Tysiąc razy będę sobie pluł w brodę z powodu tego, że nie wybrałem się na wakacje samochodem. Byłoby szybciej, wygodniej i bez żadnych kłopotów. Ale nie! Ja dałem się przekonać żonie, że lepiej będzie pojechać pociągiem.
– Po co masz się męczyć za kółkiem tyle godzin? – powiedziała mi. – Kupimy bilet rodzinny w promocji PKP, to wyjdzie taniej niż benzyna.
Niestety, przyznałem jej rację
Pomyślałem sobie bowiem, że może faktycznie pociągiem nie będzie tak źle. W końcu w naszym mieście ostatnio wyremontowano dworzec, który z siedliska miejscowej żulerii zmienił się w całkiem ładny budynek. Ale dworzec to jedno, a jakość usług to całkiem co innego. Przekonaliśmy się o tym, lądując z bagażami na dworcu. Przyjechaliśmy odpowiednio wcześniej, żeby na spokojnie odszukać peron. Żona poszła sprawdzić, z którego odchodzi nasz pociąg i wróciła lekko podenerwowana.
– Słuchaj, nie mogłam go znaleźć, może tobie się uda? – powiedziała.
Zostawiłem ją z dziećmi i wszystkimi bambetlami, poszedłem szukać. Ponieważ na tablicy rozkładów jazdy faktycznie naszego pociągu nie było, ustawiłem się w kolejce do informacji. Po kwadransie, coraz bardziej zdenerwowany, bo zbliżała się godzina odjazdu, dotarłem do okienka. Pani grzebała w komputerze, cmokała i kręciła głową, aż w końcu zawołała koleżankę. A ta jak się nie wydrze:
– A kto panu sprzedał te bilety?!
– Pani firma, PKP – odparłem zdumiony, że mogą być w tym względzie jakiekolwiek wątpliwości. – Przecież sam ich sobie nie wydrukowałem.
– Ale tego pociągu nie ma w rozkładzie! – podniosła głos, jakby to była moja wina.
– To jakim prawem sprzedaliście mi na niego bilety?! – przeszedłem do ataku. – To jest kradzież w biały dzień, ja żądam rozwiązania tej sprawy!
Panie znów zaczęły szperać w komputerze, naradzać się między sobą, aż w końcu zdecydowały.
– Przepiszemy panu te bilety na następny pociąg do Gdyni. Jest z miejscówkami… – usłyszałem. – Odjeżdża za półtorej godziny z pierwszego peronu.
Półtorej godziny!
I co ja mam zrobić w tym czasie z dzieciakami? Przecież już teraz dostają z nudów świra! Wiem z doświadczenia, że ośmioletni Jakub i sześcioletnia Tosia nie dadzą rady usiedzieć grzecznie na walizkach przez tyle czasu. Jak się nudzą, to zaczynają zaczepiać siebie nawzajem i awantura gotowa.
– Co robimy? – spytałem żony.
– Do domu nie ma co wracać, bo zanim przyjedziemy, to będziemy musieli ruszać z powrotem – oceniła. – Trzeba czymś zająć dzieciaki.
Pogrzebała w bagażach i wyjęła kieszonkową konsolę do gier, którą Jakub miał dostać w pociągu. Synkowi zaświeciły się oczy.
– Mogę zagrać już teraz? Naprawdę mogę? – zapiszczał podniecony.
Dostał swoje ukochane gry do ręki, ale mina natychmiast mu zrzedła.
– Jest rozładowane... – stwierdził.
„Kurczę! Moja wina, miałem o tym pamiętać!” – pomyślałem.
– Nie martw się, stary! Zaraz coś wymyślimy! – obiecałem synowi, rozglądając się dookoła. – To przecież duży dworzec, miejsce publiczne, gdzieś tutaj musi być kontakt.
Po dłuższej chwili znalazłem go. Przeniosłem więc nasze bagaże pod ścianę i podłączyłem konsolę synka.
– Teraz możesz grać! – stwierdziłem.
– My idziemy pochodzić po sklepach – powiedziała żona, ruszając w kierunku stoisk w pasażu handlowym.
