Wróciłam do szkoły. Tym razem jako pracownik, nie uczennica. Dokładniej pracownik sekretariatu. To miała być tylko taka odskocznia, póki nie znajdę lepszej posady, ale chyba zostanę tu do emerytury. Sama szkoła jest z tych mniejszych, niemalże kameralnych. Grono starzejących się nauczycieli, z czego kilka starych panien, a faceci wszyscy żonaci, na dokładkę o średniej wieku powyżej pięćdziesiątki.
Nim się obejrzę, dołączę do obu zbiorów i będę pięćdziesięcioletnią panienką. W tym roku skończyłam trzydzieści lat i nie mam na stanie żadnej sympatii ani nawet widoków na nią. Popołudniami nigdzie nie wychodzę, bo mi się zwyczajnie nie chce. Wolę sobie posiedzieć, wysączyć drinka czy smakowe piwo, zamiast tracić czas na szukanie miłości życia. Ostatnio zaczęłam dokarmiać kota, wielką szaro-burą bestię, która wałęsała się w pobliżu.
W ciągu zaledwie miesiąca tak się przyzwyczaił, że zaczął traktować mój dom i podwórko jak swój teren. Goni inne koty, nawet zaatakował psa sąsiada, który śmiał podjeść za blisko. Mój tata powiedział, że to prawdziwy zbój, a nie kot, więc nazwałam go Zbój.
I tak kot – nie zięć – stał się nowym członkiem naszej rodziny. No bo tak, żeby żenada była większa, mieszkam z rodzicami. Jakoś nie mogę się zdecydować na wyprowadzkę, na to, żeby coś wynająć albo kupić. A bo mi to źle na garnuszku u mamusi? No, owszem, truje, marudzi, czepia się, ma te swoje zasady, do których przycina dorosłą córkę, ale zawsze to oszczędność i sama nie jestem…
– Aśka, musisz wreszcie coś zrobić z życiem – powtarza moja przyjaciółka.
Znamy się z Klaudią od małego. Ona już dorobiła się męża i dwójki urwisów, i zachwala stadną egzystencję, mimo tego, że ostatnio mają z Mirkiem jakieś problemy. Przereklamowana sprawa to całe małżeństwo… Tak uważam.
– Słuchasz mnie? To wstyd, żebyś wciąż sama chodziła spać. Może poderwij sobie kogoś z pracy? Masz tam paru!
– Przecież oni są wszyscy żonaci! I dwie dekady starsi, no weź…
– A co to przeszkadza? Rozerwałabyś się trochę. Przydałoby ci się.
Niby wiedziałam, że żartuje, a zarazem próbuje wszelkimi sposobami wyrwać mnie z życiowego zastoju. Ale, po pierwsze, bez przegięć, a po drugie… Chyba się po prostu przyzwyczaiłam i było mi dobrze tak, jak jest. Nie chciałam niczego zmieniać, bo to zburzyłoby mój wygodny rytm i przyzwyczajenia. Staropanieństwo pełną gębą. I tak upływał mi czas – praca, dom i wielki kot zwany Zbójem. Kocisko zresztą stało się pełnoprawnym domownikiem. Spał u mnie na łóżku i patrzył z wyrzutem, kiedy rano wstawałam do pracy i go budziłam.
– Już, już… – mruczałam i zbierałam swoje ubrania, a on śledził mnie wzrokiem, mrużąc oczy. – No już sobie idę, a ty śpij dalej, bury nierobie.
Siedziałam akurat nad fakturami, kiedy zadzwonił mój telefon. Mama.
– Hej, słonko. Dziś odwiedzą nas T.. Zrobiłabyś zakupy po pracy?
– Jasne, nie ma sprawy – odparłam i zaczęłam notować na kartce listę sprawunków, które dyktowała mi mama.
Sporo tego było. Ale też wujek Rudek potrafi naprawdę dużo zjeść, co w ogóle nie przeszkadza mu w mówieniu. Znów czeka nas powtórka z rozrywki. Wujek będzie pałaszował hurtowo kotlety, wędliny i inne białko pochodzenia zwierzęcego, zarazem prowadząc wykład na temat wyższości dziczyzny nad każdym innym mięsiwem.
