nie chciałem się z nią wiązać, bo tylko oboje byśmy się ze sobą męczyli. A tak – ona jest szczęśliwa, dziecko ma dobrego ojca i wszystko dobrze się skończyło. W oczach Marysi byłbym draniem bez serca i honoru. A z takim na pewno nie chciałaby się związać na całe swoje życie. Co się stanie, jeśli kiedyś prawda wyjdzie na jaw?
Naprawdę nie wiem, co robić. Nawet najlepszego kumpla zapytałem o radę. Powiedział, że nie mam wyjścia i muszę milczeć, bo inaczej stracę ukochaną. To chyba najrozsądniejsze rozwiązanie… Tyle że ta sprawa może się kiedyś wydać. Teoretycznie są na to niewielkie szanse. Córka nosi przecież nazwisko męża Wioletki, a gdy zrzekałem się praw rodzicielskich, ustaliliśmy, że nie będę próbował kontaktować się z małą. Nawet gdybym poczuł nagle przypływ ojcowskiej miłości.
Słowa oczywiście dotrzymuję i przez te 11 lat nie spotkałem ich nawet przypadkowo. Mimo to czuję, że nie mogę czuć się bezpiecznie i pewnie. Przecież o mojej tajemnicy wie bardzo wiele osób. Moi najbliżsi, rodzina Wioletty, kilku znajomych z dawnych lat. Moi rodzice będą milczeć jak grób, bo uwielbiają Marysię i zależy im na moim szczęściu. Kumpel też się raczej nie wygada.
Ale inni? Kto wie, czy nagle nie trafi się ktoś życzliwy i nie doniesie jej o wszystkim? Albo czy nie dowie się przez przypadek? Na przykład nie pozna jakiejś przyjaciółki Wioletki. Co wtedy będzie? Cholera, jak człowiek ma 19 lat, myśli tylko o zabawie i nie zastanawia się nad konsekwencjami tego, co robi. Dziś już wiem, że to błąd. Niestety, za późno.
Więcej prawdziwych historii: „Za miesiąc mój ślub, ale ja kocham innego. Żeby uprawiać seks z narzeczonym, muszę wcześniej się napić wina”„Miałam raka, straciłam dwie piersi i męża, który mnie kochał, dopóki byłam zdrowa”„Wychowuję nie swoje dziecko. Żona mnie zdradziła i zaszła w ciążę z... moim bratem”