„Poradziłam przyjaciółce, żeby wzięła rozwód. W zemście jej mąż pociął nożem opony w moim aucie i życzył mi śmierci”

Projekt bez nazwy (6).png fot. Adobe Stock, nenetus
„Jedna z najtrudniejszych spraw, z którą przyszło mi się zmierzyć zaczęła się niewinnie, od rozmowy na imieninach naszej wspólnej przyjaciółki. Arleta wymanewrowała mnie do kąta, i westchnęła znacząco. Wiedziałam, że to oznacza nową porcję zwierzeń”.
/ 24.07.2023 22:30
Projekt bez nazwy (6).png fot. Adobe Stock, nenetus

Nauczyłam się nie przykładać wagi do skarg Arlety, lubiła żalić się na Roberta, ale nic z tego nie wynikało.

Arleta znowu mi się zwierzała

– Cokolwiek zrobię, Robert jest niezadowolony… Jak mam z nim postępować?

Ich małżeństwo wydawało się trwałe, nawet jeśli niezbyt szczęśliwe. Chyba im na sobie zależało. Na własne oczy widziałam, jak Robert zabiega o żonę, wręcz się do niej łasi. Po tylu latach małżeństwa?! To zakrawało na cud.

– Może przyjdziemy do ciebie na terapię? Myślisz, że to pomoże?

Nagły zwrot w rozmowie zaskoczył mnie, Arleta nigdy tak daleko się nie posuwała, czyżby zaszło coś poważnego? Odpowiedziałam dopiero po sekundzie milczenia.

– Na pewno nie zaszkodzi. Rozmawiałaś o tym z Robertem? Zgodzi się?

Uświadomiłam sobie, że niewiele wiedziałam o mężu przyjaciółki, rzadko bywałam u nich w domu, jako singielka nie byłam atrakcyjna towarzysko dla pary.

Robert był miły, ale zmuszał się do rozmowy, wyczuwałam sztuczną uprzejmość, więc nie paliłam się do spotkań we trójkę. Spotykałam się z Arletą, on trzymał się na uboczu, a teraz miał przyjść do mojego gabinetu.

– Jeszcze nie wiem, spróbuję go przekonać... – Arleta wodziła wzrokiem za mężem, który w przeciwległym końcu salonu z ożywieniem rozmawiał z dwiema kobietami.

– Widzisz to, co ja? – Wskazała ich głową.

Nagle stała się niespokojna, więc szybko przytaknęłam. Potarła czoło…

Do gabinetu przyszła punktualnie, sama

– Wyśmiał pomysł terapii – pociągnęła nosem, otworzyła torebkę i zaczęła szukać chusteczki. – Powiedział, że z nim jest wszystko w porządku, to ja powinnam się leczyć. Od jakiegoś czasu wmawia mi, że jestem nienormalna, zaczynam się zastanawiać, czy nie ma racji.

– Nie ma – powiedziałam stanowczo.

– Skąd wiesz? – rzuciła mi spłoszone spojrzenie. – On mnie zna najlepiej, a ja czuję, że coś jest ze mną nie tak. Nie daję sobie rady z rzeczywistością, w pracy jeszcze jako tako, ale w domu… Wiele razy przekonałam się, że opacznie zrozumiałam to, co zaszło. Czasem nie pamiętałam, żebym zrobiła to czy tamto, gdyby nie Robert, który mówi mi jak było, całkiem bym się pogubiła. Czasami się siebie boję.

– Arletko, znam cię od lat i wiem, że się nie zmieniłaś. Jesteś tylko bardziej niespokojna, znerwicowana. Jeśli Robert wmawia ci, że tracisz kontrolę nad życiem, to jest wstrętnym manipulatorem.

