Mam na imię Julia. We wrześniu tego roku zaczęłam edukację w drugiej klasie liceum. Koledzy i koleżanki, że ich tak z braku innego określenia nazwę, przeważnie mnie nie lubią, bo za dobrze się uczę. Nic nie poradzę, że jestem bardziej rozgarnięta niż oni i lubię wiedzieć. Oczywiście dla nich dobre oceny mają wyłącznie kujony. Więc mnie ignorują. Klasyczny klasowy ostracyzm wymuskanych lalusiów płci obojga. I bardzo dobrze. Być może jestem dziwna, ale uważam, że człowiek powinien mieć inne priorytety niż imprezy i picie piwa.
Tak zaczęła się nasza przyjaźń...
Na szczęście z plastikowego tłumu, niczym świat z chaosu w greckiej mitologii, wyłoniła się Mariola. Przebojowa, ładna, ostra i przede wszystkim zwariowana. Nieustannie żuje gumę i codziennie ma inną fryzurę. Jest pewna siebie, szczera, przez co ma tyle samo znajomych co ja. Pierwszego dnia liceum chciała ją zwerbować cukierkowa ekipa. Podszedł do niej Igor, który uważa się za lokalnego lidera i macho, i spytał:
– Hej, lalka. Dołączysz do nas?
Mariola obcięła go z góry na dół i z powrotem, zatrzymując wzrok na obcisłych rurkach, po czym wydęła usta w geście pogardy i odparowała:
– Nie zadaję się z kolesiami, którym widać kostki. Wyglądasz, jakbyś miał wodę w piwnicy albo ściągnął te portki z młodszego brata.
– Nic nie rozumiesz! Eksponuję buty! – próbował się bronić.
– Raczej kostki. Ciekawe, co będziesz eksponował, jak przyjdzie zima i spadnie śnieg? – zaśmiała się.
Od razu ją znienawidzili, a ich nienawiść potęgował fakt, że Mariola miała to głęboko gdzieś.
Los połączył nasze ścieżki na jednym z przedmiotów, gdy mieliśmy pracować w parach. Reszta klasy dobrała się we własnym gronie i zostałyśmy tylko we dwie. Żadna z nas nie była przekonana co do drugiej, ale Mariola rzuciła pogardliwe spojrzenie na tamtych i powiedziała:
– Z dwojga złego…
Nieco się speszyłam, ale odparłam:
– Za pozwoleniem, wydaje mi się, że całe zło z tej klasy zostało po tamtej stronie. – Wskazałam ruchem głowy na plastiki.
– W sumie racja. Mariola – podała mi rękę – ale wszyscy mówią mi „Lola”. Naturalnie wszyscy, z którymi się zadaję, a nie ma ich zbyt wielu.
– Znam to. Ludzie oczekują szczerości, a potem mają o nią żal.
– Czytasz mi w myślach! „Szczerość nie da ci wielu przyjaciół, ale zawsze tych właściwych”. John Lennon.
– Znam ten cytat.
Przegadałyśmy całą lekcję i tak zaczęła się nasza przyjaźń. Miałyśmy w tej klasie tylko siebie – i aż siebie. Jeden wierny przyjaciel jest więcej wart niż tysiąc fałszywych. Pozostali patrzyli na nas i zazdrościli. I mieli rację.
Zamiast pomóc, zaczęła się nabijać
Pewnego zimowego dnia wracałyśmy z Lolą ze szkoły. Część drogi zawsze pokonywałyśmy wspólnie, potem ja skręcałam w osiedle, na którym mieszkałam, a ona wsiadała do autobusu. Tamtego razu, idąc skrótem, zauważyłyśmy leżącego na chodniku mężczyznę w średnim wieku. Był postawny, żeby nie powiedzieć gruby, miał na sobie garnitur.
– Zobacz, jak leży – powiedziała Lola. – Za dużo się popiło, kolego? – Trąciła go czubkiem buta w plecy.
