„Pokochałam go bezgranicznym uczuciem, lecz boję się mieć takiego kochanka. To, co kiedyś zrobił, jest skazą na naszej miłości”

Zakochana kobieta fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Powiedziałam, że oczywiście ma mnie >>jako przyjaciółkę<<, a on mnie uściskał. Nie wie, że chciałabym przedłużyć ten uścisk najchętniej na całe życie. Na razie jesteśmy więc przyjaciółmi, bo nie mam odwagi pokazać mu, że czuję do niego coś więcej. Nie wiem, co zrobię… Mam tyle pytań, tyle wątpliwości".
/ 17.10.2022 10:30
Zakochana kobieta fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Do naszej wsi przyjechałam za mężem i nie od razu poznałam całą jej historię. Szwagierki oraz teściowa wprawdzie wychodziły ze skóry, żebym była na bieżąco ze wszystkimi  plotkami i legendami lokalnych klanów, ale z historią pana Henryka zapoznałam się stosunkowo późno.

– Jego brat siedzi za morderstwo – powiedział mi ktoś w końcu i oczywiście musiałam poznać więcej szczegółów.

Trochę mnie zdziwiło, że kiedy usiłowałam wyciągnąć informacje o mężczyźnie, który samotnie mieszkał w domu po rodzicach i rzadko pokazywał się poza swoim polem, wielu mieszkańców wyraźnie czuło się niezręcznie.

Kto by pomyślał, że to się tak skończy…

– Bo widzisz, Heniek to porządny człowiek, ale co się stało, to się nie odstanie – wyjaśniła mi dość enigmatycznie kuzynka męża, która się urodziła w tej samej wiosce co on oraz bracia. – Pamiętam go, jak jeszcze byłam dzieckiem – jego i jego braci. Trzech ich było, normalne chłopaki. Poza Heńkiem, tamci dwaj się pożenili, najmłodszy wyjechał, a Bronek i Heniek zostali tutaj. Kto by pomyślał, że dojdzie do takiej tragedii…Oni mieli wielkie gospodarstwo, jako pierwsi kombajn we wsi sobie kupili, zatrudniali ludzi u siebie, bo krów to chyba mieli ze dwadzieścia. Bogaci byli, dom piękny pobudowali, razem tam mieszkali – Heniek, stary kawaler i Bronek, z żoną i córkami.

Ludzie im zazdrościli, to normalne. Kto by pomyślał, że to się tak skończy…  Takie miałam wrażenie, że wielu to się nawet cieszyło, że wyszło na to, że ci bogaci to samo zło. Taki naród zawistny. No i wiesz, nawet jak ktoś do pana Heńka dzisiaj nic nie ma, to jednak ludziom głupio tak się z bratem mordercy zadawać…

Dowiedziałam się tyle, że Bronek dostał dwadzieścia pięć lat za zabójstwo i ciężkie uszkodzenie ciała. Pobił chłopaków, którzy skrzywdzili jego córkę, jeden z nich zmarł w wyniku obrażeń, inny był przez kilka lat sparaliżowany. Ale sama historia była niejednoznaczna.

Jedni mówili, że młodzieńcom się należała nauczka, ale nie śmierć i kalectwo, inni wyrażali wątpliwość, czy ofiara była naprawdę ofiarą. Szybko przestałam pytać o tę historię, zwłaszcza że rodziny chłopców wyprowadziły się z regionu.

Przez dwadzieścia siedem lat mieszkałam w mężowskiej wsi, byłam więc już w zasadzie „swoja”. Kiedy Jurek zmarł, dostałam wiele wsparcia od sąsiadów i jego krewnych. Ceniłam to, bo obie moje córki wyjechały ze wsi na studia i nigdy już nie wróciły, a ja nie wyobrażałam sobie życia gdzie indziej.

Wtedy znałam już pana Henia, kupowałam u niego borówkę amerykańską, której miał plantację. Cała moja rodzina uwielbiała borówki, w sezonie szły u nas tego dziesiątki kilogramów. Jako że znałam się trochę na komputerze i internecie, pomagałam też sąsiadowi szukać pracowników sezonowych, a kiedy sprzedawał plantację, sama się zaoferowałam, że mu pomogę z formalnościami, żeby go nikt nie oszukał.

