Powiedział: „Odchodzę, nie próbuj mnie przekonywać, że to jeszcze ma sens”. Gdy zapytałam, czy myślał, w jaki sposób zamierza opiekować się naszą córką, tylko machnął ręką. A przecież to on chciał tego dziecka!
Naciskał, żebyśmy wreszcie wzięli ślub i stworzyli prawdziwą rodzinę, jakiej nigdy nie miał. Przekonywał, że choć ledwie starcza nam na życie, poradzimy sobie z wychowaniem małej. Zakochana uległam, choć z tyłu głowy nigdy nie przestała mi się świecić ostrzegawcza lampka…
Na nic zdało się zaklinanie rzeczywistości czy choćby moja prośba, żeby Marek przynajmniej pożegnał się z Magdą i wytłumaczył jej swoją niespodziewaną decyzję. Przecież nie była już dzieckiem i wiedziała, że od dawna między nami się nie układa.
Dorastała w cieniu awantur o jego niezapowiedziane zniknięcia z domu pod pretekstem prób z kolegami, opijania kolejnej mniej lub bardziej udanej płyty, przedłużających się w nieskończoność koncertów. Widziała moje rozgoryczenie, złość ojca i nasze obopólne zmęczenie, więc należały jej się słowa wyjaśnienia. Choćby przeprosiny.
Nigdy nie dowiedziałam się, czemu uciekł
Nie spotkałam go więcej, nie dostałam od niego ani złotówki, oprócz jałmużny wypłacanej przez fundusz alimentacyjny. Nigdy nie skontaktował się z Magdą, milczał nawet w dniu jej urodzin…
Widziałam żal malujący się na twarzy córki, czułam jej ból, słuchałam szlochu dochodzącego z pokoju i podkręcanej do maksimum muzyki mającej zagłuszyć samotność. Byłam przy niej cały czas, często zapominając o swoich potrzebach.
Dla córki rzuciłam pewny, lecz nieopłacalny etat. Z jej powodu zarywałam noce, poświęcałam wolne weekendy i znosiłam upokorzenia ze strony klientów raczkującej firmy, żeby tylko wysłać ją do najlepszego liceum, a potem na wymarzone, zagraniczne studia.
Mimo przepracowania, starałam się być dla niej i matką, i ojcem. Wymagałam, lecz przede wszystkim kochałam. Z przyjemnością dzieliłam z nią podróżniczą pasję, zarażałam miłością do sztuki i teatru. Znajomi zazdrościli nam zażyłości, a ja każdej nocy zasypiałam szczęśliwa, że Magda mimo odrzucenia przez ojca nie czuje się gorsza od rówieśników. Nie w sensie materialnym, lecz emocjonalnym.
Nie musiała wychodzić za mąż tak wcześnie
Nie ułożyłam sobie życia, bo nie miałam czasu. Nie zaufałam też żadnemu mężczyźnie na tyle, żeby przedstawić go mojemu dziecku. Nie poświęciłam się dla Magdy, lecz zwyczajnie unikałam kolejnego zranienia. Może gdybym wiedziała, że doświadczę go z najmniej oczekiwanej strony, częściej bym ryzykowała?
Pierwszy sygnał, że między nami dzieje się coś złego, odebrałam tuż po przyjeździe Magdy z Londynu. Wpadła do Polski w przerwie między semestrami, akurat wtedy, gdy mnie zmógł jeden z szalejących zimą wirusów.
Leżałam osłabiona, marząc jedynie, żeby ktoś podał mi do łóżka rozgrzewający bulion – moja córka zaś biegała z imprezy na imprezę. Do domu wpadała jedynie po to, żeby się przespać i przebrać w świeże ciuchy. Rzucała na mnie okiem, czasem w przypływie dobrego humoru przygotowała mi herbatę i tyle ją widziałam przez trzy kolejne dni.
Czwartego zajrzała do mojego pokoju zdziwiona, że wciąż leżę, a lodówka świeci pustką. Ociągając się, poszła na zakupy. Wróciła kilka godzin później. Mimo że wysłałam ją tylko do pobliskiego sklepu, zdążyła zajrzeć do nowo otwartej kafejki i przegryźć tam co nieco.
Rzuciła na kuchenny stół produkty, po czym spojrzała na zegarek i zorientowawszy się, że jest już spóźniona, wybiegła z domu. Nawet nie spytała, jak się czuję i czy przygotować mi coś do jedzenia.
Nie myślcie sobie, że nie przeprowadziłam z nią rodzicielskiej rozmowy. Nie jestem typem wybaczającej wszystko kwoki. Nie kryłam swojego rozczarowania egoizmem córki, czego nie omieszkałam jej powiedzieć.
Magda wysłuchała mnie ze spuszczoną głową, więc sądziłam, że wzięła sobie do serca moje uwagi, ale się myliłam. Następne pięć lat pokazało, że nie znałam swojej córki. Najpierw zaskoczyła mnie decyzją o ślubie. Nie musiała się śpieszyć, a jednak uparła się, żeby jeszcze przed końcem studiów założyć rodzinę.
Jej chłopak, skądinąd rozsądny, dobrze ułożony Anglik, nie garnął się do ojcostwa, ale Magda go przekonała. Ona zawsze potrafiła postawić na swoim. Jak jej tatuś nie odpuszczała, dopóki nie osiągnęła zamierzonego celu. Była tak przekonująca, że uległ jej nie tylko narzeczony, ale i rodziny, łącznie ze mną.