Nie poruszył się.
– Zostaw go! Może coś mu się stało? – zawołałam przestraszona.
– Taaa, jasne. Po prostu za kołnierz się nie wylewało. „Będzie, będzie zabawa…” – zaczęła śpiewać.
– Trzeba sprawdzić.
– Przestań. Zamierzasz badać każdego menela? Chcesz mu zrobić jabolowe usta-usta? Nie ma sprawy. Chętnie popatrzę, może nagram filmik i podpiszę go: „Żuleo i Żulia”.
– Odpuść sobie – zbliżyłam się do nieprzytomnego faceta. – Halo! Proszę pana! Czy pan mnie słyszy?
Tak nas uczyli na kursie pierwszej pomocy. W odpowiedzi jegomość zaczął bełkotać, nie mogłam zrozumieć co, nieznacznie też się poruszył.
– Widzisz? Pijany. Chodź, bo się spóźnię – warknęła Lola.
Odeszłam, zostawiając tego człowieka. Pewnie faktycznie się upił, a ja tylko dramatyzowałam. Mimo to w drodze na przystanek dręczyły mnie wyrzuty sumienia i cała masa nieścisłości. Na przykład w życiu nie widziałam tak grubego pijaka. Z reguły bardziej dbali o picie niż jedzenie. Najpodlejsza wódka, najtańsze wino, a w ostateczności nawet ocet, byle tylko miało procenty. Poza tym – garnitur? Który lump chodzi w garniturze? Podzieliłam się tymi obawami z Lolą, a ona odpowiedziała:
– U nas jest taki jeden Józek, mówią na niego Gwiazdor. Wpadł na pewien pomysł: jednego razu zamiast kupić winiacza, udał się do lumpeksu i wziął gajerek. Potem poszedł robić to, co robił do tej pory, czyli żebrać „na bilet”, że niby go okradli, i wiesz co? Ludzie mu wierzyli. Bo panu w garniturze się wierzy, a obskurnemu menelowi już nie. Tym sposobem Józek Gwiazdor zwiększył swoje zyski czterokrotnie. Za dnia żebrze, a wieczorem idzie na elegancki raucik. Żulerni nie można ufać.
To mnie nie przekonało. Gdy tylko Mariola wsiadła do autobusu, wróciłam tam, gdzie widziałyśmy nieprzytomnego mężczyznę. Leżał w takiej samej pozycji, jak wcześniej.
Podeszłam ponownie, kucnęłam. Nie było czuć od niego alkoholu. Wiem, że nie powinnam, ale obszukałam go. W jednej z kieszeni znalazłam portfel, a w nim ponad dwieście złotych gotówką i kilka kart kredytowych. Oprócz tego sporo różnych wizytówek oraz zdjęcie rodziny. Z drugiej kieszeni wydobyłam telefon komórkowy. Menele nie noszą przy sobie smartfonów.
Miałam zamiar sprawdzić jego kontakty, odnaleźć numer do żony, siostry lub dziecka, ale najpierw wykręciłam 112. Przekazałam dyspozytorowi adres, pod który należy przyjechać, i podstawowe dane – wiek i stan czynności życiowych. Kazali mi nie odchodzić do momentu, aż przyjadą. W tym czasie ułożyłam poszkodowanego w pozycji bezpiecznej ustalonej. Na kursie uczono nas, że nawet znaczna tusza nie powinna być utrudnieniem, jeżeli wszystko wykona się poprawnie.
Mogłam być z siebie dumna
I rzeczywiście, przewrócenie tego mężczyzny na bok nie sprawiło mi trudu, a ważył pewnie ze sto dwadzieścia kilo. Dodatkowo okryłam go kurtką, żeby się nie wyziębił, a pod marynarkę włożyłam mu ulotki z koszyczka przy jednym z bloków. Podobno papier całkiem dobrze zatrzymuje ciepłotę ciała.
