Każdej dziewczynie marzy się piękny, wzruszający, romantyczny ślub i szczęśliwe małżeństwo. Czasem jednak, niezależnie od nas, na radosnych wydarzeniach naszego życia kładzie się cień. Historia małżeńskich nieszczęść u nas w rodzinie była, niestety, długa, ale ja miałam nadzieję, że mnie się wszystko uda.
Jakich nieszczęść? Mąż mojej babci spadł z wozu i skręcił sobie kark, kiedy mama była mała, a mój tato zmarł wcześnie po zawale. Poza tym moja prababcia, która właśnie obchodziła 93. urodziny, swojego męża pożegnała też wcześnie, bo gdy skończyła czterdzieści lat.
Prababcia, choć ciągle żyła, od dawna chorowała. Miażdżyca, nadciśnienie, serce… Dużo leżała i była tak słaba, że czasem, w gorsze dni, mama musiała prowadzić ją do toalety. Nie miałaby siły tyle godzin siedzieć na weselu. Zastanawialiśmy się wręcz, czy w ogóle jest sens wieźć ją na ślub. Ona sama zarzekała się, że da radę, i bardzo się złościła, kiedy mówiłyśmy jej, że raczej nie pojedzie. Przynajmniej wtedy, gdy nas poznawała, bo zdarzały się takie dni, że nie wiedziała, kim jesteśmy, albo mnie myliła z mamą. Dziwiła się wtedy, o jakim weselu mówimy. Baliśmy się o nią i w końcu podjęłyśmy decyzję, że prababcia zostanie jednak w domu.
Chciałam pokazać się w moim ślubnym stroju
Mama wpadła na pomysł, jak ją udobruchać. Wyciągnęła ze strychu welon, który prababcia miała na swoim ślubie. To była rodzinna pamiątka. Przed ołtarzem wystąpiły w nim także moja babcia i mama. Oczywiście za każdym razem przechodził odpowiednie przeróbki, dzięki czemu wracał do mody. Pomyślałyśmy, że prababcia ucieszy się, gdy i mnie w nim zobaczy.
Krawcowe, które szyły moją kreację, skończyły wszystko tydzień przed weselem, więc mogłam się pokazać Buni (tak nazywałam seniorkę) w pełnym stroju. Mama z babcią już jej wytłumaczyły, że nie może iść na wesele. Odświeżony welon na mojej głowie miał być niespodzianką. Kilka dni przed ślubem przyszłam więc do nich i włożyłam piękną białą suknię, eleganckie szpilki i oczywiście babciny welon. To była dla mnie próba generalna i okazja, aby wywołać uśmiech na pooranej zmarszczkami twarzy mojej prababci.
– Jesteś piękna – powiedziała mama i pociągnęła mnie za łokieć do pokoju, w którym leżała najstarsza z rodu.
Stałam i czekałam, aż ją obudzą, a serce waliło mi jak szalone. Denerwowałam się, bo wszystko, co wiązało się ze ślubem, budziło we mnie ogromne emocje. A myśl, że w sukni ślubnej i welonie zobaczy mnie jedna z najważniejszych osób w moim życiu, wprawiała mnie w istny dygot. W końcu prababcia się obudziła.
– Co się dzieje? – zapytała, wodząc po pokoju nieprzytomnym wzrokiem.
– Zobacz, babciu, Anetka ubrała się w suknię ślubną – powiedziała mama.
– Gdzie, gdzie? – nadal rozespana, bezradnie szukała mnie wzrokiem.
– No tu! Tutaj stoi – wskazała babcia.
– A, tu jesteś, kochana – oczy prababci nabrały blasku, gdy mnie dostrzegła. – Podejdź no troszkę bliżej, proszę.
Przysunęłam się do niej, a ona uniosła się i z przejęciem dotknęła swoją szczupłą, słabą dłonią fałd mojej sukni. Zrobiło mi się jej żal i okropnie się wzruszyłam.