„Może pragnie tego, czego nigdy sama nie miała” – myślałam, biorąc dodatkowe zlecenia, żeby wyprawić jej ślub. Ładne, choć niewielkie mieszkanie, kupili młodym przyszli teściowie. Wspólnie z nimi zobowiązałam się do wspomagania finansowo Magdy i Simona tak długo, aż oboje skończą studia i się usamodzielnią.
„To nie jest moje życie, to nie ja” – powiedziała
Pierwsze dwa lata ich małżeństwa przypominały bajkę. Magda powiła bliźnięta, a Simon wkrótce otrzymał intratną propozycję stażu, który mógł połączyć z zajęciami na uczelni. W opiekę nad maluchami zaangażowały się obie rodziny. Ja nauczyłam się podstaw angielskiego i kiedy tylko mogłam, latałam do wnucząt.
Teściowa, jak nie Angielka, wpadała do Magdy w tygodniu, żeby ta mogła zająć się sobą – pójść do kosmetyczki, sklepu czy na kawę z koleżankami. Podziwiałam córkę, że potrafiła odnaleźć się nie tylko w nowym kraju, ale i w nowej sytuacji. Wyglądała na szczęśliwą, spełnioną i pewną siebie młodą matkę.
Po trzech latach spędzonych w domu zapragnęła spróbować swoich sił w zawodzie. Marketing w domowym zaciszu opanowała do perfekcji… Wkrótce jedną pracę zamieniła na drugą, a tę na kolejną, lepiej płatną i bardziej odpowiedzialną.
Śledząc z Polski losy córki sądziłam, że podchodzi do nowych wyzwań jak kiedyś ja do swojej pracy. Że uznaje je za ważne, ale nie ważniejsze od rodziny. Dopiero moja niespodziewana wizyta otworzyła mi oczy na to, co działo się w małżeństwie Magdy.
Otóż Magda stała się gościem w swoim domu. Zachowywała się tak, jakby nie mogła doczekać się poranka i chwili, gdy zniknie bliskim z oczu. Niechętnie wracała i niewiele trzeba było, żeby po uśpieniu dzieci, przebrana w służbowy kostium, pędziła na jakąś kolację z kontrahentami albo służbowy event.
– Nie musi tego robić – wyznał mi w końcu jej zrezygnowany mąż. – Jest szefową, może cedować obowiązki. U nas nie wykorzystuje się tak pracowników, nie wymaga się ich obecności po godzinach… Mam wrażenie, że rodzina ją znudziła i ucieka od nas pod byle pretekstem, a przecież to ona chciała tego ślubu i dzieci!
„Jakbym to już kiedyś słyszała” – pomyślałam, patrząc na jego zapadniętą twarz. Przez ostatnie dwa lata Simon jakby skurczył się w sobie. Wychudł, zmizerniał, chociaż przecież powodziło im się bardzo dobrze. Teoretycznie więc miał wszystko, a w rzeczywistości tracił grunt pod nogami, nie potrafiąc zatrzymać przy sobie żony.
– Może to minie – próbowałam go pocieszyć i jednocześnie ukryć własne przerażenie.
Ale Magdzie nie mogłam odpuścić.
– Co ty wyprawiasz! – zaatakowałam ją, gdy wreszcie znalazła dla mnie wolną godzinę.
Wysłuchała mnie jak zwykle w milczeniu
W końcu niechętnie przyznała, że jej zaangażowanie w pracę może zniszczyć rodzinę. Obiecała porozmawiać z mężem, zwolnić tempo życia, dawać dzieciom więcej z siebie. Na odchodne mocno mnie do siebie przytuliła. A dwa miesiące później oznajmiła swojemu mężowi, że od niego odchodzi. Tak po prostu, zupełnie jak kiedyś jej ojciec, zostawiła swoje dzieci.
Obiecała płacić na ich utrzymanie, lecz częstych kontaktów nie mogła zagwarantować. Dokładnie takiego użyła słowa. Jakby mówiła o obcych ludziach, a nie o własnych dzieciach. „To nie jest moje życie, to nie jestem ja!” – rzuciła Simonowi, porażonemu jej zachowaniem. Jak mi potem wyznał, nic nie zwiastowało nadchodzącej burzy.
Nie chciała zostać do rana i pożegnać się z dziećmi. Nie miała ochoty dłużej rozmawiać o swojej decyzji. Papiery rozwodowe przesłała pocztą. Na kopercie widniał australijski stempel i zwrotny adres reprezentującej ją kancelarii.
Widziałam na Facebooku zdjęcia mojej córki z Sydney. Choć jednak pisałam do niej wiele razy, nie odezwała się do mnie od czasu rozstania z mężem. Podobnie zachowuje się wobec niego i dzieci. W przeciwieństwie do swojego ojca płaci na nie regularnie całkiem spore sumy. Co z tego, skoro nie chce ich w swoim życiu.
Pełna poczucia winy trwam przy moich wnukach, zastanawiając się, jak to się stało, że wychowałam potwora. Kogoś tak niepodobnego do dziewczyny, którą znałam i kochałam. Kobietę, która mimo moich wieloletnich wysiłków stała się podobna do swojego ojca… Czy jej zachowanie da się wytłumaczyć?
Czytaj także:
„Syn to kawał lenia z 30-letnim doświadczeniem. Nie wiem jakim cudem zmajstrował dziecko, skoro tylko stuka w komputer”
„Narzeczony zostawił mnie na pół roku przed ślubem, bo zaszłam w ciążę. Powiedział, że nie pisał się na bycie ojcem”
„Moja siostra znalazła u swojego chłopaka pierścionek. Okazało się, że to mnie chciał się oświadczyć. Co za cyrk”