„Pomyliłem wakacyjny romans z miłością, a po wszystkim przyszło gorzkie rozczarowanie. Moja królewna okazała się oszustką”

zakochana para fot. iStock by Getty Images, g-stockstudio
„Zapamiętałem tylko ulicę i numer domu, numeru mieszkania już nie, a na nazwisko nawet nie spojrzałem. Wtedy miałem wyrzuty sumienia, a teraz kląłem się za brak determinacji. Znajdę ją, to oczywiste. Będę chodził po mieszkaniach i pytał o Sylwię, ale znajdę ją na pewno! Niestety, Sylwia mieszkała w wieżowcu, więc czekała mnie żmudna praca, jeśli ktoś mi szybko nie powie, gdzie mieszka moja ukochana”.
/ 23.05.2023 18:30
zakochana para fot. iStock by Getty Images, g-stockstudio

Zdecydowanie był to najpiękniejszy urlop mojego życia. Mogę to powiedzieć z całą mocą i bez najmniejszych wątpliwości. Sylwia była prezentem, który zesłał mi los, abym mógł ukoić swoją skołataną duszę. Poznaliśmy się zwyczajnie, jak to zwykle na wyjazdach bywa – kawiarnia, romantyczny nastrój, szum morza. W Jastrzębiej Górze jest taki fajny lokal, z którego doskonale widać Bałtyk. Mieści się w pięknym, dość starym budynku, pamiętającym jeszcze czasy, kiedy wszędzie tutaj mówiło się głównie po niemiecku.

Sylwia usiadła przy stoliku obok, ścisku nie było, bo kawiarnia do tanich nie należy. W tamten sierpniowy wieczór zrobiło się chłodno dość wcześnie, od morza ciągnęło wilgocią. Gościom, którzy wybrali leżaki na tarasie obsługa roznosiła koce, kelnerzy rozpalali także piecyki. Kobieta wyciągnęła swobodnie długie, piękne nogi w lekkich sandałkach na obcasie. Jej sukienka zawinęła się nieco w górę, ukazując jędrne, opalone uda. W tym oświetleniu wyglądały, jakby były brązowe albo obciągnięte eleganckimi drogimi pończochami.

Mój wzrok wędrował od ślicznych stóp, przez smukłe łydki i opisane już uda coraz wyżej. Siedziała wprawdzie, ale i tak widać było, że ma piękną figurę, a do tego dość duże piersi, co dla mnie stanowiło niewątpliwy atut. Delikatna linia szyi, wystający, kształtny podbródek, aż wreszcie...

Zakochałem się jak wariat

Napotkałem jej wzrok. Przyglądała mi się spod zmarszczonych lekko brwi. No tak, gapiłem się na nią zdecydowanie zbyt namolnie. Cóż, skoro już to dostrzegła, nie widziałem powodu, żeby udawać niewiniątko. Skinąłem jej głową i uśmiechnąłem się. Spodziewałem się, że prychnie pogardliwie, może skrzywi się i odwróci wzrok, ale zaskoczyła mnie. Wyglądała, jakby nad czymś rozmyśla, a potem nagle rozpogodziła się, przestała marszczyć brwi i odpowiedziała skinieniem głowy.

Od razu przystąpiłem do działania. Nie żebym był Casanovą w codziennym życiu, ale atmosfera kurortu w sezonie turystycznym bardzo sprzyja temu, co ludzie nazywają „podrywem”. W takim miejscu łatwiej podejmować decyzje, których nigdy by się nie podjęło w innych okolicznościach. Wstałem więc i podszedłem do tajemniczej ślicznotki.

– Czy pozwoli pani, że się przysiądę? – spytałem.

– Pozwolę – odparła melodyjnym głosem. – Ale tylko pod warunkiem, że będzie pan grzeczny.

– Będę grzeczny – przysiągłem.

Tak to się zaczęło.

Zakochałem się w tobie… – powiedziałem po bodaj pięciu dniach naszej znajomości. Zresztą, jakie „bodaj”? Przed kim chcę udawać, że nie do końca to wiem? Przed sobą samym? Dokładnie po pięciu dniach i nocach znajomości wyrzuciłem z siebie właśnie takie wyznanie.

Sylwia zesztywniała, przez kilkanaście sekund wpatrywała się w sufit, potem powoli odwróciła ku mnie śliczną twarz i spytała ostrożnie:

– Wiesz, że to nierozsądne?

– Wiem. Miłość nie bywa rozsądna.

– Miłość czy zakochanie? – to było na wpół poważne, na wpół przekorne.