​20 godzin wcześniej…

Zbliżał się do osiemdziesiątki, głowę miał wprawdzie sprawną, ale parkinson dawał mu się we znaki, a raz, kiedy przyszłam, leżał w łazience nagi i wyziębiony. Okazało się, że poślizgnął się i upadł tak nieszczęśliwie, że złamał biodro i nie mógł się podnieść.

Od tamtego czasu zajmowałam się nim jak własnym krewnym. Żal mi było starszego człowieka, który nie mógł liczyć na tyle serca i pomocy, ile ja doświadczyłam od ludzi tylko dlatego, że jego młodszy brat popełnił straszliwy błąd dwadzieścia parę lat wcześniej. Nie rozmawiałam z nim o Bronku, wydawało mi się to nietaktowne.
Dlatego tak się zdziwiłam, kiedy któregoś razu sam zaczął o nim mówić.

Akurat wyrzucałam mu z lodówki przeterminowaną żywność i układałam nowe produkty. Przy tym gotowałam wodę na herbatę i zagadywałam go, czy bierze leki, co mu lekarz kazał, kiedy nagle zmienił temat.

– Ty byś się bała mordercy, Lilka? – zapytał i pomyślałam, że mu się jednak na starość w głowie zaczyna mieszać.

– A co? Chce mnie pan zabić siekierą? Przypominam, że szybko biegam, to by pan mógł mieć kłopot! – z trudem wysiliłam się na żart, chociaż szczerze mówiąc, było mi trochę niezręcznie.

– Ty wiesz, o czym ja mówię – nie uśmiechnął się. – Mój brat wychodzi z więzienia. Będzie tu we wtorek. Mówię ci, żebyś się nie wystraszyła.

Usiłowałam nie dać po sobie poznać, jakie wrażenie zrobiła na mnie ta informacja. Powiedziałam coś nonszalancko, że niby się nie boję i dalej przecież mogę przychodzić, ale tak naprawdę byłam mocno wystraszona. No bo jak? Morderca miał tu zamieszkać? I po wsi tak sobie chodzić?

Nigdy nie znałam żadnego kryminalisty, ale coś mi się nie wydawało, żeby człowiek, który odsiedział ćwierć wieku za brutalne zabójstwo był najlepszym materiałem na sąsiada. Kiedy wychodziłam, pan Heniek poprosił jeszcze, żebym nikomu nie mówiła o przyjeździe jego brata.

Ale uszanowałam jego wolę, zwłaszcza że mieszkałam sama i jeśli żadna z moich szwagierek akurat nie zadzwoniła, to nie bardzo miałam komu przekazywać plotek.

W poniedziałek nie mogłam zasnąć z emocji. Zwykle chodziłam do pana Heńka w środy i piątki, ale tym razem wybrałam się w drugi dzień tygodnia, uzbrojona w byle jaki pretekst, żeby tylko zobaczyć tego Bronka mordercę. Kiedy przyszłam, pan Heniek był sam.

– Bronek śpi – poinformował mnie. – O, dziękuję pięknie, Lilka, jak ja lubię te twoje rogaliki!

Liczył, że ludzie się nie zorientują?

Jedliśmy więc moje rogaliki i popijaliśmy herbatę, kiedy zaskrzypiały schody i pojawił się na nich człowiek, o którym tyle się nasłuchałam. Zupełnie inaczej go sobie wyobrażałam. Nie wiem, co właściwie myślałam… Że będzie miał potarganą brodę, szalone oczy, może tatuaże na twarzy?

– Dobry wieczór. Pani musi być Liliana. Brat ciągle o pani mówi – przywitał się szczupły, łysy i gładko ogolony mężczyzna ubrany w koszulkę polo i dżinsy.

Wiedziałam, że miał sześćdziesiąt sześć lat, ale wyglądał na młodszego, może przez wyprostowaną sylwetkę i uśmiech, którego zupełnie nie spodziewałam się po kimś, kto spędził ostatnie dwadzieścia pięć lat w więzieniu.

Podał mi swoje imię, ale nie wyciągnął ręki na powitanie. Stał daleko, jakby nie chciał mnie przestraszyć. Uczepiłam się jego ostatniego zdania i zapytałam, co też pan Heniek takiego o mnie mówi.