Po kilkunastu minutach przyjechali ratownicy. Zaparkowali kilka metrów dalej – tak blisko miejsca zdarzenia, jak tylko mogli. Wyskoczyli z karetki. Jeden z nich przyklęknął przy mężczyźnie, zbadał czynności życiowe i powiedział do pozostałych:
– Pacjent nieprzytomny, oddycha równomiernie. Wyczuwam lekko słodki zapach, podejrzewam śpiączkę hiperglikemiczną. Nosze!
Dwaj ratownicy pobiegli do karetki i za moment wrócili z noszami.
– Na trzy!
Umieścili go na noszach i powieźli w stronę karetki. Ten, który go badał, najpewniej lekarz, spytał mnie:
– Czy znalazłaś przy nim jakieś rzeczy osobiste? Coś, co pomogłoby nam ustalić tożsamość?
– Tak. Mam portfel i telefon.
– Sprawdzałaś, czy ma jakieś kontakty ICE? – pytała dalej.
Wiedziałam z kursu, że chodzi o kontakt „In case of emergency”, czyli „w nagłym wypadku”. Ten skrót znają ratownicy na całym świecie.
– Nie. Wolałam najpierw zadzwonić po was – odparłam.
– Bardzo mądrze. Wezmę te rzeczy. Świetnie się spisałaś – uśmiechnął się, a ja poczułam się dumna.
– Do którego szpitala go zabieracie? – spytałam na koniec.
– Wolałbym nie mówić. Mam nadzieję, że rozumiesz.
– Tak, oczywiście.
Prawdziwa przyjaźń krytyki się nie boi
Dobrze, że wcześniej puściłam sobie sygnał z jego telefonu. Miałam zamiar zadzwonić i spytać o stan zdrowia, może nawet go odwiedzić.
– Halo? Dzień dobry, znaleźliśmy dzisiaj… – lekarz odszedł, dzwoniąc do kogoś z rodziny tego nieprzytomnego mężczyzny.
Kilka dni później w szkole rozmawiałam z Lolą. Powiedziałam:
– To jednak nie był menel.
Nie wydawała się zaskoczona.
– Hm, niech zgadnę… Bogaty biznesmen zaćpany koką? A teraz ci się oświadczył? – zakpiła.
– Daruj sobie – skrzywiłam się na jej słowa. – To był cukrzyk, zapadł w śpiączkę. Odprowadziłam cię i wróciłam do niego. Zadzwoniłam po pogotowie, zabrali go. Dzwoniłam potem do niego, pytałam, jak się czuje. Mówił, że już dobrze, że wtedy spóźnił się z zastrzykiem insulinowym. Cieszył się, że nikt go nie okradł, i że nie wszyscy na tym świecie są nieczuli na cudzą krzywdę.
Zapadło milczenie, które po chwili przerwała moja przyjaciółka:
– Co? Mam cię przeprosić?
– Nie – odrzekłam. – Ale byłoby miło, gdybyś przestała trącać nieprzytomnych facetów czubkiem buta. Człowiek chory na to nie zasługuje, a menel może ci oddać.
Bałam się, że Lola mi coś odwarknie i się na mnie obrazi, ale zamiast tego uśmiechnęła się i odparła:
– Słusznie prawisz, moja droga…
Cóż, jak widać prawdziwa przyjaźń krytyki się nie boi. I dobrze!
Czytaj także:
„Mąż zostawił na pastwę losu mnie i córkę, bo się szaleńczo zakochał. Zawiodłam jako matka, a moje dziecko walczy o życia”
„Syn wyjechał za kasą i zostawił mnie samą na pastwę losu. Martwił się o swój tyłek, nie pomyślał o starej matce”
„Córka poszła w ślady ojca i zostawiła swoją rodzinę na pastwę losu. Jak widać, niedaleko pada jabłko od jabłoni”