– Jedno jest wstępem do drugiego, prawda? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie z szerokim uśmiechem.

Skinęła tylko głową.

Mieszkamy daleko od siebie – mruknęła. – Ty w Poznaniu, ja w Lublinie… Kawał drogi.

– Co z tego? – wzruszyłem ramionami, co sprawiło, że na jej twarzy pojawił się dziwny grymas. – Oboje jesteśmy wolni, bez większych zobowiązań. Może być pięknie.

Milczała przez chwilę.

– No tak – westchnęła w końcu. Wolni i bez zobowiązań, tak?

– Przynajmniej takich, które mogłyby uniemożliwić nam ułożenie sobie razem życia… – ciągnąłem.

Mówiłem coraz wolniej, zdając sobie sprawę zarówno z tego, jak niezgrabne zdanie wygłaszam, jak i ze szczeniackiej naiwności, bo trudno to inaczej nazwać. Znaliśmy się ledwie parę dni, a ja zacząłem opowiadać o układaniu sobie życia. Ale co poradzę, że tak czułem? Wiedziałem, że ta kobieta jest mi przeznaczona. Wszystko mi się w niej podobało – uroda, pogodna natura, miły, ciepły głos… Ani razu nie dostarczyła mi powodu, abym się na nią pogniewał, a przecież przebywaliśmy razem praktycznie bez przerwy.

– Po prostu zakochałem się w tobie… – powtórzyłem bezradnie.

Wtedy się wreszcie uśmiechnęła.  Radośnie i beztrosko. Tak, jak tego oczekiwałem. Wyglądała uroczo.

– A co mi tam! – zawołała wesoło. – Ja w tobie też. Kocham cię!

Nie pamiętam, czy kiedykolwiek przedtem byłem bardziej szczęśliwy.

Niestety, nadszedł smutny dzień pożegnania. Już poprzedniego wieczoru ogarnął mnie smutek. Nie chciałem się z nią rozstawać, to naprawdę było coś więcej, niż wakacyjna przygoda. Dla mnie, a wtedy jeszcze wierzyłem szczerze, że i dla Sylwii. Zresztą ona także wydawała się smutna, zamyślona.

– Nie przejmuj się – powiedziałem, pocieszając ją, ale chyba siebie przede wszystkim. – Mamy na siebie namiary, przecież się skomunikujemy… i spotkamy, prawda?

Postanowiłem, że sam ją odnajdę

Te namiary to był oczywiście telefon komórkowy i adres mejlowy. Nie chciała się wymieniać adresami zamieszkania.

– Wiesz, rozstaniemy się, przemyślimy wszystko na spokojnie. Nie ma sensu się spieszyć. Jeśli to prawdziwa miłość, znajdziemy się – powiedziała, i musiałem przyznać, że to było bardzo rozsądne rozumowanie.

– Znajdę cię wszędzie – zapewniłem gorliwie. – Choćby na innej planecie w odległej galaktyce.

Roześmiała się, i zaraz dostałem długiego, gorącego całusa. Odpowiedziałem na niego gorliwie i całą ostatnią noc kochaliśmy się jak szaleni.

A potem przyszedł pierwszy dzień w pracy. Po przyjeździe do domu rzuciłem się na łóżko i ocknąłem się równo z sygnałem budzika. Byłem wykończony, a poza tym zacząłem tęsknić za Sylwią. Od razu wysłałem jej powitalnego porannego esemesa i pobiegłem do łazienki. Kiedy wróciłem, w telefonie nie było odpowiedzi.

Najpierw spieszyłem się, potem nie miałem czasu, bo w biurze zaczął się młyn z nowymi i zaległymi sprawami, których nagromadziło się mnóstwo podczas mojej nieobecności. Dopiero koło czternastej sprawdziłem telefon. Wciąż pusto. Zero wiadomości. Wybrałem numer, ale odezwała się tylko poczta głosowa. A przecież to był na pewno jej telefon, bo kontaktowaliśmy się podczas urlopu. Z miejsca napisałem mejla. Jeszcze się specjalnie nie martwiłem, przecież mogła wpaść w wir obowiązków zawodowych, jak ja, i tyle.

Do wieczora nie otrzymałem odpowiedzi. W domu, co parę minut sprawdzałem pocztę. Nadaremnie. Następnego dnia zacząłem się poważnie niepokoić. Ostatni sygnał od Sylwii dostałem, kiedy zajechała do Lublina. Potem była głucha cisza…

Dałem sobie czas do siedemnastej. Jeśli do tej pory się nie odezwie, podejmę zdecydowane działania.