Mały grał, Tosia buszowała po sklepach, wydawało się więc, że sytuacja jest opanowana. A wtedy…
Patrol policji nie wzbudził we mnie niepokoju
Bo i niby z jakiej racji? Kiedy do mnie podeszli, sądziłem, że to jakaś rutynowa kontrola.
– To pana dziecko? – spytał policjant.
– Moje – potwierdziłem, spoglądając na syna spokojnie grającego w grę.
– Ta konsola jest nielegalnie podłączona do prądu – usłyszałem.
– Ale ja ją tylko ładuję – wyjaśniłem zaskoczony tym stwierdzeniem.
– No właśnie! Kradnie pan prąd! Pójdzie pan z nami! – oznajmili mi.
– Ale dlaczego, dokąd? – nadal nic z tego nie rozumiałem, bo przecież siedziałem sobie spokojnie z synkiem, nie robiliśmy niczego złego.
Funkcjonariusze jednak byli nieugięci. Zabrałem więc swoje bagaże, wziąłem za rękę Kubę i poszedłem za nimi, sądząc, że sprawa szybko się wyjaśni i jeszcze dostaną po głowie od swojego przełożonego, że zaczepiają spokojnych obywateli. Jakież było moje zdumienie, gdy funkcjonariusz na posterunku potraktował ich zarzuty poważnie!
– Podłączył pan urządzenie elektroniczne do gniazdka na dworcu? – spojrzał na mnie surowo. – To budynek użyteczności publicznej należący do PKP, które płaci wszystkie rachunki, także za prąd. Ładując nieleganie konsolę, bo nie miał pan na to zgody, naraził pan spółkę na straty! I złamał w ten sposób prawo. Kradzież prądu jest przestępstwem!
To przecież śmieszne! Ładowałem tę konsolę może z piętnaście minut! Ile przez ten czas mogłem zużyć prądu? Za siedem groszy? W sklepie można ukraść towary do 250 złotych i traktują to zaledwie jako wykroczenie. Powiedziałem to policjantowi, zaznaczając, że mogę za prąd zapłacić.
– Wykroczenie nie ma zastosowania do kradzieży energii – oznajmił funkcjonariusz. – Nawet przy kwocie tylko 1 grosza to przestępstwo.
– A co z tym, że chcę zapłacić? – przypomniałem mu.
– To już nie moja sprawa – wzruszył ramionami. – My, jako policja, mamy tak czy inaczej obowiązek sporządzenia protokołu i skierowania sprawy do prokuratury.
Poczułem, że kręci mi się z nerwów w głowie
Z powodu tego, że naładowałem dziecku konsolę, żeby się nie nudziło podczas czekania na pociąg miałem trafić do prokuratury! A co na to PKP, które sprzedało mi bilety na nieistniejący pociąg i tym samym spowodowało całą sytuację? Zdumiona żona, której powiedziałem przez telefon, że siedzę z Kubą na komisariacie, zastała mnie dyktującego policjantowi zeznania. Skończyłem akurat na dziesięć minut przed odjazdem naszego pociągu nad morze, więc całą sytuację wyjaśniłem jej już w przedziale.
– Matko, to niemożliwe! To brzmi absurdalnie! – złapała się za głowę.
A jednak cała sprawa jest jak najbardziej prawdziwa. Jeszcze na wakacjach skontaktowałem się bowiem z kumplem, którego teść jest prawnikiem i on mi powiedział, że prokuratura traktuje poważnie takie zgłoszenia o kradzieży prądu z budynków użyteczności publicznej.
– Była jakaś sprawa w Warszawie, gdzie faceta skazano na trzy miesiące więzienia za nielegalny pobór prądu wartości 70 groszy – usłyszałem. – Oczywiście wyrok padł w zawieszeniu, ale mimo wszystko ten człowiek został skazany.
Wszystko zależy więc od prokuratury, która może uznać, że mój czyn był społecznie szkodliwy w stopniu znikomym i umorzyć sprawę lub… nie.
– Diabli nadali ten pociąg i dworzec! – wściekam się na samą myśl o tej historii. – Jakbym pojechał samochodem, to oszczędziłbym sobie nerwów, a konsolę dziecka naładował własną samochodową ładowarką. A tak zamiast cieszyć się wakacjami, zostałem... złodziejem.
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”