„Mam 50 lat, gęste brwi i odrost. Nikt by nie przypuszczał, że niechcący odbiję szefowej młodego przystojniaka”

50-latka, która przypadkowo usidliła dużo młodszego mężczyznę fot. Adobe Stock, Maria Sannikova
„Wszyscy myślą, że Artur jest ze mną dla pieniędzy. A przecież ja mam ich znacznie mniej, niż Krystyna. On wybrał mnie, bo się po prostu zakochał”.
/ 27.01.2022 14:50
50-latka, która przypadkowo usidliła dużo młodszego mężczyznę fot. Adobe Stock, Maria Sannikova

 – A zatem nie pracowała pani od tego czasu? – zapytała właścicielka firmy, w której chciałam się zatrudnić, stukając w datę rozwiązania mojej ostatniej umowy.
– Nie, musiałam się poświęcić opiece nad wnuczką – odpowiedziałam szczerze. – Moja córka trafiła do szpitala, leżała w śpiączce farmakologicznej, zięć nie mógł zrezygnować z pracy, bo mieli kredyt na mieszkanie, więc zajęłam się wnuczką. Ale w tej chwili córka wróciła już do domu, nie mam dalszych zobowiązań. Jestem gotowa wrócić do pracy zawodowej i zapewniam, że dam z siebie sto dwadzieścia procent.

Widziałam wahanie na jej twarzy. Na to samo stanowisko aplikowało pewnie mnóstwo młodych osób.

To było moje ósme spotkanie rekrutacyjne

Siedem poprzednich przekonało mnie, że chociaż mam imponujące wykształcenie i doświadczenie, to pracodawcy wolą inwestować w młodych. Sama właścicielka firmy, która siedziała naprzeciw mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, wyglądała jakby była dobre dwie dekady młodsza ode mnie, co oznaczało, że pewnie tak naprawdę jest młodsza o jakieś dziesięć lat, tylko bardzo dba o wygląd.

Kiedy już mnie zatrudniła, dowiedziałam się, że dobrze ją oceniłam – zbliżała się do czterdziestki i miała lekką obsesję na punkcie wyglądu. Ktoś widział ją, jak wychodziła z kliniki medycyny estetycznej, ktoś inny puścił plotkę, że jej trzytygodniowy urlop był w istocie czasem na rekonwalescencję po zabiegu powiększania piersi. Ja się takimi głupotami nie zajmowałam, robiłam swoje, zadowolona, że mam z szefową dobre układy.

Często zostawałyśmy w biurze tylko we dwie

Ona – bo była typem osobowości, który dąży za wszelką cenę do perfekcji, a ja – żeby zajmować się dodatkowymi zadaniami, które mi zlecała, bo zdradziła mi, że szkoli mnie na swoją zastępczynię.

– Nie mam nikogo lepszego na to stanowisko – wyznała mi po pierwszym roku mojej pracy dla niej. – Te młode dziewczyny są niesolidne, rzucają pracę jak tylko coś im się przestaje podobać – westchnęła. – A ja muszę mieć kogoś, na kim mogę polegać w stu procentach. Ty przynajmniej nie zajdziesz znienacka w ciążę ani nie wyjedziesz za chłopakiem do Izraela, jak Diana.

Trochę to było politycznie niepoprawne, ale w duchu przyznałam jej rację. Byłam – jak na warunki rynku pracy – stara. W ciążę faktycznie już zajść nie mogłam, wiodłam ustabilizowane życie osobiste bez egzotycznych chłopaków, za którymi mogłabym wyjechać znienacka za granicę, było też mało prawdopodobne, żebym znalazła lepszą posadę.

W końcu zostałam jej zastępczynią. Wiązała się z tym nieznaczna podwyżka oraz znacznie większa ilość obowiązków. Ale nie tylko zawodowych.

– Kochana, mam jutro na czternastą wizytę u weta. Mój kot ma chore nerki, muszę go wozić na kroplówki. Dam ci klucze do mojego mieszkania, zapakujesz Bellę do transportera i zawieziesz ją do kliniki, już ci przesyłam adres SMS-em.

Albo innym razem:

– Cholera, zapomniałam, że miałam odebrać catering na urodziny mamy! Wysyłam ci adres restauracji, pojedź tam i zabierz to całe jedzenie, a potem zawieź do mojej matki, dobrze? Ja muszę być na tym spotkaniu w centrum kultury.