Jedno z drugim mu się jakoś nie kłóciło. Wujek Rudek był zapalonym myśliwym, więc konsumpcja upolowanej zwierzyny była jednym z dwóch tematów, które zawsze poruszał. Drugim zaś była broń – jej rodzaje, odmiany nabojów, konserwacja, czyszczenie oraz lobbowanie za tym, by każdy w Polsce miał dostęp do broni, jak w Stanach Zjednoczonych. Taaa… dopiero by była jatka, gdyby uzbroić ten nasz wiecznie o coś skłócony naród.
Wróciłam do domu z wypchanymi siatami
Zziajana i zasapana jak pies. Bardzo rzadko jeździłam do pracy samochodem. Wolałam przejść się piechotą ten kawałek drogi, zwłaszcza że miałam w perspektywie osiem godzin siedzenia przy biurku. Gdy tylko weszłam do domu, natknęłam się na komitet powitalny w osobach wujka Rudka, cioci Krysi oraz ich syna Karola.
– Co u ciebie słychać, Jołasiu? Tak dawno się nie widzieliśmy! – powitał mnie jowialnie wuj, a mnie aż ciarki przeszły. Nie znosiłam tej formy swojego imienia.
Obejmowałam ciocię, wujka i kuzyna, całowałam ich w policzki, uśmiechałam się, ale tak szczerze mówiąc, miałam ochotę położyć się, pogłaskać kota i odpocząć po męczącym dniu w pracy.
– Joanko – powiedziała ciotka uroczystym tonem – to jest przyjaciel naszego Karolka, Danielek – ciocia z kolei był fanką zdrobnień. – Przyjechał z nami, bo też chce odwiedzić swoją dalszą rodzinę. Mieszkają niedaleko. Czterdzieści kilometrów?
– Nawet mniej – zza pleców wujka wyłonił się postawny mężczyzna, którego w pierwszej chwili nie zauważyłam.
Nie, nie mam problemów ze wzrokiem. Po prostu wujek, zwolennik wielkich porcji, nie tylko mięsiwa, był sporych rozmiarów.
– Bardzo mi miło panią poznać. Daniel.
– Joanna – odparłam, starając się nie okazać niezadowolenia.
Facet w niczym nie zawinił, ale zjawił się nie w porę. Nie tego mi było trzeba.
Byłam spocona, zmęczona i zapewne poczochrana. Byłam też zła na mamę, że mnie nie uprzedziła o wizycie jeszcze kogoś spoza rodziny. Wyglądam jak czupiradło, a on jak spod igły, nieco starszy, z seksowną siwizną w idealnie ułożonych włosach i bardzo elegancki w swoim jasnym, letnim garniturze, świetnie skrojonym i dopasowanym do jego robiącej wrażenie sylwetki. Ewidentnie coś ćwiczył.
Gdy razem z mamą i ciotką ruszyłam do kuchni, żeby przygotować obiad dla gości, miałam okazję nieco się ogarnąć, ale pierwsze wrażenie robi się tylko raz… Tak jak przypuszczałam, tematy w czasie obiadu były dwa: dziczyzna i broń. Reszta biesiadników z rzadka się odzywała, dając wujowi okazję do monologowania. Głównie tata wtrącał swoje trzy grosze w wywody brata, bo sam też kiedyś polował, ale problemy z kolanami uniemożliwiły mu długie łazęgi po lesie.
– To gdzie dokładnie żyje twoja rodzina? – zagadnęła znienacka mama, przerywając szwagrowi wychwalanie pozytywów powszechnego dostępu do broni.
– Moi dalsi kuzyni mieszkają trzydzieści kilometrów stąd – odparł Daniel, który nie odzywał się od początku posiłku. – Jak byłem mały, nasi rodzice przyjeżdżali do siebie na wakacje, ale potem kontakt się urwał. Ostatnio zgadaliśmy się na Facebooku, no i teraz jadę ich odwiedzić.
– Asia zna całą okolicę. Może byś potrzebował przewodnika?
– Mamo, błagam… – syknęłam, czując, jak się czerwienię.
Cholera jasna, pąsy jak u nastolatki
– Teraz mamy nawigację w telefonach. Każdy wszędzie dojedzie, bez pytania kogoś o drogę. Technologia potrafi zdziałać prawdziwe cuda – bąknęłam.