Czułam, że się w środku gotuję, nie wiedziałam, co u nich się dzieje! Nie powinnam ładować się z kopytami w ich prywatne sprawy, zareagowałam, bo Arleta idealnie opisywała najokrutniejszy i najbardziej wyrafinowany rodzaj przemocy psychicznej, polegający na wmawianiu partnerowi, że ma urojenia. „Nie wróciłem wczoraj o północy, co z tobą, dobrze się czujesz?”, „Jaka wypłata z konta? Nie brałem pieniędzy, pewnie sama je wydałaś”.

Kłamstwa manipulatora są szyte grubymi nićmi, czytelne dla ofiary, ale powtarzane są tak często, że nieszczęsna zaczyna w nie wierzyć. Nie dlatego, że jest głupia, tylko dla świętego spokoju.

Kobieta wiele zrobi, by wylać oliwę na wzburzone fale, nawet wyrzeknie się własnego zdania. Za posłuszeństwo czeka ją nagroda w postaci chwili czułości, więc następnym razem postara się jeszcze bardziej, i szybciej przyzna rację partnerowi. A potem się pogubi, sama już nie będzie wiedziała, gdzie leży prawda…

Na takim właśnie etapie była Arleta, więc po starej znajomości poszłam na skróty, przecież nie była moją pacjentką. Nie licząc się ze słowami, powiedziałam wprost, co zrobiłabym na jej miejscu.

– Rozwiedź się z nim. Jeśli mówi ci to terapeutka, to znaczy, że sprawa jest poważna. Wiej, dziewczyno, póki jeszcze możesz, on cię tak łatwo nie puści, jesteś mu potrzebna.

– No właśnie, on mnie kocha. – Arleta wyglądała na zdezorientowaną.

– Kocha to, co z tobą robi, przegląda się w tobie jak w lustrze i czuje swoją moc. Uciekaj od niego.

Obiecała, że przemyśli sprawę

Arleta więcej się nie odezwała. Rano okazało się, że ktoś przebił mi wszystkie opony w samochodzie. Były pocięte nożem, nie nadawały się do wulkanizacji, czekał mnie spory wydatek.

Odholowałam auto na strzeżony parking, uiściłam opłatę, i spokojna, że wóz jest zabezpieczony, poszłam do domu. Po dobrze przespanej nocy dowiedziałam się, że poniosłam kolejną stratę, nieznany sprawca wybił w samochodzie przednią szybę.

– Musiał strzelić zza ogrodzenia. Kiedyś walili z procy, ale teraz jest spory wybór takich zabawek, że mucha nie siada – mówił parkingowy.

Był jak podekscytowany cudzym nieszczęściem uliczny gap, a nie odpowiedzialny strażnik powierzonego mienia.

– A pan spał na dyżurze? – spytałam.

– Ja? – obraził się. – Ja nigdy nie śpię.

– W to akurat nie uwierzę.

– W robocie nie śpię, pilnuję – zezłościł się strażnik. – Ale nie odpowiadam za samochody – dodał, pokazując palcem tablicę, na której stało jak byk: „Parking nie ponosi odpowiedzialności za wyrządzone szkody”.

– Ktoś się na panią uwziął, może mąż? – Facet chciał być pomocny, ale nie byłam w nastroju do przyjmowania oliwnej gałązki.

– Nie mam męża – warknęłam i nagle złość uleciała. Mąż. To całkiem możliwe, już kiedyś padłam ofiarą niezadowolonego z terapii partnera. Tylko kto tym razem postanowił się na mnie zemścić?

Odstawiłam auto do warsztatu, pojechałam do pracy autobusem, a potem wróciłam do domu z zamiarem spokojnego przemyślenia ostatnich wypadków. Usiadłam i pociągnęłam nosem. Doleciał mnie słaby zapaszek spalenizny… Zamknęłam okno, żeby zanieczyszczone powietrze nie psuło mi smaku kolacji, ale fala odoru wzmocniła się.

Dymiło się za drzwiami, na klatce schodowej

Zaalarmowana obwąchałam kąty, w przedpokoju zlokalizowałam miejsce, gdzie tlił się ogień.