Nie odezwała się. Przesunąłem czas działania na dwudziestą, potem dwudziestą drugą… Wciąż miałem nadzieję. Wreszcie nie wytrzymałem. Zadzwoniłem do szefa. Nie był zachwycony prośbą o dzień urlopu, ale wyraził zgodę. Gdyby nie poszedł mi na rękę, i tak zrobiłbym swoje.

Do Lublina dotarłem tuż po piątej rano. Kolejne pół godziny zajęło mi odnalezienie bloku, w którym mieszkała Sylwia. Wiem, nie jest to powód do chwały, ale muszę się przyznać, że kiedy ostatniego wieczoru poszła pod prysznic, wygrzebałem jej dowód osobisty z torebki… Miałem wówczas wątpliwości, czy tak można, walczyłem ze sobą, nie mogłem się zdecydować, a kiedy wreszcie podjąłem postanowienie, minęło tyle czasu, że szum wody ucichł i moja ukochana miała za chwilę wyjść z łazienki. Dlatego tylko rzuciłem okiem na dokument i w panice go schowałem, słysząc szuranie przy drzwiach.

Dlatego zapamiętałem tylko ulicę i numer domu, numeru mieszkania już nie, a na nazwisko nawet nie spojrzałem. Wtedy miałem wyrzuty sumienia, a teraz kląłem się za brak determinacji. Znajdę ją, to oczywiste. Będę chodził po mieszkaniach i pytał o Sylwię, ale znajdę ją na pewno! Niestety, Sylwia mieszkała w wieżowcu, więc czekała mnie żmudna praca, jeśli ktoś mi szybko nie powie, gdzie mieszka moja ukochana.

Było wpół do szóstej, trochę za wcześnie, żeby dzwonić po mieszkaniach i wyrywać ludzi ze snu. Siedziałem więc w samochodzie pod domem. Postanowiłem, że zacznę poszukiwania od siódmej. To było chyba najdłuższe półtorej godziny w moim życiu. „Znajdę cię, wszędzie cię znajdę” – powtarzałem sobie. Ale w głowie wciąż miałem ponure myśli, które dręczyły mnie od dwóch dni. A jeśli Sylwii przydarzyło się coś złego? Dlaczego się nie odzywa? Przecież obiecaliśmy sobie, że będziemy się kontaktować…

Grom z jasnego nieba? Nie, to zbyt słabe określenie. Grom by mnie tak mocno nie uderzył. Moja udręka trwała godzinę, już postanowiłem, że zadzwonię do pierwszego mieszkania nie czekając na siódmą, kiedy drzwi klatki schodowej otworzyły się i… zobaczyłem wychodzącą Sylwię! Co za radość! I co za ulga…

Nic jej się nie stało, jest zdrowa i cała, a zaraz dowiem się, skąd to milczenie. Już uchyliłem drzwi, kiedy pojawił się za nią mężczyzna. Stanęła, czekając na niego. Podszedł, pocałował ją w policzek i uśmiechnął się. Odpowiedziała tym samym pięknym uśmiechem, który tak dobrze znałem. Zamarłem. A oni w tym czasie podeszli do samochodu, wsiedli i odjechali.

Czy to była tylko zabawa?

Mężczyzna… Mężczyzna? Mężczyzna! W dodatku nie byle jaki. Ewidentnie łączyło ich uczucie. Widziałem to w jej oczach, kiedy na niego spojrzała. Nie mogłem w to uwierzyć. Potrzebowałem chwili, żeby dojść do siebie. Ocknąłem się dopiero, kiedy ich auto zniknęło za rogiem. Uruchomiłem silnik, ruszyłem z piskiem opon. Musiałem się dowiedzieć. Po prostu musiałem.

Cały dzień spędziłem pod przeszklonym budynkiem, do którego weszła Sylwia. To było gorsze niż koszmar, a trwało osiem godzin z okładem. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby ten facet po nią przyjechał, ale na szczęście było inaczej. Sylwia wyszła z jakąś koleżanką, od razu ruszyły w dół ulicy i stanęły na przystanku. Pojechałem za nimi bardzo powoli,  po czym wjechałem w zatokę dla autobusów i dałem króciutki sygnał klaksonem.

W jej rozszerzonych ze zdumienia oczach na próżno szukałbym najmniejszego choćby śladu radości. Tylko strach i zaskoczenie, nic więcej. Wsiadła jednak do samochodu, nie chciała robić scen przy znajomej.

Zaparkowałem na pierwszym wolnym miejscu na sąsiedniej ulicy.