Tak to mniej więcej wyglądało – byłam jej zastępczynią na papierze, ale de facto wykonywałam pracę osobistej asystentki. Nie przeszkadzało mi to jednak, bo bardzo często dawała mi naprawdę poważne zadania – jeździłam na spotkania, decydowałam o zakupie sprzętu, prowadziłam proces rekrutacji nowych pracowników. Krystyna nie nadużywała władzy, po prostu nie była w stanie się rozdwoić, a miała na głowie milion rzeczy.

Tak jak mówiła wcześniej – potrzebowała kogoś, na kogo może liczyć w każdej sytuacji. Nawet wtedy, kiedy kot jest chory albo na drugim końcu miasta czeka sałatka z krewetkami zamówiona dla gości jej matki.

Któregoś razu miała dla mnie nietypowe zadanie

Zdążyłam już przywyknąć, że biorę czynny udział w jej życiu prywatnym – znam jej rodziców, siostry, a nawet byłego męża, do którego wysłała mnie raz po jakieś zapomniane podczas wyprowadzki pudło z rzeczami. Ale któregoś dnia przedstawiła mi… swojego kochanka. To znaczy, oczywiście, nie nazwała go tak, ale skojarzenie nasuwało się samo.

– Sławka, poznaj Artura – powiedziała, kiedy weszłam do jej gabinetu i zastałam w nim diablo przystojnego mężczyznę koło trzydziestki.

Miał, teraz zgolone modnie niemal na łyso, ciemne włosy i krótką, zadbaną brodę, a jego oczy wyglądały, jakby nie miały tęczówek, takie były ciemne. Domyśliłam się, że jest obcokrajowcem, zanim jeszcze odezwał się z wyraźnym, twardym akcentem. Kiedy mężczyzna wyszedł, Krystyna wyznała, że poznali się niedawno na jakiejś aplikacji randkowej i zaiskrzyło.

– Jest młodszy ode mnie o osiem lat, ale myśli, że jesteśmy rówieśnikami – zaśmiała się. – Przyjechał z Gruzji, jest informatykiem.

Kiwnęłam uprzejmie głową, bo mało mnie interesowało, z kim się spotykała prywatnie. Zresztą, byłam pewna, że to przelotna znajomość. Zdziwiłam się, kiedy trzy miesiące później okazało się, że Artur nadal jest na tapecie.

– No właśnie, mam dla ciebie pewne nietypowe zadanie. Mówiłaś, że umiesz tańczyć, tak? – zapytała, bo faktycznie, rozmawiałyśmy o tym kiedyś.
– Tak, byłam nawet instruktorką tańca towarzyskiego swego czasu – uśmiechnęłam się.
– O, to jeszcze lepiej! – ucieszyła się. – Posłuchaj, jest taka sprawa…

A potem wyjaśniła mi, że jej siostra wychodzi za mąż, więc oczywiście zaprosiła ją z Arturem na wesele. Zarówno siostra, jak i sama Krystyna były fankami tańców latynoamerykańskich i miały mnóstwo tańczących znajomych.

– No więc na tym weselu praktycznie wszyscy będą dobrze tańczyć. A problem polega na tym, że Artur zna jedynie tańce gruzińskie i to takie dla samych mężczyzn – zakończyła z ciężkim westchnieniem.

Jej prośba była faktycznie nietypowa. Chciała mianowicie, żebym… partnerowała jej facetowi podczas prywatnych lekcji tańca, które dla niego wykupiła.

– Naprawdę nie mam na to czasu – wyjaśniła ze znużeniem. – Chodzi o to, że to on ma się nauczyć tańczyć, ja już umiem. Ale musi mieć parę, żeby instruktor nauczył go, jak ma prowadzić partnerkę.
– A nie masz jakiejś koleżanki, która by poszła z nim na te zajęcia? – zapytałam, bo to było dość oczywiste rozwiązanie.
– Och, wierz mi, że każda – zaakcentowała ostatnie słowo – moja koleżanka chętnie pomogłaby Arturowi w nauce tańca – roześmiała się, przewracając oczami. – I przypuszczam, że nie tylko w tym!

Zrozumiałam, co miała na myśli, i zrobiło się przez moment nieprzyjemnie. Nie chciała wysyłać swojego superprzystojnego chłopaka na lekcje tańca z jakąś młodą, atrakcyjną wielbicielką salsy. Zdążyłam się zorientować, że Krystyna pod maską pewnej siebie kobiety biznesu w ekskluzywnych szpilkach skrywa niepokój związany z tym, że właśnie osiągnęła tak zwany wiek średni.