– Jesteś piękniejsza niż my wszystkie byłyśmy – powiedziała prababcia. – No, powiedzcie same – ponagliła babcię i mamę, na co zgodnie skinęły głowami.
Łzy szczęścia zaczęły mi płynąć po policzkach, a one się roześmiały. Mama chwyciła welon i zasłoniła mi nim twarz.
– Zobacz! Jak jej się to zdarzy w czasie ślubu, to może się cała ukryć za twoją woalką – uśmiechnęła się do prababci.
– Jak to moją? – ta się zdziwiła.
– Przecież wszystkie szłyśmy w niej do ślubu. Dla Anetki też ją przyszykowałyśmy – z zadowoleniem tłumaczyła Buni mama.
I wtedy stało się coś dziwnego. Twarz seniorki stężała. Prababcia otworzyła szeroko usta, jakby chciała krzyknąć, a potem je zamknęła i zakryła dłonią.
– Nie! – jęknęła tylko cicho.
Patrzyłyśmy zdumione, jak cała czerwienieje, jej oczy zachodzą łzami, po czym bezwładnie pada na poduszki. Zemdlała! Natychmiast wezwałyśmy pogotowie i zaczęłyśmy w histerii biegać po mieszkaniu. Kiedy przyjechali, wciąż byłam w sukni ślubnej. Przebrałam się i pojechałyśmy z prababcią do szpitala. Tam okazało się, że jej stan jest na tyle poważny, że musi pozostać pod opieką lekarzy przez kilka dni. Nie dość więc, że nie pojedzie na ślub, to jeszcze zostanie całkiem sama.
Po co ją denerwować?
Miałam straszne wyrzuty sumienia. Odechciało mi się ślubu, choć mama z babcią przekonywały mnie, że to nie moja wina. Niczyja wina… Chciałyśmy tylko zrobić Buni przyjemność! Nie mogłyśmy wiedzieć, że zareaguje w taki sposób. Zaczęłyśmy się zastanawiać, skąd u seniorki te wielkie emocje. Czyżby aż tak się wzruszyła? Nie… Ona nie wyglądała na wzruszoną. Raczej na przerażoną. Zupełnie jakby nie chciała, żebym stawała przed ołtarzem w jej welonie. Tylko dlaczego?!
Ślub i wesele odbyły się w sierpniu. Nie powiedziałyśmy o niczym prababci, żeby jej nie denerwować. Zresztą, trudno jej było cokolwiek powiedzieć, bo chwile,
w których miała przytomny umysł, trwały bardzo krótko. Na weselu bawiłam się dobrze, choć ciągle przypominała mi się Bunia i wtedy traciłam chęć do zabawy. Ale wszystko udało się, jak należy.
Dwa dni później odwiedziłam ją w szpitalu. Poszłam z mężem, lecz on nalegał, żebym do sali, w której leżała, weszła sama. Prababcia spała. Przycupnęłam na łóżku obok niej i patrzyłam na jej biedną, wychudzoną twarz. A ona jakby wyczuła moją obecność i od razu się obudziła.
– Krysiu, Krysiu… – złapała mnie gwałtownie za rękę. – Gdzie jest Anetka, gdzie ona jest? Ja muszę z nią porozmawiać!
– Tu jestem, Buniu, to ja – powiedziałam łagodnym tonem. – To ja, Aneta.
Uniosła się na łokciach. Na jej twarzy strach mieszał się z cierpieniem. Miała jeden z tych gorszych dni. Nie poznawała mnie. Myślała, że rozmawia z moją mamą.
– Krysiu, musisz koniecznie powiedzieć Anetce, nie możesz dopuścić, żeby…
– Uspokój się Buniu, spokojnie, już dobrze – pogłaskałam ją po ręce.