– Że jest pani jego ulubioną sąsiadką – znowu zostałam obdarzona sympatycznym uśmiechem. – I że pozbierała go pani, kiedy się połamał w łazience. Bardzo jestem pani za to wdzięczny. Teraz ja już będę tu brata pilnował, jego samego to strach zostawić, prawda?

Wykorzystałam te słowa jako pretekst do zapytania, czy wobec tego Bronek zostaje na naszej wsi na stałe. Zanim odpowiedział, że tak, popatrzył mi w oczy, jakby sprawdzał, z jaką intencją o to pytam. Uśmiechnęłam się z przymusem, bo wciąż byłam nieziemsko zdenerwowana.

Kiedy wróciłam do domu, długo nie mogłam myśleć o niczym innym niż tylko o Bronku. Fascynował mnie ten rozdźwięk między tym, co o nim wiedziałam, a tym, co widziałam, kiedy na niego patrzyłam. Nigdy w życiu bym nie zgadła, że był kryminalistą. Wyglądał zupełnie normalnie, był uprzejmy, nie zauważyłam żadnych tatuaży ani innych niepokojących szczegółów.

Sama nie wiem, czemu zaniosło mnie do domu sąsiadów już w czwartek. Miałam do oddania książkę, o coś chciałam zapytać, ale i tak czekałam na spotkanie z Bronkiem.
Tym razem był w białej koszulce, ładnie się w niej prezentował. Zganiłam się za tę myśl, bo byłam przecież wdową, miałam pięćdziesiąt siedem lat, na litość boską! Co mi odbiło, że się oglądałam za mężczyzną i to jeszcze za takim?!

Ale fakt był faktem: ciągnęło mnie do Bronka. Nie mogłam się doczekać, kiedy go zobaczę, a jak już się ze mną witał, wciąż na odległość przynajmniej dwóch metrów, to chciało mi się do niego podejść i go dotknąć.

Widziałam, z jaką troskliwością opiekował się starszym bratem i jaki był pracowity. Wprawdzie pan Heniek nie miał już gospodarstwa, bo ostatni inwentarz sprzedał z moją pomocą parę lat wcześniej, ale w dużym domu zawsze jest przecież co robić. Kilka tygodni po przyjeździe Bronka w obejściu pojawiły się dwa duże psy.

– Oddaję dobro – powiedział Bronek, przestawiając mi Sabę i Huna. – W więzieniu miałem do czynienia z wolontariuszami różnych fundacji. Dzięki nim zacząłem czytać, zamiast się bić na spacerniaku. Wiesz, że zrobiłem licencjat za kratami? Ci ludzie naprawdę odwalali kawał dobrej roboty i przysiągłem sobie, że jak już wyjdę, to też zrobię coś dla innych. Do dzieci nikt mnie nie dopuści, ale mogę pomóc zwierzakom. Za tydzień jadę po kota do jednej fundacji. Jest stary i ślepy, nikt go nie chce, to pomyślałem, że może czeka właśnie na mnie. Chcesz pojechać ze mną?

Chciałam. Kot faktycznie był stary i ślepy, ale Bronkowi to nie przeszkadzało.

– Ja też jestem takim właśnie wyrzutkiem – powiedział cicho, kiedy czekaliśmy, aż pani z fundacji wydrukuje dokumenty. – Mnie też by nikt nie chciał wziąć do siebie, więc rozumiem, jak to jest. Tyle że, widzisz, ja siedziałem za własne grzechy, a ten kot nic nikomu nie zrobił. Nie zasługuje na to, żeby do końca życia siedzieć w betonowym boksie…

Wtedy pierwszy raz rozmawialiśmy o przeszłości

Może dlatego, że jechaliśmy samochodem i siedzieliśmy blisko siebie, a może bo trzymałam na kolanach jego zmarnowanego kota. Poczułam się ośmielona oboma tymi faktami i zapytałam, jak się odnajduje „w domu”. Liczyłam się z tym, że nie będzie chciał rozmawiać, ale podjął temat.