Sam fakt, że oszukiwała partnera co do swojej metryki, dobitnie świadczył o jej braku pewności siebie w tej relacji. Wybrała więc do pomocy starą babę, która nie mogła jej w żaden sposób zagrozić. Rozumiałam to i trochę mnie to upokarzało. Ale układ między szefową i mną był dość jasny – byłam jej prawą ręką, miałam upoważnienie do zatrudniania ludzi w jej imieniu i podpisywania umów. A przy tym byłam kimś w rodzaju jej przyjaciółki, jej consigliere.

Znałam wiele jej drobnych sekretów, kilka razy uratowałam jej skórę. Fakt, potrafiła do mnie zadzwonić po godzinach, żebym odebrała z apteki leki dla jej matki i zawiozła do jej domu, ale za to miałam niezłą pensję, komplet benefitów i nikt mi nie robił problemów z powodu nagłego urlopu, który musiałam wziąć, kiedy moja córka źle się poczuła i trafiła na kilka dni do szpitala.

– Nie ma sprawy – powiedziała wtedy Krystyna. – Zajmij się wnuczką, rodzina jest najważniejsza. Ja sobie ze wszystkim poradzę. Dzwoń, gdybyś potrzebowała więcej wolnego.

Dlatego po prostu uśmiechnęłam się i zgodziłam partnerować Arturowi podczas lekcji tańca. W sumie to było to nawet przyjemne. Krystyna odjęła mi te wieczorne godziny od czasu pracy, który i tak miałam nienormowany – dzięki jej uprzejmości. Wiedziałam też, że za każdą przysługę potrafi się odwdzięczyć. No więc, co mi szkodziło?

Na pierwsze zajęcia przyjechałam z półgodzinnym wyprzedzeniem. Siedziałam przed salą w szkole tańca i właśnie zmieniałam buty, kiedy wszedł Artur. Cholera, ten facet naprawdę wyróżniał się z tłumu!

– Sławka, witaj! – przywitał się nieco sztywno. – Ja przepraszam, ale ja zupełnie nie umiem tańczyć. Jestem okropny tancerz. Nie bądź zła.
– Nie będę zła! – roześmiałam się, bo rozczuliło mnie to wyznanie. – Taniec przede wszystkim musi ci sprawiać przyjemność. To nie zadanie na ocenę.

Nieco później okazało się, że Artur wcale nie przesadzał. Naprawdę nie miał pojęcia o tańczeniu, deptał mi po palcach, za mocno mnie ściskał za ręce, raz omal się nie przewróciliśmy.

– Było bardzo dobrze! – powiedziałam jednak po lekcji. – Szybko się uczysz.
– Wiem, że nie mówisz prawdy – oznajmił ponuro. – Przepraszam za twoje nogi.

Wskazał moje stopy i podeptane palce. Mimo że zapewniłam go, że nic się nie stało, uparł się, żeby chociaż postawić mi gorącą czekoladę jako zadośćuczynienie. Pomyślałam: a co mi szkodzi napić się czegoś ciepłego? Kiedy weszliśmy do kawiarni, miałam wrażenie, że dosłownie wszyscy się na nas gapią. Nie dziwiłam się im w sumie. Artur wyglądał jak latynoski aktor, a ja… no, jak pięćdziesięciolatka z odrostami i niewyregulowanymi brwiami.

Co sobie myśleli o nas ci ludzie?

Zastanawiali się, co taki facet robi ze starszą panią? Ale Artur chyba tego nie zauważał. Zamówił nasze czekolady i jeszcze po ciastku i zaczęliśmy rozmawiać. Ale nie o Krystynie ani o pracy, jego czy mojej. Rozmawialiśmy o tym, co nas w życiu przeraża (jego – wesele, na którym wszyscy będą się na niego gapić i go oceniać, mnie – samotność na starość), o tym jak widzi Polaków i Polki, a na koniec o tym, czy istnieje coś takiego jak prawdziwa miłość.