– Chyba że się nawigacja zbiesi i wywiedzie kierowcę w pole, nierzadko dosłownie. Dlatego chętnie skorzystam z pomocy – Daniel uśmiechnął się. – Jeżeli oczywiście pani Joanna się zgodzi…
I odmów tu teraz… Wyszłabym na gburkę. Zgodziłam się zatem i nazajutrz rano ruszyliśmy do jego rodziny.
– To bardzo miło z pani strony, że zgodziła się pani ze mną jechać, marnując swoją wolną sobotę.
– Może przejdziemy na „ty”? – zaproponowałam, zgrabnie unikając skomentowania sugestii, że miałam coś lepszego do roboty niż towarzyszenie mu. Bo nie miałam, taka prawda.
– Świetnie. Zatem mów mi Daniel, Danek, byle nie Danielciu. Błagam.
– A ty oszczędź mi formy Joasia, zwłaszcza wymawianej jako Jołasia.
Roześmialiśmy się i atmosfera w samochodzie od razu się rozluźniła. Reszta drogi upłynęła nam bardzo szybko na miłej rozmowie o miłych rzeczach. Czyli bez wojny, pandemii i polityki.
Powitała nas piękna, krągła dziewczyna. Ledwo Daniel wysiadł z auta, ucałowała go z dubeltówki.
– W końcu się spotykamy!
Okazało się, że to narzeczona jednego z jego kuzynów, Dawida. Mnie witano tak, jakbym też należała do rodziny. W ciągu piętnastu minut przyjechał drugi kuzyn, Jerzy, z przyległościami, i zaraz nakryto do stołu. Chciałam pomóc w przygotowaniach, ale stanowczo nakazano mi siedzieć w salonie razem z Danielem. Po skromnym, ale bardzo smacznym obiedzie zasiedliśmy przy kawie.
– Teraz już wiem, skąd ta nagła wizyta – powiedział Dawid. – Nie sądziłem, że ktokolwiek jest zdolny cię usidlić, bracie, a tu patrzcie, cuda się jednak zdarzają. Zapraszasz nas na zaręczyny, czy już macie ustalony termin ślubu?
Roześmiałam się, traktując te słowa jak żartobliwe docinki. Spojrzałam na Daniela. On się nie śmiał. Poczerwieniał jak burak, a ja się niemal wzruszyłam na ten widok.
– My… eee… – stękał Daniel, rumieniąc się jeszcze bardziej i zerkając na mnie spłoszonym wzrokiem. – To nie jest moja…
– Jeszcze niczego nie ustalaliśmy – wybawiłam go z opresji. – Poznaliśmy się całkiem niedawno i wolimy się nie spieszyć ani niczego nie ogłaszać, żeby nie zapeszyć. Ale jak dojdzie co do czego – rozkręcałam się – to oczywiście najpierw zaręczyny, potem ślub, a na samym końcu chrzciny. W takiej kolejności. Mój tata chyba by mnie wydziedziczył, gdybym pojawiła się przed nim i oznajmiła, że ślub za tydzień, szykuj się. Więc na razie spokojnie, nic się nie dzieje.
Obserwowałam Daniela. Najpierw wyglądał na mocno zaskoczonego, ale potem uśmiechnął się nieśmiało, z wdzięcznością. Ciąg dalszy spotkania rodzinnego po latach przebiegł lekko i bez większych wpadek. Siedzieliśmy sobie, gadaliśmy, żartowaliśmy, oni wspominali, ja słuchałam, i nim się spostrzegłam, była pora wracać.
– Trzymaj się go, to dobry chłopak – szepnęła mi na odchodne Dagmara, ta sama bujna blondyna, która nas witała.
Kiedy z Danielem wsiedliśmy do samochodu, zapanowała niezręczna cisza.
– Przepraszam za nich – zaczął Daniel. – I za siebie, że tego nie naprostowałem.
– Oj, już nie przesadzaj, nic się takiego nie stało – odparłam, wzruszając ramionami, ale mój dobry nastrój gdzieś się ulotnił.
W sumie jakoś tak głupio wyszło
Udałam, że przysypiam, i resztę drogi pokonaliśmy w milczeniu. Po powrocie do domu zjedliśmy wspólnie kolację, po czym goście rozeszli się do pokojów. Leżałam długo w nocy i rozmyślałam nad wydarzeniami dzisiejszego dnia. W sumie jakoś tak głupio wyszło. Po co, u licha, podjęłam tę grę?