– Jesteś mężatką – powiedziałem oskarżycielskim tonem. – A przynajmniej masz kogoś na stałe! Nie zaprzeczaj. Widziałem tego faceta, z którym wyszłaś z budynku.

– Jestem – przyznała, patrząc obojętnie w okno. – I co z tego?

Aż mnie zatkało…

Jak to, co z tego? A te wszystkie zapewnienia o uczuciach? A te wspólne noce? Mówiła do mnie z taką czułością, z takim żarem… Czy wszystko to były kłamstwa? Z drugiej strony fakt istnienia innego mężczyzny tłumaczył to, dlaczego przez cały czas była taka tajemnicza. I dlaczego nie odpowiadała na esemesy, telefony i mejle. Zresztą, pewnie kartę z numerem, który mi podała, od razu po przyjeździe wyjęła z telefonu.

Czułem się bezradny i zdruzgotany.

– To wszystko między nami… – uczyniłem nieokreślony ruch ręką. – To wszystko była tylko zabawa?

Roześmiała się. Śmiech był sztuczny i nieprzyjemny.

– Wakacyjny romans – powiedziała. – Nic więcej. Nie wiem, czego w zasadzie oczekiwałeś, to była przecież tylko miła, podniecająca gra.

– Ja tak do tego nie podchodzę – mruknąłem coraz bardziej przybity.

– To już nie moja wina. Nie zachowuj się jak jakiś dzieciak. I co teraz, może chcesz iść do mojego męża i opowiedzieć mu o wszystkim?

– A wiesz, że mnie kusi? – odparłem ze złością, chociaż na samą myśl  o tym zrobiło mi się niedobrze.

Ciągnąć to? Po co, skoro wszystko jasne? Co powiem temu facetowi? „Przepraszam, ale chciałem powiedzieć, że uwiodłem pańską żonę?”.

Układ? Przecież to obrzydliwe...

Wzruszyła ramionami. Nie poznawałem jej – była zimna i odpychająca, zupełnie inna niż nad morzem.

Dlaczego nie powiedziałaś prawdy? Że jesteś mężatką? – spytałem.

– Nie wiedziałam, że to będzie miało jakiekolwiek znaczenie – znów wzruszyła ramionami. – Myślałam, że w ogóle dasz sobie spokój. A jeśli nie, to jak ja nie będę się odzywać, obrazisz się, a potem szybko zapomnisz.

– Trzeba było przynajmniej napisać krótkiego esemesa, że to koniec.

– I wtedy byś nie przyjechał? – spojrzała na mnie z powątpiewaniem. – Zaraz, a skąd wziąłeś w ogóle mój adres? Grzebałeś w moich rzeczach?

W innej sytuacji pewnie zrobiłoby mi się głupio. Teraz czułem tylko rozgoryczenie i złość. I upokorzenie.

– Nie masz prawa mnie oceniać! – warknąłem. – Na pewno nie ty…

Kolejne wzruszenie ramion odczułem jak policzek. Straciłem zupełnie ochotę na jakąkolwiek rozmowę. To nie była słodka Sylwia z Jastrzębiej Góry. W tej chwili była atrakcyjnym wprawdzie, ale okropnie nieprzyjemny babsztylem bez krztyny uroku. Miałem wrażenie, że z serca opada mi brudna szmata, która spowijała je od samego rana.

– Wysiądź już, dość gadania – powiedziałem, odwracając wzrok.

Chwyciła za klamkę.

– Gdyby przyszło ci do głowy rozmawiać z moim mężem… – zaczęła, ale nie dałem jej dokończyć.

– Nie przyjdzie, mam to gdzieś.

– Ale gdyby ci przyszła ochota… – ciągnęła – to wiedz, że mamy taki układ: jesteśmy wzorowym małżeństwem, ale urlop spędzamy osobno, i nie spowiadamy się sobie z niczego.

Spojrzałem na nią z niewysłowioną odrazą, a ona aż pobladła ze złości.

– Uważasz, że to chore? – wrzasnęła, ale zbyłem ją machnięciem ręki.

Czytaj także:
„Wdałem się w romans z mężatką. Szybko okazało się, że chciała mnie wykorzystać by pozbyć się męża - i to trwale”
„Krystian zdradził mnie z mężatką. Odnalazłam jej męża i uknuliśmy zemstę na kochankach”
„Dałem jej serce na dłoni, a ona zdeptała je i wyrzuciła do kosza. Zamiast powiedzieć >>tak<<, kazała mi wstać i odejść”

Redakcja poleca

REKLAMA