– Wiem, o co pytasz – rzucił ze smutnym półuśmiechem. – Tak, ludzie pamiętają, ale nie robią mi przykrości. Może z szacunku dla Heńka. Pewnie tak. Widzisz, ja wcale nie marzyłem, żeby tu wracać. Zacząłbym gdzie indziej, znalazł pracę, choćby i dozorcy. Ale Heniek nie może mieszkać sam, a ja jestem mu coś winien. Zawsze stał po mojej stronie, kiedy… no wiesz… skazali mnie…

W domu znowu o nim myślałam. Nie mogłam przestać. Chciałam go poznać, dowiedzieć się wszystkiego. Ganiłam samą siebie za tę ciekawość, ale i tak zwyciężyła. Musiałam zapytać Bronka, jak to było.

– Naprawdę zabiłem tego chłopaka – powiedział wprost. – Nie planowałem tego, po prostu wpadłem w jakiś szał. Drugiego dopadłem wcześniej, tej samej nocy, zostawiłem go nieprzytomnego, potem się okazało, że złamałem mu kręgosłup… Chcesz wiedzieć, czy tego żałuję?

Chciałam, bo chciałam poznać całą tę historię. I dowiedziałam się, że nie.

– Ewelina miała siedemnaście lat – powiedział drętwym głosem. – Była, jak to się mówi, niepełnosprawna intelektualnie. Wtedy uchodziła za cofniętą w rozwoju. Dziecko w ciele nastolatki…

Płakałam też, kiedy słyszałam o tym, jak potraktowano Ewelinę i jej rodziców na policji. Jak zarzucono jej matce i ojcu, że jej „nie upilnowali”. Bo, ich zdaniem, niepełnosprawna intelektualnie dziewczyna, chociaż dawała sobie radę z codziennymi czynnościami, powinna była być pilnowana na okrągło.

Ryczałam, kiedy słuchałam, jak nic nie dawało się zrobić, jak bandyci chodzili wolno i rozpuszczali koszmarne i obrzydliwe plotki o swojej ofierze. Że przecież sama chciała, że jej się podobało, że zrobiłaby to chętnie z każdym.

– Miałem jeszcze jedną córkę. Asia miała wtedy dwanaście lat i słyszała, co się działo dokoła. W szkole ją zaczepiano, też była ofiarą tego horroru. Ewelina w końcu przestała zeznawać. Nie chciała o tym mówić, nie rozumiała, dlaczego ciągle ktoś ją pytał, co miała na sobie i dlaczego poszła do lasu z tym Maćkiem. Powtarzała, że to był jej chłopak, a ja i żona rwaliśmy włosy z głowy, bo nie można ich było w żaden sposób skazać.

Mam tyle pytań, tyle wątpliwości…

Nie płakałam już, kiedy powiedział, że nie mógł znieść bólu żony, przerażenia Asi i depresji Eweliny. Podjął decyzję o wyprowadzce, odwiózł żonę i córki do nowego domu, a sam wrócił wykonać karę na oprawcach córki.

A potem był proces, surowy wyrok, po dziesięciu latach rozwód z żoną, która ułożyła sobie życie z kimś innym. Ewelina zmarła trzy lata przed wyjściem ojca z więzienia, miała szereg chorób. Asia mieszkała w Niemczech i ojciec był dla niej w zasadzie obcym człowiekiem.

– Widzisz? – zakończył opowieść Bronek. – Jestem jak mój kot, mówiłem ci. Stary i niechciany.

– Ale teraz masz mnie, pamiętaj – powiedziałam spontanicznie, a on spojrzał na mnie z zaskoczeniem.

Powiedziałam, że oczywiście ma mnie „jako przyjaciółkę”, a on mnie uściskał. Nie wie, że chciałabym przedłużyć ten uścisk najchętniej na całe życie. Na razie jesteśmy więc przyjaciółmi, bo nie mam odwagi pokazać mu, że czuję do niego coś więcej. Nie wiem, co zrobię… Mam tyle pytań, tyle wątpliwości…

Czytaj także:
„Zdradziłam męża ze szkolną miłością sprzed lat. Mikołaj zachwycał się moim ciałem i jędrnością skóry. Kiedy usłyszałam podobny komplement od Jacka?"
„Rodzice w rok zdążyli się pobrać, zrobić dziecko i się rozwieść. Myślałam, że to szczenięcy wybryk, lecz prawda była inna”
„Moja żona zginęła jadąc do kochanka. Kiedy przeczytałem jego maile, zdębiałem. Jak mogła się zakochać w takim sk****?"

Redakcja poleca

REKLAMA