Że niby jestem dziewczyną czy może narzeczoną Daniela. Z drugiej strony musiałam przyznać, że cała ta sytuacja sprawiała mi dziwną przyjemność. Naprawdę dobrze by było mieć kogoś, o kim można powiedzieć: mój. I kto nie jest grubym kotem o zbójeckich zapędach. Samą siebie oszukiwałam, że nikogo nie potrzebuję, że jest mi dobrze, jak jest.
Było już po drugiej w nocy, a ja wierciłam się na łóżku, spocona i coraz bardziej poirytowana, że nie mogę się uspokoić i zasnąć. Gdy w końcu mi się udało, miałam takie sny, że wstyd opowiadać. Po przebudzeniu sama się sobie dziwiłam. Jak to podświadomość potrafi zaskoczyć… Zeszłam do kuchni, aby pomóc przygotować śniadanie. W czasie posiłku unikałam wzroku Daniela, a i on nie kwapił się do rozmowy. Jednak po śniadaniu, kiedy chciałam iść na górę, do siebie, stanął przede mną.
– Jeszcze raz chciałem przeprosić za wczorajszą sytuację…
– A ja mówiłam, że nic się nie stało – ucięłam, na nowo podminowana i rozczarowana, choć wolałabym nie precyzować, co mnie tak wkurza.
Spojrzał na mnie jakoś tak błagalnie.
– Przepraszam, mów dalej.
– Bo chodzi o to, że chciałem się zapytać, czy by się zgodziła… Czy dałabyś się zaprosić na kawę? Spacer? Może jakiś film w kinie?
No proszę, czyżby rzeczywistość postanowiła się dostosować do moich szalonych snów? Kawa, spacer, kino? Rany, lata całe upłynęły od mojej ostatniej wizyty w kinie! I nie była to wyłącznie wina pandemii. Odzwyczaiłam się od wychodzenia gdziekolwiek. Ale może z Danielem byłoby fajnie?
– Kino brzmi kusząco – odparłam.
Widziałam, że odetchnął z ulgą.
– To świetnie. Jakiś konkretny tytuł?
– Zdam się na ciebie.
Nie pamiętam, co to był za film
Dla mnie nie miało to większego znaczenia. Siedziałam obok Daniela, a serce waliło mi tak mocno, że bałam się, iż słychać je w całym kinie. Czułam się tak, jakbym znów miała naście lat i umówiłam się na randkę z chłopakiem. Po seansie poszliśmy do restauracji i – znowu – nawet nie pamiętam, co jedliśmy, ale musiało być dobre, bo nic nie zostawiłam na talerzu. Chciałam, żebyśmy podzielili się rachunkiem, a Daniel pokręcił głową i odparł:
– Zapłacisz następnym razem. Może tak być? O ile będzie następny raz, oczywiście.
Patrzył na mnie z nadzieją, a ja widziałam w jego oczach otwierający się dla mnie i na mnie wszechświat.
– Okej.
Spotykaliśmy się przez pół roku i było nam ze sobą naprawdę dobrze. Jedyny minus stanowiła dzieląca nas odległość, więc w końcu postanowiłam rzucić się na głęboką wodę i przeprowadzić do Daniela. Miał własną firmę remontowo-budowlaną i chętnie przyjął moją pomoc w jej prowadzeniu. Ze szkolnej sekretarki przekwalifikowałam się na kadrową i księgową.
A gdy ogłosiliśmy zaręczyny, oczywiście zaprosiliśmy na nie kuzynów Daniela, dzięki którym się poznaliśmy. Najdziwniejsze w tym naszym romansie jest to, że Zbój bezproblemowo zaakceptował i nowy dom, i Daniela. Szczerze, to nawet jestem zazdrosna o ich męską przyjaźń. Czuję się zdradzona, no ale koty to kapryśne dranie. Chodzą własnymi ścieżkami, lubią, kogo chcą, bywają wdzięczne po swojemu i nic się na to nie poradzi.
Czytaj także:
„Dziwiło mnie, że narzeczona nawet w ciąży pierze mi gacie i chodzi po piwo. To teściowa wmówiła jej, że taka rola kobiety”
„Ukochana stawała na rzęsach, a moja mama i tak miała ją za intruza. Uważała, że stać mnie na kogoś więcej, niż kasjerka z lumpeksu”
„Siostra mojej narzeczonej nakłamała, że się do niej dobierałem! Modliszka chciała w ten sposób wzbudzić zazdrość męża”