Ostrożnie otworzyłam drzwi i odskoczyłam. Jęzor ognia sięgał dwudziestu centymetrów, ale wystarczająco mnie przestraszył. Mój krzyk wywabił sąsiadów, ktoś chciał zadzwonić po straż pożarną, jednak okazało się, że nie trzeba. Ugasiliśmy pożar własnymi siłami.

– To było podpalenie – powiedział sąsiad, uważnie oglądając ślady. – Drzwi zostały oblane łatwopalnym rozpuszczalnikiem, płonęła wycieraczka. Ma pani wrogów?

Już druga osoba pytała mnie o to. Ale ja nie miałam wrogów, nie wiedziałam, kto chce mojej krzywdy. Najpierw złośliwe zniszczenie samochodu, teraz pożar.

Co będzie następnym razem?

– To partacz, nie podpalacz – ciągnął z zadowoleniem sąsiad. – Gdyby był sprytny, podpaliłby w nocy albo nad ranem, kiedy wszyscy głęboko śpią. Byłaby większa szansa, że spłoną drzwi, może nawet pożar przeniósłby się w głąb mieszkania.

– Po czyjej stronie pan stoi?– przywołałam go do porządku.

– Ja tylko rozważam możliwe warianty wydarzeń – odparł z godnością sąsiad.

– Na pani miejscu bałbym się, że on wróci, i zawiadomiłbym policję.

Brzęknął telefon, sygnalizując przychodzącą wiadomość. Odruchowo spojrzałam na ekran i przeczytałam

Tak wyglądają zgliszcza. Wiesz coś o tym, bo podpaliłaś moje małżeństwo. Trzymaj się z daleka od Arlety albo wrócę.

Już wiedziałam, kto zniszczył samochód i podpalił mieszkanie, ale ciągle nie mogłam w to uwierzyć. Robert? Miał trudny charakter i gnębił żonę, przejawiając cechy psychopatyczne, ale nie dybał na bezpieczeństwo innych ludzi. Nie posądziłabym go o podpalenie mojego mieszkania!

Złożyłam zeznania na policji i dowiedziałam się, że nie mogą nic zrobić, bo w zasadzie nie ma sprawy. Nikomu nie stała się krzywda, a szkody są niewielkie.

– Ale on pisze, że wróci – pokazałam dyżurnemu wiadomość od Roberta.

– Jak złamie prawo w konkretny sposób, zajmiemy się nim – obiecał policjant.

Zrozumiałam, że muszę czekać, aż Robert zdecyduje się mnie napaść albo nauczy się lepiej podpalać mieszkania. Wtedy będę miała szansę na ochronę, jeśli oczywiście będę jej jeszcze potrzebowała.

Na razie Robert ograniczył się do rozsyłania szkalujących maili, dostają je moi koledzy po fachu i superwizor nadzorujący moją pracę. Robert pisze, że pod pozorem prowadzenia terapii buntuję kobiety i rozbijam małżeństwa. Powołuje na świadka swoją żonę, która podobno gotowa jest powtórzyć wszystko, co jej mówiłam.

Ta sprawa zdaje się nie mieć końca, Robert kłamie i tworzy fikcję, a ja nie mogę nic zrobić. Oddałam sprawę w ręce adwokata, ale tak naprawdę czekam, aż mąż przyjaciółki znudzi się napastowaniem mnie.

Żal mi tylko Arlety, która wciąż pozostaje w kręgu jego wpływów.

Czytaj także:
„Mąż przyjaciółki stale ją poniża. Gdy zaprasza znajomych, każe jej siedzieć samej w kuchni, żeby nie robiła mu wstydu”
„Mąż przyjaciółki zaczął ją kontrolować i nią manipulować. Zniszczył naszą przyjaźń, bo chciał mieć ją tylko dla siebie”
„Przyłapałam męża przyjaciółki z kochanką. Błagał, żebym go nie wydała, a ja, jak głupia, uległam”

Redakcja poleca

REKLAMA