Nim się obejrzałam, minęły dwie godziny. Miałam wrażenie, jakbym znała tego Gruzina od lat, jakbyśmy byli przyjaciółmi z dzieciństwa. Wróciłam do domu, potrząsając z niedowierzania głową. Gdzie ja byłam? Co ja robiłam przez cały wieczór? Ja i taki facet tyle godzin razem!? Trzy kolejne lekcje tańca i kilka filiżanek gorącej czekolady później dotarło do mnie, że to, co zaczęło się między nami dziać, to nie jest relacja, jaka powinna łączyć faceta właścicielki firmy konsultingowej oraz jej pracownicę.

To nie to, że ze sobą flirtowaliśmy. Nie, absolutnie! Ale uwielbialiśmy swoje towarzystwo. Podczas lekcji instruktor nieraz nie mógł nas opanować, bo ciągle się śmialiśmy. Kawiarnię musieliśmy zmienić po trzeciej wizycie, bo nie podawali w niej jedzenia, a po tańcach byliśmy wściekle głodni. Chodziliśmy więc do pobliskiej pierogarni i zamawialiśmy kolejno wszystkie rodzaje pierogów. Artur okazał się mężczyzną kompletnie nieświadomym swojej egzotycznej urody i tego, jakie wrażenie wywiera na kobietach.

W ojczyźnie – jak stwierdził – nikt nie uważał go za przystojnego. Ot, przeciętny chłopak, jak każdy. Dla wielu dziewczyn był za niski, jakaś uznała go za niemęskiego.

– Co?! – aż krzyknęłam ze zdumienia, kiedy mi to wyznał.
– No tak – pokiwał poważnie głową. – Bo ja mało piję i nie robię bitwy. No wiesz, z innymi mężczyznami – wyjaśnił swoją dziwaczną polszczyzną, która mnie rozczulała. – A u nas mężczyźni robią bitwy, żeby kobiety mówiły: „Och, on jest taki męski. Ja go tak kocham!”.

Odegrał scenę wzdychającej kobiety tak zabawnie, że zanosiłam się śmiechem przez kilka minut. Tego dnia śmiałam się po południu, ale już wieczorem płakałam. Nigdy nie sądziłam, że coś takiego może mi się przytrafić.

Jak można się zakochać w wieku 50 lat?!

Czy człowiek nie powinien już być uodporniony na strzały amora? Ale to była prawda. Myślałam o facecie mojej szefowej i – chyba można tak powiedzieć – przyjaciółki. Krystyna zawsze była wobec mnie w porządku, zatrudniła mnie, awansowała, wspierała w trudnych momentach, ale też się przede mną otworzyła i zaprosiła mnie do swojego życia. A ja powoli przekraczałam granice w kontaktach z jej partnerem. Oczywiście wiedziała, że Artur zawsze zaprasza mnie na czekoladę po lekcji, ale chyba nie przyszło jej do głowy, że może mnie traktować jak kobietę.

W jej oczach byłam stara i nieatrakcyjna, a więc całkowicie bezpieczna. Myślę, że nigdy nie pomyślałaby, że taka ja, z moją pełną figurą i zmarszczkami, mogłabym równać się z nią – idealnie wypielęgnowaną, z wymodelowanymi kośćmi policzkowymi, powiększonymi ustami i biustem niczym modelka „Playboya” (chyba plotka o jej operacji plastycznej nie była przesadzona).

Wiedziałam, że tak to właśnie wygląda, i dlatego płakałam. Z poczucia upokorzenia, bezsilności i tęsknoty za kimś, kto nigdy przecież nie będzie mój… Postanowiłam zakończyć tę sytuację. Powiedziałam Krystynie, że zobowiązałam się wozić wnuczkę na balet dla maluchów i już nie mogę partnerować Arturowi.

– Dobrze, i tak długo to wszystko wytrzymałaś – rzuciła lekko. – Artur mówił mi, że depcze ci po palcach. Mam nadzieję, że nie było strasznie?
– Było całkiem dobrze – zmusiłam się do odpowiedzi. – Spokojnie zatańczycie na weselu. Przekaż mu moje pozdrowienia. No i dobrej zabawy.

Tego dnia wieczorem zawibrował mój telefon i zobaczyłam na wyświetlaczu imię Artura. Miał mój numer, bo wymieniliśmy się nimi na samym początku.

– Nie możesz mi tak robić – powiedział i przez moment nie wiedziałam, o co mu chodzi. – Tak nie wolno! Chcę zobaczyć twoją twarz, jak mówisz: Mam cię dość!