– Nie mogę, Krysiu, nie mogę… – mamrotała. – Bo wcześniej tylko przypuszczałam, a teraz już wiem na pewno, że to ten welon. To wszystko przez niego! Myślałam, że już go nie ma. Że ty się go pozbyłaś!
– Co z tym welonem, Buniu? – wystraszyłam się trochę jej atakiem.
– To wszystko przez niego! Przez niego te nasze nieszczęścia. A teraz Anetka… Ona nie może pójść w nim do ślubu!
Prababcia opadła na poduszki i podsunęła pościel pod samą szyję. Skubiąc ją nerwowo, z trudem zaczęła opowiadać… Słuchając w zdumieniu, nie wiedziałam, czy wierzyć słowom Buni. Może choroba poplątała jej myśli? A może właśnie poznawałam długo ukrywaną przez nią, okropną prawdę?
Roztrzęsiona prababcia opowiedziała mi, że welon, w którym wszystkie poszłyśmy do ślubu, jest przyczyną wszystkich małżeńskich nieszczęść w naszej rodzinie. Bo ciąży na nim klątwa. Właśnie przez niego mój ojciec i dziadek odeszli tak wcześnie. A welon był przeklęty, gdyż prababcia dostała go tuż przed ich ślubem od pradziadka, którego nie chciała za męża. I nie był to znak jego miłości, tylko zasłona, którą nakazał Buni zakryć twarz, żeby ludzie nie widzieli jej rozpaczy. Zawsze wiedziałam, że oni nie szaleli za sobą, ale ani o tym, że prababcię zmusili do małżeństwa rodzice, ani o welonie – nigdy nie słyszałam.
Pocieszam się, że to tylko strachy na lachy
– Nikt nie słyszał, Krysiu… – powiedziała staruszka, ciągle myląc mnie z mamą. – On mi ją dał, żeby nie widzieli, jak płaczę…
A płakałam, oj, płakałam! Wychodziłam za potwora, który wziął mnie siłą dwa miesiące przed ślubem! Teraz dopiero doznałam szoku!
– Jak to? Buniu, dlaczego więc kazali ci za niego wyjść? – zawołałam.
– Moja matka tylko się na mnie zezłościła, kiedy jej o tym powiedziałam – westchnęła staruszka. – Powiedziała, że pewnie sama go skusiłam. A poza tym po ślubie i tak by miał do mnie prawo, więc przecież nic się nie stało…
Bunia cichutko płakała. Wystraszyłam się, że sobie tym zaszkodzi, i zaczęłam ją głaskać po głowie, żeby zasnęła. Jeszcze chwilę mamrotała o klątwie, o śmierci Henia (mojego dziadka), Tadzia (taty) oraz o moim ślubie. A mnie się ręce trzęsły… Nie byłam pewna, co o tym myśleć. Może zachować tę historię tylko dla siebie, jako majaczenie starego, chorego umysłu? Kiedy w końcu zapadła w głęboki sen, szybko wyszłam i wtuliłam się w męża.
– Co się stało, kochanie? – zapytał, a ja nie wiedziałam, co mu powiedzieć.
Przecież w tym wszystkim tak naprawdę chodziło o niego! „A może to tylko strachy na lachy? Zapomnę o tej opowieści Buni. Za parę tygodni zapomnę…” – pocieszałam się, czując ciepło ciała ukochanego. Nie zapomniałam. Minęły już dwa lata, a ja ciągle pamiętam. I ciągle się boję.
Czytaj także:
„Szaleńczo zakochałem się w koleżance z pracy. Jej znajome kpiły, że patrzę na nią jak szczeniak i wyglądam żałośnie”
„Po śmierci mamy, tata zakochał się… w naszej niani! Panicznie bał się mojej reakcji. W końcu sama się o tym dowiedziałam”
„Tuż przed swoim ślubem, zakochałem się w innej kobiecie. Zaszła w ciążę, ale nie odszedłem od narzeczonej. Dziś tego żałuję"