Zrozumiałam, że zabolała go forma powiadomienia go o końcu naszej tanecznej przygody. Może miał rację. Może to było nieładne. Zgodziłam się z nim spotkać po raz ostatni. Powiedział, że musi podziękować mi prosto w oczy. Pierwsze, co powiedział, kiedy usiadłam przy jego stoliku, było:

– Zerwę z Kristiną. Po weselu jej siostry. Już wiem, że muszę.
– Co?? – wytrzeszczyłam na niego oczy.
– Dlaczego?!
Bo nie można spać z jedną kobietą i myśleć o drugiej – powiedział wprost. – Nie wolno tak robić. Kristina to dobra kobieta. Ona będzie mieć kogoś, kto pomyśli tylko o niej. Ja myślę tylko o tobie.

Z całej tej zawiłej wypowiedzi zrozumiałam tylko ostatnie zdanie. I… poczułam oszołomienie, a potem – że płaczę. Oczywiście Artur się wystraszył, że powiedział coś złego, ale szybko mu wytłumaczyłam, co spowodowało moje łzy.

– Dlaczego ja? – zapytałam cicho. – Krystyna jest młodsza, piękniejsza, ma swoją firmę. Przecież ja jestem od ciebie starsza o osiemnaście lat…

Wyglądał na zdziwionego tym pytaniem. A potem wyjaśnił mi, że w ogóle nie myślał o moim wieku. I że uważa mnie za bardzo śliczną. Zrozumiałam, że w jego oczach wyglądałam zupełnie inaczej niż w swoich, Krystyny czy całego społeczeństwa. Dla Artura byłam „duszą siostrą”, jak nazywał bratnią duszę. Widział mnie innymi oczami.

Tego dnia byłam najszczęśliwsza w życiu

Ale już następnego – najbardziej przerażona. Wiedziałam, że zapłacę za tę miłość. Krystyna wiązała z Arturem dalekosiężne plany, wstawiała na Facebooka dziesiątki wspólnych zdjęć, chciała zabrać go na Dominikanę. Dlatego zamarłam, kiedy powiedziała, że muszę jej doradzić w delikatnej sprawie. Czyżby chciała za niego wyjść?!

– Słuchaj… to wesele… – nabrała tchu. – Moja durna siostra zaprosiła mojego byłego. Zawsze uważała, że powinniśmy się zejść z powrotem. No i ten debil do mnie zadzwonił… – wymówiła słowo „debil” z podejrzaną czułością. – Pojechałam do niego, żeby to obgadać, no i… kurde, weź mi doradź jako starsza przyjaciółka: jak powiedzieć Arturowi, że wracam do byłego męża?

Nie pamiętam, co jej wtedy odpowiedziałam. Wiem tylko, że nie poszli razem na to wesele, a po ślubie siostry Krystyna odmłodniała o kolejne dziesięć lat, ale tym razem zupełnie naturalnie: po prostu wróciła do miłości swojego życia i zamieszkała z eksmężem. Artur i ja długo kryliśmy się ze swoim związkiem, ale w końcu przyznałam się do niego Krystynie. Oczywiście była zszokowana, że taki mężczyzna związał się akurat ze mną, i dało się to wyczuć, ale nie miałam jej tego za złe.

Ostatecznie większość ludzi zachodzi w głowę, jak usidliłam Artura – przyzwyczaiłam się. Jedni myślą, że mam ukryty majątek, inni, że dzięki mnie może legalnie mieszkać w Polsce. Nikt nie chce uwierzyć, że Artur po prostu mnie kocha. Mnie samej trudno było w to uwierzyć. I tylko dla niego to jest tak oczywiste jak oddychanie.

– Bo ty jesteś kobietą, z którą mogę ukraść konia – oznajmił raz, wypróbowując dumnie, acz niezdarnie nowy idiom.
– Z tobą mogę ukraść nawet Księżyc – odpowiedziałam, zwijając się ze śmiechu na widok jego zdezorientowanej miny.
– Co to znaczy? – zapytał niespokojnie.
– Że cię kocham i nigdy nie przestanę! – odpowiedziałam.

Czytaj także:
Firma jest na skraju bankructwa, ale moja żona nadal kupuje drogie ciuchy
Po śmierci taty, mama czciła go jak świętego. A on... miał nieślubnego syna
Okradałem dziadka, bo myślałem że mama ma raka. A ona kłamała

Redakcja poleca

REKLAMA